Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Wilno w strumieniach deszczu - Izabela Wasilewska

Często bliskie mi osoby zastanawiają się nad sensem podróżowania po Polsce i sąsiadujących krajach przez kogoś, kto i tak niczego nie zobaczy. Żartują sobie, mówiąc, że niewidomą grupę można by było wsadzić w autokar, przewieźć kilka razy dokoła ich własnego domu, i z kolei powiedzieć im, że są u celu. A potem oprowadzić ich po ich własnym domu, mówiąc, że są w jakimś znanym muzeum. Oczywiście, nie gniewam się na brak wiedzy osób widzących na temat poznawania i podziwiania otoczenia przez nas – nie widzących. Gdy odpada piękno widziane, trzeba poszukać innego piękna.

Co więc może zachwycić osobę niewidomą podczas zwiedzania?

Przyznam, że każdy kolejny wyjazd stanowi nawet dla mnie wielką niewiadomą pod względem tego, w jaki sposób nauczę się nowego miejsca, jak zapamiętam opowieści przewodnika. Czy będę umiała „posmakować” widoków, którymi napawają się osoby widzące, stojąc np. na wierzchołku gór Stołowych? Jak zrozumiem wnętrze katedry w Pradze, Wilnie? I jak zapamiętam, że to właśnie w tej kamienicy mieszkał Adam Mickiewicz podczas pobytu na Litwie.

Zajrzyjmy więc do Wilna. Dowiemy się, jak zwiedza się otaczające nas piękno, nie widząc go oczami, lecz ucząc się go poprzez smak, węch, dotyk i niezmierzoną wyobraźnię. Postanowiłam posmakować Wilna w chlebie na zakwasie z kminkiem lub z bakaliami, w litewskich cepelinach, w opowieści o Ostrej Bramie i Męczennikach.

Nauczyłam się szukać wrażeń w nieznanych mi dotąd dźwiękach charakterystycznych dla nowo odkrywanych miejsc. Podróżowanie daje mi szansę bycia między ludźmi z różnych regionów Polski oraz różnych państw. Lubię rozpoznawać ich przynależność poprzez barwę głosu, stosowane słownictwo, akcent. Wyjazdy poza granicę Polski są także źródłem ciekawych odkryć pod kątem stosowania języka polskiego, testowania go w państwach ościennych.

Dla przykładu, w Wilnie swobodnie porozumiewałam się w języku polskim zarówno w restauracji, jak i w sklepie. Mimo iż język litewski w niczym nie przypominał mi naszego polskiego, większość spotkanych Litwinów rozumiało mnie bez problemów. Jedyną kłopotliwą sytuacją było spotkanie w supermarkecie pani z obsługi, która kazała mi wyjść z moim psem przewodnikiem. I choć doskonale wiedziałam, o co jej chodzi, nie opuściłam sklepu. Ona zaś przekonana, że się nie dogadamy, poszła w drugą stronę. Tak więc zrobiłam zakupy i spokojnie wyszłam z psem na zewnątrz.

Odnośnie psów przewodników, nie jest to znany temat na Litwie. Na granicy nie było żadnych problemów, gdyż Litwa należy do Unii, natomiast w sklepach czy w restauracjach ja i Wenecja byłyśmy zjawiskiem niecodziennej rangi. Jednak akceptowano naszą obecność i nie wyproszono nas z publicznych miejsc, w których bywałyśmy. Zostałam jednak uprzednio poinformowana przez przewodnika, że nie wszystkie restauracje akceptują obecność zwierząt z powodów sanitarnych.

Dodam na marginesie, że podróżowanie z psem przewodnikiem wymaga posiadania paszportu dla psiaka, aktualnych badań wykonanych nie później niż na dobę przed pojawieniem się w docelowym państwie. Badanie takie ważne jest jedynie pięć dni. Poza psim paszportem oraz aktualnym badaniem weterynaryjnym wymagany jest czip.

