Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Drogowskaz do szkoły - Barbara Zarzecka

Rodzice dziecka niewidomego lub słabowidzącego, które rozpoczyna naukę, mają do wyboru trzy drogi. Nie zawsze wiedzą, którą z nich pójść, która będzie najmniej wyboista.

Na rozstaju dróg

Czym się kierować, wybierając szkołę dla syna lub córki? Psycholodzy i pedagodzy odpowiedzą bez wahania – przede wszystkim dobrem dziecka. Oczywiście sprawa ta nie podlega dyskusji. Ale czym właściwie to dobro jest? I czy da się przewidzieć, jaki wpływ na rozwój młodego człowieka będzie miała ta decyzja? Z perspektywy czasu może się przecież okazać, że szkoła, która wydawała nam się najlepsza dla ucznia z dysfunkcją wzroku, w ogóle nie spełnia swego zadania. Może się też zdarzyć, że owszem, pod względem edukacyjnym jest to idealna placówka, ale nie wpływa ona na prawidłowy rozwój społeczny dziecka. Lub odwrotnie.

Powinniśmy więc dobrze rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”, żebyśmy mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku wobec swej latorośli i byśmy zdawali sobie sprawę ze wszystkich możliwych skutków naszej decyzji. A w razie, gdyby okazało się, że strat jest więcej niż zysków, byśmy mieli odwagę ją zmienić.

Pewna sugestia pojawia się już w poradni psychologiczno-pedagogicznej, do której trafia dziecko z niepełnosprawnością wzroku. Tam specjaliści zbadają naszą pociechę i podpowiedzą, czy powinna uczyć się w ośrodku specjalnym, szkole integracyjnej czy ogólnodostępnej, najbliższej miejsca zamieszkania. Czasem wskazania pracowników poradni powodują jeszcze większy mętlik w głowie. A czasem pomagają nam dostrzec, coś z czego do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy.

Oczywiście są sytuacje, w których wybór jest prosty. W młodszych klasach musimy dziecko dowozić, a gdy rodzice pracują, ogromne znaczenie mają względy praktyczne, na przykład odległość szkoły od domu czy czas pracy świetlicy.

Potrzebny jest dystans

Rodzice z dysfunkcją wzroku zazwyczaj wiedzą, gdzie szukać wsparcia, znają ośrodki szkolno-wychowawcze dla niewidomych i słabowidzących; sami korzystają z wielu pomocy. Pozornie jest im więc łatwiej niż pełnosprawnym. Czyha tu jednak pewna pułapka. Rodzice, którzy nie widzą, powinni pamiętać o tym, że wybierają szkołę dla dziecka, nie dla siebie. Niełatwo odciąć się od własnych doświadczeń, szczególnie gdy były one negatywne, ale przecież nasza pociecha jest innym człowiekiem, dorasta w innych warunkach, może mieć inny stopień niedowidzenia, odmienne potrzeby, i rozwiązanie, którego pragnęlibyśmy dla siebie, może wcale nie być dobre dla niej. To że nam dokuczali w szkole ogólnodostępnej, nie znaczy, że naszemu dziecku też będą. Jeśli nam nie podobał się pobyt w ośrodku specjalnym, nie oznacza, że nasze dziecko też będzie się tam źle czuło. Jednym słowem – potrzebny jest dystans i indywidualne podejście.

Szkoła ma pomóc

Uczniowie niewidomi i słabowidzący mogą mieć takie same wyniki w nauce jak pełnosprawni, potrzebują tylko odpowiednich warunków do rozwoju, dodatkowych pomocy, czy nieco innych metod nauczania. I to powinna mu zapewnić dobra szkoła. Ale my jako rodzice musimy być świadomi, czego nasze dziecko potrzebuje. Jakie ma braki? Z czym sobie nie radzi? W której sferze życia potrzebne jest mu wsparcie? Wtedy będziemy wiedzieć, czego wymagać od placówki edukacyjnej.

