Treść strony

 

Rewolucyjne pomysły – Tomasz Matczak

Ktoś mi kiedyś powiedział, że kobieta, która zaszła w ciążę, zaczyna na ulicy widzieć więcej ciężarnych niż wcześniej, mimo że tak naprawdę ich liczba wcale się nie zwiększyła. Ma to wynikać z jakichś psychicznych uwarunkowań. Mam wrażenie, że na przestrzeni ostatnich lat zainteresowanie społeczeństwa osobami z dysfunkcją wzroku wzrosło i to znacznie. Zastanawiam się, czy to ten sam efekt, co w przypadku kobiet w ciąży, bo sam stałem się niewidomy?

Moim zdaniem wzrost zainteresowania widać nie tylko po sukcesie takich miejsc jak na przykład warszawska Niewidzialna Wystawa, ale wskazywać nań miałaby także rosnąca liczba programów telewizyjnych o osobach niewidomych i niedowidzących, rozwój technologii wspomagających, pnące się energicznie w górę słupki popularności youtubowych, instagramowych czy tiktokowych kanałów, prowadzonych przez osoby z niepełnosprawnością wzroku i… liczba ankiet adresowanych do niewidomych i słabowidzących respondentów, które przygotowywane są przez studentów najróżniejszych kierunków. Ankiety te mnożą się jak grzyby po deszczu! Prośby o poświęcenie czasu na ich wypełnienie można znaleźć na mailingowych listach dyskusyjnych osób z dysfunkcją wzroku czy grupach w social mediach zrzeszających takie osoby. Powód zwykle jest ten sam: ktoś pisze pracę dyplomową, której tematem jest coś ze świata tyflo. Czasem chodzi o jakieś aspekty społeczne, czasem psychologiczne, a czasem, ostatnio coraz częściej, o nowatorskie rozwiązania, którymi chcą zrewolucjonizować tyflorzeczywistość ich pomysłodawcy. Wychodzą ze słusznego skądinąd założenia, że skoro ma to być coś dla niewidomych i słabowidzących, to najlepiej zapytać samych zainteresowanych, co o tym sądzą. Przeglądanie owych próśb o wypełnienie ankiety (choć zdarza mi się czasami podjąć rękawicę i odpowiedzieć na postawione przez jej autora pytania) skłoniło mnie do refleksji. Są to, rzecz jasna, wnioski subiektywne i nieco filozoficzne, więc nie każdy będzie się z nimi utożsamiał, ale mam nadzieję, że te kilka zdań nie tylko zajmie ci czas, drogi Czytelniku, lecz pobudzi do własnych przemyśleń.

To, że społeczeństwo interesuje się komfortem życia niewidomych i słabowidzących, jest niezaprzeczalnie pozytywne. Fakt, że zainteresowanie owo wciąż rośnie, także trudno uznać za coś negatywnego. Wszak nie od dziś wiadomo, że podstawą dobrych relacji jest wiedza, a co za tym idzie, edukacja. Uświadamianie innym, że w codziennym życiu nie wszystko jest dla nas łatwe i dostępne, to połowa sukcesu. Druga połowa zależy już od empatii, zaangażowania i chęci innych. Biorąc pod uwagę wielość próśb o wypełnienie ankiety, można podejrzewać, że wszystkie wymienione wyżej znajdują się na wysokim poziomie. Tyle że – jak to mówi pewien znany cytat – „poznacie ich po ich owocach”. W przypadku dyplomowych prac badawczych trudno oczekiwać konkretów. Ktoś sprawdził poziom zaawansowania technologicznego wśród osób z dysfunkcją wzroku na wsi, inny pokusił się o porównanie pod kątem rehabilitacji zawodowej niewidomych i niedowidzących, a jeszcze inny postanowił sprawdzić, czy i, ewentualnie, jak dysfunkcja wzroku wpływa na sympatie polityczne. Tabelki, wykresy, wnioski, koniec. Jak się to ma do nas samych? W zasadzie nijak. Wiedza taka do szczęścia potrzebna nie jest, a i komfortu życia raczej nie poprawi. Pozostaje mieć satysfakcję, że pomogliśmy studentowi osiągnąć wymarzony tytuł licencjata czy magistra.

Inaczej rzecz się ma z entuzjastycznie nastawionymi reformatorami świata. Chodzi mi o prace dyplomowe, których celem jest zdobycie informacji, czy pomysł rozwiązania ułatwiającego zdaniem pomysłodawcy życie osobom z dysfunkcją wzroku faktycznie ułatwi im życie, czy też, że założenie to było błędne. Żeby nie być gołosłownym przytoczę przykłady. Całkiem niedawno napotkałem dwie prośby o wypełnienie ankiet, których celem było poznanie preferencji dotyczących gier planszowych w jednym, a zakupów odzieżowych w drugim przypadku. Pomysłodawcom chodziło o to, by wyprodukować, stworzyć, wynaleźć (niepotrzebne skreślić) planszowe gry tak przystosowane dla osób z dysfunkcją wzroku, aby mogły w nie samodzielnie grać, oraz aplikację, dzięki której niewidomi i słabowidzący klienci dokonywaliby zakupów w sklepie z ubraniami bez asysty osób trzecich. Nieco wcześniej słyszałem o takich propozycjach jak obrajlowione sztućce czy specjalne meble dla niewidomych.

