Treść strony
Ważne, by odnaleźć własną formułę – Agata Pisarska
– Na uczelni najbardziej satysfakcjonująca była dla mnie praca dydaktyczna, zwłaszcza prowadzenie magistrantów i doktorantów, a szczególnie gdy wciągał mnie mocno jakiś temat. Sama także dużo się od nich uczyłam – mówi dr hab. Małgorzata Melchior, od trzech lat emerytowana profesor Uniwersytetu Warszawskiego.
Problemy ze wzrokiem, jak mówi, miała od zawsze. Od trzeciego roku życia nosiła bardzo grube okulary ze względu na wysoką krótkowzroczność, prawdopodobnie dziedziczną.
– Nie do końca wtedy zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo nie widzę, po prostu nie miałam porównania. Dlatego właściwie w normalnym trybie przeszłam szkołę. Potem poszłam na studia, wybrałam biologię, gdyż łączyła różne nauki, które mnie interesowały – mówi prof. Małgorzata Melchior.
Po pierwszym semestrze musiała jednak przerwać studia z powodu upadku, który spowodował uszkodzenie siatkówki i otrzymała roczny urlop dziekański.
– Ponieważ to stało się w oku lewym, którego właściwie nie używałam ze względu na jego większą wadę, nie miałam świadomości, że coś muszę zmienić. Wróciłam więc na studia po roku, jeszcze na dwa semestry. Ale potem znowu w czasie przerwy semestralnej przewróciłam się, w wyniku czego straciłam widzenie centralne w prawym oku – wspomina.
Przyznaje, że to był bardzo trudny moment w jej życiu – szukanie swojego miejsca i zastanawianie się, czym mogłaby się zająć.
– Świat mi się wtedy trochę załamał. Mocno to przeżyłam, studiowanie biologii było wykluczone. Dużo czasu zabrało mi przystosowanie się do patrzenia lewym okiem, którego wcześniej w ogóle nie używałam. Ale jakoś się udało. Pracowałam przez chwilę w Empiku, podając gazety, których – paradoksalnie – sama nie mogłam czytać. W końcu, gdy przyjęto mnie na zasadzie przeniesienia do Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW, nowe studia dały mi satysfakcję, że jednak jestem aktywna, że nadal mogę się uczyć. Większy bunt przyszedł po śmierci męża, jedenaście lat temu, kiedy zrozumiałam, że nie mam oparcia w drugiej osobie. To był trudny moment.
Wracając jednak do czasów młodości, Małgorzata Melchior wspomina, że po tym drugim upadku podziękowała za rentę, którą zaproponowano jej na uniwersytecie. Nie mogła czytać, by nie obciążać oczu, i nie mogła pracować fizycznie. Zaangażowała się więc w wolontariat, pracując z tak zwaną trudną, niedostosowaną młodzieżą. W efekcie właśnie tych doświadczeń zdecydowała się na studia w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego.
Na studiach i w końcu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Małgorzata Melchior angażowała się w działania opozycji demokratycznej. Rzeczywistość ludzi widzących, a nie niewidomych, była jej światem. Dzieliła przekonania tych, którzy nie zgadzali się z regułami panującego systemu. To dawało siłę do walki z własnymi ograniczeniami, ale także wsparcie.
Zobaczyć swoją twarz
– Właściwie całe studia przeszłam bez czytania, bo zabraniali mi tego lekarze, uznając, że to szkodzi, ale i sama tak myślałam. Za to mając pamięć mechaniczną, robiłam notatki, którymi dzieliłam się z innymi, w zamian za lektorat.
Wtedy, w latach siedemdziesiątych szukała metod i sposobów na to, jak mogłaby czytać. Jedną z takich prób było włożenia palca do małego urządzenia, którym przesuwało się po tekście. Impulsy świetlne były zamieniane na igiełki.
– To była bardzo mozolna metoda, do odczytywania litera po literze. Zwrócono mi też uwagę, dlaczego nie wykorzystuję resztek widzenia, które miałam do czytania. Tak zapoznałam się z prototypem urządzenia CCTV (zamknięty obwód telewizyjny) – teraz komputer działa na tej samej zasadzie. Pod kamerę podkładało się tekst, który był przekształcany na obraz z odpowiednim kontrastem, jasnością i wielkością czcionki. Korzystanie z CCTV to także był ogromny wysiłek, ale z czasem się tego nauczyłam. Zalecenia lekarzy były takie wtedy, by nie męczyć wzroku. Dopiero jak wyjechałam za granicę, powiedziano mi, że to nie ma żadnego znaczenia. Dlatego znajomi zrzucili się i przysłali mi taki aparat ze Szwecji, który też potem zakupił Polski Związek Niewidomych do biblioteki na ul. Konwiktorskiej w Warszawie – wspomina prof. Melchior.
