Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Wycieczki po Polsce. Cz. 2: Kopalnia Węgla Kamiennego w Zabrzu - Renata Nowacka-Pyrlik

Kopalnia Węgla Kamiennego Guido w Zabrzu, to kolejny obiekt, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nazwa tej kopalni – dziś też już nieczynnej, pochodzi od imienia potentata finansowego, hrabiego Guido Henckel von Dennersmarcka (dysponującego potężnym – szacowanym na 300 milionów marek – majątkiem). To dzięki niemu w 1855 roku, powstała kopalnia.

O jej właścicielu pozostało do dziś dobre wspomnienie – bo jak mówił nasz przewodnik – potrafił się dzielić swoim bogactwem z innymi. Przeznaczał np. znaczne kwoty na budowę i utrzymanie szkół, w których prowadzono edukację pracowników zatrudnionych w kopalni oraz ich dzieci (m.in. dzięki temu później było mniej wypadków w kopalni), ufundował kościół, darował ziemię pod założenie cmentarza itd.

Wracając do kopalni noszącej jego imię, to niezbyt długo była ona eksploatowana – już w 1928 r. nastąpiło wstrzymanie wydobycia węgla. Powodem były uskoki skalne, czyli przemieszczanie się i przerywanie bloków skalnych. Zjawiska te powodowały między innymi zapadanie się chodników, zalewanie kopalni, wydostawanie się niebezpiecznych substancji np. metanu, a w konsekwencji śmierć wielu pracowników.

W latach 80. ubiegłego wieku, na miejscu dawnej kopalni, utworzono najpierw skansen górniczy. Natomiast od roku 2007 dwa poziomy – na głębokości 170 i 320 metrów pod ziemią – zostały udostępnione do zwiedzania (oczywiście tylko w towarzystwie zatrudnianych tu przewodników).

Ciekawostką jest, że na tym głębszym poziomie mieszczą się takie obiekty jak teatr (w którym odbywają się różnego rodzaju imprezy kulturalne, koncerty i konferencje) oraz pub (gdzie oprócz piwa można wypić kawę, zjeść tradycyjny śląski kołacz i zakupić różne pamiątki związane z kopalnią). Są to najniżej położone miejsca tego typu w Europie.

Zanim jednak zostaniemy zwiezieni „kolejowym szybem” w czeluście kopalni – najpierw na poziom 170 metrów pod ziemię, potem jeszcze głębiej – bo 320 metrów, obowiązkowo musimy włożyć kaski. Każda grupa otrzymuje te nakrycia głowy w jednym kolorze – zielonym, żółtym, niebieskim lub czerwonym; podstawowym celem jest bezpieczeństwo, ale pewnie też dlatego, by grupy nie mieszały się – jest ich na dole kilka w tym samym czasie. Gdy już mamy kaski dopasowane do głów, zostajemy policzeni i po osiem osób wchodzimy do solidnie wyglądającej, trzypoziomowej windy. Zanim zjedziemy na dół, trochę czasu zabiera pakowanie nas do odpowiednich poziomych „przegródek”, zamykanie metalowych drzwi, stopniowe „zjeżdżanie” – najpierw jednego, wypełnionego uczestnikami wycieczki, poziomu windy, potem drugiego, tak by kolejne, oczekujące osoby mogły zająć miejsce w trzecim. Gdy wreszcie wszystkie trzy poziomy są wypełnione, rozlega się donośny dzwonek i… szybko (z prędkością 4 metrów na sekundę) zjeżdżamy w dół. Po zatrzymaniu się windy czeka nas ta sama procedura co na górze – kolejno opuszczamy poszczególne poziomy olbrzymiej skrzyni. Po zwiedzeniu poziomu minus 170 metrów, zjedziemy w taki sam sposób na poziom 320 metrów pod ziemią.

Tymczasem udajemy się w drogę za „naszym” przewodnikiem – a jest nim emerytowany górnik, który przepracował pod ziemią 25 lat. Przez około dwie godziny będziemy przemieszczać się podziemnymi chodnikami (niegdyś ciemnymi, dziś solidnie oświetlonymi), pracowicie wydrążonymi w połowie XIX wieku.

Dla mnie wszystko było nowe i ekscytujące. Dowiedziałam się np. że w tamtych czasach górnicy chodzili do pracy w białych koszulach (żeby być bardziej widocznymi), że nosili ze sobą lampki górnicze, wypełnione olejem, którego wystarczało akurat na 12 godzin szychty (płonący olej podobno zastępował im zegarki, których wówczas nie mieli), że podczas pracy mogli palić papierosy, co dziś jest nie do pomyślenia.

