Treść strony

 

Teatr dla niewidomych i słabowidzących - Wywiad z Ewą Pilawską dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi - Dorota Koprowska

Teatr dla osób niewidomych i słabowidzących to pani autorski projekt. Skąd wziął się pomysł, by otworzyć drzwi teatru tym odbiorcom sztuki? Jak dostrzegła Pani tę lukę lub raczej możliwość w teatralnej ofercie?

Od lat bardzo świadomie prowadzę teatr w myśl zasady: Teatr blisko ludzi. Uważam, że teatr powinien być otwarty na każdego odbiorcę, każdy powinien móc znaleźć w nim coś dla siebie i czuć się tu dobrze. Dlatego „Teatr dla niewidomych i słabowidzących” był naturalną konsekwencją tej zasady. Nie było żadnej konkretnej sytuacji czy zdarzenia. Po prostu przyszło mi do głowy, że warto stworzyć inicjatywę, która wyjdzie na przeciw potrzebom osób niewidomych – mających utrudniony dostęp do teatru – która nie byłaby audiodeskrypcją a prawdziwym teatrem, przygotowanym specjalnie z myślą o nich.

Tym pomysłem przełamała pani barierę, którą pewnie ma wiele osób: teatr jest dla widza. Widza, czyli osoby widzącej… Czy było to trudne? Pamięta pani, jaki był odzew na pani pomysł, pierwsze reakcje?

Z pomysłem „Teatru dla niewidomych i słabowidzących” zgłosiłam się do ówczesnej prezes łódzkiego oddziału PZN śp. pani Teresy Wrzesińskiej, która przyjęła go z dużym zainteresowaniem i aprobatą, i dziś mogę powiedzieć, że od początku była dobrym duchem tego projektu. Przyznam, że bardzo obawiałam się pierwszej reakcji odbiorców. Zastanawiałam się, czy nie jest on zbyt rewolucyjny, czy nie naruszam jakiegoś tabu, czy nie zostanie on opacznie zrozumiany jako próba wskazania „inności” i w związku z tym potrzeby realizacji odrębnego projektu. Tak się jednak nie stało, a pierwsze reakcje przeszły moje najśmielsze oczekiwania, bo Państwo na widowni byli zachwyceni pomysłem i spektaklem.

Spektakle reżyseruje pani społecznie. Co jest pani motywacją dla tej dodatkowej aktywności? Do poświęcenia swojego czasu, swojej pracy artystycznej na rzecz innych?

Tak jak powiedziałam, prowadząc teatr, kieruję się zasadą „teatr blisko ludzi”, to determinuje wszystkie podejmowane przeze mnie działania i aktywności zawodowe. Mam wrażenie, że trzeba mieć w życiu pasję i ja mam to szczęście, że moja praca sprawia mi wiele radości i satysfakcji. Dlatego nie mam poczucia „poświęcenia”. Po prostu nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej.

Czy wśród dotychczasowych 51 premier jest przedstawienie, które najbardziej zapadło Pani w pamięć? Premiera, której towarzyszyły wyjątkowe emocje, do której wraca Pani czasem myślami?

Każda była wyjątkowa i każdej towarzyszyły takie same emocje. Każdej też poświęciłam tyle samo energii. Choć rzeczywiście, jest jedna premiera, którą pamiętam szczególnie. Pierwszy raz postanowiłam wystawić farsę w „Teatrze dla niewidomych i słabowidzących”. Wiedziałam już wtedy, że spektakl dla osób z dysfunkcją wzroku nie może trwać dłużej niż około dwóch godzin, a farsa rządzi się przecież swoimi prawami i wymaga szczegółowego wyjaśnienia, co dzieje się w danej scenie. Obawiałam się, że poprzez wprowadzenie postaci Didaskaliusza długość spektaklu znacznie się poszerzy. Pamiętam, jak siedziałam całą noc z egzemplarzem, robiąc skróty, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że farsa opiera się na żelaznej logice, gdzie jedno wynika z drugiego i wycięcie jednej sceny, może spowodować lukę w dalszym przebiegu historii. Na szczęście udało się i spektakl, sądząc z odbioru i późniejszych podziękowań, był świetny.

