Treść strony

 

Życzliwość i doświadczenie (Część 2) - Z Krystyną Zakrzewską - lekarzem okulistą rozmawia Renata Nowacka-Pyrlik

Jest Pani osobą znaną i zasłużoną dla pacjentów z problemami wzrokowymi. 27 lat temu znalazła się Pani w grupie założycieli i pracowników pierwszej w Polsce Poradni dla Osób Słabowidzących. Co skłoniło Panią do zainteresowania się specyficznymi i niezauważanymi wówczas problemami takich pacjentów? Jakie były początki współpracy z Polskim Związkiem Niewidomych?

Do Polskiego Związku Niewidomych trafiłam właściwie przez przypadek, w czasie gdy była reorganizacja służby zdrowia. Spotkałam wówczas pana Józefa Mendrunia – ówczesnego dyrektora ZG PZN, który namówił mnie do współpracy na rzecz osób słabowidzących. W tamtym czasie w ogóle nie mówiło się o wykorzystywaniu ich wzroku i możliwości rehabilitacji. Gdy podjęto decyzję, by przyjrzeć się bliżej potrzebom, problemom, ale i możliwościom osób słabowidzących, oraz stworzyć odpowiednie warunki do rehabilitacji ich wzroku i zaopatrzenia w potrzebny sprzęt optyczny i nie optyczny, pojawił się problem braku lokalu (istniejąca wówczas przychodnia w budynku Spółdzielni Niewidomych przy ul. Sapieżyńskiej w Warszawie nie mogła przyjąć dodatkowych zadań).

Od pani Millerowej – córki zmarłego optyka, udało nam się wówczas otrzymać lokal na nową przychodnię (lokal ten był przyznany przez Urząd Miasta na działalność usługową) w Warszawie, przy ul. Nowy Świat 5. Wiele czasu i energii zostało poświęconych na zarejestrowanie, wyposażenie tej przychodni i poszukiwanie sprzętu optycznego (wówczas był polski LUL produkujący lunetki i lupy). No i wreszcie, przy ścisłej współpracy z PZN, w składzie: Renata Niemczuk-Kozłowska – instruktor usprawniania widzenia, Magda Burakowska – psycholog, ja – okulista i Antonina Hummel – konsultant z ramienia PZN i WSPS (Wyższa Szkoła Pedagogiki Specjalnej; dziś – Akademia Pedagogiki Specjalnej) rozpoczęłyśmy pracę w nowoutworzonej Przychodni. Później dochodzili nowi pracownicy – panie: Grażyna Machura – instruktor usprawniania widzenia, Nina Madejska – rejestratorka, Sylwia Kazubek – prowadząca Klub Osób Słabowidzących; stale też rosła liczba pacjentów. Wszyscy uczyliśmy się na własnych błędach i stopniowo zdobywaliśmy potrzebne doświadczenia. Przychodnia od początku w sposób kompleksowy zajmowała się pacjentami w każdym wieku, włącznie z dziećmi, zapewniając poza wizytami okulistycznymi i doborem sprzętu optycznego także pomoc psychologiczną i instruktażową. Pamiętam, jacy szczęśliwi byli wówczas nasi niektórzy pacjenci, którzy nagle, z pomocą np. monookularu „odzyskiwali” wzrok. I mogli z jego pomocą widzieć numer autobusu czy tramwaju, twarze i ruchy aktorów w teatrze, czy obrazy w galerii. Oczywiście bardzo ważne było i jest, by pacjentów przed zaopatrzeniem w daną pomoc – lupę, lunetkę, monookular – nauczyć posługiwania się tymi pomocami.

Dziś jest coraz więcej jest punktów, w których osoby słabowidzące mogą zostać zaopatrzone w taki sprzęt. Na ogół jednak poza przychodnią PZN pacjenci nie są uczeni posługiwania się nim. I dlatego nierzadko zdarza się, że po zakupieniu danego sprzętu (który nie jest tani), niektórzy pacjenci, nie potrafiąc z niego korzystać, szybko zniechęcają się, odkładając go na półkę czy do szuflady. W konsekwencji nie korzystają z możliwości lepszego funkcjonowania, jakie mógłby im zapewnić taki sprzęt.

Może jakieś przypadki „odzyskania wzroku”, które szczególnie utkwiły Pani w pamięci?

