Treść strony
Temida także nie widzi – Paweł Wrzesień
„Pawełku, a kim chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz?” – na to pytanie zwykle odpowiadałem, że prezydentem. I nawet trochę wierzyłem, że jest to do zrobienia. Jako nastolatek nie byłem już tak pewny siebie, a gdy w wieku trzynastu lat przestałem na dobre widzieć, znacznie ograniczyłem swoje aspiracje. W szkole szło mi zawsze dobrze i byłem ambitnym uczniem, a potem studentem. Samoocenę jednak miałem niską, a na myśl o przyszłości odczuwałem lęk. Pod koniec piątego roku studiów politologicznych zastanawiałem się coraz głębiej, do czego ktoś taki jak ja może być przydatny przyszłemu pracodawcy. Byłem gotowy podjąć każde zajęcie, aby tylko nie siedzieć w domu bez przydziału. Przystąpiłem do programu aktywizacji zawodowej koordynowanego przez Dział ds. Absolwentów ośrodka w Laskach. Zapytano mnie, czy nie chciałbym skontaktować się z jednym z warszawskich sądów, który poszukuje chętnych do pracy urzędniczej. Od razu dostałem gęsiej skórki, bojąc się, że to zbyt wysokie progi na moje nogi. Grzechem byłoby jednak nie spróbować, więc bez wielkiej wiary w powodzenie, umówiłem się na spotkanie z panią kierownik jednego z działów.
Onieśmielił mnie gmach sądu, do którego wchodzi się przez bramki bezpieczeństwa jak na lotnisku, aby zagłębić się potem w labiryncie korytarzy. Gabinet, w którym miałem się stawić, znajdował się na najwyższym piętrze. Pukałem do drzwi z duszą na ramieniu. Pani Katarzyna była jednak bardzo otwarta, co nieco mnie rozluźniło. Na jej komputerze był już zainstalowany program odczytu ekranu. Zademonstrowałem, jak korzystam z komputera i przeszedłem mały test pisania. Pamiętam zdumione pytanie o to, jak mogę tak szybko pisać bez użycia wzroku. Z rozbawieniem odpowiedziałem, że właściwie to nie mam innego wyjścia. Pani Katarzyna niczego nie obiecała i kazała czekać na telefon. Minął tydzień, potem drugi i kiedy już traciłem nadzieję, zaproszono mnie na spotkanie z kierownikiem sekretariatu Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych.
Jak wielu Polaków, miałem w głowie pewne stereotypy dotyczące urzędników. Okazało się oczywiście, że sądowi urzędnicy to tacy sami ludzie jak wszyscy. Potrafią zażartować, porozmawiać o życiu i spojrzeć na bliźniego życzliwie. Pani kierownik zgodziła się, abym przychodził do sądu jako wolontariusz i wdrażał się w obowiązki protokolanta. Sędzia przewodnicząca wydziału z uśmiechem i bez specjalnych ceregieli zaproponowała mi, abym poszedł z nią na salę. Informatycy w międzyczasie zadbali o przystosowanie komputera, a pracowniczka sekretariatu pokazała mi, co powinienem robić. Pocieszyła, żebym się nie martwił, bo sędzia na nikogo nie krzyczy, a w razie czego ona sama będzie czekać pod telefonem i pomoże.
Gdy na salę weszły strony wraz z pełnomocnikami i usłyszałem wypowiadane formułki, znane dotąd tylko z telewizji, poczułem ogromny stres. Zrobiłem kilka błędów, a raz czy dwa sędzia musiała poprosić obecnych o chwilkę cierpliwości, gdy z powodu tremy niechcący usunąłem linijkę tekstu czy przekręciłem usłyszane słowa. I gdy już myślałem, że pewnie po wszystkim uprzejmie mi podziękują, usłyszałem, że bardzo sprawnie piszę i jak na pierwszy raz było świetnie.
Jako wolontariusz pracowałem dwa tygodnie, po czym skierowano mnie do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich, gdzie była większa szansa na otrzymanie etatu w przyszłości. Ostrzegano mnie tylko, że nie każdy potrafi udźwignąć psychicznie ciężar gatunkowy tamtejszych spraw. Nieletni dilerzy narkotyków, panie lekkich obyczajów, którym dzieci odbierano do placówek opiekuńczych, czy pełne złych emocji sprawy między rodzicami walczącymi o prawo opieki nad wspólnym potomstwem stanowią tam codzienność. Początkowo czułem się przytłoczony i bałem się, że całe to zło jakoś do mnie przylgnie i nie będę w stanie uwolnić się od myślenia o nim również prywatnie. Dziwiło mnie, że inni pracownicy podchodzą do tego z dystansem, skupiając się na wykonywaniu obowiązków, a życiowe dramaty interesantów nie poruszają ich osobiście. Z czasem zrozumiałem, że ktoś, kto każdą ze spraw mocno by przeżywał, nie mógłby po prostu pracować w sądzie, a umiejętność ochrony własnej psychiki przyszła mi spontanicznie i naturalnie.
Technikalia pracy protokolanta przyswoiłem dość szybko. Chodziło głównie o tworzenie protokołu według określonego porządku i z użyciem przewidzianych przez procedurę sformułowań, tak aby odzwierciedlał przebieg posiedzenia. Pisałem także postanowienia i wyroki pod dyktando sędziów. Moje biurko z komputerem, drukarką i niszczarką było przytulone do boku stołu sędziowskiego, a sam komputer wyposażono w drugi monitor, stojący przed sędzią, tak aby mógł on widzieć to, co aktualnie robię.
