Treść strony
Trylogia tyflologiczna - Z doktorem Tadeuszem Majewskim rozmawia Renata Nowacka-Pyrlik
Pana doktora Tadeusza Majewskiego – honorowego członka Polskiego Związku Niewidomych, który, jako osoba widząca, całe swoje życie związał z problematyką niepełnosprawności i osobami dotkniętymi różnymi dysfunkcjami, zwłaszcza wzrokowymi – specjalnie przedstawiać chyba nie trzeba. Bardzo zasłużony to i powszechnie szanowany przedstawiciel świata naukowo-dydaktycznego, odznaczony wieloma nagrodami i wyróżnieniami, między innymi:
- § Złotą Odznaką Polskiego Związku Niewidomych
- § Statuetką – „Wyróżnienie imienia Jerzego Huberta Modrzejewskiego za szczególne zasługi dla środowiska osób niepełnosprawnych” – przyznaną przez Krajową Izbę Gospodarczo-Rehabilitacyjną
- § Medalem „Twórcy Polskiej Rehabilitacji” – przyznanym przez Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem „za wybitną działalność zawodową i społeczną na rzecz rozwoju kompleksowej rehabilitacji polskiej”.
Doktor Tadeusz Majewski jest autorem 33 książek poświęconych problematyce niepełnosprawności. Jego liczne publikacje – około czterystu, w języku polskim i obcych – ukazały się w różnych wydawnictwach adresowanych do pracodawców zatrudniających osoby niepełnosprawne, decydentów odpowiedzialnych za edukację, rehabilitację i zatrudnienie, pedagogów, rehabilitantów, a także bezpośrednio do osób niepełnosprawnych – zwłaszcza niewidomych, słabowidzących, głuchoniewidomych i ich rodzin (zamieszczanych między innymi w „Pochodni”, „Biuletynie Informacyjnym PZN”, „Naszych Dzieciach”, „Dłoniach i Słowie”).
Dzisiejsza rozmowa ma na celu przybliżenie, zwłaszcza młodszym czytelnikom, działalności Pana dr. Tadeusza Majewskiego na rzecz osób niepełnosprawnych – w tym niewidomych, słabowidzących i z dodatkowymi problemami, ze szczególnym uwzględnieniem „wątku zagranicznego”.
Mój rozmówca od niedawna nie zajmuje się już działalnością zawodową i społeczną, ale nareszcie – jego zdaniem – ma czas na realizację swoich pasji, którym kiedyś wskutek bardzo intensywnej pracy nie mógł się oddawać w pełni. A te pasje to głównie: oglądanie i słuchanie nagrań muzycznych – zwłaszcza operowych i operetkowych (ogromna ilość płyt DVD i CD zajmuje poczesne miejsce w salonie), czytanie książek oraz dbanie o ogródek otaczający dom i kwiaty rosnące na tarasie.
Zacznijmy może od początku. Jak Pan wspomina swoje dzieciństwo? Przypadło ono na czas wojny.
Urodziłem się w Kórniku koło Poznania w 1931 roku. Przed wojną udało mi się ukończyć dwie klasy szkoły podstawowej. Gdy miałem jedenaście lat i groziła mi wywózka do Niemiec na przymusowe roboty, to, aby się przed nią uchronić, rodzice załatwili mi pracę połączoną z nauką w zakładzie stolarskim; pracowało w nim około 30 osób. (W czasie wojny okupanci niemieccy wywozili mieszkańców podbitych przez siebie ziem, zmuszając ich do różnych prac, na przykład, w gospodarstwach rolnych czy fabrykach na terenie Niemiec lub innych zagarniętych przez siebie krajach. Aby zostać wywiezionym wystarczyło mieć dwanaście lat). Jako młody chłopak uczyłem się więc i zdobywałem doświadczenie w zawodzie stolarza. Trochę żartobliwie mówiąc, gdyby wojna trwała o trzy miesiące dłużej, to uzyskałbym w tym zakładzie tytuł czeladnika stolarstwa. Ja jednak, gdy nie groził mi już przymusowy wyjazd za granicę, wróciłem do przerwanej edukacji szkolnej, ukończyłem szkołę podstawową, a w 1950 roku zdałem maturę.
