Treść strony

 

Tandemem po przygodę - Radosław Nowicki

Daje mi poczucie wolności, spełnia moje marzenia o dalekich podróżach oraz uczy współpracy z drugą osobą, czyli pilotem. Poza tym pozwala złapać dystans do świata, kształtuje wytrwałość, pokorę, cierpliwość i wiele innych potrzebnych w życiu cech – za to wszystko kocham rower. Nie mam wątpliwości, że warto na nim przemierzać świat. A może i ty, czytelniku, spróbujesz swoich sił na dwóch kółkach? Może złapiesz tandemowego bakcyla i spotkamy się gdzieś na rowerowym szlaku?

 

Od kilku lat w Polsce można zaobserwować bum na aktywne spędzanie czasu. Ludzie kupują karnety na siłownie, ćwiczą na świeżym powietrzu, biegają i wreszcie – przesiadają się z samochodów na rowery. Społeczeństwo traktuje już jednoślady nie tylko jako sposób transportu, ale również jako ciekawą formę spędzania czasu, a zarazem aktywność fizyczną. Na rowerach jeżdżą mali i duzi, biedni i bogaci, szczupli i grubsi, a modzie tej sprzyja coraz większa liczba ścieżek rowerowych. Te wyrastają w całej Polsce jak grzyby po deszczu, dzięki czemu można bezpiecznie podróżować z dala od zgiełku samochodów i smrodu spalin. Na rower wsiadają już nie tylko zawodowcy, ale także coraz częściej amatorzy, dla których weekendowe wycieczki stały się chlebem powszednim. Sam jeszcze kilkanaście lat temu nie myślałem, że jazda na dwóch kółkach będzie sprawiała mi tyle przyjemności i satysfakcji. Ba, na długie lata porzuciłem tę formę aktywności, by powrócić do niej przez zupełny zbieg okoliczności. No ale ponoć w życiu nic nie dzieje się przez przypadek…

 

Ruszam z miejsca

W dzieciństwie widziałem jeszcze na tyle dobrze, że po okolicy, w której mieszkałem, mogłem jeździć zwykłym rowerem. Nie robiłem wówczas wielkich dystansów. Mój „góral” był dla mnie bardziej formą zabawy niż sposobem na poznawanie świata. Niestety, po odwarstwieniu się siatkówki wzrok na tyle mi się pogorszył, że musiałem zrezygnować z jazdy na rowerze. Poszedł on w odstawkę na długie lata. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że jeszcze będę miał możliwość korzystać z takiej formy aktywności. Dopiero kilka lat temu jeden z niewidomych znajomych namówił mnie, abym spróbował swoich sił na tandemie. Sporym wyzwaniem było dla mnie wsiąść na siodełko po kilkuletniej przerwie. Na dodatek pogoda nie dopisywała, a dokładniej mówiąc – lało jak z cebra. Przemokłem do suchej nitki, a po zrobieniu kilku kilometrów nie czułem nóg. Jednak nie zniechęciło mnie to do tandemów. W kolejnych tygodniach brałem udział w następnych wycieczkach. Jeździłem na różnych rowerach, z różnymi pilotami, a dystanse były do 60 kilometrów. Taka forma spędzania wolnego czasu szybko przypadła mi do gustu. Zdecydowałem się więc na zakup własnego tandemu, a wtedy już na dobre zaczęły się moje rowerowe przygody, które trwają do dziś.

Zaczęło się od rajdu zachodniopomorskiego, który był zorganizowany przez fundację Niewidomi na Tandemach. Wtedy po raz pierwszy przejechałem około 250 kilometrów w kilka dni. Wydawało mi się to nie lada wyczynem, jednak tak naprawdę był to dopiero wstęp do kolejnych rowerowych przygód. Już wtedy poczułem, że jazda na tandemie ma wiele korzyści. Przede wszystkim pozwala aktywnie spędzać czas, a na dodatek na świeżym powietrzu. Trzeba też wspomnieć o aspekcie poznawczym lub inaczej turystycznym, bowiem dzięki tandemowi mam możliwość docierania w ciekawe zakątki kraju, mogę zwiedzać miejsca, w które zapewne bym nie trafił, nie jeżdżąc na rowerze. Ważne jest także poznawanie nowych ludzi, podobnie zakręconych na punkcie dwóch kółek jak ja. Od tamtej wyprawy minęło już kilka lat, a z niektórymi osobami wciąż utrzymuję kontakt.