Zagraniczna podróż zaowocowała też tym, że lekarze zalecili jej noszenie szkieł kontaktowych.
– Wtedy zobaczyłam po raz pierwszy swoją twarz, buty. Szkła kontaktowe bardzo mi ułatwiły samodzielne poruszanie się. Polska, jeśli chodzi o leczenie, nie była w tyle, ale jeśli chodzi o rehabilitację i dostosowanie jej do warunków danej osoby, to dość mocno odstawała.
Dojrzewanie do
Gdy miała dwanaście lat rodzice wysłali ją na kolonie żydowskie, gdzie spotkała się po raz pierwszy ze środowiskiem młodych Polaków o pochodzeniu żydowskim. U niej w domu nie mówiło się o żydowskich korzeniach rodziny.
– Byłam dwa razy na tych koloniach i szczególnie za drugim razem, już gdy pojechałam jako piętnastolatka, po śmierci mojej mamy, to było bardzo ciekawe, odmienne doświadczenie. Jednak nie miało to przełożenia na moje aktywności.
Po latach, w 1979 roku, uczestniczyła w spotkaniach nieformalnej grupy, tzw. Żydowskiego Uniwersytetu Latającego, ale to też nie miało dla niej przełomowego znaczenia w odkrywaniu swojej tożsamości. Korzystała po prostu ze spotkań z ciekawymi ludźmi, którzy byli tam zapraszani.
Rodzice prof. Melchior wyjechali w latach trzydziestych do Francji, jeszcze się nie znając. Pobrali się w 1939 roku i tam spędzili wojnę, angażując się w działania Ruchu Oporu. Po wojnie wrócili do Polski i zamieszkali w Warszawie, pracując w strukturach państwowych do początku lat sześćdziesiątych. W efekcie Marca’68 brat Małgorzaty Melchior wyemigrował do Szwecji, natomiast ona sama wolała zostać, przekonując do tego także ojca.
Po studiach – za namową promotora – rozpoczęła pracę na Uniwersytecie Warszawskim w Katedrze Socjologii Moralności i Aksjologii Ogólnej IPSiR, a potem ISNS. Ona sama nie była mocno przekonana, nie widziała się wówczas w roli akademika.
– Zostałam na staż, na próbę, właściwie przez pierwsze dwadzieścia lat z czterdziestu przepracowanych na uczelni, wydawało mi się, że jestem tam na próbę.
Przypadkiem też trafił do niej temat związany z historią Żydów. Koleżanka z tego samego zakładu zaproponowała jej udział w projekcie dotyczącym badania mniejszości lokalnych.
– Okazało się, że nie wiedziałam nic o Żydach i to dało mi do myślenia, że pracownik UW, doktor, nie wie nic na ten temat. I wtedy pomyślałam, że może warto zapytać, kim są ci, którzy czują się Żydami. Ten temat dojrzewał we mnie kilka lat, choć pierwsze wywiady zrobiłam szybko na początku lat osiemdziesiątych, a doktorat obroniłam na jesieni 1990 roku na socjologii.
Do Izraela pojechała po raz pierwszy w 1991 roku na konferencję o tożsamości, w kontekście tematu, którym się zajmowała, czyli tożsamości osób pochodzenia żydowskiego. Chciała tam wrócić, co też zrobiła, jadąc na trzymiesięczne stypendium na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie.
– Byłam już mężatką, więc nie chciałam jechać na bardzo długo. Będąc tam, wraz z poznaną w samolocie inną stypendystką z Krakowa, poznałyśmy Amerykankę, która zajmowała się tematem Żydów, którzy ocaleli z Zagłady dzięki ukrywaniu swej żydowskiej tożsamości. Interesowały ją jednak bardziej kwestie policzalne, cechy społeczno-demograficzne tych osób, a nie emocje z tym związane. Ta koleżanka namawiała mnie do tego, żebym ja się za to zabrała. Zastanawianie się nad tym zajęło mi ze trzy czy cztery lata. Bałam się, że to jest tak obciążające psychicznie, że nie dam rady tego robić. Dojrzewało to we mnie długo i dopiero po tym czasie podjęłam się badań dotyczących tego, jak doświadczenie ukrywania własnej tożsamości, czy jej fragmentu, związanego z żydowskim pochodzeniem, w wyniku zagrożenia życia w czasie okupacji, wpływało na dalsze życie tych ludzi po wojnie. Ażeby to opisać, musiałam przedstawić to zagadnienie w szerszym kontekście historycznym.
