Treść strony

 

Zależy nam na budowaniu wrażliwych i świadomych pokoleń – rozmawia Radosław Nowicki

Niewidzialna Wystawa to pierwszy w Polsce projekt, w którym osoby niewidome i niedowidzące zapraszają pełnosprawnych zwiedzających do doświadczenia świata ze swojej perspektywy. Inicjatywa ta odniosła duży sukces. Mimo że przez pandemię borykała się z trudnościami, to jednak je przetrwała, a w grudniu 2021 roku świętowała swoje dziesięciolecie. Specjalnie dla czytelników Tyfloserwisu Małgorzata Szumowska, dyrektor generalna Niewidzialnej Wystawy, opowiada o funkcjonowaniu tego projektu, pandemicznych problemach, odczarowywaniu wizerunku osób niewidomych i wielu innych ciekawych kwestiach.

Radosław Nowicki: – W jakim momencie jest obecnie „Niewidzialna Wystawa”? Domyślam się, że pandemia nie jest łatwym czasem dla Waszego przedsięwzięcia?
Małgorzata Szumowska: – Niespełna dwa lata temu, 12 marca, zamykałam wystawę i nie wiedziałam wówczas, czy jeszcze kiedykolwiek ją otworzę. W ubiegłym roku, przez pandemię właśnie, miałam bardzo dużo obaw dotyczących tego, czy dopełzniemy do naszego dziesięciolecia, czyli do 10 grudnia 2021 roku. Udało nam się jednak świętować ten piękny jubileusz, chociaż faktycznie pandemia mocno dała nam w kość. Po kilku słabych miesiącach końcówka wakacji i jesień minionego roku były dla nas bardzo łaskawe. Wtedy udało nam się wygenerować pewne oszczędności, bo dalej nie wiemy, co będzie. Nie mamy zbyt wielu możliwości, aby stworzyć sobie ten wspomniany wcześniej bufor, tym bardziej, że zgodnie z obowiązującymi obostrzeniami nie działamy na pełnych obrotach. Utrzymujemy reżim sanitarny na wysokim poziomie, inwestujemy w środki ochrony. Działamy na pół gwizdka i do końca nie możemy rozwinąć skrzydeł, ale wierzę, że na to przyjdzie czas. Mam nadzieję, że wiosna przyniesie nam dużo dobrego. Mój serdeczny kolega, który odniósł biznesowy sukces, powiedział mi w zeszłe wakacje, że firmy, którym udaje się dotrwać do jubileuszu dziesięciolecia później radzą sobie naprawdę nieźle – wpływa na to między innymi zaufanie, jakim cieszy się marka.

R.N.: – W szczycie swojej popularności mieliście rezerwacje na trzy miesiące do przodu. Ludzie bardzo lubili odwiedzać Niewidzialną Wystawę. Wtedy wydawało się, że nic Was nie zatrzyma?
M.S.: – Faktycznie, w 2018 i 2019 roku mogło się wydawać, że jesteśmy w gazie, że jeśli niczego koncertowo nie popsujemy, to mamy przed sobą piękną przyszłość. Tym bardziej że nie ograniczaliśmy się tylko do samej wystawy, ale zawsze staraliśmy się też działać na zewnątrz. Chcieliśmy poprzez nasz fantastyczny zespół pokazać więcej, dotrzeć dalej. To się udawało i to był nasz duży sukces! Jednak zawsze trzeba zachować zdrowy rozsądek i balansować pomiędzy podejściem cechującym się nadmierną pewnością siebie a pokorą. Chociaż jeden z naszych przewodników, Sebastian Grzywacz, mawia, że „skromność jest przereklamowana”. Coś w tym jest, byle stosować to powiedzenie z rozsądkiem. Ogólnie była wielka radość, bo wydawało nam się, że wszystko jest stabilne, że odbiorcy nas znają i nam ufają, że wszystko funkcjonuje jak samograj, zwłaszcza w kontekście szkół, bo one widziały, że robimy dobrą robotę, rekomendowały wizytę u nas innym. A my uwielbiamy rozmawiać o niepełnosprawności wzroku z dziećmi i młodzieżą, bo wtedy mamy poczucie, że to praca siewcy. Zależy nam na budowaniu wrażliwych i świadomych pokoleń. Chcemy obudzić w młodych ludziach świadomość integracji społecznej i tego, że osoby z niepełnosprawnością są pełnoprawnymi członkami życia społecznego, choć czasami potrzebują życzliwego, mądrego wsparcia.