W listopadzie 2005 roku odbyła się pierwsza premiera. Ten „rodzaj” teatru przypisano pani jako „projekt”. Ale po dwunastu latach trudno mówić o projekcie. Dziś świat jest pełen projektów, ale znakomita większość to jednorazowe wydarzenia. Efemerydy… Tymczasem pani teatr to już instytucja. I nadal się rozwija. Wkrótce 52. premiera. Do tego realizowane są słuchowiska we współpracy z Polskim Radiem. Wielkie brawa za konsekwencję. Wydaje się (i oby tak było), że teatr to niekończąca się opowieść. Miała pani w ogóle obawy o powodzenie tego „projektu”?

Bardzo wierzę we wszystkie realizowane przez nas projekty, ale mimo doświadczenia zawsze towarzyszą mi wątpliwości, pewien rodzaj lęku i niepewności. Mam wrażenie, że to nieodzowny element tworzenia. Zawsze powtarzam, że „zadowolenie jest początkiem końca”. Kiedy przestajemy mieć wątpliwości i czujemy się zbyt pewnie, to pora by zweryfikować to, co robimy. Widzę to, chociażby mając okazję obserwować najwybitniejszych polskich twórców czy aktorów, którzy po skończonym spektaklu niejednokrotnie opuszczają teatr z poczuciem niedosytu, że można jeszcze lepiej, że trzeba pracować, poprawiać, poszukiwać.

Z perspektywy czasu śmiało można powiedzieć, że pani projekt teatralny okazał się sukcesem. Spektakle cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem, widzowie przyjeżdżają z całej Polski, widownia jest wierna, zazwyczaj przychodzi nadkomplet publiczności… Co pani wtedy czuje?

Sens tworzenia teatru. To potwierdzenie tego, że to, co robimy, jest potrzebne.

Czy spotkała się pani z opiniami w swoim środowisku, że pani teatr otworzył oczy osobom widzącym? Mam na myśli to, że zaczęły zauważać potrzeby i problemy osób z niepełnosprawnością wzroku w dostępie do kultury? I nie tylko zresztą do niej?

Chyba tak. Nie wiem, czy to nasza zasługa, ale istotnie, realizujemy „Teatr dla niewidomych i słabowidzących” od dwunastu lat i kiedy startowaliśmy z tym projektem, byliśmy jedyną tego typu inicjatywą w Polsce. Teraz sytuacja się stopniowo zmienia i coraz częściej słyszy się o potrzebach osób z niepełnosprawnością wzroku, o spektaklach z audiodeskrypcją, etc.

Pani Teatr to przykład fantastycznej aktywizacji osób z niepełnosprawnością wzroku, tak naprawdę wciąż często skazanych na pewne wykluczenie kulturalne… Prosty, ale genialny sposób, jak odmienić życie osób z niepełnosprawnością wzroku. Czy spotkała się pani bezpośrednio z wdzięcznością widzów?

Tak! I to ogromnie miłe, kiedy spotykamy się na kolejnych premierach lub kiedy np. widzowie rozpoznają mój głos na widowni przed spektaklem i mówią, ile ta inicjatywa dla nich znaczy. Otrzymuję również listy i maile od rodzin osób niewidomych i słabowidzących, które gratulują mi tego projektu i dziękują za kolejne przedstawienia.

Osoba niewidoma czy słabowidząca jest pozornie mniej wymagającym widzem – w teatrze nie liczą się dla niej kostiumy czy scenografia. Ale też pewnie jest widzem bardziej skupionym, skoncentrowanym na samej grze, więc z drugiej strony bardziej wymagającym. Jak jest naprawdę? Co może zrobić pani jako reżyser spektaklu, aby zrekompensować widzom to, czego nie są w stanie zobaczyć? Didaskalia, efekty dźwiękowe?

