Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Poznaj, a nie tylko zobacz – Rozmawia Radosław Nowicki

– Chodziło mi o to, aby pokazać, że niewidzenie i kobiecość są wspólne dla wszystkich bohaterek książki, a jednocześnie, że każda z tych kobiet rozgrywa te elementy w inny sposób. Nie chciałem budować opowieści na tym, że to są superbabki czy heroski: ile one robią, jakie mają fajne życie, jakie są samodzielne. Stąd też wzięło się mówienie także o codziennych, zwykłych rzeczach z ich życia, a nie podkreślanie, jak to bardzo są zrehabilitowane – mówi Kamil Pietrowiak, autor książki „Do zobaczenia. Opowieści niewidomych kobiet”.

Niewiele jest książek na polskim rynku wydawniczym, które dotyczą osób niepełnosprawnych, w tym także niewidomych. Co więcej, na palcach jednej ręki można policzyć te, które przełamują stereotypy z nimi związane. Kamil Pietrowiak, doktor etnologii i antropologii kulturowej, obecnie pracujący w Uniwersytecie Gdańskim, postanowił to zmienić. Z osobami niewidomymi zetknął się po raz pierwszy na studiach dzięki udziałowi w projekcie dotyczącym zmysłów. Na tyle go zafascynowały, że przez kilka lat prowadził badania wśród osób niewidomych od urodzenia oraz wczesnego dzieciństwa. Ich efektem była praca doktorska, a następnie książka pt. „Świat po omacku. Etnograficzne studium (nie)widzenia i (nie)sprawności”. Nie zamierzał na tym poprzestawać. Kontynuował pracę w tym zakresie, co zaowocowało wydaniem kolejnej, tym razem reporterskiej publikacji, która poświęcona jest niewidomym kobietom i została okraszona przewrotnym tytułem „Do zobaczenia. Opowieści niewidomych kobiet”. W rozmowie przeprowadzonej dla Tyfloserwisu opowiada o kulisach jej powstawania, poszerza niektóre wątki i zdradza, jakie ma plany na przyszłość.

Radosław Nowicki: – Rozmowę chciałbym zacząć od fundamentalnego pytania, które wybrzmiewa już we wstępie do książki – czy mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiety?
Kamil Pietrowiak: – Tak, wciąż myślę, że ja jako mężczyzna nigdy nie zrozumiem pewnych aspektów kobiecego życia np. macierzyństwa, ale także społecznej presji, która jest częściowo na nie nakładana. Mogę zrozumieć ogólny mechanizm różnych norm czy kobiecych wyborów, ale tego, jak to wygląda od środka, już nie. Można się w to jakoś wczuć, ale ostatecznie nie będzie się po drugiej stronie, bo startuję z innego punktu, mam inne ciało, muszę sprostać innym wymaganiom społecznym. Nie mogę wejść w tę skórę.

R.N.: – Podobnie jest ze stwierdzeniem, że widzący nie zrozumie niewidomego?
K.P.: – Tak. Są takie elementy tego doświadczenia, o których można tylko słuchać. Uważam, że szczególnie osoby niewidome od urodzenia albo od wczesnego dzieciństwa mają tak ułożone życie, postrzeganie i posługiwanie się ciałem, że jest to jakościowo inne niż doświadczenie osoby widzącej. Wydaje mi się, że ludziom widzącym jest łatwiej „empatyzować” z osobami ociemniałymi w późniejszym wieku, bo zawsze istnieje ryzyko, że może nas spotkać tego rodzaju sytuacja. Łatwiej wyobrazić sobie lęk, stratę, zagubienie po utracie wzroku. Natomiast sądzę, że nie da się doświadczyć myślenia i działania niewizualnego, nie będąc osobą niewidomą. Moim celem było zbliżenie się do tego stanu, ale na pewno nie mogę mówić, co czują i jak doświadczają niewidome kobiety. Dlatego tak bardzo zależało mi na oddaniu narracji i przestrzeni bohaterkom książki. Ja byłem jedynie słuchaczem i sklejaczem czy montażystą tych opowieści. Nie chciałem mówić w ich imieniu, ale mówić ich głosem. Nie ma w tych opowieściach moich wstawek jako eksperta, który nagle coś dodatkowo dopowiada o tym doświadczeniu. Pozwoliłem sobie jedynie na napisanie krótkiego wstępu, żeby zarysować kontekst powstawania książki, a później poczułem, że mogę zniknąć, zmienić się w słuchacza i edytora, oddać im głos.