Jeśli nasz syn lub córka nie widzi wcale lub bardzo słabo, musi nauczyć się, jak radzić sobie bez wzroku. I w tym przypadku, szczególnie na początku przygody ze szkołą, potrzebni są specjaliści: rehabilitant wzroku, tyfloinformatyk, nauczyciel orientacji przestrzennej czy brajla. My, rodzice, nie mamy takich umiejętności, takich narzędzi, by nauczyć swoje pociechy samodzielności. A nawet jeśli mamy, to jako ich opiekunowie zazwyczaj boimy się puścić je na głębszą wodę. A one przy nas nie mają wystarczająco dużo motywacji, by same rozwinąć skrzydła.

W najlepszych rękach

Nikt nie zaprzeczy, że najlepsze wsparcie tyflopedagogiczne i najwięcej pomocy technicznych dziecko znajdzie w ośrodku specjalnym. Jeśli kategorycznie nie zgadzamy się na to rozwiązanie, musimy znaleźć dobrego tyflopedagoga. Nie jakąkolwiek szkołę integracyjną czy ogólnodostępną, która zgodzi się przyjąć ucznia z niepełnosprawnością. Trzeba zasięgnąć języka, porozmawiać z dyrektorem, poznać nauczycieli, którzy będą pracować z naszym dzieckiem. Pedagodzy w szkołach integracyjnych, szczególnie w mniejszych miastach, nie zawsze są specjalistami. Zdarza się tak, że ukończą studia podyplomowe z tyflopedagogiki, ale nigdy nie mieli dłuższego kontaktu z osobą niewidomą, nie znają brajla, nie wiedzą nic o pomocach dla uczniów z dysfunkcją wzroku. Jeśli trafimy na osobę, która chce się tego nauczyć, jest ciepłym, empatycznym pedagogiem, to można rozważyć oddanie dziecka pod jej skrzydła, podpowiadając, by skontaktowała się z praktykami, np. z nauczycielami z najbliższego ośrodka szkolno-wychowawczego dla dzieci niewidomych. Ale nie łudźmy się, że każdy pedagog w szkole integracyjnej będzie wiedział, jak pracować z naszym maluchem. Czasem to my, rodzice, musimy coś podpowiedzieć lub wręcz o coś zawalczyć.

Zgodnie z wymogami Ministerstwa Edukacji Narodowej w każdym typie szkoły uczeń niepełnosprawny powinien być objęty specjalistycznymi zajęciami rewalidacyjnymi (terapeutycznymi), tak jak wskazują zapisy orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. Mogą je prowadzić wyłącznie nauczyciele posiadający odpowiednie kwalifikacje. Jeśli dyrektor szkoły ogólnodostępnej nie zatrudnia wśród swojej kadry nauczyciela posiadającego kwalifikacje do terapii dziecka niewidomego, powinien zatrudnić specjalistę spoza szkoły.

Niestety, rodzice dzieci niepełnosprawnych uczących się w szkołach ogólnodostępnych nie zawsze wiedzą o tym, że ich dziecko może mieć dodatkowe zajęcia czy udogodnienia, i o te prawa nie walczą.

Wśród pełnosprawnych

Chcielibyśmy, by nasze dziecko mimo niepełnosprawności miało wspaniałe, ciekawe życie. By było aktywne, otwarte na świat, miało wielu przyjaciół. Niektórzy twierdzą, że jest to możliwe tylko wtedy, gdy będzie dorastać z dziećmi pełnosprawnymi, gdy będzie uczyć się w szkole ogólnodostępnej, tak jak jego sąsiedzi z podwórka. Sama idea edukacji włączającej zdawałaby się najlepszym rozwiązaniem, ale zawsze jest jakieś „ale”.

