Ani pandemia, ani pogoda nie sprzyjają ostatnio spacerom, za którymi wszyscy tęsknimy. Dzięki inicjatywie Fundacji Kultury bez Barier można jednak wybrać się, i to zupełnie bezpłatnie, na bardzo ciekawą wirtualną wycieczkę po Starym Mieście pod hasłem „Smaki przeszłości – filmowy spacer po Warszawie”. Naszą przewodniczką jest pani Katarzyna Szafrańska z Muzeum Warszawy. Jest to spacer zarówno w przestrzeni, jak i w czasie, bo omawiając niektóre zagadnienia, cofamy się w głąb historii naszego miasta, nawet do XIV wieku.
Słowo „przewodnik” kojarzy się większości osób niewidomych i niedowidzących raczej jednoznacznie z kimś, kto pomaga bezpiecznie się przemieszczać. W polszczyźnie rzeczownik ten ma jednak zdecydowanie więcej znaczeń. Odnosi się zarówno do ludzi, jak i przedmiotów. Przewodnikiem określamy osobę oprowadzającą po muzeum czy zabytkowym mieście, kogoś, kto dobrze zna turystyczne szlaki, zawierającą mapy i zdjęcia publikację dla odwiedzających kraj, region lub miasto, a nawet materiał, przez który bez trudu płynie prąd elektryczny.
Japonia, marzec 1967 roku. W malowniczym mieście Okayama zostaje właśnie zainstalowany wynalazek, który w dziesięć lat później będzie obowiązkowy już w całej Japonii, a niedługo potem – znany i stosowany na całym świecie. Nawierzchnie dotykowe (bo o nich tu mowa) nieco ponad 53 lata po tym, jak po raz pierwszy ujrzały światło dzienne, są dziś stałym elementem miejskiego krajobrazu. Przywykły do nich zarówno osoby widzące, jak i niewidome, mało kto jednak pamięta już nazwisko ich twórcy – Miyake Seiichiego. Jemu i jego wynalazkowi będzie poświęcony niniejszy artykuł.
Hipoterapią nazywamy wieloprofilowe oddziaływania terapeutyczne wykorzystujące specyficzne właściwości jazdy na grzbiecie konia oraz kontaktu z tym zwierzęciem. Jest to jedna z uzupełniających, ale niezwykle atrakcyjnych metod terapii. Oddziaływania rehabilitacyjne, psychologiczne, pedagogiczne i resocjalizacyjne przeplatają się w niej zależnie od potrzeb i możliwości korzystającej z niej osoby.
Każdy, kto kiedykolwiek zakosztował śpiewania w grupie, przyzna chyba, że jest to nie lada przyjemność, która daje satysfakcję i podobno służy zdrowiu. Bywają chóry duże i małe, profesjonalne i amatorskie, na głosy równe i mieszane. Zdarzają się też, chociaż chyba coraz rzadziej, nieformalne grupki osób, które spotykają się między innymi po to, aby wspólnie coś zanucić, choćby kanon albo piosenkę ludową czy wojskową. Mam znajomych, z którymi imieninowe spotkania kończymy zwykle wspólnym śpiewem. Wspominam też czasy moich młodzieżowych obozów sportowo-rehabilitacyjnych, kiedy cała grupa przemierzająca dłuższą trasę wyśpiewywała z zapałem różne piosenki: wędrowne, biesiadne albo wymyślane na poczekaniu przez maszerujących. Teraz większość młodych chodzi ze słuchawkami na uszach. Dużo słuchają, raczej rzadko sami śpiewają.