Pamiętać należy o zapoznaniu się z prawem panującym w każdym kraju z osobna, do którego podróżujemy. Dla przykładu, jadąc na Ukrainę, należałoby posiadać certyfikat z badaniem krwi psa. Badanie takie wykonuje się jednorazowo, pod warunkiem szczepienia psa regularnie przeciw wściekliźnie. Ukraina należy bowiem do państw nie wolnych od wścieklizny. Oczywiście istnieją różne opinie dotyczące kontroli dokumentów psa na granicy. Niektórzy celnicy w ogóle nie kontrolują psa, niestety, niektórzy nie wyrażają zgody na wjazd psa z Ukrainy do Polski w przypadku braku dokumentu, który ujawniałby zawartość przeciwciał we krwi. Dlatego najbardziej wiarygodnym źródłem uzyskania wiedzy na temat przewozu psa do państwa docelowego jest jego ambasada.

Posmakujmy historię Wilna…

Ponieważ jako osoba widząca miałam sporo okazji na poznawanie Europy, ale tej Zachodniej, pragnęłam poczuć klimat wschodniego sąsiada. Moje wrażenia nie są tu istotą rzeczy. Gdyż każdy z uczestników wycieczki odebrał Wilno inaczej. Ja z ledwością leciutko musnęłam historii tego miasta, będącego stolicą Litwy. Poczuj się przez moment moim towarzyszem.

Spacer po Wilnie rozpoczęłam na Starym Mieście przy Ostrej Bramie. Jest to brama miejska w stylu gotyckim z początków XVI w. wraz z jedynymi pozostałościami muru obronnego miasta. Od strony wewnętrznej znajduje się klasycystyczna kaplica Matki Boskiej Ostrobramskiej z cudotwórczym obrazem Matki Boskiej Miłosierdzia. Jest to miejsce licznych pielgrzymek, jak również tradycyjny punkt początkowy wycieczek po Starówce Wileńskiej.

Pogoda, która przywitała mnie na Litwie, pozostawiała wiele do życzenia. Lało przez cały dzień, do tego wiało niemiłosiernie i było stosunkowo zimno jak na czerwiec. Tym chętniej chowaliśmy się do kolejnych zabytkowych miejsc, szukając schronienia przed niemiłą pogodą.

Tak więc uciekając przed ciemnymi chmurami, które zdawały się gonić moją grupę, usłyszałam krótką wzmiankę na temat Pałacu Prezydenckiego. To rzekomo jedno z tych miejsc, którego należy doświadczyć będąc w Wilnie. W Wikipedii czytamy: „Po przyjęciu chrztu przez Litwę w 1387 r. król Władysław II Jagiełło założył w Wilnie pierwsze biskupstwo. Pałac Prezydencki Jest oficjalną rezydencją prezydenta Litwy. Za czasów Olgierda na tym miejscu mieściły się rezydencja i ogrody wielkiego litewskiego rodu Gasztołdów”.

Następnie wśród strumieni deszczu udaliśmy się do Zaułka Bernardyńskiego. Zaułek Bernardyński, a właściwie ulica Bernardyńska, prowadzi od ulicy Zamkowej do gotyckiego kościoła św. Anny oraz pomnika Adama Mickiewicza. Na tej ulicy znajduje się również Muzeum Adama Mickiewicza. Podczas przechadzania się starymi uliczkami zwróciłam szczególną uwagę na zniszczone chodniki, ruchome płyty chodnikowe, dziury pomiędzy płytami. Biorąc pod uwagę, że przemieszczałam się głównymi ulicami stolicy Litwy, nie wywarło to na mnie dobrego wrażenia. Idąc tak szlakiem proponowanym przez przewodnika, docieramy do kościoła pod wezwaniem św. Ducha. Jest to jeden z najpiękniejszych barokowych kościołów Wilna. Pierwsze wzmianki o kościele w tym miejscu pochodzą z czasów panowania Witolda i Jagiełły. Przez wiele lat Kościół św. Ducha należał do zakonu dominikanów.

Kolejnym bardzo ważnym punktem naszego wspólnego odkrywania Wilna jest cmentarz na Rossie. Poczułam na nim powiew historii. Usłyszałam opowieści o sławnych osobach, które spoczywają właśnie na tym cmentarzu, mogłam dotknąć ich nagrobka i cofnąć się o kilkaset lat. Pobyt na cmentarzu Rossa skłonił mnie także do refleksji o dziejach Polski, mogłam tu przystanąć na moment, by cieszyć się wolnością.