Dalszą edukację związał Pan z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, gdzie studiował Pan psychologię, wybierając jako kierunek tyflopsychologię. Co skłoniło Pana do takiego wyboru?
Od najwcześniejszych lat byłem związany z problemami osób niewidomych, ponieważ ciocia i wujek (rodzeństwo mojej mamy), mieszkający w sąsiednim domu, byli wskutek zaćmy wrodzonej osobami całkowicie niewidomymi (w tamtych czasach nie operowano jeszcze takich schorzeń). Nic więc dziwnego, że interesowało mnie życie osób pozbawionych możliwości wzrokowego odbioru świata, a mimo to mających i realizujących różne pasje i osiągających sukcesy. Zwłaszcza wujek – który był zawodowym muzykiem – stanowił dla mnie wzór do naśladowania; to właśnie on rozbudził we mnie, towarzyszące mi przez całe życie, zamiłowanie do muzyki. Przed wyborem studiów zastanawiałem się nawet, czy by nie wybrać kierunku muzycznego. Ostatecznie jednak ja znalazłem się na psychologii, natomiast w stronę kształcenia muzycznego podążył mój brat.
Będąc jeszcze studentem, rozpoczął Pan już pracę z osobami niewidomymi.
Tak. Do dziś dobrze pamiętam, że gdy byłem na trzecim roku, i miałem już wybraną tematykę pracy magisterskiej związaną z osobami niewidomymi, podeszła do mnie siostra zakonna z Lasek z zapytaniem, czy bym się nie podjął pracy wychowawcy-opiekuna niewidomych dzieci podczas wakacyjnych kolonii w Sobieszewie nad morzem.
Propozycję przyjąłem i… tak to się zaczęło. Od tamtych wakacji – a był to rok 1953 – do ukończenia studiów jeździłem nad morze z niewidomymi chłopcami kończącymi szkołę w Laskach. Praca z nimi zainspirowała mnie do zbierania materiałów i przeprowadzenia badań naukowych, które opublikowałem w swojej pracy magisterskiej „Wybór zawodu u niewidomych” (jest ona dostępna w Bibliotece Tyflologicznej PZN). Ponieważ chyba sprawdziłem się w tej wakacyjnej pracy, zaproponowano mi zaraz po ukończeniu studiów zatrudnienie w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach w charakterze psychologa i wychowawcy. Podczas tej pracy przeprowadzałem równolegle badania naukowe, dotyczące różnych aspektów niewidzenia. Wykorzystałem je później w swoich publikacjach.
W 1957 roku przeniósł się Pan do Warszawy. Podjął Pan wówczas pracę w zawodzie psychologa w Zakładzie Rehabilitacji Podstawowej i Społecznej prowadzonym przez Polski Związek Niewidomych. Jak Pan wspomina tamten okres?
Trafiały do mnie głównie osoby nowo ociemniałe, na przykład po wypadkach, a ja pracując jako psycholog, znów dodatkowo przeprowadzałem badania naukowe dotyczące tym razem psychicznej adaptacji do zmienionych warunków w sytuacji tracenia bądź utraty wzroku. Poza tym, za namową pani Ewy Grodeckiej – pracownika PZN ds. naukowych – jeździłem po wszystkich okręgach i analizowałem teczki osób należących do Polskiego Związku Niewidomych.
Te badania zaowocowały wydaniem publikacji „Rehabilitacja psychiczna ociemniałych”, co z kolei stanowiło podstawę do rozpoczęcia przygotowań do napisania pracy doktorskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracę tę obroniłem w 1969 roku, uzyskując stopień doktora nauk humanistycznych ze specjalnością w psychologii defektologicznej.
Zanim jednak obronił Pan pracę doktorską, zmienił Pan znów miejsce pracy. Na jaką, i czym Pan się w niej zajmował?