R.N.: – A dlaczego zdecydował się Pan na oddanie głosu głównie kobietom?
K.P.: – W pierwszej książce jest bardzo dużo wątków związanych z życiem osób niewidomych, ale nie wszystkie mogły zostać odpowiednio pogłębione. Wątek kobiecości został w niej tylko muśnięty, a poczułem, że w nim kryje się dużo więcej. Jeśli w mediach pojawiają się niewidomi mężczyźni, to są to zdobywcy gór, sportowcy, herosi. Ich historie bazują trochę na micie niewidomego bohatera. Natomiast jeśli w mediach obecne są niewidome kobiety, to bardzo często głównym tematem rozmów z nimi są kosmetyki, makijaż, gotowanie, czyli dochodzi do odtwarzania tych tradycyjnych ról i wyobrażeń. Chciałem więc pokazać, że w życiu niewidomych kobiet kryje się dużo więcej. Na przykład wątek macierzyństwa jest dla mnie fascynujący. Podejrzewam, że samo macierzyństwo jest wyzwaniem, a u niewidomych kobiet dochodzą także kwestie techniczne oraz uprzedzenia i głosy: „co ty zrobiłaś temu dziecku?!”. A jak jeszcze dziecko urodzi się niewidome, to matka wrzucana jest przez ludzi w dodatkowe poczucie winy. Ten wątek uwidacznia się w kilku rozdziałach. Oprócz tego chciałem pokazać, że w przypadku znanych mi niewidzących kobiet nie ma automatycznego i bezrefleksyjnego odtwarzania tradycyjnych modeli kobiecości, na przykład w kontekście urody. Zamiast tego książka ukazuje, jak różne osoby radzą sobie z tymi wyobrażeniami typowej kobiecości powiązanej z wizualnością czy domem, jak rozgrywają te role swoimi sposobami.

R.N.: – Czyli miał Pan trochę ułatwione zadanie z dotarciem do bohaterek w związku z wcześniejszą pracą nad pierwszą książką?
K.P.: – Na pewno trochę tak. Cztery bohaterki brały też udział w moich wcześniejszych badaniach, a do pozostałych dotarłem poprzez znajomości albo szukałem konkretnych typów kobiet, które uzupełniłyby tę pulę. Poczułem, że brakuje starszej osoby z dużym doświadczeniem, która mogłaby spojrzeć na swoje życie z perspektywy kilkudziesięciu lat i podsumować to, jak zmieniało się nastawienie do niej jako niewidomej kobiety. Zależało mi też na kimś, kto nie mieszka w dużym mieście, bo to jednak w pewnym stopniu ułatwia życie osobie niewidomej. Stąd też szukałem mieszkanki mniejszej miejscowości, która może być w niej jedyną osobą z dysfunkcją wzroku i może jej być ciężko wybić się na przykład w sferze zawodowej.

R.N.: – Tytuł „Do zobaczenia” brzmi dość przewrotnie w kontekście osób niewidomych.
K.P.: – Przez dłuższy czas miałem inny, roboczy tytuł. Pierwotnie była to „(Nie)widzialność”, ale czułem, że czegoś tu brakuje. Wiedziałem, że to jeszcze nie to. Dopiero kiedy zamykałem pracę nad książką, przyszło właśnie „Do zobaczenia”, które wydawało mi się bardzo otwierające. Z niewidzialnością mogłyby wiązać się negatywne konotacje – odniesienie do niewidzenia kobiet oraz tego, że są mniej widzialne w społeczeństwie. Natomiast „Do zobaczenia” jest zaproszeniem do kolejnego spotkania, ale też zaproszeniem do zobaczenia tych historii. A jednocześnie służy oswajaniu się z używaniem zwrotów wizualnych w stosunku do osób niewidomych, pokazaniu, że to nic złego mówić „do widzenia” czy „zobacz” do osób niewidomych, nie jest to złośliwe i nie wynika z żadnej ignorancji. To może oznaczać po prostu „poznaj”, a nie zawsze „zobacz oczami”.

R.N.: – W książce przedstawionych jest jedenaście różnorodnych historii niewidomych kobiet. To był dla Pana priorytet, aby ukazać świat niewidomych kobiet z różnej perspektywy?
K.P.: – Tak. Te historie są bardzo różne i to było moim zamiarem od początku pracy. Pojawiły się głosy czytelników, że bohaterki łączy dążenie do niezależności i to akurat nie było moim celem, po prostu tak można odczytywać te historie. Niektóre opowieści dotyczą całego życia wybranych osób, inne skupiają się na szczegółowych wątkach. Zależało mi na tym, aby te osoby były różne pod względem nie tylko życiowych historii, ale także temperamentu, światopoglądu, wyborów. Mam nadzieję, że to udało się osiągnąć. Myślę, że tytuł rozdziału pani Teresy „Nie lubię ogólników” można potraktować jak motto całej książki. Chodziło mi o to, aby pokazać, że niewidzenie i kobiecość są wspólne dla wszystkich bohaterek książki, a jednocześnie, że każda z tych kobiet rozgrywa te elementy w inny sposób.

