Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

O pewnym upadku z konia, cerowaniu skarpetek i bardzo, bardzo zdeterminowanej kobiecie – Anna Kołowiecka

Ostatnio na przeróżnych portalach internetowych można było zapoznać się z nowymi informacjami na temat procesu beatyfikacyjnego Matki Elżbiety Róży Czackiej. Korzystając z tej okazji, chcielibyśmy przypomnieć (a tym z Was, którzy nigdy o niej nie słyszeli – opowiedzieć), kim była i co na co dzień porabiała pewna niewidoma kobieta żyjąca w ubiegłym stuleciu. Przypatrzymy się też dokładnie, na jakim etapie jest obecnie sprawa wspomnianego wcześniej procesu beatyfikacyjnego. Zacznijmy jednak od Matki Elżbiety.

Całkowita utrata wzroku i dwie wojny – warunki do rozwoju nie za ciekawe, to sami pewnie przyznacie. I chciałoby się napisać „mimo to Róża Czacka stała się, kim się stała…”, ale jak tak się zastanowić, to raz, że brzmi to pompatycznie, a dwa, że raczej było wręcz odwrotnie. Nie „mimo to”, ale „właśnie dlatego”. Próżno co prawda zastanawiać się, co by było, gdyby Róży nie przytrafiło się ociemnienie i wojny, jednak można przy dużej dozie prawdopodobieństwa stwierdzić, że gdyby widziała, może wiodłaby gdzieś w rodzinnych stronach zwyczajne życie, o którym niewiele osób by wiedziało. Nie to, że w zwyczajnym życiu jest coś złego. Przez każdą codzienność mogą przemawiać małe wspaniałości, wszystko zależy od tego, czy potrafimy je dostrzegać albo tworzyć. Nie, akcent tu postawiony jest raczej na tym, że trud, nieszczęście czy niedogodności, jakie funduje życie, mogą stać się albo naszym kamieniem nagrobnym, albo trampoliną. Wydaje się, że wszystko zależy od naszego wyboru, determinacji, uporu i tego, w czym pokładamy nasze nadzieje. Wyświechtane? Może odrobinę, ale sami przyznajcie, że Róża też miała wybór: nikt jej nie kazał „się spiąć” po utracie wzroku i zrobić tego, co zrobiła.

 

A co właściwie zrobiła?

Róża Czacka, znana bardziej jako Matka Elżbieta, lub Niewidoma Matka Niewidomych jest – najkrócej rzecz ujmując – założycielką dwu nierozerwalnie ze sobą złączonych, wielkich dzieł: Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. Przypatrzmy się pokrótce każdemu z nich.

Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża zostało założone 1 grudnia 1918 roku (nieco ponad dwa lata temu obchodzone było jego stulecie). W chwili powołania Zakonu Matka Elżbieta miała 42 lata. Wzrok straciła dwadzieścia lat wcześniej. Misją utworzonego Zgromadzenia była – i nadal jest – służba niewidomym. Siostry Franciszkanki zatem, we współpracy z osobami widzącymi, mają wspierać osoby niewidome i ociemniałe na każdym etapie ich życia. Troska ta nie obejmuje jednak jedynie rehabilitacji osób z problemami wzrokowymi w czysto ludzkim wymiarze: przygotowania do jak najbardziej aktywnego życia w społeczeństwie, ale skupia się też na duchowym wymiarze ślepoty. Oznacza to dwie rzeczy. Pierwsza to to, że siostry dbają, by ciężar, jakim niewątpliwie jest brak lub utrata wzroku, niesiony był z miłości ku Bogu, przez co staje się sposobem na włączenie się w dzieło Odkupienia (więcej na ten temat w Konstytucji Zgromadzenia i na stronie internetowej Ośrodka). Druga zaś dotyczy duchowej ślepoty w wymiarze światowym: Zakon ma za zadanie „zadośćuczynienie Bogu za duchową ślepotę świata”, czyli za odstępstwa, których dopuszcza się człowiek. Siostry czynią to między innymi poprzez sumienną pracę w „dziele bożym”, jakim są Laski.