R.N.: – Ale pewnie momentów zwątpienia i załamania nie brakowało?
M.S.: – Oczywiście. W marcu 2020 roku musieliśmy zamknąć wystawę. Gdyby nie zaangażowanie naszych sympatyków, to nie przetrwalibyśmy. Wtedy był jeden wielki chaos. Wszyscy musieliśmy odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Wcześniej pomagaliśmy w różnych akcjach, a w tamtym  momencie to my potrzebowaliśmy wsparcia. Zaczęłam zastanawiać się, czy mi wypada prosić o pomoc i na przykład założyć zbiórkę, skoro wokół jest tak wiele potrzeb – zrzutek na ratowanie życia, zdrowia. Ale doszłam do wniosku, że my także jesteśmy ważnym celem społecznym i robimy dużo dobrego. Najpierw sprzedawaliśmy vouchery – cegiełki. Później faktycznie założyliśmy zbiórkę publiczną, którą początkowo zasilały nasze rodziny, przyjaciele, znajomi, a potem utworzyliśmy grupę na Facebooku, na której dzieliliśmy się treściami edukacyjnymi, a także wystartowaliśmy z licytacjami charytatywnymi. Z czasem udało nam się uzyskać różnego rodzaju dofinansowania ze środków państwowych. Pomoc z wielu stron sprawiała, że mogliśmy płynąć od brzegu do brzegu. Czułam się bardzo odpowiedzialna za miejsca pracy i dużym sukcesem dla mnie jest to, że nikt nie został zwolniony. Nigdy też nie było opóźnień w wypłatach pensji.
Jesteśmy takim projektem, który musi finansować się sam – zarabiamy na sprzedaży biletów wstępu na wystawę. Oczywiście, mamy wsparcie Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, który pokrywa część kosztów związanych z zatrudnieniem osób z niepełnosprawnościami, ale tak naprawdę jest to kropla w morzu naszych potrzeb. Przecież płacimy za lokal stawki komercyjne, mamy mnóstwo kosztów stałych, więc wszystko musi się spinać. Przez dwa lata zamykaliśmy i otwieraliśmy wystawę. Nawet przestałam już liczyć, ile razy, ale zawirowań było sporo.

R.N.: – Czego Panią nauczyły te zawirowania?
M.S.: – Przede wszystkim tego, aby być gotową na wszelkie ewentualności, na różne zwroty akcji. Dążyć do zbudowania buforu finansowego, choć nie jest to łatwe. Za nami straszny czas, ale mimo tego potrafiłabym z niego wyłuskać kilka pozytywów. To był test dla mnie jako liderki, ale także dla zespołu – obnażone zostały wszystkie mocne i słabe punkty – to wielka wartość! Dzięki ludziom dalej chce się rozwijać ten projekt. Przekonałam się także po raz kolejny, że wypracowane relacje procentują. Mogłam liczyć na ogromne wsparcie byłych pracowników Niewidzialnej Wystawy. To najpiękniejsze świadectwo tego, jak działamy.