Nie jestem przeciwnikiem postępu i nowatorskich rozwiązań, ale czasami mam wrażenie, że euforycznie usposobionym wynalazcom brakuje zdrowego rozsądku. Na co komu obrajlowione sztućce? Czy nie wystarczy sam kształt? Naprawdę trzeba opisać, że rękojeść zakończona kilkoma ostrymi, długimi kolcami to widelec, a taka z półokrągłą mini miską to łyżka? Jakie to niby specjalne meble mieliby mieć w swoich domach osoby niewidome i słabowidzące? Gdy zadałem to pytanie, usłyszałem, że takie, w których drzwiczki się nie otwierają, a przesuwają, bo to zapobiega możliwości pojawiania się guzów na czole. Kierunek może i słuszny, ale czy naprawdę niezbędny?

Zastanawiam się także, jak miałaby działać aplikacja do zakupów w sklepie odzieżowym? Pewnie w dobie smartfonów możliwości są, bo wszak istnieją aplikacje do obsługi sprzętu grającego, pralek, ekspresów do kawy i robotów sprzątających, a nawet odczytujące z umieszczonych w pokojach czujników temperaturę powietrza i wilgotność, ale kupowanie koszuli z aplikacją? Niby jak? Powie mi, jaki koszula ma kolor? To nic nowego, bo potrafią to już czytniki kolorów, choć i to rozwiązanie nie jest idealne i sprawdza się tylko w przypadku tkanin jednokolorowych. Przy kracie lub innej formie wielobarwności nie jest już tak, nomen omen, kolorowo! Popuśćmy jednak wodze fantazji i załóżmy, że aplikacja ta wygłaszałaby komunikaty w stylu: „Koszula męska w kratę o wielkości pięć na pięć milimetrów, wnętrze kwadratu czerwone, linie poprzeczne żółte, a pionowe szare, kieszeń na prawej piersi, rozmiar L” lub: „Sweter damski w serek w poziome pasy, górny o szerokości piętnastu centymetrów, poniżej dwudziestopięciocentymetrowy, ostatni trzydziestopięciocentymetrowy, odpowiednio w kolorach – zielony, szmaragdowy, łososiowy; rękawy jednolite, zielone, rozmiar M”. Uffff! Tyle że deseń, krój i rozmiar to nie wszystko. Trzeba jeszcze stwierdzić, czy odpowiednio leży, czy się nie rozciąga ani nie marszczy, jak się w nim prezentuje dana osoba i tak dalej. Wyobrażacie sobie aplikację, która informowałaby o tym? Ja nie.

Co zatem planuje osoba, której przyszło na myśl, aby niewidomi robili samodzielnie zakupy w sklepie odzieżowym? Nie wiem i pewnie się nie dowiem. Dlaczego? Ano dlatego, że – mam wrażenie – wiele z tych mających nam ułatwić życie projektów, nigdy nie ujrzy światła dziennego. Po pierwsze dlatego, że nie mają szans powodzenia, po drugie dlatego, że są po prostu niepotrzebne, a po trzecie, bo ich wykonanie wiązałoby się z wysokimi kosztami, więc i cena byłaby zaporowa. Sądzę zatem, że autor ankiety napisze pracę dyplomową, a potem rzuci ją w kąt. No może nie każdy, bo przecież nie da się ukryć, że wciąż powstają nowatorskie rozwiązania dla niewidomych. Tak, przyznaję, sam korzystam z takowych, ale i sam przekonałem się, że niektóre nie są warte funta kłaków, choć firmy tyfloinformatyczne przedstawiają je jako doskonałe, sprawdzone, świetne, niezastąpione i niezawodne. Przykład? Proszę bardzo. Firma, w której pracuję, zasponsorowała mi zakup czujnika, który według opisu miał ostrzegać przed przeszkodami niedostępnymi dla białej laski. Gałęzie, znaki drogowe, otwarte okna, tyły ciężarówek z długimi nawisami itp. Kupiłem, wyszedłem na ulicę, a potem dziękowałem ustawodawcy za przepis umożliwiający zwrot towaru w ciągu czternastu dni. Urządzenie po pierwsze informowało mnie o wszystkim, obok czego przechodziłem, a nie tylko o przeszkodach na tzw. kursie kolizyjnym, a po drugie zimą było nie do użytku, bo przekazywało informacje wibracjami, które przez warstwy ubrania były totalnie niewyczuwalne. Takich „dobrodziejstw” jest zdecydowanie więcej.