Miałam dużo takich sytuacji, opowiem o jednej, która miała miejsce jeszcze w Przychodni przy Nowym Świecie, w czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Otóż akurat wtedy, z jakiejś małej miejscowości przyjechało na wizytę starsze małżeństwo – pacjentem był pan, któremu podczas operacji zaćmy usunięto soczewki (wówczas nie wstawiano jeszcze tak jak dziś soczewek plastikowych, nie wypisano mu też recepty na okulary, więc pacjent od dawna był praktycznie niewidomy). Gdy dobrałam mu potrzebne okulary i pan nagle zaczął całkiem wyraźnie widzieć, jego żona podbiegła do otwartego okna i zaczęła przez nie głośno krzyczeć, że z moją pomocą Papież dokonał cudu.

Po kilku latach funkcjonowania i cieszenia się dobrą opinią, lokal przy Nowym Świecie został w ramach reprywatyzacji zwrócony prawowitym właścicielom…

Tak, ale wskutek usilnych starań ze strony wielu osób, Urząd Miasta przyznał nam inny, przy ul. Karmelickiej 26. Ja z początku tam pracowałam, ale po kilku latach zmieniłam miejsce pracy.

Jednak nadal, jak wspomniałam na wstępie, na brak pacjentów Pani nie narzeka. Jak Pani myśli – dlaczego tak wielu pacjentów nie chce się z panią rozstać?

Może przychodzą z przyzwyczajenia (śmiech). A tak poważniej mówiąc, to może dlatego, że będąc ze „starego pokolenia”, staram się tych moich pacjentów wysłuchać, wydobyć z nich to, co mają do powiedzenia. I bardzo często jest tak, że to sam pacjent poprzez opis swoich dolegliwości, stawia właściwą diagnozę.

Kiedyś wywiad był podstawą, od niego zaczynało się wizytę, natomiast dziś – gdy jest ściśle określony czas na jednego pacjenta, lekarze, zwłaszcza młodsi, zazwyczaj nie mają czasu na uważne słuchanie. I czasem ten fakt niewysłuchania, prowadzi do wielkich pomyłek diagnostycznych, a co za tym idzie – do niewłaściwego leczenia.

Dla mnie największym błędem w leczeniu, jest właśnie niesłuchanie tego, co ma do powiedzenia pacjent, a także okazywanie mu zniecierpliwienia, „poganianie go”. Inną przykrą sprawą, na którą często skarżą się pacjenci, jest fakt ciągłego pisania przez lekarza na komputerze. Tak naprawdę lekarz nie ma wówczas kontaktu z pacjentem tylko z maszyną. Mówi się, że za granicą też jest komputerowa procedura wypełniania różnych dokumentów. Owszem jest, ale prowadzeniem tej dokumentacji, wypisywaniem recept zajmuje się sekretarka medyczna. Natomiast zadaniem lekarza jest badanie pacjenta, stawianie diagnozy i ordynowanie leczenia.

U nas, przy konieczności wypisywania wielu różnych numerów i informacji, zazwyczaj w pośpiechu i przy zdenerwowaniu lekarza, pacjent i jego zdrowie znajdują się często na dalszym planie, za dokumentacją.

A czy narzucona odgórnie norma czasowa na jednego pacjenta jest w Pani przypadku wystarczająca?

Bardzo często przekraczam ją, ponieważ 15 minut, jakie mam do dyspozycji, nie wystarczają na to, by pacjenta wysłuchać, należycie zbadać, zapisać w karcie czy komputerze wymagane dane, wypisać recepty, skierowania, czasem jakieś zaświadczenie, oraz wytłumaczyć, na czym polega dany problem i jak będzie przebiegać leczenie. Dodatkowo, jeśli pacjent jest np. w podeszłym wieku, niedosłyszący, z jakimiś problemami ruchowymi, czy np. na wózku inwalidzkim, dodatkowy czas jest wręcz konieczny. Stąd nie da się dokładnie określić, ile czasu zajmie wizyta.

Pacjenci mówią, że ma Pani dla nich dużo czasu, cierpliwości i empatii. Jak można coś takiego zachować w dzisiejszych czasach – pośpiesznych i złożonych z różnych narzuconych odgórnie procedur?

W medycynie nie można wyrabiać norm i pracować na tempo. Kiedyś pacjentka spytała mnie: „dlaczego pani doktor się uśmiecha?”

– A dlaczego mam się nie uśmiechać? – Zapytałam ze zdziwieniem.

