Treść strony

 

„Trzeba z młodymi naprzód iść, po życie sięgać nowe…” - Z Panem Witoldem Grądzkim rozmawia Renata Nowacka-Pyrlik

„Trzeba z młodymi naprzód iść, po życie sięgać nowe…” – z tym mottem, wzorowanym na słynnym, klasycznym utworze Adama Asnyka, lecz w treści nieco zmienionym, utożsamia się mój dzisiejszy rozmówca. Sądzę, że osoby znające dotychczas Pana Witolda Grądzkiego w pełni zgodzą się z tym, że przytoczony fragment nad wyraz do niego pasuje.

Poznałam Pana Witolda w Łodzi podczas warsztatów „Niewidzialnej Galerii Sztuki” zorganizowanych przez Stowarzyszenie De Facto. Niewidomemu panu w dojrzałym wieku towarzyszyła pani pełniąca rolę przewodniczki (jak dowiedziałam się później – Pan Witold urodził się 14 miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej, można by go więc nazwać dzieckiem wojny). Oboje Państwo byli ujmująco serdeczni, uprzejmi, w rozmowach często podkreślali, jak bardzo są wdzięczni organizatorom za umożliwienie im uczestnictwa w tych (i innych) warsztatach, za kontakt z innymi ludźmi, możliwość obcowania ze sztuką, zwiedzania ciekawych miejsc, oglądania filmów z audiodeskrypcją. Podczas posiłków, przy wspólnym stole, Pan Witold zaintrygował mnie piękną polszczyzną, rozległą wiedzą i różnorodnymi zainteresowaniami, a także opowieściami o swoim niezwykle bogatym i urozmaiconym życiu, ale jeszcze bardziej chyba umiejętnością cieszenia się z niego, pomimo różnych trudności i ograniczeń.

Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej, a jednocześnie, by móc przybliżyć Czytelnikom TRAKTU sylwetkę Pana Witolda jako osoby wyjątkowo aktywnej i pogodnej, poprosiłam o kolejne spotkanie. Pan Witold chętnie się zgodził, zapraszając mnie do Sokołowa Podlaskiego, gdzie mieszka od urodzenia i zna to miasto niejako od podszewki (Sokołów liczy dziś około 19 tysięcy mieszkańców, leży w odległości stu kilometrów na wschód od Warszawy. Warto go odwiedzić, by zapoznać się z bogatą, 600-letnią przeszłością i współczesnością. Ale o tej interesującej miejscowości może trochę więcej w przyszłości).

Mój rozmówca jest mieszkańcem niewysokiego bloku, zlokalizowanego w spokojnym zakątku jednego z sokołowskich osiedli. Kiedyś, gdy wyglądał przez okno swojego mieszkania, zachwycał się widokiem pięknych, zielonych drzew; dziś musi mu wystarczyć szum ich liści, poruszanych wiatrem oraz donośny śpiew ptaków, przysiadających na konarach i gałązkach…

Od dwudziestu lat Pan Witold jest osobą całkowicie niewidomą, a od sześciu – czyli od śmierci żony, pani Anny Januszewskiej, z którą szczęśliwie przeżył 52 lata – mieszka tu sam. W codziennym życiu (i tylko w niektórych czynnościach), pomaga odwiedzająca go 2-3 razy w tygodniu rodzina, głównie syn – Wojciech i synowa – Asia, oraz opiekunka z Ośrodka Pomocy Społecznej, która „wpadając” codziennie na godzinę, odciąża Pana Witolda od trudniejszych dla niego spraw. W swoim znanym od lat mieszkaniu Pan Witold jest bardzo samodzielny. Nie wychodzi jednak sam na zewnątrz, choć przyznaje, że gdyby musiał, to pewnie i z tym by sobie poradził, na przykład z dojściem do pobliskiego sklepu. A jeżeli pojawiłyby się jakieś problemy, to zdaniem Pana Witolda „wszędzie są życzliwi i znający go ludzie, którzy by w razie potrzeby pomogli”. Jednak fakt faktem -sam nie opuszcza mieszkania, co absolutnie nie oznacza, że jest osobą mało aktywną, czy nieposzukującą nowych wyzwań.