R.N.: – Ale z drugiej strony ukazana jest przyziemność spraw. Kobiety przedstawione są w roli matki, żony, zmagają się z chorobami, czyli żyją w świecie, w którym funkcjonują także osoby pełnosprawne…
K.P.: – Dokładnie. Wątki niewidzenia są widoczne, ale chodziło mi także o pokazanie codzienności, w której osoby niewidome mają podobne dylematy, doświadczenia bycia matką, żoną, samotności, marzenia o różnych rzeczach. Niewidzenie to jest tylko kontekst, który może mieć znaczenie dla tych opowieści, ale w niektórych momentach staje się zupełnie nieistotny. Zależało mi po prostu na usłyszeniu historii tych osób. W trakcie tych rozmów coś się wyłaniało. Czułem na przykład, że warto wybrać i rozbudować jakiś konkretny wątek, bo on naturalnie dominował w życiu danej osoby, jak na przykład w przypadku Beaty, która jest mamą całą sobą. Nie chciałem budować opowieści na tym, że to są super babki czy heroski: ile one robią, jakie mają fajne życie, jakie są samodzielne. Stąd też wzięło się mówienie także o codziennych, zwykłych rzeczach z ich życia, a nie podkreślanie, jak to bardzo są zrehabilitowane.

R.N.: – A czuł Pan, że w pewien sposób może Pan wybić czytelnika ze sfery komfortu, zestawiając chociażby religijność Ewy z seksualnością i homoseksualizmem Kingi?
K.P.: – Tak, kolejność rozdziałów była celowa. Wynikała ona trochę z etapów życia, na których są te osoby. Ola z pierwszego rozdziału nie jest najmłodsza, ale w tamtym momencie życia była na etapie singielki, zakupu swojego mieszkania, a z kolei Teresa z ostatniego rozdziału podsumowała swoje dotychczasowe życie. Zależało mi na rozbiciu ogólników, bo co rozdział, to inna historia. Niewidome osoby mogą być zupełnie różne i mieć diametralnie różne życie. Czasami może łączyć je tylko to, że chodzą z białą laską albo psem przewodnikiem. Jestem ciekaw, jak czyta się opowieść Ewy, osoby bardzo wierzącej, a chwilę później historię Kingi, bardzo otwarcie opowiadającej o swojej seksualności. Mam nadzieję, że u niektórych będzie to prowadzić do pewnego dysonansu poznawczego. Po momentami wyuzdanej seksualności pojawia się z kolei historia Beaty i Zbyszka, która dla mnie jako słuchacza była bardzo przejmująca.

R.N.: – Czyli jej historia najbardziej Pana urzekła?
K.P.: – Urzekły mnie wszystkie historie, ale akurat przy tej zadałem sobie pytanie: czy ja miałbym na tyle siły, co Beata, żeby to wszystko przejść. Myślę, że bym nie miał. Ten rozdział w moim odczuciu dotyczy odpowiedzialności, dlatego bardzo dotknął mnie na poziomie etycznym.

R.N.: – Za duży sukces uznaje Pan, że żadna z tych kobiet nie wycofała się przed publikacją książki? Wspominał Pan w niej, że były dwie osoby, które się wahały.
K.P.: – Martwiłem się tym trochę, ale przewidywałem, że tak może być. Każda z tych osób dostała wstępną wersję swojego rozdziału. W dwóch przypadkach pojawiły się wyraźniejsze wątpliwości, ale nie dotyczyły one tego, że to nie jest moja historia i źle to napisałeś. Bardziej chodziło o to, jak zareagują inni ludzie, czytelnicy, i czy warto się przed nimi otwierać. Ostatecznie po przemyśleniu sprawy, po rozmowach ze znajomymi i rodziną wróciły do mnie i stwierdziły, że zgadzają się na publikację. To był ważny moment, bo nasze wzajemne zaufanie się ugruntowało. Nie dziwię się, że niektóre osoby miały te wątpliwości. Myślę, że duży wpływ na ich decyzję miała też kontrola nad tekstem. Mogły coś skasować czy zmienić w ostatecznej wersji, jeśli uznały, że nie chcą tak bardzo otwierać się przed czytelnikami. Zdarzały się momenty, w których zwracałem uwagę, że skasowanie jednego wątku zburzy całą narrację, w której jedna rzecz wynika z drugiej. Dla niektórych problemem było to, że ich opowieść ujrzy światło dzienne w takiej właśnie, bardzo otwartej formie. Wtedy może zdarzyć się hejt albo negatywne oceny, pewnie głównie ze strony samego środowiska osób niewidomych. Jeśli to są osoby znane w środowisku, to ludzie mogą oceniać je personalnie, a nie traktować jako bohaterkę książki.