Sędziowie w większości traktowali mnie bardzo życzliwie. Niekiedy tylko wyczuwałem obawę o to, czy sobie poradzę, której jednak nikt głośno nie wypowiedział. Z początku dyktowano mi nawet to, jak powinienem zapisywać zeznania stron, z czasem jednak zasłużyłem sobie na zaufanie i sędziowie jedynie od czasu do czasu zerkali kontrolnie w monitor. Interesanci natomiast reagowali różnie. Bywały sytuacje, gdy po rozprawie adwokat pytał, czy może mi uścisnąć rękę, bo jest pełen podziwu dla mojej pracy. Zdarzało się też, że gdy jako pierwszy rano otwierałem salę rozpraw, żeby uruchomić sprzęt i przygotować wszystko do sesji, ktoś z korytarza zaglądał zaniepokojony do środka, pytając z niedowierzaniem, czy na pewno tu będą się dzisiaj odbywać sprawy, czasem wręcz trzaskał nimi, nie czekając na moją odpowiedź. Odczułem natomiast ogromną satysfakcję, gdy pewnego ranka kierownik sekretariatu lekko się zirytowała, mówiąc, że dwóch sędziów chce dziś, abym pracował na ich sesjach, bo mają dużo świadków, a ja szybko i bezbłędnie piszę. Pani kierownik zastanawiała się, na którą sesję mnie skierować, a ja poczułem wtedy, że moja praca jest wartościowa.
Ze strony pracowników od początku czułem życzliwość, choć niepozbawioną wątpliwości, czy dam radę. Często też wyręczano mnie w najprostszych sprawach, jak zaparzenie wody na herbatę w czasie przerwy lub włączenie komputera. Starałem się okazywać wdzięczność, wyczuwając dobre intencje i wierząc, że o ile popracuję tam dłużej, sami przekonają się, że nie trzeba wspierać mnie aż do tego stopnia, aby wołać za mną, gdy idę korytarzem: „idź prosto, tak, tak, cały czas prosto…”.
Przez trzy miesiące pracowałem na stażu koordynowanym przez Dział ds. Absolwentów Lasek. Potem przystąpiłem do konkursu o etat protokolanta. Pierwszym etapem był test obsługi komputera i szybkości pisania. Zjawiło się aż czternastu kandydatów, a ja byłem jedynym niepełnosprawnym. Prezes sądu podyktowała nam tekst przykładowych zeznań do zapisania i wtedy jedna z pań poprosiła o powtórzenie ostatniego zdania. Pomyślałem wtedy, że mam już o jedną konkurentkę mniej. Kolejna była rozmowa kwalifikacyjna, podczas której okazało się przypadkiem, że z większością członków komisji łączy mnie pasja do podróży. Gdy rozmowa zeszła z kwestii formalnych na wrażenia z nocnego lotu nad Atlantykiem, poczułem, że będzie dobrze. Jeszcze kilka dni oczekiwania na wyniki i mogłem zawołać: „mamy to!”.
Po podpisaniu umowy o pracę rozpocząłem na dobre nowy rozdział w życiu. A gdy zaaklimatyzowałem się w pełni, pomyślałem, że warto zasugerować przełożonym działania w kierunku przystosowania siedziby naszej instytucji do potrzeb osób niepełnosprawnych. Przed kilkoma laty udało się zainspirować Dział Administracyjny do wprowadzenia komunikatów głosowych przed Biurem Obsługi Interesanta, umieszczenia informacji w alfabecie Braille’a na drzwiach poszczególnych sal i wprowadzenia tyflografik w hallu głównym. Wierzę, że poziom dostępności z czasem uda się zwiększać, mimo pewnych barier wynikających z konstrukcji samego budynku.
Do beczki miodu muszę, niestety, dołożyć łyżkę dziegciu w postaci nowinek informatycznych wprowadzanych w ciągu ostatnich lat w sądownictwie. Tworząc specjalistyczne oprogramowanie i sprzęt na szczeblu centralnym, nie zwraca się bowiem dostatecznej uwagi na ich dostępność dla pracowników z niepełnosprawnością. W roku 2015 do sądów powszechnie wkroczył e-protokół łączący tekst z nagraniem audiowizualnym, obsługiwany przez odpowiednią aplikację. Okazało się, że po jej instalacji program mówiący milczy. Informatycy mocno się napracowali, aby specjalnymi skryptami skłonić go do współpracy i dzięki temu mogłem nadal wykonywać swoje obowiązki.
Pandemia sprawiła, że sądy coraz częściej przechodzą na rozprawy zdalne, łącząc się ze stronami na zasadzie telekonferencji, przy pomocy tworzonych specjalnie dla wymiaru sprawiedliwości rozwiązań informatycznych. I tu również powstają bariery techniczne, których być może udałoby się uniknąć, gdyby obecność pracowników z dysfunkcjami wzięto pod uwagę już na etapie projektowania.
Mówiąc z przymrużeniem oka, sądownictwo jest mi bliskie dzięki Temidzie, bogini sprawiedliwości, prawa i porządku, która przedstawiana jest z opaską na oczach. Ale tak poważnie, to przecież nie dzięki postaci z greckiej mitologii lubię swoją pracę. Po prostu czuję się tam potrzebny, spełniony, a koleżanki i kolegów z sekretariatu wydziału traktuję jak dobrych znajomych, na których można polegać. Z czasem coraz bardziej utożsamiam się też ze swoim miejscem pracy, zwłaszcza gdy zdarza mi się słyszeć negatywne opinie dotyczące funkcjonowania sądownictwa, które, jak i inne stereotypy, często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Wierzę, że mimo zmian technicznych, uda mi się utrzymać stanowisko protokolanta, a widok osoby niewidomej w takim miejscu jak sąd nie będzie już nikogo dziwił.
Paweł Wrzesień
Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników
Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Dodano: 03-10-2021 21:58:24