To nieprawda, osoby niewidome są tak samo, a może nawet bardziej wymagającym odbiorcą. Mam wrażenie, że przez to, iż mają znakomicie rozwinięty zmysł słuchu, są szczególnie wrażliwi na fałsz. Aktor, który buduje w tych spektaklach swoją postać przede wszystkim głosem, nie może schować się za innymi elementami gry scenicznej. Jeśli pyta pani o elementy inscenizacji, to przede wszystkim wprowadziłam postać Didaskaliusza, która informuje o tym, jak wyglądają aktorzy, gdzie toczy się akcja, jak wygląda przestrzeń. Dodatkowo w inscenizacjach „Teatru dla niewidomych i słabowidzących” staram się kłaść szczególny nacisk na sferę dźwiękową, a także elementy oddziałujące na inne zmysły odbiorców.

Jaką widownię ma Teatr dla niewidomych w znaczeniu kontaktu aktorów z widzami? Różni się w jakiś sposób od tego standardowego? Trudniej o tzw. chemię?

Chemia jest taka sama, jak na każdym innym przedstawieniu. Jeśli aktorzy dobrze zagrają, a po drugiej stronie jest partner, który ma potrzebę obcowania ze sztuką, to wytwarza się pomiędzy nimi taka sama relacja.

Jak do gry w teatrze podchodzą pani aktorzy? Jako reżyser wymaga pani od nich więcej zaangażowania? Tego, by bardziej rozwijali swój warsztat? Na pewno obserwuje ich pani też jako ludzi. Jak wpływa na nich udział w tym projekcie? Uwrażliwia?

To dla aktorów wyjątkowa praca i duże wyzwanie, bo oczy partnera zastępuje tu egzemplarz sztuki. Podobnie jak w przypadku innych spektakli, mają oni stworzone postaci, zarysowane sytuacje sceniczne, czasem nawet elementy ruchu scenicznego czy choreografii. Ale dodatkowo pojawia się Diadskaliusz, którego obecność zmienia rytm spektaklu i wypowiedzi postaci, nierzadko je przerywając, by przekazać informację o zmianie sytuacji scenicznej. Wiem, że nie każdy aktor potrafi się w tej formule odnaleźć. Niektórzy mają inny rytm pracy, potrzebują większej ilości prób, nauczenia się tekstu na pamięć, by zbudować postać. Rozumiem to i szanuję. Ale jest grupa aktorów, którzy uwielbiają ten projekt i czują się w nim jak „ryba w wodzie”, podkreślając, że jest on dla nich kolejnym wyzwaniem artystycznym i źródłem satysfakcji.

Chciałabym jeszcze zapytać o takie przyziemne kwestie jak finanse… Powszechny to teatr miejski. Czy środki na realizację przedstawień w ramach teatru dla niewidomych są wystarczające, czy jednak poszukuje pani dofinansowania? Przydaliby się sponsorzy?

Od początku działania projektu mamy wspaniałych partnerów w postaci firm Veolia i Amcor, którzy uważają, że jest on fenomenalny i wspierają go finansowo. Bez nich nie moglibyśmy realizować tego projektu. Aplikujemy też o środki do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i przez lata otrzymywaliśmy takie dofinansowanie. Zatem źródła finansowania projektu są trzy: sponsorzy, ministerstwo i comiesięczne wpływy z biletów. Pytała pani o to, że społecznie reżyseruję spektakle w ramach „Teatru dla niewidomych i słabowidzących”. Oczywiście robię to z pasji, ale też zdaję sobie sprawę, jak skromny mamy budżet na jego realizację. Ponieważ zainteresowanie nim jest tak ogromne i nasi widzowie czekają z niecierpliwością na kolejne premiery, zależy mi na tym, aby przygotowywać kolejny spektakl co miesiąc. Dlatego nie chcę obciążać projektu dodatkowo swoim honorarium. Osoby niewidome i słabowidzące zapraszane są na spektakle nieodpłatnie, płacimy honoraria aktorom oraz tantiemy dla autorów. A w miarę możliwości staramy się również partycypować w kosztach przejazdu osób niewidomych spoza Łodzi, dla których koszty związane z transportem często stanowią barierę nie do pokonania, uniemożliwiając im tym samym uczestnictwo w kulturze.