Opinie krążące na temat cmentarza na Rossie nie pozostawiają wątpliwości, że:

„Cmentarz na Rossie w Wilnie jest jednym z najpiękniejszych zespołów cmentarnych z wieloma zabytkowymi pomnikami oraz nagrobkami w tej części Europy. Cmentarz został założony w 1769 roku, a zamknięty w 1967. Od roku 1969 jest wpisany do rejestru zabytków”. Spoczywają tu m.in.: Juliusz Słowacki, Maria Piłsudska – pierwsza żona J. Piłsudskiego, Joachim Lelewel, Euzebiusz Słowacki – ojciec J. Słowackiego.

„Przy bramie wejściowej, znajduje się kwatera żołnierska o powierzchni 0,2 ha na której spoczywają polscy oficerowie i ochotnicy polegli w latach 1919-1920 w walkach o Wilno, a także żołnierze Armii Krajowej polegli podczas operacji Ostra Brama w 1944 roku. W 2010 roku, z inicjatywy Społecznego Komitetu Opieki nad Starą Rossą, uruchomiono stronę internetową z historią cmentarza, gdzie można zobaczyć stare i współczesne zdjęcia oraz poznać pełną listę pochowanych tam osób”.

Kontynuowałam spacer po Wilnie, idąc w kierunku kościoła św. św. Janów. Nasz przewodnik bardzo skrupulatnie opowiedział nam historię owego kościoła. Dowiedziałam się m.in., że: „Kościół św. Janów, a właściwie Kościół św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty w Wilnie należy do zespołu gmachów Uniwersytetu Wileńskiego. Obecna budowla (gotycka została zniszczona podczas pożaru) została wybudowana według projektu Jana Krzysztofa Glaubitza”.

Deszcz nie przestaje padać. Przydałaby się mała przerwa. Dlatego odcinam się od reszty grupy i udaję się do Katedry wileńskiej, w której właśnie trwa nabożeństwo. Wmieszałam się w tłum i wsłuchuję się w litewskie brzmienie modlitwy prowadzonej przez kapłana. Teraz dopiero naprawdę czuję się jak nie u siebie. Dopiero tu naprawdę rozumiem wszystko to, co mnie otacza. Sięgam pamięcią do informacji, które przeczytałam w jednej z książek o Wilnie. Ile zapamiętałam na temat tego miejsca?

Dotknęłam ukradkiem muru, starych, drewnianych i bardzo ciężkich drzwi. Następnie usiadłam w pamiętającej dawne dzieje ławce, by w skupieniu wsłuchać się w modlitwę, której w ogóle nie rozumiałam. Zaczęłam się zastanawiać, czy materiał budowlany, z którego zbudowano owego „olbrzyma” noszony był przez tragarzy – młodych, silnych mężczyzn. Czy pokonywali oni dziesiątki kilometrów do pobliskich kamieniołomów, by na plecach targać ogromne głazy pod budowę katedry. Cóż to były za czasy…

W jednym z prospektów, które można nabyć we wnętrzu kościoła czytamy: „Katedra Wileńska to serce Wilna. Została ufundowana po chrzcie Litwy w 1387 roku przez Władysława Jagiełłę. W niej koronowano Wielkich Książąt Litewskich. Niegdyś będąca budynkiem drewnianym po licznych pożarach i przebudowach stała się zabytkiem w stylu klasycystycznym”. Stojąc tak we wnętrzu katedry, czułam jej ponadczasowość. Ponieważ upływał powoli czas mojego pobytu w Wilnie, wyszłam z katedry przed końcem mszy i udałam się w stronę Wieży Giedymina.

W Wikipedii znaleźć można następujące wiadomości na temat owej wieży: „Mieszcząca się w samym śródmieściu na Górze Zamkowej Wieża Giedymina jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Litwy oraz jej stolicy. Widziana z wielu punków miasta baszta, wyglądająca na osamotnioną, pamiętającą wiele wiekopomnych wydarzeń, przykuwa uwagę licznych turystów”. Dla mnie liczył się fakt, iż mój syn opisał mi dokładnie lokalizację owej budowli. Dzięki temu i kilku wiadomościach z Internetu uznałam wieżę za „strażnika przeszłości” Wilna.