R.N.: – A podczas pracy nad książką dowiedział się Pan czegoś nowego o osobach niewidomych?
K.P.: – Zaskoczyły mnie szczegóły i rzeczy, o które nie pytałem podczas pracy nad pierwszą książką, na przykład związane z tematem macierzyństwa. Fascynujące były historie o sposobach radzenia sobie z niektórymi wyzwaniami, ale też o relacjach z rodziną czy personelem szpitala. Nowością były też rozmowy z osobami, które straciły wzrok w późniejszym okresie. Pierwsza książka była poświęcona przede wszystkim osobom niewidomym od urodzenia lub od wczesnego dzieciństwa. Natomiast niektóre bohaterki drugiej książki straciły wzrok we wczesnej dorosłości albo na starość, a ich sposoby radzenia sobie w nowej sytuacji były zupełnie inne. Co ciekawe, niektóre czytelniczki oczekiwały, że te historie będą bardziej kobiece, czyli nastawione na seksualność, na ciało, co też w jakimś stopniu pokazuje, jak stereotypowo myśli się o kobiecości. Te wątki przewijają się w wielu opowieściach, ale nie zawsze są wypowiadane tak bardzo bezpośrednio jak w historii Kingi. O, właśnie, tematyka tej rozmowy też była dla mnie nowa. Podczas pierwszych badań nie rozmawiałem o seksualności, a na pewno nie tak otwarcie.

R.N.: – A pandemia miała wpływ na wydanie książki?
K.P.: – Pandemia wpłynęła na jeden aspekt. Na początku zakładałem, że w książce znajdą się fotografie wszystkich osób, oprócz Kingi, ponieważ osoba kryjąca się pod tym pseudonimem chciała zachować anonimowość. Bohaterki książki są praktycznie z całej Polski, więc musiałbym zrobić tour od wschodu po zachód kraju. Co wybierałem się w tę podróż, pojawiały się kolejne fale zakażeń i związane z tym obostrzenia. Niektóre osoby wolały unikać bliższych kontaktów w okresie pandemicznym, więc nie chciałem przekraczać ich granic, przyjeżdżać i mówić, że teraz robimy zdjęcia. Ostatecznie stwierdziłem, że obrazy nie są aż tak bardzo potrzebne. Może dzięki temu pojawiła się dodatkowa warstwa znaczeniowa tytułu „Do zobaczenia”, kiedy nie widać bohaterek.

R.N.: – Wspominał Pan kilka razy o komentarzach, które docierają do Pana po przeczytaniu tej książki. Jak ją odbierają czytelnicy?
K.P.: – Przede wszystkim ludzie mówią, że książkę dobrze się czyta, że opowieść „płynie”. Dostaję też komentarze od słabowidzących albo tracących wzrok kobiet, które dziękują, że mogły przyjrzeć się pewnym aspektom, że niektóre z tych rzeczy na nie czekają, więc wiedzą już, jak się mają do nich przygotować. Opinie osób widzących są bardziej ogólne. Dotyczą tego, że książka jest lekka w formie. Są w niej ciężkie tematy, ale łatwo się ją czyta. Pojawiają się zarzuty, o których wspomniałem, że za mało rozdziałów dotyczy seksualności.

R.N.: – A czuje Pan się spełniony po napisaniu drugiej książki, czy jednak ma Pan świadomość, że jest jeszcze jakaś przestrzeń w środowisku osób niewidomych, która mogłaby Pana zainteresować w przyszłości?
K.P.: – Już nawet pojawiła się taka przestrzeń. Od grudnia zajmuję się projektem naukowym na Uniwersytecie Gdańskim, dotyczącym relacji między osobami niewidomymi i psami przewodnikami. Będzie on trwał trzy lata. W jego trakcie przyjrzę się całemu procesowi szkolenia psów, ale nie tylko z perspektywy osób niewidomych, które posiadają psy, ale także innych ludzi, którzy są w to zaangażowani. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem Sandrę i jej Akrylkę, niedługo po przekazaniu psa przez Fundację Vis Maior, poczułem, że to jest studnia, w którą chcę wskoczyć. Jestem naprawdę podekscytowany. Projekt dopiero rusza, więc na razie się rozkręcam. Cieszę się również, że chęć współpracy wyraziły trzy organizacje, które zajmują się szkoleniem psów przewodników: Fundacja Labrador – Pies Przewodnik, Fundacja Vis Maior i Fundacja Pies Przewodnik.

Zachęcam wszystkich do przeczytania tej książki, a można ją pobrać za darmo w różnych formatach ze strony wydawnictwa:

http://quaestio.com.pl/?114,do-zobaczenia-opowiesci-niewidomych-kobiet

 

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.