Teatr na początku swojej działalności współpracował z PZN, ale bardziej chodziło o kwestie logistyczne. Czy w jakiś sposób współpracuje pani ze środowiskiem osób niewidomych w przygotowaniu przedstawień, np. aby coś konsultować? Czy współpraca ze Związkiem trwa, ale w innym zakresie?

Na początku, kiedy powoływałam projekt do życia poprosiłam panią prezes Teresą Wrzesińską o wskazówki i uwagi, nawet te najtrudniejsze. Pamiętam, że kiedy dwukrotnie zrealizowałam w ramach naszego projektu trudniejsze sztuki, m.in. utwór Davida Mameta, pani Wrzesińska powiedziała mi, że widownia prosi o bardziej optymistyczne i jasne utwory, że woleliby komedie i farsy. I tego staram się trzymać, dokonując wyboru kolejnych prezentowanych tytułów. Ale to jedyny wkład. Mam wrażenie, że dziś projekt jest już tak znany w środowisku osób niewidomych i słabowidzących, że nie potrzebujemy ścisłej współpracy ze Związkiem. Publiczność przychodzi sama, indywidualnie, i jest już przyzwyczajona do naszych comiesięcznych premier. Ponadto grono odbiorców poszerzyło się przez te lata znacząco, również o osoby niewidome spoza Łodzi i młodzież ze szkoły przy ul. Dziewanny.

Pani Teatr jest absolutnie unikatowy. Przetarła pani ścieżkę dla takich projektów kulturalnych. Czy ktoś jeszcze poszedł w pani ślady, ktoś kiedykolwiek prosił o rady, jak uruchomić taki projekt? Jest drugi taki teatr jak Powszechny w Łodzi, który także przygotowuje spektakle dla osób niewidomych? Być może jest, ale nie słyszałam…

Wydaje mi się, że nie. Nie słyszałam o podobnej inicjatywie na taką skalę. Przekazywano mi, że na jednej z naszych premier byli koledzy z innego teatru, którzy bacznie obserwowali, co się u nas dzieje, ale z tego co wiem, ich działania w przestrzeni projektów dla osób niewidomych zakończyły się na jednorazowej akcji.

Pani podejście pokazuje, że teatr to miejsce dla każdego. Przestrzeń, która nie wyklucza z powodu niepełnosprawności. Tak mogłoby być także w innych aspektach życia społecznego. Ale ciągle nie jest. Wzięła pani ostatnio udział w Marszu Białej Laski z okazji Międzynarodowego Dnia Osób Niewidomych. Dlaczego to dla pani ważne? Czy z powodu pani działalności, ponieważ robi pani wiele dla tego środowiska? Zależy pani, aby bardziej rozreklamować Teatr? Czy chodzi raczej o coś więcej – na przykład o przekaz, że wszyscy jesteśmy tacy sami?

Absolutnie nie po to, aby reklamować teatr. Do udziału w Marszu zaprosili mnie jego organizatorzy. Było mi bardzo miło, że traktują nas jak część swojego środowiska i zauważają, nasze działania dla nich, więc wraz z grupą kolegów z teatru zaangażowanych w projekt „Teatru dla niewidomych i słabowidzących” wzięliśmy w nim udział. Cieszę się, że mogliśmy uczestniczyć w obchodach Międzynarodowego Dnia Osób Niewidomych i iść razem we wspólnym marszu. Jeśli o to pani pyta, to zdecydowanie jesteśmy tacy sami. Stąd właśnie nasza obecność.

Myślę, że gdyby było więcej takich osób jak pani – otwierających a nie zamykających drzwi przed osobami niewidomymi i słabowidzącymi – świat byłby dla nich bardziej przyjazny, lepszy… Dziękuję za rozmowę.

Dorota Koprowska

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników