Treść strony

 

Śmieszni i straszni mieszczanie, czyli „Plastiki” Mariusa von Mayenburga - Izabela Galicka

Teatr Dramatyczny, od dawna już przyjazny osobom z dysfunkcją wzroku, realizuje dla nas program „Kultura dostępna”. Jesteśmy wszyscy w bazie, a więc nie trzeba już nawet okazywać legitymacji. Zawsze znajdą się jakimś cudem miejsca w pierwszych rzędach. No i ceny – bardzo preferencyjne w stosunku do cen w innych teatrach – z przewodnikiem można wejść na spektakl już za 30 złotych. Dlatego bywam tam dość często, przeważnie wychodzę zadowolona. Tym razem niestety nie mogę tego powiedzieć. Ale to zdecydowanie nie wina teatru, lecz samej sztuki.

Marius von Mayenburg, niegdysiejszy skandalista i brutalista, tym razem się nie popisał. Sztuka momentami zabawna, ale wyrażająca oczywistości i nie skłaniająca do jakichś głębszych przemyśleń. Ot, po prostu zgrabna satyra na współczesną klasę średnią, jej kompleksy i fobie. Trochę w konwencji dramatu mieszczańskiego, ale to znamy aż nazbyt dobrze z literatury dziewiętnastowiecznej. Trochę rozwodnionej psychologii, dotyczącej głównie seksualności – więc też nic nowego. Może autor miał ambicje postawienia przed nami lustra, w którym mielibyśmy się przejrzeć (i przestraszyć), ale to odbicie jakoś nie sięga głębi. Przynajmniej w mojej ocenie.

Współczesny Berlin. Pozornie wzorowe małżeństwo Michaela i Ulrike. On – zapracowany, nawet można rzec uciekający w pracę lekarz, ona – niespełniona artystka, asystentka sławnego artysty, sfrustrowanego i szukającego utraconego natchnienia w narkotykach. Pieniądze, pozorny ład i szczęście, i tylko dorastający syn, na pierwszy rzut oka cierpiący na ADHD, sugeruje, że pod plastikową pokrywką aż gotuje się od chorych emocji. Katalizatorem staje się przyjęcie nowej dziewczyny do sprzątania, Jessiki. Ale to też żadne novum, że z zahukanego niewiniątka po pewnym czasie wychodzi wamp, który diametralnie zmienia oblicze rodziny.

W moim odczuciu jedyną prawdziwie interesującą kreacją jest postać apodyktycznego i rozkapryszonego twórcy sztuki nowoczesnej, poszukującego natchnienia… w lodowce, bo w niczym innym już go znaleźć nie może. Haulupa, uważający się za artystę niezależnego i nowatorskiego, doskonale wpisuje się w system, korzysta z możliwości luksusowego życia, jest przy tym człowiekiem wyzutym z wszelkich zasad moralnych, uwodzi wszystkie swoje asystentki, udając przy tym przyjaciela rodziny.

Nie będę opowiadała treści sztuki i burzliwych perypetii po wkroczeniu do tej rodziny młodej służącej. Dość, gdy powiem, że wszystkie tabu zostaną złamane, a kilkunastoletni syn w finale wystąpi w sukience… Ale wszystko to inteligentny widz, niestety, jest w stanie przewidzieć.

Spektaklu broni dobra gra aktorska, nie tylko wytrawnych aktorów, jak Waldemar Barwiński, ale i młodych adeptów. Temperaturę nieco podnosi intrygująca, niepokojąca muzyka Piotra Łabonarskiego, niezła jest też nowoczesna, ale bez przerysowań scenografia Anety Suskiewicz. Reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza też nie da się nic zarzucić, tyle, że sam tekst sztuki nowatorski i odkrywczy nie jest. Bywa momentami humorystyczny, ale prowokuje raczej uśmiech półgębkiem niż śmiech wyrosły z teatralnego katharsis.

Chciałoby się powtórzyć za Tuwimem – „W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie”. Czy to portret nas samych? Być może autor chce nam to zasugerować, ale nie jest zbyt przekonujący. I dobrze.

Izabela Galicka

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.