R.N.: – Wspomniała Pani o dziesięcioleciu Niewidzialnej Wystawy oraz o dużym zainteresowaniu tym projektem ze strony ludzi. Czy na początku drogi spodziewała się Pani, że ta inicjatywa odniesie tak duży sukces?
M.S.: – Od samego początku wydawało mi się, że to jest wartościowy temat. Pamiętam, że wtedy były dwa interaktywne miejsca, które zakiełkowały w świadomości warszawiaków, osób z całej Polski i zagranicznych turystów, czyli Muzeum Powstania Warszawskiego i Centrum Nauki Kopernik. Wtedy zastanawiałam się nad tym, co zrobić, aby przekonać do nas ludzi, ale udało się. Pierwotnie plan był taki, aby Niewidzialna Wystawa działała w Polsce przez dwa lata. Istnieje już ponad dziesięć i wierzę, że wciąż najlepsze lata jeszcze przed  nami. 

R.N.: – Mało osób o tym wie, ale Niewidzialna Wystawa ma węgierskie korzenie…
M.S.: – Zgadza się. Pierwsza powstała w Budapeszcie, następnie po kilku latach otworzono ją w czeskiej Pradze, a trzecią stworzyliśmy my. Z kolei w 2016 roku powstała Niewidzialna Wystawa w Sztokholmie, ale ona nie przetrwała próby czasu. Mogłoby się wydawać, że skoro jest sprawdzony model biznesowy, to wystarczy, że zatrudni się kilka osób niewidomych, zgasi światło, trochę pogada i sukces murowany. Otóż nie. Aby taka inicjatywa odniosła sukces, musi być współpraca, kolektywne podejście i pomysł na jej funkcjonowanie. Pamiętam, że ze zdziwieniem patrzyłam na szwedzką wystawę. Ona była zrobiona z dużym rozmachem, ale okazało się, że fasada nie była tak istotna, że jednak najważniejsze jest coś innego.

R.N.: – To co takiego macie Wy, a czego nie miała sztokholmska inicjatywa?
M.S.: – Mimo że płaci się u nas za bilety, to chcemy dawać zawsze coś od siebie. Edukacja jest dla nas najwyższym priorytetem. W 2015 roku zrobiliśmy szkolenia dla lekarzy, okulistów i pracowników klinik okulistycznych w Warszawie. Wszystko, co udało nam się zebrać podczas tych spotkań, zawarliśmy w publikacji „Pacjent niewidomy i słabowidzący w gabinecie i na oddziale”, poradniku dla medyków i studentów. Bardzo wspierała nas profesor Iwona Grabska-Liberek, nasz dobry duch. W tym roku chcemy odświeżyć ten poradnik, bo trochę się zmieniło przez ostatnie lata. Współpracujemy z podmiotami, które działają na rzecz resocjalizacji osób w różnym wieku – dzieci, młodzieży, dorosłych – ośrodkami wychowawczymi, zakładami penitencjarnymi, ale także domami dziecka i świetlicami środowiskowymi. Jeśli możemy wykorzystać nasze zasoby w słusznej sprawie tam, gdzie nie ma środków, staramy się po prostu działać. Dla naszych sympatyków z kolei cyklicznie przygotowujemy szereg ciekawych materiałów, które rzucają nowe światło na problematykę związaną z osobami z niepełnosprawnościami. Robimy to w sposób ciekawy, zabawny, lekki – wykorzystujemy do tego social media, które są aktualnie najlepszym sposobem na interakcję z tymi, którzy nas odwiedzili, ale także daje to możliwość znalezienia nowych zainteresowanych.

R.N.: – Biorąc pod uwagę te wszystkie inicjatywy, można pokusić się o stwierdzenie, że Niewidzialna Wystawa otwiera oczy?
M.S.: – To jest abstrakcja i paradoks, ale tak właśnie jest. Mamy nawet takie swoje hasło: „Czy godzina bycia osobą niewidomą może otworzyć Ci oczy?” Lubimy to pytanie zadawać naszym gościom. Mamy jeszcze dużo pomysłów do zrealizowania i rzesze ludzi do przeprowadzenia przez ciemność. Przez dziesięć lat zrobiliśmy bardzo dużo dla pozytywnego odbioru środowiska osób z niepełnosprawnościami wzroku w oczach osób widzących. Społeczeństwo zaczyna rozumieć, że takie osoby mogą być świetnymi pracownikami, kumplami do imprezowania, rodzicami. Właśnie chodzi o to, aby otwierać oczy na drugiego człowieka. Jeśli będą one otwarte, to będzie można budować mosty, a nie mury.

