Treść strony

 

Ślepy, niewidomy czy… sprawny inaczej? – Izabela Galicka

Wszyscy znamy takie sformułowania jak „prowadził ślepy kulawego”, „trafiło się jak ślepej kurze ziarno”, „mówić jak ślepy o kolorach”, „ślepa wiara”, „biec na oślep” czy „być zaślepionym”. I nie sposób zaprzeczyć, że słowo „ślepy” ma w języku polskim konotacje zdecydowanie negatywne. Implikuje nie tylko inność, ale i w pewnym sensie „gorszość” przez pozbawienie jednego, ale jakże ważnego, w opinii wielu decydującego o poznaniu świata, zmysłu. Teoretycznie nie powinno tak być, gdyż przymiotnik ten pochodzi od słowa „ślepota” oznaczającego po prostu jednostkę chorobową. Powinien więc mieć odcień emocjonalnie obojętny, ale tak nie jest. I winna jest tu trochę i nasza judeochrześcijańska kultura, i, niestety, historia. Ludzie pozbawieni wzroku egzystowali zawsze w pewien sposób poza społeczeństwem, odizolowani od niego barierą jeszcze do niedawna nie do pokonania.

Gdy sięgniemy do kontekstów opowieści biblijnych, to ślepota, może oprócz opętania, była uznawana za największe nieszczęście. Dlatego w Nowym Testamencie mamy tak wiele opisów uzdrowień przez Jezusa niewidzących ludzi. Takie cudowne uleczenie było największym pragnieniem, przywracało sens życia i… uczestnictwo w życiu społecznym. Bo kim mógł być ślepiec jeszcze do niedawna, czyli do wieku XIX? Pamiętam z dzieciństwa moją ukochaną warszawską baśń o Złotej Kaczce. Występuje w niej postać weterana wojennego, który stracił wzrok i jest zdany na dobroczynność ludzi. I mimo że jest człowiekiem nader mądrym, ba! nawet posiadającym zdolności prorocze, żyje na marginesie społeczeństwa.

Wcześniej bywało jeszcze gorzej – warto przyjrzeć się choćby postaciom na słynnym obrazie Breugla „Ślepcy”. Ludzie ci budzą litość, ale i grozę, oglądający nabiera przekonania, że zmierzają ku nieuchronnej katastrofie, a co więcej, obraz z widoczną w tle wieżą kościoła może sugerować, że ich nieszczęście jest karą za jakieś straszliwe winy. No cóż, takie przekonanie, mające charakter irracjonalnego stereotypu, pokutowało jeszcze do niedawna, nawet wśród wydawałoby się racjonalnie myślących ludzi.

Z pozoru nieco lepiej wyglądało to w antyku. Wszyscy znamy Homera – według legendy dar poezji wieszczej otrzymał on właśnie po utracie wzroku. Podobnie wieszczek Tejrezjasz – nie widział, ale za to znał przeszłość i przyszłość oraz interpretował przepowiednie wyroczni delfickiej. Wzrok musiał więc być dla starożytnych Hellenów czymś niezmiernie ważnym, skoro bogowie rekompensowali jego brak takimi szczególnymi darami. Grecy kochali świat i jego widzialne piękno – przypomnijmy sobie dramatyczną scenę, gdy Edyp, dowiedziawszy się o swojej podwójnej zbrodni – ojcobójstwie i kazirodztwie – wykłuwa sobie oczy, nie czując się godny oglądania świata…

Z tamtych czasów znamy wyraz „ślepiec”, dziś zupełnie nie do przyjęcia. Współcześnie, w powszechnym odczuciu nienacechowane emocjonalnie i obiektywnie opisujące stan faktyczny jest określenie „osoba niewidoma”. Ale jego użycie rozpowszechniło się dopiero w ostatnich dekadach. Jeszcze z własnego dzieciństwa pamiętam, że okularników nazywano „ślepakami”, „kretami” czy „ślepowronami” – były to wszystko określenia dewaluujące i raczej obraźliwe. Może więc dobrze, że dziś w odniesieniu do osób, które nie widzą, najczęściej używamy określenia „niewidoma” lub „z dysfunkcją wzroku” albo – jeszcze bardziej równościowo – „osoba z niepełnosprawnością wzroku”. Trochę dziwnie moim zdaniem brzmi natomiast „osoba niepełnosprawna wzrokowo”. Ale i tak lepiej niż „inwalida wzroku” czy „ociemniały” – takie określenia próbowano upowszechniać kilka dziesięcioleci wstecz. Miały one jednak zasadniczą wadę – sugerowały, że ktoś stracił wzrok w jakimś momencie życia, nie uwzględniały osób niewidzących od urodzenia.

Na koniec naszych kulturowo-leksykalnych rozważań przytoczę dwie anegdoty, bo obydwa te zdarzenia rzeczywiście miały miejsce. Na pewnym spotkaniu poświęconym funkcjonowaniu osób niewidomych kilkuletnia dziewczynka z wielkim przejęciem postawiła pytanie: Czy można przywrócić wzrok ślepej uliczce?

Drugą historię z kolei opowiedziała mi niewidoma przyjaciółka, poruszająca się z psem przewodnikiem. Niechcący wpadła na jakąś dziewczynę, tamta coś niegrzecznie odburknęła. I w tym momencie trzecia uczestniczka zdarzenia powiedziała do tamtej: „Co ty, ślepa jesteś? Nie widzisz, że ta pani jest niewidoma?”. Czarny humor. No, chyba trochę. W każdym razie określenia „osoba niewidoma” możemy używać bezpiecznie, nie obawiając się, że zranimy czyjeś uczucia. I nie dajmy bliźnim z tą niepełnosprawnością odczuć, że są sprawni… inaczej. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, mamy różne zmysły mniej lub bardziej wyostrzone. Dbajmy zatem o wzajemny takt i życzliwość.

Izabela Galicka

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.