– Bo przecież w dzisiejszych czasach prawie nikt się już nie uśmiecha.

A ja uważam, że w każdych warunkach można, a nawet trzeba zachować spokój i życzliwość, także w odniesieniu do tzw. „trudnych pacjentów”. Bo pacjenci są różni: niezadowoleni, sfrustrowani, często przerażeni – mają prawo tacy być. I bardzo często to rzutuje na ich reakcje. Natomiast lekarz powinien ich przede wszystkim wysłuchać, spokojnie wytłumaczyć, na czym polega problem, może coś doradzić, może nawet skierować do innego lekarza, ale nie dać się wciągnąć w agresję słowną. Czasem trafiają się też osoby psychicznie chore. Ale jeśli zobaczą, że lekarz jest życzliwie nastawiony i nie chce go tylko „spławić”, lecz w miarę możliwości pomóc, to i oni się wyciszają.

Większość pacjentów słabowidzących jest w starszym wieku z dodatkowymi problemami – niedosłuchem, z cukrzycą, z różnymi niedowładami, po zawałach itp. Oni także potrzebują cierpliwego i wyrozumiałego traktowania; czasem powtórzenia, powiedzenia głośniej, czasem wytłumaczenia niezrozumiałych kwestii.

Ale to procentuje – pacjent jest zadowolony i jego stan (choćby subiektywnie) może ulec poprawie.

Ja miałam szczęście pracować z osobami mającymi wysoką kulturę osobistą. I chociaż początki mojej pracy były w tzw. czasach komunistycznych, o których dziś niektórzy mówią z pogardą, to doskonale pamiętam, że wtedy każdy pacjent miał imię i nazwisko, a nie był jedynie numerkiem, przypadkiem medycznym, jak, niestety, dziś się zdarza bardzo często.

Kiedyś w przychodniach dla osoby słabowidzącej było przewidziane więcej czasu. Już samo zbadanie ciśnienia śródgałkowego, np. u osób z oczopląsem, wymaga czasu i cierpliwości. Pospieszanie pacjenta z takim problemem może spowodować tylko jego zdenerwowanie i jeszcze większy oczopląs, a wtedy zmierzenie ciśnienia okaże się wręcz niemożliwe. Podobnie z osobami starszymi, np. z chorobą Parkinsona czy poruszającymi się na wózkach (kiedy już samo wpasowanie wózka do lampy szczelinowej wymaga więcej czasu). Uważam, że czas dla pacjenta jest bardzo ważny. Ale ja go na ogół mam – choćby dlatego, że nie mam już małych dzieci ani wnuków, i nie muszę się spieszyć do domu. Jak, niestety, inni, młodsi lekarze.

A jak Pani reaguje, gdy pacjent przychodzi z gotową diagnozą zdobytą z Internetu?

No to mówię – niech Internet pana/panią leczy, wypisze receptę itd. No i oczywiście weźmie za to odpowiedzialność. Dzisiaj, obok Internetu, są też różne firmy diagnostyczne, które dają pacjentowi wykaz jego problemów zdrowotnych. Kiedyś np. przyszła do mnie pacjentka z listą „narządów do leczenia”, między innymi z „zapaleniem tęczówki”. Moją rolą było wtedy tak naprawdę przekonanie jej, że nie ma żadnych objawów wynikających z zapalenia tęczówki (gdyby miała, to jednym z objawów byłby ogromny ból). Obecnie chyba największym problemem jest to, że różne firmy prywatne nie ponoszą odpowiedzialności za swoje, takie np. badania.

Z kim się Pani Doktor lepiej pracuje – z dziećmi, dorosłymi czy osobami w starszym wieku?

Najlepiej z chętnymi. Z osobami, które chcą coś poprawić, spróbować zmienić w swoim życiu, zobaczyć. Które nie mówią – „to nie dla mnie, ja nie będę tym się posługiwać”.

Czasem zdarza się, że z naszym słabym wzrokiem coś podejrzanego zaczyna się dziać – pojawia się ból, zaczerwienie, pieczenie, „dziwne widzenie”. Wiemy, że powinniśmy w takiej sytuacji skorzystać z porady lekarskiej, ale wizytę kontrolną mamy za parę miesięcy. Co wówczas?