Co się zaś tyczy samych „Lasek”, jak potocznie mówi się o Ośrodku dla Dzieci Niewidomych mieszczącym się w podwarszawskiej miejscowości, to za ich początek uważa się maj 1921 roku. Wtedy to właśnie Antoni Daszewski ofiarował Zakonowi 5 morgów ziemi, które stanowiły zalążek tej placówki. Przez następne sto lat Ośrodek się formował. Obecnie prowadzone są tam takiego rodzaju działania, jak wczesne wspomaganie rozwoju dzieci z problemami wzrokowymi, dostosowane do potrzeb słabowidzących i niewidomych dzieci przedszkole i szkoły (od podstawówki do liceum lub profilowanych techników i szkoły policealnej), a także szkoły specjalne, szkoła muzyczna i internaty. Na terenie Ośrodka znajduje się również biblioteka brajlowska i tyflologiczna. Poza tym dziś „Laski” to już nie tylko Laski, ale i Rabka (od 1995 roku) oraz leżące niedaleko Gdańska Sobieszewo. Siostry prowadzą także działalność misyjną na Ukrainie, w Rwandzie i Indiach. Także tam realizują założenia Zgromadzenia poprzez pomoc niesioną dzieciom z problemami wzrokowymi. Więcej informacji na ten temat można znaleźć na stronie internetowej Ośrodka. My tymczasem wróćmy do samej założycielki oraz jej „początków”.

 

Jak to się w ogóle zaczęło?

Róża Czacka urodziła się 22 października 1876 roku w Białej Cerkwi na Ukrainie. Dla tych, którym niewiele to mówi, tłumaczę: Biała Cerkiew leży niecałe 100 kilometrów na południe od Kijowa (spokojnie, sama musiałam „guglać”. Z mapy kojarzę, gdzie jest Warszawa, Kraków i Tokio). Warto tu wspomnieć, że mała Róża pochodzenie miała szlacheckie. Czaccy byli bowiem herbownymi herbu Świnka. Tak tak, Świnka. Zawodowi szperacze w tematyce twierdzą, że herb ten można prześledzić w źródłach historycznych aż do XIII wieku, a posługiwali się nim między innymi: arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka (XIII/XIV wiek), który przyczynił się między innymi do upowszechnienia w Polsce obchodów Uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (potocznie zwanej „Bożym Ciałem”), Stanisław Grzepski (uczony, matematyk, profesor Akademii Krakowskiej, XVI wiek) czy wreszcie, urodzony niecałe osiemdziesiąt lat przed Różą – Michał Czacki (odznaczony Złotym Krzyżem orderu Virtuti Militari).

Jak wygląda ów herb? Świnki jako takiej na nim nie znajdziemy, jest za to jej krewny – dzik. Widniejący na czerwonym polu, czarny łeb dzika jest podtrzymywany od dołu (lub trzymany za szczękę) przez rękę odzianą w niebieski rękaw. W górnej części herbu, tzw. klejnocie, zobaczyć można kobietę w czerwonej sukni.

Powstanie herbu ginie gdzieś w pomroce dziejów, jednak za jego wyglądem kryją się przynajmniej dwie historie. Jedna z nich mówi o rycerzu, który gołymi rękoma obronił przed dzikiem nadobną niewiastę imieniem Libusza, a druga – o Amazonce, która – wzięta do niewoli przez Rzymian i zmuszona do walki na arenie – gołymi rękami pokonała olbrzymiego dzika. Odniesienia do poszczególnych elementów herbu w obu historiach są dość wyraźne i choć nie wiadomo, ile z nich (i czy cokolwiek) jest prawdą, to z pewnością obie pobudzają wyobraźnię.

 

Wczesne lata i relacje rodzinne

Wracając jednak do Róży, córce Feliksa i Zofii utrata wzroku zagrażała od małego. W zapisanych przez nią wspomnieniach czytamy: „Jako dziecko słyszałam (…) historię, że orzeł odznacza się odwagą i patrzy prosto w słońce. To mi się tak podobało, że zaczęłam robić takie eksperymenta. Myślę, że to było początkiem choroby oczu. Nikt tego nie zauważył, a tylko ja sama jadąc znowu na spacer jak zwykle, usłyszałam, jak pokazywali sobie krowy pasące się na łące. Ja ich nie widziałam i bardzo się tego wstydziłam, ale nic o tym nikomu nie powiedziałam”. Powyższy cytat pochodzi z pracy autorstwa siostry Cecylii (Zofii Gawrysiak), zatytułowanej „Róża Czacka – Matka Elżbieta. W XXX rocznicę śmierci”, Wydawnictwa Polskiego Związku Niewidomych (Warszawa 1991). W owym szkicu siostra Cecylia zamieściła wspomnienia spisane przez samą Różę (wtedy już: Matkę Elżbietę). Dowiadujemy się z nich nieco o dzieciństwie i relacjach rodzinnych panujących w domu Czackich, przejażdżkach, spacerach, opiekunkach, słowem – o tym, jak żyło się te sto trzydzieści lat temu. Fragment zapisków pióra Matki Elżbiety, który został zaprezentowany powyżej, zachęci Was – mam nadzieję – do sięgnięcia po dziełko i przeniesienia się na chwilę w ubiegłe stulecie, by potowarzyszyć małej Róży i pochylić się nad jej radościami i troskami.