Ale o tym za chwilę. Zanim bowiem porozmawiamy o obecnym życiu Pana Witolda, tym po utracie wzroku, chciałabym przynajmniej wspomnieć o wcześniejszym; ono z pewnością wywarło ogromny wpływ na obecną sytuację. Tu jednak pojawia się problem, ponieważ o życiu Pana Witolda, jego doświadczeniach, funkcjach i pełnionych rolach w życiu rodzinnym, zawodowym i społecznym można by z powodzeniem napisać niejedną książkę – tak było bogate.

Ze względu na formę Tyfloserwisu ograniczę się jednak do bardzo ogólnego i skrótowego przybliżenia sylwetki Pana Witolda, a za wprowadzenie niech posłuży krótki, ale za to dużo mówiący, fragment artykułu „Jak wesele, to wesele”, zamieszczonym w „Wieściach Sokołowskich” z dnia 5 września 2017.

„W sobotę 2 września w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sokołowie Podlaskim odbyło się wspólne czytanie „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Wyjątkowym gościem Narodowego Czytania był Witold Grądzki – emerytowany nauczyciel, wieloletni dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2, inspektor Wydziału Oświaty i wizytator kuratorium. Swoją rolę odczytał, posługując się alfabetem Braille’a, za co publiczność nagrodziła go gromkimi brawami”.

Przejdźmy zatem do rozmowy.

Panie Witoldzie, jest Pan osobą ociemniałą o było przyczyną utraty wzroku?

– Przez 60 lat byłem osobą widzącą i nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że kiedyś mogę utracić możliwość posługiwania się wzrokiem. Lecz stało się – w 1995 roku zacząłem dużo gorzej widzieć, a po trzech latach, i wielu próbach ratowania wzroku, byłem już osobą niewidomą. Doskonale pamiętam mój powrót do domu po kolejnej operacji i towarzyszące mi przerażenie, gdy na choince, zwiastującej nadchodzące święta Bożego Narodzenia, dostrzegałem jedynie niewyraźne plamy światła. I jak potem, w niedługim czasie, także one zgasły… Zasadniczą przyczyną utraty wzroku była rozwijająca się wtedy około 20-letnia cukrzyca i niezahamowane w porę zmiany w oczach. Być może do utraty tej przyczynił się także, między innymi, ogromny stres towarzyszący intensywnej pracy zawodowej. Do tego mnóstwo innych obowiązków: wychowywanie dwojga dzieci, studia zaoczne, szeroka działalność społeczna…

Czy mógłby Pan przybliżyć nieco tę działalność społeczną, dziś nazywaną wolontariatem?

– Będąc jeszcze uczniem liceum, zajmowałem się kolportażem prasy młodzieżowej. Później, podczas pracy w sokołowskiej cukrowni, prowadziłem księgowość kasy zapomogowo-pożyczkowej. Z kolei potem, pracując w szkole, organizowałem wiele nieodpłatnych zajęć pozalekcyjnych, w tym sportowych. Na przykład uczniowie chętnie uczestniczyli w zajęciach kółka fotograficznego. Moim wychowankiem, o czym pamięta, jest znany artysta fotografik Michał Kurc. Przez kilka lat prowadziłem aktywną działalność w Sokołowskim Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym, będąc także jego prezesem oraz członkiem Rady Krajowej Towarzystw Regionalnych, reprezentującym województwo siedleckie. Do dzisiaj jestem honorowym członkiem tego Towarzystwa, co potwierdza specjalny dyplom.

Już jako emeryt, w roku 1997 byłem współzałożycielem, a następnie przez 14 lat prezesem Koła Diabetyków. Z Zarządu Głównego Stowarzyszenia Diabetyków otrzymałem za tę działalność Medal Zasługi. Do dziś staram się aktywnie działać, pomagając chorym na cukrzycę.

Znaczącą część mojego życia, a także życia mojej żony, stanowiło organizowanie wypoczynku dzieci i młodzieży szkolnej. Sam lub wspólnie prowadziliśmy kilkadziesiąt różnych form, takich jak półkolonie, kolonie letnie, zimowiska, obozy wędrowne.

Wiem, że Pana działalność była wielokrotnie doceniana i nagradzan różnymi odznaczeniami i medalami. zy mógłby Pan wymienić przynajmniej kilka z nich?

– To prawda – byłem uhonorowany między innymi: Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym i Brązowym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej i wieloma innymi…

A czy miał Pan wcześniej do czynienia z osobami niewidomymi?