 

Kolejne kilometry na liczniku

Tak naprawdę od zakupu tandemu nie było roku bez wycieczek rowerowych. Stały się one dla mnie sposobem na spędzanie weekendów i urlopów. W ten sposób zwiedzałem chociażby pogranicze województwa lubuskiego i wielkopolskiego, a także trasę od Torunia do Olsztyna. Z roku na rok wyzwania były coraz większe. Ogromną frajdę sprawiło mi przejechanie polskiego wybrzeża od Świnoujścia na Hel szlakiem latarni morskich. W tamtej wyprawie zrobiłem ponad 450 kilometrów. Największą trudność stanowiła nawierzchnia, bowiem czasami jechałem pięknymi szlakami rowerowymi wijącymi się wzdłuż Bałtyku, ale innym razem koła tandemu grzęzły w piasku, przez co trzeba było go prowadzić. Jazdy nie ułatwiała też pogoda. Temperatura w niektóre dni w słońcu grubo przekraczała 40 stopni, a gorące masy powietrza powodowały, że czułem się jak w piekarniku.

Na swoim koncie mam także przejechanie szlaku Odra-Nysa. Zacząłem go od trójstyku, czyli miejsca, w którym płynie Nysa, a łączą się Polska, Czechy i Niemcy, skończyłem w okolicach ujścia Odry do Bałtyku, a dokładniej rzecz biorąc – w Świnoujściu. Trasa miała ponad 750 kilometrów. W ciągu dnia jechałem przeważnie po stronie niemieckiej, ale na noclegi zjeżdżałem do Polski. Nie ukrywam, że wrażenie zrobiła na mnie czystość niemieckich miast i miasteczek, życzliwość ludzi, a także ich wzajemne zaufanie do siebie. Jako przykład mogę podać wystawione przy drodze warzywa i owoce na sprzedaż z koszyczkiem na pieniądze obok. W Polsce byłoby to nie do pomyślenia, aby rolnicy sprzedawali swoje produkty, nie pilnując ich.

Jak dotychczas najdłuższa moja wyprawa liczyła niespełna 1300 kilometrów, a biegła wzdłuż Wisły, od źródeł w Wiśle aż do ujścia w Bałtyku. Na pewno będę z niej wspominał chociażby odgłosy spiętrzającej się wody w Wiśle, a także ponaddwukilometrową wędrówkę w okolicy Mikoszewa, gdzie rzeka wpada do morza. Ta wyprawa nauczyła mnie tego, że nie warto niczego planować, bo awarie tandemu mogą pokrzyżować nawet najbardziej dopracowane plany.

W tym roku po raz pierwszy zrobiłem na tandemie 200 kilometrów jednego dnia. Wcześniej wydawało mi się, że taką odległość trudno będzie pokonać, ale okazało się, że przy odpowiednim przygotowaniu można przesuwać swoje możliwości, na dodatek jadąc na rowerze ze średniej półki. Natomiast z moich obserwacji wynika, że w trakcie kilkudniowej wycieczki najlepiej jest robić dystanse około 90-150 kilometrów, w zależności od tego, jaka jest trasa i co w danym dniu chce się zwiedzać. Nie warto bowiem rezygnować z odwiedzenia ciekawych miejsc w okolicy. Na trasie zawsze znajdzie się coś interesującego do zobaczenia, niezależnie czy przejeżdżamy przez małe (Pacanów, Żelazowa Wola, Ueckermünde, Tczew, Olsztynek) czy duże (Toruń, Gdańsk, Kraków, Frankfurt nad Odrą) miasto. Nawet kilka zdjęć czy krótkie nagranie będzie mogło stanowić świetną pamiątkę, kiedy w długie, zimowe wieczory będzie wracało się wspomnieniami do letnich wojaży.

 

Rower to szkoła życia

O ile jednak pełnosprawni rowerzyści nie mają większych ograniczeń, bo mogą zaplanować sobie trasę, wsiąść na rower i po prostu pedałować, o tyle osoby jeżdżące na tylnym siodełku tandemu muszą zaczynać planowanie wyprawy od znalezienia pilota, który zechciałby wziąć udział w przedsięwzięciu. Nie zawsze jest to łatwe, czasami trudno znaleźć osobę, która pro publico bono miałaby ochotę przeżyć rowerową przygodę w towarzystwie osoby niewidomej lub niedowidzącej. Pewnym problemem może być także przewiezienie tandemu w miejsce startu lub do miejsca stacjonowania po zakończeniu wycieczki. Dotychczas popularnym środkiem transportu był pociąg, ale od 4 czerwca trzeba uważać, bowiem PKP InterCity zmieniło regulamin. Zgodnie z literą prawa wynika z niego, że nie można przewozić tandemów w pociągach. Na szczęście część konduktorów nie zwraca uwagi na ten przepis, ale pewnie znajdą się również tacy, którzy o nim pamiętają, więc można powiedzieć, że przewóz tandemów pociągami InterCity to rosyjska ruletka. Jak się będzie miało szczęście, to się pojedzie, a jak nie, to mogą być problemy. No ale ewentualne dodatkowe przeciwności sprawiają, że dana wyprawa utkwi nam w pamięci do końca życia. Z własnego doświadczenia wiem, że zapamiętuje się bardziej te wyjazdy, na których się coś działo niż te, na których wszystko szło jak po maśle.