– A jakie troski może mieć kilkuletnia hrabianka? – ktoś może (nieco z przekąsem) zapyta. Wielki dom, powóz konny na własny użytek, nianie i opiekunki – gdzie tu miejsce na zmartwienia? Ano znalazło się ich trochę, jak to w życiu każdego dziecka. Część bardzo dziecinnych (sami z pewnością jesteście w stanie przypomnieć sobie własną popsutą zabawkę i poczucie straty, teraz banalne, a wtedy – o wadze końca świata), a część – całkiem już dorosłych, jak zmartwienia związane z nagłą śmiercią młodszego brata, trudną osobowością matki, przeprowadzką do Warszawy albo słabnącym wzrokiem.

Było też jednak w tym wszystkim miejsce i na chwile radości, i ciepłe, rodzinne relacje. W tym kontekście Róża przywołuje przede wszystkim postać ojca i babki, których – jak wspomina – bardzo kochała. To właśnie babci, z którą Róża utrzymywała w Warszawie regularny kontakt, przypisuje się zaznajomienie dziewczynki z podstawowymi prawdami wiary. Już w wieku sześciu lat przyszła Matka Elżbieta czytała babci dzieło zatytułowane „O naśladowaniu Chrystusa” przypisywane Tomaszowi à Kempis (na marginesie dodam, że czytał je także inny wielki Polak – Witold Pilecki).

Pelagia Czacka, ukochana babcia Róży, sama także była nietuzinkową osobistością. Pochodząca z książąt Sapiechów matka czterech synów nie tylko prężnie zarządzała posiadanym majątkiem, ale zadbała o to, by wyznawane przez nią wartości przetrwały nie tylko w jej własnych dzieciach, ale i wnukach. Michał Żółtowski w swojej książce „Blask prawdziwego światła. Matka Elżbieta Róża Czacka i jej dzieło” tak opisuje Pelagię Czacką i jej potomków: „Także chłopcy musieli nauczyć się szycia, reperacji, cerowania, podobno celował w tym późniejszy kardynał Włodzimierz. Pelagia słynęła z dobroczynności, leczyła znakomicie ziołami. Była bardzo religijna”. Jeśli czytając ten opis, przypomnimy sobie przy okazji, że cały czas mówimy o rodzinie z wyższych sfer społecznych, powinna do nas dotrzeć niezwykłość Pelagii. Śmiało bowiem zakładam, że co jak co, ale zarówno ona, jak i jej synowie, mogli sobie pozwolić na to, by kto inny cerował im skarpetki.

Ciekawe historie wiążą się też ze wspomnianym kardynałem Włodzimierzem i – mając nieco butną nadzieję na to, że Czytelnik nie znużył się jeszcze ciągłymi uwagami na marginesie – pozwolę sobie na jeszcze jedną. Albo dwie.

Kardynał Włodzimierz Czacki całe nieomal życie spędził poza granicami Polski. Studiował w Rzymie, znał sześć języków, orientował się dobrze zarówno w kulturach państw europejskich, jak i sprawach dyplomatycznych. Jadał obiady z papieżem Piusem IX i odpowiadał za jego korespondencję w obcych językach. Z czasem, po trzech latach spędzonych we Francji, wrócił do Rzymu, gdzie został mianowany kardynałem. Orientował się w sprawach politycznych, potrafił naświetlić rzeczywistość Polaków pod władzą rosyjską (co najprawdopodobniej doprowadziło do jego przedwczesnej śmierci). Do tego pamiętajmy, że potrafił cerować skarpetki. Nic więc dziwnego, że Pelagia, często z dumą wspominała o tym swoim synu. Słyszała to też Róża, która od małego modliła się ułożoną przez wujaszka modlitwą: „Boże mój, pragnę tylko spełnić wolę Chrystusa, a wszystkich łask i darów oczekuję od Jego miłosierdzia”.