– W mojej bliskiej i dalszej rodzinie nie było żadnego przypadku utraty wzroku. Ale doskonale pamiętam, jak w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zetknąłem się po raz pierwszy osobiście z niewidomym (organizowałem wówczas, jako inspektor szkolny w powiecie sokołowskim, koncerty muzyczne dla uczniów). Tak mi on utkwił w pamięci, że wspominam go do dziś. Osobą tą był znany w kraju i na świecie śpiewak operowy Ryszard Gruszczyński. Pamiętam, jak ze wzruszeniem witałem go, a następnie wprowadzałem na scenę. Wydarzenie to przeżyłem niezwykle emocjonalnie. Później, podczas pobytu w Warszawie, spotykałem innych niewidomych poruszających się z białymi laskami. Obserwując widoczne na ich twarzach skupienie, niesamowitą koncentrację i jakby zadumę, podziwiałem ich sprawność. Nie wyobrażałem sobie wówczas w pełni, jak wiele odwagi i determinacji wymagało od nich takie samodzielne wyjście na ulice miasta.

Utrata wzroku dla wszystkich jej doświadczających jest zawsze wydarzeniem niezwykle trudnym i bolesnym. Jak Pan jako osoba przez 60 lat świetnie funkcjonująca wzrokowo poradził sobie z tym traumatycznym doświadczeniem?

– Gdy po usilnym ratowaniu wzroku okazało się, że na widzenie nie ma już szans, wpadłem w głęboką depresję. Przez dwa lata praktycznie nie wychodziłem z domu. Zadawałem sobie wówczas pytania typu: dlaczego mnie to spotkało i jak mam dalej żyć?…

Walcząc, głównie z samym sobą, długo nie znajdowałem na nie odpowiedzi. Wreszcie przy pomocy i wsparciu zawsze troskliwej i niezawodnej żony, zacząłem powoli wracać do siebie i do otoczenia. Coraz śmielej wychodziłem wraz z żoną na spacery. Podczas nich dowiadywałem się między innymi tego, że spotykani znajomi są mi bardzo życzliwi.

Ale prawdziwy przełom w tej mojej nowej i trudnej sytuacji nastąpił, gdy poszliśmy na działkę. Rozpoczynał się akurat sezon prac ogródkowych. A ja, przypomniawszy sobie najpierw proste, potem trudniejsze majsterkowanie, zatopiłem się bez reszty w tych zajęciach. Efekty mojej pracy okazały się nad wyraz zadowalające. I wtedy wróciłem na nowo do aktywnego życia.

Niedługo potem nawiązałem kontakt z Polskim Związkiem Niewidomych, z lokalnym kołem, a także z Zarządem Głównym PZN. Doskonale pamiętam pełne życzliwości i zrozumienia rozmowy z panią Elżbietą Oleksiak; otrzymałem od niej wiele cennych rad i kontaktów. A moje życie, jako osoby nowoociemniałej, zaczęło powoli z dnia na dzień nabierać sensu. Fakt, że odczuwałem z różnych miejsc i od różnych osób dużo życzliwości, pomocy i wsparcia, sprawiał, że w to życie zacząłem wkraczać coraz odważniej.

Co Pana zdaniem okazało się najbardziej pomocne w dalszym procesie rehabilitacji?

– Całe moje życie jako osoby widzącej było podporządkowane ustawicznemu rozwojowi, a wykonywana praca i kolejne szczeble kariery wymagały stałego dokształcania się, poszerzania wiedzy z różnych dyscyplin. Po utracie wzroku bardzo mi tego brakowało.

Moja sytuacja uległa diametralnej poprawie z chwilą, gdy zapisałem się do Biblioteki Centralnej PZN przy ul. Konwiktorskiej w Warszawie. I gdy, zaopatrzywszy się w magnetofon kasetowy, zacząłem systematycznie słuchać kaset z nagranymi książkami, książkami wspaniale czytanymi przez wybitnych lektorów.