Nadszedł czas, żeby zasmakować Wilna i ogrzać się w jednej z otaczających nas restauracji. Udałam się do poleconego miejsca i zamówiłam cepeliny oraz kołduny litewskie. Cepeliny są to niejako knedle, kluski, czy jak kto woli pierogi wykonane z ziemniaków, mąki pszennej i kartoflanki, z nadzieniem z mięsa wieprzowego. Polane skwarkami oraz śmietaną. Otrzymuje się według uznania porcję małą – jedna sztuka zajmująca połowę talerza, lub porcję dużą, czyli dwie sztuki. Koszt takiego dania to około 4-5 Euro. Mnie osobiście cepeliny nie urzekły smakiem. Natomiast bardzo zasmakowała mi litewska kawa. Ceny w restauracji są bardzo różne. Dania mięsne z dodatkami kosztują nawet 15-20 Euro, przy czym można zjeść zupę lub cepelina za około 3 Euro.

Zwróciłam uwagę na stosunek kelnerów do gości. Skwituję to tak: „Dają sobie czas”. Pani przewodnik mieszkająca w Wilnie powiedziała nam, że na Litwie nikomu się nie spieszy, gdy o coś prosimy. Natomiast bardzo często stosowaną odpowiedzią Litwinów jest: „Dobrze, zaraz”. Tak też było w restauracji podczas zamawiania posiłku. Nikogo oczywiście nie uraziło stwierdzenie pani kelnerki: „Nie wasza kolej, zaraz do was podejdę”.

Po skosztowaniu Wilna w cepelinach, poszliśmy na zakupy do pobliskiego sklepu, który rozmiarami przypominał market, jednak były w nim długie lady, a za ladami panie ekspedientki, które obsługiwały klientów. Coś w stylu polskich PSS-ów. Polecono mi zakup wileńskiego chleba na zakwasie. Wybrałam więc ciemny z kminkiem oraz także ciemny z bakaliami. Przed kupnem pani z obsługi podała mały kawałek do degustacji. Chleb ów kupuje się na kilogramy. Wzięłam po ćwiartce każdego. Jeden kilogram chleba kosztuje 2,5 Euro. Ceny iście zachodnie, a zarobki Litwinów iście wschodnie. Przywiozłam z Litwy także sękacza. Występuje on w różnych wielkościach. Wyglądem przypomina warstwowo położone na siebie gofry, z wyżłobioną w środku dziurą średnicy szklanki. Jest twardy, oblany z zewnątrz białą i czarną czekoladą. Otoczony jest małymi kuleczkami, jakby groszkiem. W smaku przypomina suchy biszkopt, zmieszany nieco z bezami i pudrem cukrem. Oczywiście to moje indywidualne odczucie. Mały sękacz, około 15 centymetrów, wysoki 25 centymetrów. Szeroki kosztuje w granicach 3 Euro.

Jeśli jesteś zainteresowany zdobyciem wiedzy na temat innych ciekawostek, nie tylko kulinarnych, zaglądnij na stronę: rosjainfo.pl

Na zakończenie wspólnej wędrówki po Litwie mała ciekawostka językowa. Dowiedziałam się od mieszkańca Wilna, że większość z nich zna język rosyjski, jednak skutecznie unika jego stosowania. Litwini bardzo często podczas rozmowy wplatają pomiędzy słowa litewskie, wyrazy rosyjskie i białoruskie. Ile w tym prawdy, a ile subiektywnego rozeznania?

Podczas krótkiego pobytu w Wilnie nie byłam świadkiem nędzy, braku cywilizacji czy ludzkiego nieszczęścia. Wręcz przeciwnie. Byłam świadkiem trzech ślubów. Dowiedziałam się, że wilnianie ustawiają przed kościołem stoliki z poczęstunkiem dla gości, np. kolegów z pracy, sąsiadów. Rodzice pary młodej nie uczestniczą z reguły w nabożeństwie, a docierają dopiero na weselisko. Młodzi po ceremonii zaślubin ucztują przy kościele ze znajomymi, następnie przemierzają mosty, a przy ostatnim z nich – szóstym, pan młody przenosi już swoją żonę na drugą stronę mostu w orszaku gości. Po czym przymocowują kłódkę na balustradach mostu i jadą na sesję zdjęciową. Na koniec udają się na uroczystość weselną. Piękna tradycja. Z mojego punktu widzenia ludziom żyje się tam dobrze. Jednak ja z radością powracam do Polski. Tu jest mój dom!

Zapomniałabym o malutkim prezencie, który przywiozłam dla Ciebie, kilka słów po litewsku: dzień dobry – łaba diena; cena – kaina; tak – teip.

Izabela Wasilewska, lingwista, pracownik Fundacji „Trakt”

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2016 - INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.