W roku 1963 Zakład Rehabilitacji Podstawowej i Społecznej został przeniesiony do Chorzowa, a ja skorzystałem z nowej oferty pracy, tym razem w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej. Pracę psychologa zamieniłem na bardziej urzędniczą i zacząłem zajmować się organizacją, rozwojem i nadzorem nad placówkami świadczącymi usługi z zakresu rehabilitacji zawodowej i zatrudniania niepełnosprawnych w całym kraju. Po czternastu latach, w roku 1977, zostałem Naczelnikiem Wydziału Rehabilitacji Zawodowej w Departamencie Rehabilitacji. Współpracowałem wówczas ze wszystkimi organizacjami społecznymi, między innymi z Polskim Związkiem Niewidomych, Polskim Związkiem Głuchych, Związkiem Inwalidów Wojennych, Związkiem Ociemniałych Żołnierzy, Towarzystwem Walki z Kalectwem, a także z wojewódzkimi wydziałami zdrowia i opieki społecznej, w których były usytuowane komórki zajmujące się problematyką zdrowia i rehabilitacji zawodowej.
W Pana biografii znajduje się mnóstwo wyjazdów zagranicznych zarówno zawodowych, jak i czysto turystycznych. W wywiadzie udzielonym pani Iwonie Różewicz w 1998 roku, zamieszczonym w „Pochodni”, przeczytałam, że odwiedził Pan chyba wszystkie kraje z wyjątkiem Japonii – to niesamowite! Zajmijmy się wyjazdami związanymi z Pana pracą, w którym momencie się one rozpoczęły i czym zaowocowały?
Podróżować zacząłem od 1963 roku. Pracując w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej, odbyłem krótkotrwałe wyjazdy zagraniczne do Niemieckiej Republiki Demokratycznej i Szwajcarii – ich celem było zapoznanie się z problematyką osób niewidomych i słabowidzących. Uczestniczyłem w wielu konferencjach międzynarodowych, poświęconych sprawom rehabilitacji i aspektom psychologicznym niepełnosprawności – np. w Austrii, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Iranie, Nowej Zelandii.
Dłuższy wyjazd – bo ponad czteromiesięczny – odbyłem w 1970 roku w ramach stypendium w Stanach Zjednoczonych. Tam zapoznałem się między innymi z problematyką osób głuchoniewidomych. Efektem było przywiezienie wielu materiałów z wykonanych tam badań, a następnie przeprowadzenie podobnych na grupie osób z jednoczesnymi poważnymi problemami wzrokowo-słuchowymi w Polsce. Powstała wtedy publikacja „Zagadnienia rehabilitacyjne głuchoniewidomych”, mająca stanowić pierwszy etap do uzyskania stopnia doktora habilitowanego na Uniwersytecie im. Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Ostatecznie, po kilku latach – paradoksalnie też z powodu wyjazdów i pracy za granicą – zrezygnowałem z niego.
A jak doszło do Pana pracy za granicą?
W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia Międzynarodowa Organizacja Pracy (MOP) działająca w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) zainteresowała się polskim systemem rehabilitacji zawodowej i zleciła nam, czyli Polsce, organizację trzymiesięcznych kursów z zakresu spółdzielczości inwalidzkiej. Odbiorcami tych szkoleń byli przedstawiciele krajów rozwijających się, głównie z Afryki i Azji. W ramach tych szkoleń pokazywaliśmy im, na czym wówczas polegała w naszym kraju spółdzielczość i zatrudnienie osób niepełnosprawnych. My byliśmy wykonawcami tego projektu, natomiast środki na szkolenie pochodziły z Międzynarodowej Organizacji Pracy przy ONZ.
Podczas kolejnej międzynarodowej konferencji zorganizowanej u nas, było to w roku 1975, po wygłoszeniu przeze mnie referatu w języku angielskim, ówczesny szef MOP zaproponował mi wyjazd w charakterze eksperta do jednego z krajów rozwijających się. Przyjąłem tę propozycję, i w ten to sposób znalazłem się w Iranie. Przepracowałem w nim prawie dwa lata (1975-76) jako specjalista do spraw poradnictwa zawodowego osób niepełnosprawnych.
Na czym polegała Pana praca w tym egzotycznym dla nas kraju i co się Panu najbardziej zapisało w pamięci z tego okresu?