Moje szczęście było wówczas ogromne! Jaka wygoda i korzyść! Słuchając tych nagranych pozycji książkowych, poznałem między innymi życie i twórczość Michała Kaziowa – osoby całkowicie niewidomej, pozbawionej obu rąk. Dla mnie okazał się on prawdziwym bohaterem naszych czasów: bez wzroku i rąk uzyskał kolejne stopnie wykształcenia, z doktoratem włącznie! Z ogromną pasją przeczytałem wszystkie jego książki. Bardzo mnie też poruszyły wiersze i proza Jadwigi Stańczakowej, niewidomej pisarki i poetki, skądinąd sekretarki i przyjaciółki znanego pisarza i poety Mirona Białoszewskiego. Wszystkie te osoby – Michał Kaziów, Jadwiga Stańczak oraz wspominany wcześniej Ryszard Gruszczyński – to moi idole, którzy wywarli na mnie ogromny wpływ; w pewnym sensie byli oni moimi drogowskazami.

Ale patrząc na Pana dzisiejszą aktywność i umiejętności, nie pozostał Pan jedynie przy nagranych książkach. Jaki był następny etap, czy etapy w Pana życiu?

– Stopniowo zacząłem stawać się coraz bardziej samodzielny, niezależny od pomocy innych. Pomagał mi w tym nowo zakupiony sprzęt, na przykład udźwiękowiony ciśnieniomierz i „mówiący” glukometr, przy pomocy którego, mogłem mierzyć poziom cukru we krwi, i mieć w ten sposób większy wpływ na leczenie cukrzycy. Aktualnie trzy razy dziennie sam wstrzykuję sobie insulinę.

Ogromną radość sprawił mi otrzymany korzystny kredyt z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych na zakup Auto-Lektora. Dzięki temu urządzeniu mogłem czytać wszystkie teksty drukowane (w tym lokalne gazety i wydawnictwa, przez co mój głód wiedzy i informacji nie był już taki wielki jak wcześniej). Zacząłem też systematycznie czytać „Pochodnię” i „Biuletyn Informacyjny PZN” – przez co poszerzał się krąg moich przyjaciół i znajomych, też niewidomych i słabowidzących. Wymienię tu bardzo przyjazne mi i pomocne osoby, panie: Hannę Wysocką i Alicję Nyziak.

A później przybył cudowny sprzęt, jakim okazał się komputer. Dzięki szkoleniom organizowanym przez różne stowarzyszenia i fundacje dużo już potrafię z niego wydobyć. Mam jednak świadomość tego, że wciąż pozostaje jeszcze wiele do zrobienia i że nadal muszę zgłębiać tajniki jego obsługi.

A jak przebiegała ta Pana edukacja komputerowa? Pytam, ponieważ znam wiele osób, które będąc wcześniej widzącymi i nie posługując się wówczas sprzętem komputerowym, uważają, że po utracie wzroku tym bardziej nie są w stanie nauczyć się korzystania z tego sprzętu. Pan jest przykładem tego, że opanowanie umiejętności korzystania z komputera w starszym już wieku jest jednak możliwe. Jak się Panu udało opanować tę sztukę? Do czego wykorzystuje Pan swój komputer?

– Uczestniczyłem w dwóch turnusach rehabilitacyjnych dla osób niewidomych w Bydgoszczy, tam między innymi uczono mnie chodzenia z białą laską. Tam też nauczyłem się podstawowych rzeczy na komputerze, przede wszystkim układu znaków na klawiaturze. Po powrocie do domu, dla ułatwienia orientacji, niektóre klawisze z pomocą żony oznakowaliśmy, przyklejając za pomocą przeźroczystego lakieru ziarenka gorczycy.

Natomiast pisać wszystkimi palcami metodą bezwzrokową nauczyłem się później, w roku 2014, podczas szkolenia zorganizowanego przez Fundację Vis Maior w Olsztynie, gdzie uczestniczyłem w licznych zajęciach i ćwiczeniach praktycznych. Dzięki obecności i pracy wspaniałych ludzi – między innymi pani prezes Jolanty Kramarz prowadzącej zajęcia psychologiczne, pań: Ewy Zadrożnej i Anny Baranowskiej, dostarczających wielu przydatnych informacji tyflologicznych, czy Joanny Witkowskiej, która nauczyła mnie bezwzrokowego pisania na klawiaturze komputerowej oraz umiejętności czytania i pisania systemem Braillea’a – stałem się osobą o wiele lepiej funkcjonującą i radzącą sobie dość sprawnie, między innymi, z komputerem.