Po pierwsze musimy uważać, by nasze niepełnosprawne dziecko nie stało się klasowym kozłem ofiarnym. Wystarczy, że trafi na liderów, którzy będą mieli satysfakcję z wyszydzania innych. W takim wypadku nauka w szkole ogólnodostępnej na pewno nie wpłynie dobrze na jego rozwój. Wręcz przeciwnie: będzie jeszcze bardziej wycofane. Bycie ofiarą w dzieciństwie rzutuje na całe dorosłe życie – człowiek ma niskie poczucie wartości, łatwo wpada w toksyczne związki, jest podatny na depresję. Jeśli nasze dziecko chodzi do szkoły ogólnodostępnej, musimy być wyjątkowo czujni. Nasza pociecha może nam nie mówić, że ktoś stosuje wobec niego przemoc fizyczną lub psychiczną, ale jeśli będziemy je dobrze obserwować, powinniśmy zauważyć, że coś jest nie tak. Wtedy potrzebna jest natychmiastowa reakcja.

Drugą kwestią, o której również dziecko może nam nie powiedzieć, jest to, jak traktują go nauczyciele. Czy wymagają od niego, tyle co od innych? Czy dostosowują metody pracy do jego potrzeb? Czy pomyślą w danym momencie, że mają ucznia, który nie zobaczy obrazka i trzeba mu dać model do dotknięcia albo opisać go?

Podobne problemy mogą pojawić się w szkole integracyjnej. Choć główną ich ideą jest właśnie uczenie dzieci, że każdy z nas jest innym człowiekiem, spotykam się z opinią, że szkoły integracyjne to fikcja. Że dzieci niepełnosprawne, z różnymi dysfunkcjami, są „wrzucone” do jednej klasy ze słabszymi uczniami, że brakuje tam specjalistów, którzy wymagają od dziecka wiedzy i umiejętności. Każda szkoła jest inna i są z pewnością takie, które realizują tę piękną ideę współpracy i wzajemnego szacunku, udzielając przy okazji specjalistycznego wsparcia uczniom niepełnosprawnym. I takich należy szukać.

Placówki specjalistyczne

Podobnych problemów nie ma w ośrodkach szkolno-wychowawczych dla dzieci z dysfunkcją wzroku. Tam uczniowie są w swoim gronie, więc na ogół nie wstydzą się tego, że nie widzą. Ale jest też druga strona medalu – mogą w przyszłości mieć problem z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi pełnosprawnymi. Jednak wcześniejsze opuszczenie gniazda rodzinnego powoduje często, że dzieci, które skończą ośrodek, nie wracają pod skrzydła rodziców – studiują daleko od domu, podejmują pracę w innym mieście, podróżują, są bardziej otwarte na zmiany.

Posłanie dziecka do internatu to ogromny stres zarówno dla niego, jak i dla rodziny. Opiekunowie mają wiele wątpliwości: jak wpłynie to na rozwój emocjonalny malucha? Czy poradzi sobie z rozłąką? A może znajdzie się jakaś możliwość, by przeprowadzić się do miasta, w którym jest ośrodek?

Niektórzy rodzice nawet nie chcą słyszeć o ośrodku, ponieważ twierdzą, że placówki specjalne mają słaby poziom nauczania. Nie wiem, czy są rzetelne badania na ten temat, czy ktoś porównywał statystyki. Myślę, że wszystko zależy od nauczycieli, na których trafi nasze dziecko. Jeśli ma dobrych pedagogów, to nie jest istotne, do jakiej szkoły chodzi. W ośrodku klasy liczą około 10 uczniów, więc kontakt z nauczycielem jest częstszy, a metody pracy są bardziej zindywidualizowane. Uczeń ma więc szansę nauczyć się więcej, trudniej mu ściągnąć, wymigać się od odpytania, ukryć niewiedzę. Skąd więc pogląd o słabym poziomie? Wydaje mi się, że może on wynikać z faktu, że do ośrodków często trafiają dzieci z zaniedbaniami ze szkół ogólnodostępnych, z takich, w których niewiele albo niczego od nich nie wymagano.

To wszystko świadczy o tym, że świat nie jest czarno-biały i że żaden z tych wyborów nie jest z gruntu zły lub dobry. Zastanówmy się lepiej: który z nich wydaje się najlepiej dopasowany do potrzeb naszego dziecka? I dlaczego?

Barbara Zarzecka, sekretarz redakcji magazynu „Pochodnia”

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2016 - INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.