Zostałem skierowany do Irańskiego Ministerstwa ds. Socjalnych, gdzie dołączyłem do zespołu dwóch ekspertów. Jeden z nich, Norweg, będący jednocześnie szefem zespołu, odpowiadał za zatrudnienie osób niepełnosprawnych w Iranie, drugi, Anglik, zajmował się szkoleniem zawodowym, ja natomiast zająłem się sprawami związanymi z poradnictwem zawodowym.
W swojej pracy przeprowadzałem między innymi testy służące badaniu zdolności do pracy, poza tym organizowałem i prowadziłem szkolenia dla doradców zawodowych ds. osób niepełnosprawnych, którzy z kolei mieli później szkolić osoby niepełnosprawne z całego Iranu.
Współpracowałem także z Irańskim Związkiem Niewidomych, który prowadził w tamtym czasie dwie placówki dla dorosłych: zakład szkolenia zawodowego i zakład pracy chronionej (podobny w założeniach do ówczesnej spółdzielni niepełnosprawnych w naszym kraju). Zdecydowana większość osób niewidomych w Iranie nie miała w tamtym czasie żadnego wykształcenia. My te osoby dopiero wyszukiwaliśmy, a następnie szkoliliśmy pod potrzeby rynku, głównie w zawodach: masażysta i telefonista. W Iranie, w tamtym czasie, było sporo firm zagranicznych, w których osoby niewidome po odpowiednim przeszkoleniu mogły znaleźć zatrudnienie w wymienionych zawodach; natomiast brak było zapotrzebowania na zawody, które u nas były wtedy popularne, na przykład: dziewiarz, szczotkarz, ślusarz.
Natomiast jeśli chodzi o to, co mnie najbardziej uderzyło w Iranie, zwłaszcza na początku, to widok kobiet ubranych w burki, hidżaby i nikaby. Wyraźnie pamiętam ten moment, gdy spojrzałem przez okno i, zobaczywszy wiele chodzących po ulicy kobiecych postaci, całkowicie spowitych w czerń (widoczne były jedynie ich oczy), pomyślałem, że one wszystkie wyglądają jak zakonnice. Poza tym pamiętam lęk tych kobiet, które nie mogły ani spojrzeć, ani normalnie rozmawiać, ani, na przykład, wejść z mężczyzną do windy… Na szczęście, dzięki powszechnej znajomości języka angielskiego, nie było problemów z porozumiewaniem się. Także w Ministerstwie nie miałem najmniejszego problemu z moją znajomością języka angielskiego; tego obawiałem się najbardziej, podejmując decyzję o pracy za granicą. Problemem natomiast była temperatura – nierzadko w granicach czterdziestu stopni Celsjusza, a także brak roślinności.
A jak spędzał Pan tam czas wolny?
Uczestniczyłem, na przykład, w spotkaniach, jakie organizowała Ambasada Polska albo Polki będące małżonkami bogatych Irańczyków, pragnące porozmawiać w ojczystym języku.
Chodziłem też często do kina, gdzie były wyświetlane dobre filmy z napisami angielskimi. Panujący w tamtych czasach Szach Mohammad Reza Pahlawi, prowadzący liberalną politykę, będący pod dużym wpływem kultury amerykańskiej – pozwalał na sprowadzanie różnych filmów, a także na kręcenie i produkcję ich w Iranie.
Po dwóch latach pracy szkoleniowej, i napisaniu po angielsku, a następnie przetłumaczeniu na perski i wydaniu w 1976 roku podręcznika dla specjalistów pracujących z osobami niepełnosprawnymi pt. „Poradnictwo zawodowe dla niepełnosprawnych”, miałem propozycję przedłużenia kontraktu, ale ze względu na sprawy rodzinne, wróciłem do Polski i przez pięć lat kontynuowałem pracę w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej.
Jednak niespokojny duch wciąż drzemał w Panu i znów kazał opuścić ojczyznę i wyjechać, tym razem na znacznie dłużej i dalej.