Oczywiście bardzo się z tego powodu cieszę, choć z kolei, czasem przyłapuję się na myśli, że może za dużo czasu poświęcam temu zajęciu, że może już się uzależniłem od komputera…

Na czym polegają Pana obecne aktywności

– Aktualnie jestem uczestnikiem bardzo interesującego projektu realizowanego przez Fundację TRAKT. W ramach tego przedsięwzięcia byłem już czterokrotnie w Krzyżewie (miejscowość między Łapami a Białymstokiem), gdzie odbywają się cyklicznie prowadzone zajęcia z zakresu między innymi: samodzielnego poruszania się, wykonywania „czynności dnia codziennego”, znajomości przepisów prawnych. W najbliższym czasie, we wrześniu, czeka mnie tam, między innymi nauka posługiwania się i-Phone’em. Trochę się tego obawiam, ale jednocześnie mam nadzieję, że i z tym sobie poradzę…

Inna aktywność to udział w projekcie „Pociąg”, realizowanym przez Stowarzyszenie De Facto, mające swoją siedzibę w Płocku. Polega to na tym, że co miesiąc otrzymuję film (lub filmy) z audiodeskrypcją, a po zapoznaniu się z nimi, piszę i wysyłam do Fundacji swoje opinie na ich temat. Mam już na swoim koncie kilkadziesiąt takich opinii. Ukoronowaniem tej działalności są organizowane raz w roku Festiwale Filmowe dla Niewidomych w Płocku. Dotychczas było ich osiem, mam nadzieję że zostanę zakwalifikowany także na tegoroczny – dziewiąty, który odbędzie się we wrześniu. Uczestniczyłem też kilkakrotnie w Filmowych Festiwalach Ogólnokrajowych, na przykład w Kazimierzu, gdzie dla osób niewidomych wyświetlane są filmy z dodatkową ścieżką audiodeskrypcyjną.

Poza tym wielokrotnie byłem uczestnikiem Warsztatów „Niewidzialnej Galerii Sztuki”, które organizowane są także w ramach działalności Stowarzyszenia De Facto.

Co Panu dają takie warsztaty? Zdaniem niektórych osób niemożliwe jest wydobycie, na z namalowanego obrazu zarówno treści, jak i emocji przez człowieka niewidomego.

– A ja uważam, że poprzez audiodeskrypcję – odpowiedni komentarz słowny, dostosowany do potrzeb osób niewidomych, przygotowany przez kompetentnych specjalistów, oraz przy zastosowaniu wypukłych „tyflografik”, czyli czegoś w rodzaju kopii wybranego dzieła, z zaznaczeniem najistotniejszych elementów, znajdujących się na danym obrazie – odbiór prac plastycznych jest możliwy i dający dużo satysfakcji. W każdym razie ja jestem bardzo zadowolony z tego, że pomimo całkowitej utraty wzroku, mogłem nadal być odbiorcą dzieł sztuki, namalowanych przez takich wybitnych twórców, jak np.: Michał Anioł, Wojciech i Juliusz Kossakowie czy Tadeusz Kantor. Mam nadzieję, że będę mógł uczestniczyć w następnych warsztatach, zaplanowanych w Sosnowcu, i że poznam na nich dzieła Salwadora Dalego.

Pyta pani, co mi to daje? A choćby to, że gdy czasem, na przykład siedząc przy stole i słuchając jak moi sąsiedzi zaczynają konfabulować, to ja po przysłuchaniu się tym różnym nieprawdom przez nich wygłaszanym, grzecznie wkraczam do akcji i mówię, że „moim zdaniem, to jest tak, i tak…”. I muszę się przyznać, że na ogół jestem słuchany. Czerpię z tego dużą satysfakcję. A czasem czuję się wręcz zażenowany, że ludzie, często pełnosprawni, tak mało wiedzą, że niektórzy nie czytają żadnych książek, nie uczestniczą w tzw. „kulturze wyższej”.

A jak Pan sobie radzi w codziennym życiu?

– Bardzo dużo czasu spędzam przy komputerze – tworząc różne rzeczy, albo np. czytając otrzymywane drogą mailową czasopisma, też za pośrednictwem Stowarzyszenia De Facto, które prowadzi tzw. Kiosk z czasopismami. Ja prenumeruję ich około dziesięciu.