Własna historia
Za najważniejsze publikacje prof. Małgorzaty Melchior uznaje się dwa tytuły: „Społeczna tożsamość jednostki (w świetle wywiadów z Polakami pochodzenia żydowskiego urodzonymi w latach 1944-1955)”, Uniwersytet Warszawski ISNS, Warszawa 1990 (publikacja została uznana przez Polskie Towarzystwo Socjologiczne za najlepszą książkę socjologiczną i otrzymała nagrodę im. Stanisława Ossowskiego za rok 1993) oraz „Zagłada a tożsamość. Polscy Żydzi ocaleni na «aryjskich papierach». Analiza doświadczenia biograficznego”, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2004.
Małgorzata Melchior przyznaje, że osobiście nie miała głębokiej refleksji na temat własnej rodziny w kontekście jej żydowskiego pochodzenia.
– Byłam przecież blondynką. Miałam kręcone włosy, co mnie wyróżniało. Ale chyba bardziej rówieśnicy zwracali uwagę na moje grube okulary. Mój brat miał za to ciemną karnację i włosy, przezywano go „Jezusikiem”. Moi rodzice byli we Francji podczas wojny, w innych warunkach. Co do naszej rodziny, wiedziałam po prostu, że wszyscy zginęli, i koniec. Dopiero po śmierci ojca w 1998 roku zaczęłam trochę szukać. Ojciec opisał swoją rodzinę i wspomnienia do chwili zakończenia wojny i powrotu do Polski, natomiast nic nie wiedziałam o rodzinie ze strony mamy. Tylko tyle, że jej siostra studiowała prawo, a brat uczył się w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Znalazłam ich dokumenty na uczelniach i stamtąd dowiedziałam się, jak się nazywali dziadkowie ze strony mamy. Dosłownie dwa tygodnie temu dzięki czyjejś uprzejmości odnalazłam grób mojego prapradziadka i praprapradziadka na Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej w Warszawie. Zawsze miałam takie poczucie, że nie mam żadnych rodzinnych grobów, a okazuje się, że jednak jakieś są.
Wiele można
W 2013 roku Małgorzata Melchior zaczęła tracić widzenie centralne w jedynym widzącym cokolwiek oku.
– To był szok, oczywiście się buntowałam, szukałam różnych metod odwrócenia tego postępującego procesu, ale nie udało się. To było bardzo trudne. Gdy ma się nawet jeden procent widzenia, to można się do tego przystosować, człowiek przyzwyczaja się do swoich ograniczeń i uczy się z nimi funkcjonować. Najgorsze jest to, że to codziennie może się zmieniać. Codziennie sprawdzałam, czy widzę jeszcze dwie litery, czy jedną. Od czterech lat chodzę już stale z białą laską, a nie tylko sporadycznie. Zawsze byłam zależna od innych osób, i choć mam wiele przyjaznych ludzi chętnych do pomocy, to zawsze człowiek buntuje się, że nie może do końca być samodzielny. Nie chciałam wyręczania mnie w rzeczach, które mogę sama zrobić.
Dwa lata temu prof. Małgorzata Melchior przeszła poważną operację gruczolaka mózgu, który dodatkowo wpływał na widzenie, zabierając nawet nikłe poczucie światła – dopiero po operacji, po jakimś czasie wróciło ono w prawym oku.
Młodych ludzi z niepełnosprawnością wzroku zachęca, by znaleźli sobie swój własny sposób funkcjonowania i szukali możliwości ułatwiających życie. Dzisiaj takich możliwości jest wiele.
– Podczas mojego wykładu habilitacyjnego zajęłam się tematem tożsamości osób słabowidzących. Nie czują się one niewidomymi, ale też nie są osobami widzącymi. W tym doświadczeniu przejawia się właśnie złożoność tożsamości, inny przypadek takiej złożoności. Dlatego ważne jest, by znaleźć własną formułę, kim się jest, jak człowiek siebie postrzega – bo to zależy od nas samych. Nie od tego, jaki mamy stopień niepełnosprawności. Dlatego trzeba uwierzyć, że po prostu wiele można.
Agata Pisarska
Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników
Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Dodano: 09-12-2021 00:43:55