 

Tandemowy dystans do świata

Tak naprawdę każda wyprawa jest inna, każda czegoś uczy, na każdej zbiera się doświadczenia, które pomocne są w planowaniu kolejnych wojaży. Zawsze są nowe miejsca, inni ludzie, różna pogoda i ciekawe sytuacje, które wspomina się nawet po latach. Nie wyobrażam sobie już innej formy spędzania urlopu niż ta związana z jazdą na tandemie. Pozwala mi ona odpocząć psychicznie, totalnie oderwać się od rzeczywistości i poczuć smak wielkiej przygody. Bez wątpienia kształtuje także charakter i uczy pokory do wszystkiego, co jest wokół. Wszak na wiele kwestii nie mam wpływu. Na przykład na kaprysy pogody. Zdarzało mi się już jechać cały dzień w ulewnym deszczu, przy wietrze, który potrafił spychać rowery do rowów, a także w blasku piekącego słońca. Nie da się również przewidzieć zachowania kierowców samochodów na trasie, więc lepiej wybierać boczne, mało ruchliwe drogi, jeśli na danym odcinku trasy nie ma akurat ścieżki rowerowej. Nie ma też sensu frustrować się z powodu kłopotów technicznych, bo nawet najlepiej przygotowany tandem może ulec awarii.

To też czegoś uczy. Ja na przykład dzięki problemom z tandemem przekonałem się, że w serwisach rowerowych pracują ludzie o dobrym sercu. Podczas jednej z wypraw odwiedziłem trzy takie punkty: w Krakowie, Izabelinie i we Włocławku i w żadnym z nich nie skasowano mnie za pracę przy tandemie, pobrano jedynie opłatę za części. Świadczy to o tym, że w serwisach rowerowych także można spotkać prawdziwych pasjonatów kolarstwa, którzy potrafią pomóc w potrzebie, nie zdzierając z człowieka skóry.

A pozostając w temacie pieniędzy, nie ma co ukrywać, że na czas wyprawy trzeba zapomnieć o luksusach. Wszak chodzi o to, żeby nie wydawać fortuny na rowerowe wojaże. O ile w Polsce można znaleźć nawet bardzo przyzwoite pokoje za 20-30zł, o tyle zagraniczne wycieczki wiążą się ze znacznie większymi wydatkami. Dlatego miłośnicy takich wypraw często śpią pod namiotami. Sam w tym roku po raz pierwszy skorzystałem z takiej formy noclegu. Przyznam, że jeszcze do końca się do niej nie przekonałem. O ile w ciepłe noce jest to ciekawa alternatywa dla agroturystyki, schroniska czy pensjonatu, o tyle w zimniejsze lub deszczowe noce może zrobić się mniej komfortowo i przyjemnie. No ale do wszystkiego ponoć można się przyzwyczaić. A przy inwestycji w odpowiedni namiot, śpiwór i materac może być całkiem nieźle. Kto wie, może nawet to pokocham…

 

Marzenia same się nie spełniają

Trzeba więc do pewnych sytuacji podchodzić z większym dystansem i cieszyć się każdą chwilą spędzoną na rowerze. Za to kiedy zakończy się jedna wyprawa, to zacząć już snuć kolejne plany, bo przecież marzenia same się nie spełniają, trzeba je spełniać.

Moim odległym marzeniem jest przejechanie wzdłuż Dunaju, czyli drugiej pod względem długości rzeki w Europie. Wiedzie ona od źródeł w górach Schwarzwald aż do ujścia nad Morzem Czarnym. Szlak ten przebiega przez Niemcy, Austrię, Słowację, Węgry, Chorwację, Serbię, Bułgarię, Rumunię, Mołdawię i Ukrainę. Łącznie do pokonania jest około trzy tysiące kilometrów, więc taka wyprawa stanowi już duże przedsięwzięcie. Trzeba się do niej przygotować nie tylko kondycyjnie, sprzętowo, ale także finansowo. No ale warto zawieszać sobie poprzeczkę wysoko. Na razie wprawdzie karty rozdaje koronawirus, ale trzeba mieć nadzieję, że za kilka miesięcy sytuacja pandemiczna na świecie się unormuje, a wtedy będzie można wrócić do szalonego pomysłu wyprawy przez kilka państw Europy. Nie od razu jednak Kraków zbudowano. Małymi krokami trzeba dążyć do celu, mając świadomość swoich możliwości. Dlatego wszystkich Czytelników zachęcam do spróbowania swoich sił na tandemie. Może Wy również złapiecie rowerowego bakcyla, pokochacie ten wiatr we włosach i smak tandemowej przygody.

Radosław Nowicki

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.