Korzystając z komputera, załatwiam też bardziej przyziemne sprawy, czyli np. piszę do synowej maile, w których niejako składam zamówienie na potrzebne mi artykuły spożywcze. Synowa robi mi wówczas zakupy, gotuje też zupy, a potem zazwyczaj syn je przywozi, przy okazji trochę „ogarniając wzrokowo” moje mieszkanie. Zupy i inne produkty czasem zamrażam, oznakowując brajlem.

No właśnie… Bo i systemu Braille’a się Pan Niektórzy twierdzą, że dziś jest on już przeżytkiem, że w dobie nowoczesnych technologii nie ma zastosowania, a Panu widocznie jest potrzebny. Do czego Pan go jeszcze wykorzystuje, poza wspomnianymi oznakowaniami?

– Ja przede wszystkim czytam w tym systemie. Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce, ostatnio książkę podróżniczą. Przyznaję, że moje tempo czytania nie jest zawrotne, ale przecież ja się nauczyłem posługiwać nim stosunkowo niedawno, do 60. roku życia brajl nie był mi w ogóle potrzebny.

Natomiast nie wyobrażam sobie, by ktoś niewidomy nie znał i nie używał brajla. Przecież nieznajomość tego systemu i niemożność korzystania z niego jest wyrazem wtórnego analfabetyzmu. Osoba, która nie potrafi czytać ani pisać, nie utrwala gramatyki, ortografii, składni; poza tym nieznajomość brajla to niepotrzebne skazywanie się na zależność od innych ludzi. Moim zdaniem to wstyd nie znać tego systemu, tym bardziej że coraz częściej w tak zwanej przestrzeni publicznej – w autobusach, w metrze, w windach, można spotkać napisy dotykowe adresowane do osób niewidomych, nie mówiąc już o lekach, czy niektórych kosmetykach, na których brajlowskie oznakowania są od dawna.

Z powodu dodatkowych problemów zdrowotnych, jest Pan też podopiecznym Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, uczestniczy Pan w bogatej ofercie adresowanej do osób z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu. Jak udaje się Panu docierać na przykład na spotkania klubowe organizowane w Warszawie przy Smolnej?

– Wymaga to rzeczywiście pewnej logistyki i współpracy kilku osób, ale póki co udaje mi się bywać na tych spotkaniach. W przemieszczeniu się do busa jadącego do Warszawy, tu w Sokołowie, pomaga mi moja pani opiekunka, natomiast w Warszawie – wolontariusze z TPG. Najważniejsze, to samemu chcieć. I umieć poprosić o pomoc. A poza tym nie narzekać, nie biadolić, być życzliwym dla innych, zawsze dziękować, np. wolontariuszom, za poświęcony czas i chęć pomagania, ale też interesować się ich sprawami i problemami.

Jakie jeszcze inne rady miałby Pan dla osób niewidomych, zwłaszcza nowoociemniałych?

– Może je wypunktuję, a więc:

  • starać się jak najszybciej wyjść z psychicznego dołka (moim zdaniem, jedyną drogą do tego jest wyjście do ludzi i otwarcie się na nich),
  • uwierzyć w siebie (w tym celu próbować aż do skutku i nie poddawać się),
  • nie uczyć się wszystkiego naraz (lepsze skutki można osiągnąć, ucząc się dziesięć razy po minucie, niż jeden raz przez 10 minut),
  • nie wstydzić się pytać,
  • nie trzymać wiedzy tylko dla siebie, dzielić się nią i wymieniać,
  • polubić siebie,
  • dbać o swój wygląd,
  • dbać o porządek wokół siebie; każda rzecz musi mieć swoje miejsce.

A już kończąc jakie ma Pan plany, jakie marzenia?

– Życzyłbym sobie, żeby nadal „chciało mi się chcieć”, poza tym mam zamiar jeszcze trochę pożyć wśród życzliwych, wspaniałych ludzi. W najbliższym czasie zależy mi na opanowaniu umiejętności posługiwania się i-Phone’em. Chciałbym też nadal być aktorem w wystawianych sztukach teatralnych (nie wspomniałem wcześniej, że jestem członkiem zespołu teatralnego, prowadzonego w ramach Stowarzyszenia De Facto i już dwukrotnie miałem ogromną przyjemność występować na scenie, jako niewidomy aktor). A do tego, moim marzeniem jest: być potrzebnym i mieć satysfakcję z życia.

Życząc więc tego wszystkiego, bardzo dziękuję za rozmowę.

Renata Nowacka-Pyrlik

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.