R.N.: – Modne ostatnio stało się słowo integracja, które w wielu sytuacjach nic za sobą nie niesie. Wasz przypadek pokazuje, że nabiera ono zupełnie innego znaczenia.
M.S.: – O integracji dużo się mówi, ale w praktyce bywa gorzej. Moim marzeniem jest to, aby powstawały podobne miejsca do Niewidzialnej Wystawy, które pokażą, jak funkcjonują osoby głuche albo takie ze spektrum autyzmu. Przez pozytywne doświadczenie można pokazać różne rzeczy, z którymi społeczeństwo nie ma na co dzień styczności. I to zostawia ślad na długo!

R.N.: – A ważniejsza jest edukacja w zakresie podejścia do osób z niepełnosprawnościami czy bardziej promocja dbania o wzrok?
M.S.: – Wydaje mi się, że wszystko razem się łączy. Skupiamy się nie tylko na tym, aby oswajać społeczeństwo z osobami niewidomymi, ale także opowiadamy ludziom o tym, jak ważne jest szanowanie zmysłu wzroku, bo nic nie jest dane raz na zawsze. Warto wspomnieć chociażby o cukrzycy, która nierzadko doprowadza do utraty wzroku. Jeśli ludzie będą uważni na swoje zdrowie i zdrowie swoich bliskich, to być może uda im się zapobiegać przykrym konsekwencjom. Otwieramy oczy na sprawy profilaktyki zdrowotnej, to też jest dla nas bardzo ważne. Wszystko u nas kręci się wokół widzenia i niewidzenia, ale można to ugryźć z wielu stron, co może stać się ogromną wartością społeczną.

R.N.: – Osoby niewidome są sercem tego projektu?
M.S.: – Jesteśmy naczyniem połączonym – przewodnicy, ja, osoby wspierające nas z poziomu obsługi gościa. To powoduje, że projekt ciągle się rozwija. Mamy wspaniałą ekipę. Są w niej niezwykli ludzie. Uczę się od nich, czerpię, wierzę, że też im coś daję. Mam dużą przyjemność przebywania w takim gronie. Są z nami osoby, które pracują od samego początku. Mamy w grupie kilka mocnych osobowości, ale czasami przychodzą do nas też ludzie, którzy początkowo są bardzo wycofani, spokojni, skromni, ale widzę, jak oni kwitną i się rozwijają. Funkcjonowanie w naszym zespole i praca z ludźmi powoduje, że się otwierają.