W tamtych czasach ludzie zatrudniani do tej niezwykle ciężkiej i niebezpiecznej pracy pod ziemią często nie mieli żadnego przeszkolenia. Ulegali więc licznym, często śmiertelnym, wypadkom. A ponieważ nie było żadnych przepisów BHP i czasem nie spisywano nawet nazwisk zatrudnianych prosto z ulicy ludzi, to z pewnością liczba bezimiennych ofiar pracy w dawnym górnictwie była ogromna.

Podobnie jak koni, które wykorzystywano w kopalni do ciągnięcia wagoników z węglem. Na trasie naszego zwiedzania znajdowała się oryginalna stajnia dla 20 koni, ze zbudowaną specjalnie dla nich drewnianą podłogą, w której odpoczywały po – też 12-godzinnej pracy. Konie były w kopalni dożywotnio, przeciętnie 2-3 lata (rekordziści nawet 8). Po jakimś czasie przebywania pod ziemią zazwyczaj traciły wzrok. Nasz przewodnik pokazywał stare fotografie i opowiadał, w jaki sposób zwożono konie na dół. Musiało to być okropnym przeżyciem dla zwierzęcia. Koń bowiem, w specjalnie uszytej uprzęży, był podwieszany pod windą i bardzo wolno opuszczany na dół (podróż ta trwała około trzech godzin). Podobno dzień wcześniej niektórzy właściciele koni karmili je makiem w celu znieczulenia i zmniejszenia szoku towarzyszącego zjazdowi. Czasem też, gdy zwierzę podczepione pod windą wolno pokonywało trasę w dół, jego właściciel schodził po schodach (znajdujących się obok) i karmiąc je marchewką, zmniejszał przerażenie swojego podopiecznego.

W 1956 roku Sejm uchwalił zakaz pracy koni pod ziemią. Zakaz ten dotyczył także zatrudniania kanarków – pełniących rolę sejsmografów – oraz kobiet – które kiedyś pracowały na równi z mężczyznami (przypłacając to zajęcie różnymi poważnymi problemami zdrowotnymi). Od roku 2007 – jak mówił nasz przewodnik – tylko kobiety wróciły do pracy w kopalni, znajdując zatrudnienie np. w biurach (aktualnie kobiety nie wykonują już pracy fizycznej „na dole”).

Podczas tej niecodziennej wędrówki, pokonując wytyczonymi chodnikami spore odległości, zatrzymywaliśmy się wielokrotnie, by: zajrzeć do pięknej kaplicy świętej Barbary – patronki górników, posłuchać nagranych odgłosów pracujących górników i maszyn, trzeszczenia stropów, przyjrzeć się różnym ekspozycjom (np. strojom górniczym, kolorowym pióropuszom, zgromadzonym zdjęciom i pamiątkom) a także, by posłuchać opowieści naszego przewodnika i jak najwięcej z niej zapamiętać.

A opowiadał on niezwykle barwnie, często żartując, posługując się językiem zrozumiałym, ale przesiąkniętym oryginalną śląską gwarą. Mówił o ciężkiej i podszytej niepewnością pracy, o wypadkach i licznych ofiarach, o budowie geologicznej skał, w których wykuto chodniki i wydobywano „czarne złoto”, ale też o ulubionych przez górników formach spędzania czasu wolnego od szychty, czy o życiu w rodzinnych familokach (domach tworzących coś w rodzaju osiedli mieszkaniowych, budowanych przez władze kopalni dla zatrudnianych górników i ich rodzin).

Natomiast po zjechaniu na niższy poziom mogliśmy zobaczyć i usłyszeć, jak pracowały (i nadal pracują w innych kopalniach), różne maszyny – np. podajniki taśmowe, czy ogromny kombajn ścianowy do kruszenia skał. Nie były to przyjemne odgłosy. Mogliśmy też doświadczyć z bliska warunków pracy, a nawet zabrać ze sobą bryłkę węgla na pamiątkę. Na koniec przejechaliśmy się jeszcze kolejką górniczą, po czym trafiliśmy do ogromnego, mogącego pomieścić nawet 150 osób, pubu (został on utworzony w jednej z górniczych komór, dawnej hali pomp). Wyjazd na powierzchnię był ostatnim punktem zwiedzania Kopalni Guido.

Zachęcam do odwiedzenia tego niezwykłego obiektu. Ja byłam tam z koleżanką, też słabowidzącą (jak wspomniałam wcześniej, przy okazji opisywania wycieczki do kopalni srebra w Tarnowskich Górach – wyjazd ten był zorganizowany w ramach działalności biura turystycznego). Oczywiście, musiałyśmy zwracać uwagę na różne przeszkody i utrudnienia – schody, nierówny grunt, wąskie i w niektórych miejscach niskie stropy, zmieniające się oświetlenie (w jednym miejscu jaskrawe, w innym mocno przyciemnione), ale większych problemów nie miałyśmy. Gdyby jednak do tej kopalni wybierała się osoba całkowicie niewidoma – bezwarunkowo powinna być w towarzystwie dobrze widzącego przewodnika.

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.