Czas na ciekawostki (bo wcześniej przecież żadnych nie było): z kardynałem Włodzimierzem Czackim wiążą się dwie, dość niesamowite historie. Jak donosi w swojej książce wspomniany już Michał Żółtowski, w dniu jego śmierci, w oddalonym o ładnych parę kilometrów (mniej więcej tyle, co z Rzymu do Warszawy) mieszkaniu Pelagii dwukrotnie spadł obraz. Babka Róży za drugim razem miała się domyślić, że to nie przypadek, a że umarł jej syn (co w krótkim czasie zostało potwierdzone). Druga wiąże się z ciałem zmarłego, które – mimo upływu jednego stulecia – nie uległo rozkładowi. Grobowiec Włodzimierza znajduje się w bazylice Santa Pudenziana we Włoszech.

Kroczek po kroczku dotarliśmy więc do rodziców przyszłej Matki Czackiej. Ojciec – Feliks – był zarówno zdolnym organizatorem, świetnym rolnikiem, jak i człowiekiem poświęconym bez reszty pracom społecznym (założenie szkoły w Białej Cerkwi, opieka prawna nad kilkoma sierotami, stypendia na studia i wiele innych inicjatyw). Ratował kościoły przed przekształceniem na cerkwie, przekazywał tajne dokumenty do Rzymu, dbał – powiedzieć można – o każdego. Róża zaś była w tym wszystkim ukochaną córeczką tatusia. To z nią spędzał dużo czasu, uczył ją też tego, co sam umiał. Córka była zapatrzona w ojca, co zresztą widać w późniejszym jej życiu – religijność i zmysł administracyjno-organizacyjny, jak mówią autorzy jej biografii (i ona sama), z pewnością odziedziczyła po babce i ojcu.

O matce dziewczynki wiemy nieco mniej. Sama Róża wspominała ją jako kobietę, z którą relacje były niezwykle burzliwe (przynajmniej do pewnego momentu). Zofia była zimna i trudna w obyciu, stawiała wysokie wymagania (już od czteroletniego brzdąca wymagano wzorowego porządku), łatwo wpadała w gniew – zmieniła się jednak po ociemnieniu Róży. Według autorów na zmianę jej usposobienia wpłynęła między innymi Róża i to, że matka mogła obserwować ją przez długie lata jej działalności po utracie wzroku. W rezultacie Zofia pomagała w nauce brajla, przepisywała książki. Później już troskliwa i ciepła, do końca życia odznaczała się cierpliwością.

 

Młodzieńcze lata

Róża edukację pobierała w domu (co na tamte czasy było dość niezwykłe). Posługiwała się językiem angielskim, francuskim i niemieckim. Przypuszcza się również, że znała język rosyjski (są zapisy na temat tego, że czytywała wiersze Puszkina). Grała na fortepianie, potrafiła tańczyć. Edukacja domowa, a więc częste kontakty z ojcem i babką wykształciły w niej takie cechy, jak wnikliwość, precyzja i umiejętność logicznego myślenia. Do tego ojciec przekazywał jej to, co wiedział na temat gospodarowania, ogrodnictwa i hodowli.

Róża nie była wolna od wad, jednak bogate życie duchowe, które, jak już pisałam, zawdzięczała bliskim kontaktom z babką od strony ojca, sprawiło, że pracowała nad nimi na tyle długo, że zdołała je przekuć w dobre, silne cechy charakteru.

Jej pozycja społeczna obligowała ją także do „bywania na salonach”, za czym jednak – wedle źródeł – nie przepadała. Uwielbiała za to jeździć konno, szczególnie wśród szalejącej burzy. I to właśnie jedna z przejażdżek konnych, a konkretnie: upadek z końskiego grzbietu, stały się powodem całkowitego jej ociemnienia. Było to w roku 1898. Młoda hrabianka miała wtedy 22 lata.

 

Utrata wzroku – i co dalej?