Po powrocie z Iranu miałem, podobnie jak poprzednio, ze strony MOP przy ONZ propozycje eksperckich wyjazdów do Bangladeszu i Nigerii, ale wówczas sytuacja rodzinna nie pozwalała mi na dłuższy wyjazd. Wreszcie, kilkakrotnie zapraszany do wyjazdu, w 1981 przyjąłem propozycję MOP dotyczącą pracy w Kenii. Mój pobyt tam trwał aż sześć lat.
Zostałem zatrudniony w stolicy Kenii, Nairobi, jako doradca w Ministerstwie Spraw Socjalnych odpowiedzialny za rehabilitację zawodową oraz zatrudnienie osób niepełnosprawnych. Na mnie – jako szefie tego przedsięwzięcia – spoczywały trzy zadania: organizacja szkolenia zawodowego osób niepełnosprawnych, organizacja zatrudnienia osób niepełnosprawnych oraz szkolenie personelu do spraw rehabilitacji zawodowej. Te dwa pierwsze zadania nie stwarzały większych trudności, natomiast szkolenie specjalistów wymagało znacznie większego zaangażowania.
Dlaczego?
Nie było odpowiedniego lokalu, w którym można by prowadzić te szkolenia. Problem rozwiązał się dopiero po nawiązaniu przeze mnie kontaktu z dyrekcją nowo wybudowanego przez Kanadyjczyków, pięknego, wręcz luksusowego obiektu przeznaczonego na college (ale wskutek braku środków niewykorzystywanego). Budynek ten ożył dopiero dzięki ONZ-owskim środkom, jakie po uzgodnieniach z dyrekcją mogłem przeznaczyć na szkolenie kadry rehabilitacyjnej. W pierwszym roku mojej pracy szkoleni byli tylko Kenijczycy, natomiast w następnych latach, po pozytywnym odbiorze mojej pracy dydaktycznej i napisanego przeze mnie podręcznika, utworzono Afrykański Instytut Rehabilitacji. Zostałem wówczas mianowany szefem tego Instytutu, a w jego ramach byli szkoleni specjaliści do spraw rehabilitacji zawodowej z jedenastu krajów afrykańskich. Nabór studentów prowadziła ONZ, ja zajmowałem się stroną dydaktyczną.
Jakie były efekty tych szkoleń?
W sumie, w okresie sześcioletniego pobytu, udało mi się wykształcić dwóch asystentów, pomagających mi prowadzić wykłady, oraz około 450 studentów z krajów afrykańskich (ich szkolenie trwało od roku do półtora), a także napisać i wydać cztery podręczniki po angielsku. Moi przełożeni orzekli, że były napisane w zrozumiały i przystępny sposób dla przeciętnych odbiorców. Podręczniki te zostały później przetłumaczone na język lokalny i rozesłane ekspertom w krajach afrykańskich.
Natomiast jeśli chodzi o praktyczny aspekt, to nie można powiedzieć, że nic się nie działo w zakresie zatrudniania osób niepełnosprawnych. Ale wskutek dużych przestrzeni i problemów organizacyjnych było to z pewnością znacznie trudniejsze, a efekty mniej widoczne niż w krajach europejskich. Kenia – kraj o powierzchni trzykrotnie większej od Polski, zamieszkały wówczas przez około 22 miliony ludności – należąca do najbardziej rozwiniętych państw afrykańskich, osiągnęła chyba największe efekty w zatrudnianiu osób niepełnosprawnych i wykorzystaniu wiedzy szkolonych specjalistów. Z drugiej strony, wykształcenie i dyplom zdobyty w ramach tego Afrykańskiego Instytutu Rehabilitacji miały swój prestiż, na przykład, na Madagaskarze mój student został wiceministrem.
Po tym długim, sześcioletnim pobycie w Kenii, pomimo składanych propozycji dalszej pracy w Afryce, zdecydował się Pan na powrót do kraju. Jak przebiegała Pana dalsza działalność?
Wróciłem do przerwanej wskutek pobytów za granicą pracy wykładowcy na uczelniach (mój pierwszy wykład, wtedy jeszcze w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, dotyczący problematyki osób nowo ociemniałych, miał miejsce w 1956 roku).