Najlepiej w takiej sytuacji udać się na ostry dyżur do szpitala. Z niektórymi nagłymi sytuacjami nie można czekać, np. pacjent z odwarstwioną siatkówką musi być jak najszybciej zoperowany. Kiedyś w szpitalach były tzw. konsultacje medyczne (żaden lekarz nie jest omnibusem i nie zna się „na wszystkim”).Tymczasem dziś, jeśli pojawi się pacjent z poważniejszym problemem, to lekarz jest sam i często ma poważny problem z podjęciem decyzji dotyczącej danego pacjenta.

Dlatego, wolałabym tego nie mówić, ale w sytuacji, kiedy grozi utrata wzroku, to czasem jedyną szansą skorzystania z pomocy doświadczonego lekarza, jest wizyta prywatna. W przypadku, „gdy coś się dzieje z okiem”, pacjent nie może czekać pół roku (a takie są obecnie terminy w przychodniach; zapisywanie pacjentów na pół roku naprzód ma sens tylko w przypadku tzw. kontroli). Moim zdaniem – powinny być dodatkowo przewidziane przyjęcia „na cito” dla pacjentów z różnymi problemami.

Kiedyś dobrym rozwiązaniem było to, że lekarz mógł napisać na skierowaniu pacjenta do szpitala, prośbę o zbadanie i odpowiedź. Dzisiaj tego nie ma, stąd brak możliwości konsultacji. Jeżeli lekarz młody trafi w swojej przychodni na jakiegoś doświadczonego lekarza, który będzie chciał mu pomóc, wesprzeć w pierwszych – najtrudniejszych miesiącach czy nawet latach, to będzie miał duże szczęście. Jeśli jednak zostanie rzucony na „głęboką wodę”, będzie musiał podejmować bardzo trudne decyzje, i one nie zawsze będą dobre dla pacjenta.

A czy w przychodni, w której Pani pracuje, są lekarze, którzy czerpią z Pani doświadczeń? Czy w wyjątkowych sytuacjach pacjent może liczyć na pomoc także innych specjalistów?

Tak, istnieje u nas współpraca. Mnie np. bardzo dobrze się współpracuje z psychiatrą i neurologiem. Od lekarzy tych specjalności pacjenci czasem trafiają do mnie, a jeśli ja z kolei mam jakieś podejrzenia, to kieruję „swoich” pacjentów do nich. I wówczas jesteśmy pewni, że pacjenci ci zostaną przyjęci i zdiagnozowani „od ręki”. Pacjent jest w naszej przychodni na pierwszym miejscu, natomiast dokumentacja oczywiście musi być też prowadzona, ale staramy się by nie wyprzedzała pacjenta. Na przykład, kiedyś przyszła do mnie pani, która – od razu zwróciłam na to uwagę – nie wyglądała „dobrze”. Spytana, potwierdziła, że „że jest jej słabo”. Natychmiast zaprowadziłam ją do pokoju zabiegowego, gdzie zostało wykonane EKG. Okazało się, że pani miała zawał. Od razu pojechała od nas karetką pogotowia do szpitala. Uważam, że w niektórych przypadkach nie można czekać i niepotrzebnie marnować czasu pacjentów, wysyłając ich zgodnie z procedurami do innych specjalistów. Dlatego taka wewnątrz przychodniana współpraca jest bardzo potrzebna i cenna. Jeśli są w niej życzliwi lekarze, to dają sobie nawzajem wsparcie. I przede wszystkim pomagają pacjentom, często zagubionym w tym medycznym i mocno zbiurokratyzowanym świecie.

Jaka przyszłość czeka okulistykę?

Obecnie są bardzo duże nadzieje związane z przeszczepianiem komórek macierzystych, wtedy zmniejszyłby się, a może całkiem zniknął problem siatkówek i żółtych plamek. Dziś też, w USA, podejmowane są próby leczenia zaćmy przy pomocy specjalnych kropli, ich zadaniem jest rozpuszczanie zmętnień w soczewkach. Gdyby to się udało, milionom ludzi byłoby o wiele łatwiej żyć.

Tym optymistycznym akcentem kończąc, bardzo dziękuję Pani Doktor za poświęcony czas. Życzę przede wszystkim zdrowia i jeszcze wielu lat pracy w tym pięknym i bardzo potrzebnym zawodzie.

Koniec części drugiej i ostatniej

Renata Nowacka-Pyrlik, instruktor rehabilitacji podstawowej niewidomych i słabowidzących

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2016 - INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.