R.N.: – Dodatkowo chyba trochę odczarowujecie stereotyp osoby niewidomej? Skoro przewodnicy stają się bardziej zrehabilitowani i komunikatywni, to wpływa to na wizerunek całego środowiska osób niewidomych.
M.S.: – Do tego to wszystko zmierza. Niektórzy nasi goście właśnie u nas mają pierwszy kontakt w życiu z osobami niewidomymi. Nam zależy na tym, aby pokazać, że osoby z niepełnosprawnością wzroku są naprawdę fajnymi ludźmi. Otwartymi, inteligentnymi, komunikatywnymi, pełnymi humoru i pasji. Wśród naszych gości często są pracodawcy. Zależy mi na tym, abyśmy pokazywali, że osoby niewidome mogą być świetnymi pracownikami. Niestety, w dalszym ciągu pokutuje taki stereotyp, według którego osoba z niepełnosprawnością to problem, którego trudno będzie się pozbyć. Doprowadza mnie to do szału. Jak można w ogóle myśleć na starcie o zakończeniu współpracy? Takie podejście jest po prostu nie do przyjęcia, ale staram się tłumaczyć, że nie tędy droga – to moja osobista misja. Jeśli człowiek jest kompetentny, to dlaczego pracodawca ma myśleć o jego zwolnieniu? Skoro w dzisiejszych realiach brakuje ludzi do pracy, to warto postawić na osoby z niepełnosprawnościami. Mogą one niesamowicie wzbogacić zespół, zwłaszcza pełnosprawnych pracowników, bo nagle okaże się, że podnoszą morale, bo pokażą nowe rozwiązania. Zresztą, skoro mowa o kompetencjach – niepokoi mnie to, że osoby z niepełnosprawnościami w procesie rekrutacji czasem zatajają fakt posiadania orzeczenia, ponieważ obawiają się, że nie dostaną szansy na zaprezentowanie się podczas rozmowy z potencjalnym pracodawcą, a ich CV wyląduje w koszu z automatu. I ja taką postawę rozumiem, choć niestety zazwyczaj i tak następuje ten niezręczny moment, kiedy trzeba odkryć karty. I sytuacja wcale nie zmienia się na lepsze. Dużo jest jeszcze do zrobienia w tej kwestii. Ja jednak zawsze apeluję – niech zwyciężają kompetencje, niech to one przesądzają o wyniku rekrutacji!

R.N.: – Ale nawet w życiu codziennym osoby niewidome mogą być po prostu ciekawymi ludźmi.
M.S.: – W wymiarze społecznym łatwiej jest przełamać te stereotypy. Przede wszystkim chodzi o to, aby zrozumieć, że ludzie są różni. Mogą mieć różne poglądy. Wygląd. Wykształcenie. W przestrzeni publicznej mamy szansę spotkać zarówno miłego i wesołego, ale również nieprzyjemnego człowieka z dysfunkcją wzroku. Osoby widzące nie kategoryzują w podobny sposób osób bez niepełnosprawności. Ale jak spotkają osobę niewidomą, która odmówi przyjęcia pomocy, to muszą zrozumieć, że ma prawo być asertywna i że nie można z automatu postrzegać całego środowiska osób niewidomych przez pryzmat tej jednej osoby i sytuacji. Nieumiejętna i niepożądana pomoc może okazać się niedźwiedzią przysługą. Nie chodzi o to, aby pomagający czuł się lepiej, ale jeśli już, to aby osoba, której udzielane jest wsparcie, realnie skorzystała. Wszyscy jesteśmy różni i to jest najfajniejsze społecznie. O tym też mówimy naszym gościom. Nie każdy będzie taki jak przewodnik wędrujący z grupą przez ciemność. Za każdym człowiekiem stoi inna historia…

R.N.: – To na koniec zapytam, czego można życzyć ekipie Niewidzialnej Wystawy na kolejne dziesięć lat?
M.S.: – Przede wszystkim siły, spokoju i wytrwałości, ale też zdrowia, bo jak ono będzie, to wszystko inne jakoś się ułoży. Wierzę, że wrócimy do względnej normalności, choć tak naprawdę trudno mi obecnie określić, czym ta normalność będzie. Niemniej jednak nie tracę wiary w to, że naprawdę najlepsze przed nami, jestem wdzięczna ludziom, którzy trzymają za nas kciuki i po prostu dam z siebie wszystko, aby to miejsce rozkwitało, dając społeczeństwu bezsprzeczną wartość, ale także pozytywne środowisko pracy dla osób z niepełnosprawnością wzroku! Niemniej jednak nie tracę wiary w to, że naprawdę najlepsze przed nami. Ja po prostu dam z siebie wszystko, aby to miejsce rozkwitało, dając społeczeństwu bezsprzeczną wartość, ale także pozytywne środowisko pracy dla osób z niepełnosprawnością wzroku!

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.