Jak wspomniałem wcześniej – po powrocie z Iranu otworzyłem przewód habilitacyjny na UMCS w Lublinie, u Pani prof. Zofii Sękowskiej. Zamierzałem wykorzystać badania przywiezione z USA dotyczące problematyki osób głuchoniewidomych. Niestety, po powrocie z Kenii, wskutek zbyt dużej przerwy, zrezygnowałem z tej habilitacji. Jednak przez wiele lat pracowałem na Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Jeszcze do niedawna prowadziłem tam wykłady głównie na temat problematyki tyflologicznej i rehabilitacji zawodowej osób niepełnosprawnych.
I wtedy też, w latach dziewięćdziesiątych, podjął Pan bardzo intensywną współpracę z Polskim Związkiem Niewidomych.
Uczestniczyłem honorowo w wielu (łącznie 54) wyjazdach zagranicznych jako tłumacz podczas różnych konferencji międzynarodowych. Ich organizatorami były głównie Europejska Unia Niewidomych i Światowa Unia Niewidomych. Relacje z nich zamieszczane były później między innymi w różnych wydawnictwach Polskiego Związku Niewidomych.
Przez wiele lat pełnił Pan również funkcję wiceprzewodniczącego Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, wydając równocześnie wiele publikacji na temat problematyki osób z jednoczesnych uszkodzeniem wzroku i słuchu.
Jak już wspomniałem – z pobytu na stypendium w USA przywiozłem wyniki badań dotyczące osób głuchoniewidomych, następnie podobne badania przeprowadziłem w Polsce. Powstała wówczas pierwsza, wydana w 1979 roku, publikacja na ten temat pt. „Zagadnienia rehabilitacyjne głuchoniewidomych”. Gdy zaczęto tworzyć Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym (TPG), zostałem zaproszony do współpracy i wybrany do Zarządu. W efekcie intensywnych działań na rzecz tej grupy osób powstała druga książka – „Edukacja i rehabilitacja osób głuchoniewidomych”, wydana przez TPG w roku 1995. Poza tym liczne artykuły na ten temat ukazywały się w „Dłoniach i Słowie”, „Pochodni”, „Przeglądzie Tyflologicznym” i wielu innych czasopismach naukowych i popularno-naukowych.
Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, w 2009 roku, powstała poświęcona Panu praca magisterska pt. „Tadeusz Majewski – życie i działalność na rzecz teorii i praktyki psychopedagogicznej i rehabilitacyjnej” napisana przez Magdalenę Jarocką. W aneksie znajduje się wykaz Pana publikacji – jest ich tak dużo, że można się zmęczyć, czytając same tylko tytuły. Ich liczba nie pozwala nawet na zamieszczenie wszystkich wydawnictw, w jakich się one ukazały. Z pracy tej widać wyraźnie, z jakim tytanem pracy mamy do czynienia. Na zakończenie jeszcze jedno pytanie: która z Pana książek ma dla Pana szczególne znaczenie?
Wszystkie są w jakiś sposób ważne, ale wyróżniłbym trzy pozycje, można by je nazwać „trylogią tyflologiczną”, które mają dla mnie wartość szczególną. Są to:
- § „Tyflopsychologia rozwojowa – psychologia dzieci niewidomych i słabo widzących”
- § „Rehabilitacja zawodowa i zatrudnienie osób niewidomych i słabo widzących” oraz
- § „Niewidomi i słabowidzący seniorzy”.
Publikacje te – począwszy od dzieci, poprzez dorosłych, kończąc na osobach starszych – obejmują łącznie wszystkie osoby dotknięte problemami wzroku.
Uprzedzając pytanie: najbliższa była mi problematyka związana z osobami dorosłymi i ich zatrudnieniem.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Panu przede wszystkim zdrowia i możliwości realizowania Pana obecnych pasji.
Rozmawiała Renata Nowacka-Pyrlik, instruktor rehabilitacji podstawowej niewidomych i słabowidzących
Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników
Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2016 - INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Dodano: 30-08-2016 17:59:03