Dalej były nieugięte próby „zrobienia co się da” z zaistniałą sytuacją. W końcu Róża przyjęła prawdę o tym, że widzieć nigdy nie będzie. Jednak razem z tą prawdą przyjęła coś jeszcze: słowa polskiego okulisty o tym, że trzeba, by ktoś – na przykład ona – zajął się sytuacją osób niewidomych w Polsce. Róża podjęła wyzwanie, a swoją drogę, jak można się spodziewać, rozpoczęła od nauki pisma Braille’a. Nie mając z początku odpowiednich przyrządów, pismo wypukłe utrwalała, używając szpilek wpinanych w poduszkę. Można? Można. Gdy już brajla miała za sobą, zaczęła zdobywać wiedzę, czy to podróżując, czy to czytając literaturę poświęconą osobom niewidomym, czy to kontaktując się z wybitnymi ludźmi tamtego czasu. Całe to przygotowanie trwało dziesięć lat. W 1908 roku Róża zaczęła wyszukiwać osoby niewidome i udzielać im pomocy, w cztery lata później otworzyła w Warszawie dom dla dziewcząt niewidomych. Opiekę nad nimi sprawowały Siostry Szarytki, jednak Róża bywała tam dość często (uczyła  pierwsze wychowanki między innymi pisma Braille’a). Tak właśnie zaczął się długotrwały proces, który doprowadził do powstania Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi.

 

A teraz?                                         

Teraz czekamy na wieści z Watykanu, a konkretnie na datę beatyfikacji. Matka Elżbieta Róża Czacka zmarła 15 maja 1960 roku, a więc w szacownym wieku 85 lat. Odeszła w opinii świętości, to znaczy, że w pamięci żyjących jest uznawana za świętą, choć nie jest oficjalnie włączona w poczet Świętych Kościoła Katolickiego. Już w 27 lat po jej śmierci (1987 r.) rozpoczął się proces beatyfikacji. Jak czytamy na portalu Archidiecezji Warszawskiej: „9 października 2017 r. za zgodą papieża Franciszka Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych promulgowała dekret o heroiczności jej życia i cnót. Pod koniec października 2020 r. papież upoważnił kongregację do wydania dekretu dotyczącego autentyczności cudu za wstawiennictwem Matki Róży, Elżbiety Czackiej”. Czekamy zatem na datę.

Tymczasem w Laskach, 23 grudnia 2020 roku, doczesne szczątki Matki Elżbiety zostały ekshumowane i przeniesione z cmentarza znajdującego się na terenie Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych, a sąsiadującego z terenem Puszczy Kampinoskiej (więcej na temat tego malowniczego cmentarza pisałam w tekście „Listopadowe Refleksje”, który ukazał się w ubiegłym roku, także na łamach Tyfloserwisu), do sarkofagu znajdującego się w dawnym pokoju Matki Elżbiety, w kaplicy Matki Bożej Anielskiej (także na terenie ośrodka).

Ponad sto lat upłynęło od założenia „dzieła Lasek”. Zaczęło się od jednej, bardzo, bardzo zdeterminowanej kobiety, która – podążając za rozpoznanym powołaniem – rozpoczęła rewolucję w opiece nad osobami niewidomymi i ociemniałymi. Dziś Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża działa nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Współpracując ze świeckimi pedagogami, rehabilitantami i specjalistami, wspiera niewidomych i ociemniałych na ich drodze do samodzielności. Przyczynkiem do tego stał się upadek z konia i ślepota, coś, co w obecnych czasach kojarzone jest tylko i wyłącznie ze stratą. I jest nią niewątpliwie. Patrząc jednak na sylwetkę Matki Elżbiety, nie mogę opędzić się od wrażenia, że strata, jakakolwiek by ona nie była, czyli coś, co nam się przydarzy prędzej czy później (i to nieuchronnie), może być dla nas albo początkiem końca trwania w jakimś poczuciu krzywdy, niedostatku czy powolnego „byle do śmierci”, albo pierwszym, bardzo bolesnym, ale jednak, krokiem do czegoś zupełnie niezwykłego. W naszych rękach jest zdecydować, co wybierzemy. To co, jaką Ty masz dziś wymówkę? 🙂

Anna Kołowiecka

 

Osobom zainteresowanym tematem chciałabym polecić książki, z których korzystałam przy pisaniu niniejszego tekstu:

  1. Cecylia (Zofia Gawrysiak), Róża Czacka – Matka Elżbieta, Wydawnictwo Polskiego Związku Niewidomych, Warszawa 1991.
  2. Jadwiga Stabińska OSB AP, Matka Elżbieta Czacka, Pallotinum-Poznań-Warszawa 1981.
  3. Michał Żółtowski, Blask prawdziwego światła. Matka Elżbieta Róża Czacka i jej dzieło, ER-ART, Lublin 1999,
  4. Matka Elżbieta Róża Czacka, Pisma, tom II, Wydawnictwo Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Warszawa 2007.
  5. Ewa Jabłońska-Deptuła, Matka Elżbieta Czacka i Dzieło Lasek, Lublin 2002.

 

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.