Niewidomi i niedowidzący to inspirująca grupa doświadczalna, która na dodatek chętnie wypełnia ankiety. I nic w tym złego, rzecz jasna. Pomagać należy, a tym bardziej, że pomoc taka naprawdę niewiele kosztuje. Nie ma chyba jednak co ostrzyć sobie zębów, że wypełniając tę czy tamtą ankietę, przyczyniamy się do poprawy naszego komfortu życia, bo jej autor ma pomysł na nowatorskie rozwiązanie jakiegoś problemu. Mam wrażenie, że czasami owe pomysły to wyważanie już otwartych drzwi, bo lepsze jest wrogiem dobrego, a w konsekwencji wcale lepszym się nie okazuje, lecz jedynie innym.

Jest jeszcze druga strona medalu. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby naprawdę ktoś wprowadził do obrotu obrajlowione sztućce. Już widzę te internetowe żale i kąśliwe komentarze tych niewidomych, którzy wychowali się na takim sprzęcie, a potem znaleźli się w restauracji ze standardowym wyposażeniem! To by się dopiero działo na Facebooku! Wpisy w stylu: „Wczoraj byłem w restauracji ARWENA. Nie polecam. Brak obrajlowionych sztućców” lub „Kto to widział, żeby w XXI wieku knajpa nie pomyślała o niewidomych! Brak obrajlowionej łyżki uniemożliwił mi zjedzenie zupy, a na dodatek wykłócali się ze mną, bo zażądałem zwrotu pieniędzy!”.

Ktoś powie, że przesadzam, ale wziąwszy pod uwagę treść niektórych pojawiających się dziś komentarzy, wcale nie nieprawdopodobne. Zresztą współcześnie już mało kto szuka innych sprzętów AGD niż tych obsługiwanych przez aplikację. To wygodne i przede wszystkim dostępne dla nas. Mimo wszystko jestem zwolennikiem rozwiązań hybrydowych. Idealnie byłoby mieć urządzenie z przyciskami i obsługą przez aplikację, bo niedługo dojdzie do tego, że przy pomocy iPhone’a lub Samsunga będziemy spuszczali wodę w toalecie. A co, gdy smartfon się rozładuje?

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Kiedyś pewna niewidoma koleżanka powiedziała, że nie chodzi o to, aby produkować sprzęty codziennego użytku wyłącznie dla osób niewidomych, ale o to, aby takie sprzęty dostosować do naszych potrzeb lub aby nauczyć się nimi posługiwać bez dostosowania. Wrócę tu do nieszczęsnych sztućców. Po co komu jakieś specjalne noże i widelce dla niewidomych, skoro można nimi jeść bez konieczności używania wzroku? Nikt też nie wpadł na pomysł stworzenia specjalnej windy dla osób z dysfunkcją wzroku. Wystarczyło podpisać guziki brajlem i po kłopocie.

Mam mieszane uczucia w kwestii aplikacji do zakupów w sklepie odzieżowym. Przecież nawet osoby widzące niejednokrotnie chodzą na zakupy z kimś, bo lustro lustrem, ale spojrzenie z boku jest niezastąpione. Nie żyjemy na obcej planecie, mamy znajomych, a poza tym jeśli już faktycznie jesteśmy sami, to czemu nie poprosić kogoś z obsługi, aby zerknął, jak wyglądamy w tych czy tamtych spodniach? Zaraz ktoś wyskoczy z kontrargumentem: „A co jeśli chcę kupić biustonosz? Czy i wtedy mam poprosić kogoś z obsługi, by obejrzał jak wyglądam?”. Faktycznie argument nie do zbicia, ale nie sądzę, aby w tym przypadku pomocna była także jakaś aplikacja.

Myślę, że proszący o wypełnienie ankiety studenci bardziej chcą jednak ukończyć studia, niż faktycznie wdrożyć jakiś nowatorski pomysł. A może po prostu trochę bujają w obłokach? Może myślą, że takie lub inne rozwiązanie będzie przełomem w tyfloświecie, podczas gdy jest to błędne założenie? Jeśli tak, to kto, jak nie my, powinniśmy im to uświadomić? Zresztą kto wie? Przecież może się zdarzyć i tak, że jakiś pomysł naprawdę trafi w dziesiątkę. Niekoniecznie musi zaraz być to globalna rewolucja. Wystarczy, że skorzysta kilka osób. Nie wszyscy muszą przecież korzystać z czujników poziomu cieczy, ale wszakże mają one swoich zwolenników.

Podobnie jest z przedstawionymi tu refleksjami. Nie uzurpuję sobie prawa do wyrażania się ex cathedra w imieniu wszystkich osób niewidomych i słabowidzących. Kto się ze mną zgadza, temu chwała, a kto nie, to też dobrze, byleby tylko argumentacja nie kończyła się na stanowczym „bo nie!”.

Tomasz Matczak

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.