Treść strony
Sarmacki i szarmancki. Wspomnienie o Andrzeju Chutkowskim - Izabela Galicka
„Logos”
Andrzej Chutkowski
Spadł na mą głowę bezbolesną chłostą
jak słoneczna ulewa, co napełnia tętnem
chlorofilowych mikrodzbanów nieprzebrane chaszcze,
by w tym, co po przewlekłej suszy
obumarłą już warstwą przylgnęło do kamieni,
wskrzesić od nowa instynktowną żądzę
udziału w trwaniu, czuciu, choćby nawet w bólu.
Głowę moją przesiąkły zaledwie kropelki
z owej cudownej, sprawczej rzęsistości.
Przez szarość jej substancji przemknął jednak błyskiem,
zawirował ogromem Alfy i Omegi
i tym, co było początkiem przed wszelkim początkiem.
Tak w chruścianych opłotkach mojego umysłu
wyrósł górą z nie do ujrzenia szczytem ponad obłokami.
I choć wiem, że nie przestrzelę anemią swych spojrzeń
owej gęstej, skłębionej, chmurzystej kopuły,
jednak patrzę, więc jestem,
więc coś się zmieniło.
Andrzej na spotkania grupy literackiej „Poetica” prawie zawsze się spóźniał. Wchodził zamaszyście ze swoją nieodłączną towarzyszką, białą laską, przerywał nam czytanie wierszy i uśmiechał się rozbrajająco. Cóż było robić? Prowadziłam go często do krzesła, bo nie widział już prawie nic, ktoś robił kawę. Andrzej czasami wyciągał też z zanadrza jakieś dobre wino – musiałam więc wcielić się w rolę podczaszycy i uzupełniać kieliszek Mistrzowi. A Mistrzem był niewątpliwie dwóch rzeczy – recytacji i humoru. Deklamował z pamięci mnóstwo swoich wierszy, a ciepły, głęboki, mocny głos poety zagarniał naszą uwagę bez reszty. Pamiętam, że kiedyś recytował coś, co samo w sobie zdawało się być dość nudne i przebrzmiałe, opis jakiejś sceny batalistycznej. Jednak w wykonaniu Andrzeja nabrał on niespodziewanie życia, dynamiki i barw; konie naprawdę skakały w nurt rzeki, żołnierze naprawdę umierali… Po prostu najwyższa klasa aktorskiej interpretacji.
A humor Andrzeja? Po alkoholu czy bez niego, zawsze błyskotliwy, żarty słowne i sytuacyjne, dowcipy sypały się jak z rękawa, przechodząc czasem granice frywolności. Przyznam się, że uwielbiałam go za to. Ale potrafił być też inny, skupiony, uważny, gdy słuchał naszych wierszy i gdy je komentował. Owszem, denerwowały nas niekiedy jego przydługie wypowiedzi, ale on mówił z sarmacką swadą, z olbrzymią erudycją, a co więcej, zawsze z przychylnym nastawieniem wobec autora i jego dzieła. Takie to dziś rzadkie, Andrzeju…
***
Odszedł od nas niespodziewanie, 14 czerwca tego roku [2020]. Chciałam uniknąć stereotypowych szczegółów biograficznych, ale czuję, że muszę rzucić ich garść, aby pokazać we właściwym świetle tę nietuzinkową postać – poety, pisarza, aktora, recytatora, animatora kultury, działacza na rzecz niewidomych artystów – kim On nie był? Urodził się w 1943 roku w Radomiu, ale całe życie związany był z Warszawą. Nie ukończył studiów polonistycznych z powodu pogłębiających się problemów ze wzrokiem. Potem ukończył natomiast Studium Kultury i Oświaty Dorosłych oraz Studium Asystentów Socjalnych. Andrzej nie bał się nawet trudnych wyzwań – jako instruktor społeczno-oświatowy pracował m.in. z osobami, które miały schorzenia psychiczne. Zaczął też swoją karierę aktorską. W latach siedemdziesiątych prowadził kabaret „Gafa”, jeżdżąc na gościnne występy do klubów i szkół, udowadniał, że niewidomi nie tylko nie są ponurakami, ale także potrafią rozśmieszyć innych. Uczestniczył w wielu przeglądach i warsztatach artystycznych, zbierał nagrody za recytację w ogólnopolskich konkursach. Związany był również z Krajowym Centrum Kultury Niewidomych w Kielcach. Lata dziewięćdziesiąte to początek wieloletniej przygody Andrzeja z Klubem Twórczości „Żar”, przez pewien czas był nawet jego prezesem. Aktywnie działał w grupie literackiej „Poetica”, wydawał swoje wiersze w „Sekretach ŻARu”. Prowadził też Zespół Małej Formy Literackiej „Sekret”. Jednym słowem – człowiek orkiestra.
***
Wspominaliśmy Andrzeja, jego bliscy, przyjaciele i znajomi, na wieczorze poetyckim poświęconym jego twórczości w galerii „Apteka Sztuki”. Słuchaliśmy jeszcze raz jego wierszy – tych ironicznych i tych poważnych, pełnych moralnego i egzystencjalnego niepokoju, a także opowiadań. Młodzi ludzie, prowadzący galerię, z pasją i uczuciem deklamowali wiersze Andrzeja, a także utwory mu poświęcone. I było to wspaniałe, bo jeszcze raz udowodniło, że poezja jest językiem uniwersalnym, że nie ma dla niej barier pokoleniowych.
***
Trzymam w ręku drugi tomik Andrzeja – po „Tropem światła” wydał on „Przypowieści, co niby satyrą być miały”. Rzecz zupełnie niebanalna. To zbiór dłuższych narracyjnych opowieści, z których każda kończy się swoistym morałem. Pisane piękną, staranną, lekko archaizowaną polszczyzną. Ale humor w nich nie rubaszny, wprost przeciwnie, cieniutki, subtelny. I taki właśnie byłeś, Andrzeju – sarmacki i szarmancki. Kiedyś zapytałam Cię, na ile jeszcze widzisz, a Ty odpowiedziałeś, że już tylko plamy kolorów… „Ale zawsze wiem, czy koło mnie stoi mężczyzna czy kobieta!” – dodałeś. Tak, taki właśnie byłeś, takim Cię zapamiętałam. Mam nadzieję, że anielice dbają, aby twój kielich nie był pusty, a Ty raczysz mieszkańców niebios zabawnymi opowieściami… Inaczej być po prostu nie może.
Izabela Galicka
Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników
Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Dodano: 21-09-2020 13:29:19