Treść strony

 

Po ścieżce do sukcesu - Małgorzata Szumowska

Drodzy Czytelnicy, z ogromną radością przyjęłam propozycję napisania kolejnego tekstu dla Was. Nie ukrywam – jest to dla mnie ogromna radość, tym większa, że mam możliwość pisania o tym, co towarzyszy mi każdego dnia. Co ciekawe, nie zawsze bezpośrednio mnie dotyka, ale idąc za powiedzeniem „jeden za wszystkich – wszyscy za jednego”, mogę Wam dać słowo, że to, co ważne jest dla mojego zespołu Niewidzialnej Wystawy, a także dla całego środowiska osób z dysfunkcją wzroku, jest ważne i dla mnie.

Mam tu na myśli przede wszystkim sprawy życia społecznego, tego, co bez względu na przekonania, usposobienie, czy status materialny jest istotne dla każdego.

Niemoc

Jakiś czas temu w konsekwencji tego zaangażowania ktoś napisał do mnie maila z czymś na kształt podziękowania. Nadawca wiadomości zapytał, czy ja jeszcze widzę. No cóż – przy okazji rozjaśnię temat tym, którzy nie mieli ze mną jeszcze styczności. Nie tylko „jeszcze” widzę, ale widzę bardzo dobrze, gdy na nosie mam swoje cylindryczne okulary. Co prawda Ci, którzy je przymierzali (spieszę tłumaczyć – jestem miłośniczką opraw okularowych, wyjątkowo cudacznych, barwnych i fantazyjnych, stąd chęć do przymiarek), mają wrażenia iście halucynogenne. Czyli jest moc. W szkłach. I w ogóle. Ale do rzeczy. Z tej mocy i zaangażowania, chęci i pasji postanowiłam stworzyć coś, co będzie miało wymierny efekt. Owoc. Coś, co dla Was, Drodzy Czytelnicy będzie miało znaczenie…

Kilka miesięcy temu cierpiałam na niemoc twórczą w pracy, a przypomnę, że na co dzień kieruję Niewidzialną Wystawą, która jest moim drugim dzieckiem. Do moich zadań należy nie tylko zarządzanie i organizacja, ale także sprawy marketingowe, promocyjne i wszelkie inne. Ten marketing i promocja to ważny element, ponieważ to, na ile jesteśmy rozpoznawalni i dobrze oceniani przez naszych gości, osoby widzące, wpływa na ich świadomość dotyczącą osób niewidomych. Wróćmy jednak do tej koszmarnej niemocy. Nie wiem, na ile znacie to uczucie. Pustka. Wrażenie, że zrobiło się już wszystko, co możemy. Poczucie braku satysfakcji. Próżni. I swoisty strach – co teraz? Miałam tak właśnie w okolicach wakacji. Dziwne to, bo letni czas sprzyja zazwyczaj kreatywności. Wiecie, słoneczko, witamina D, ciepło i lekka odzież… Miód na serce. Pomyślałam więc – może jestem przemęczona? Może urlop będzie najlepszym lekarstwem. Spróbowałam, i nic z tego. Tym większa trwoga. Nie pomagała muzyka, nie pomagały sesje relaksacyjne. Nic. Byłam bliska obłędu. Co zrobić, aby… coś zrobić? Otóż, jak się okazuje, nic nie dzieje się bez przyczyny, a głowa wie, co dla niej dobre.

Inspiracja z Centralnego

Pewnego dnia moje kroki przywiodły mnie pod kasy biletowe na Dworcu Centralnym. Czasem przechodzę tamtędy, gdy zaglądam do azjatyckiego baru, który niezwykle lubię, podczas lunchu. I co się wydarzyło? Otóż, Mili Czytelnicy, moją uwagę przykuł rząd nóg beztrosko poustawianych na ścieżce prowadzącej. Wszyscy z nosami w swoich wirtualnych życiach. Smartfony, instagramy, facebooki, lajki, udostępnienia, splendor i blichtr. I nic dalej, poza czubkiem własnego nosa. A dosłownie kilka kroków dalej, na ziemi, tuż obok rzeczonej i zastawionej ścieżki – piktogram przedstawiający człowieka z laską. I komunikat: „Nie blokuj ścieżki dla niewidomych. Pozwól mi przejść”. Proste, prawda? Oczywiście. Banalne dla mnie, dla Was. Ale dla tych, którzy nie patrzą pod nogi – nieczytelne. Dostałam olśnienia. Słowo Wam daję, gdy piszę ten artykuł i przypominam sobie to błogie uczucie, robi mi się wspaniale i ciepło na sercu. Czuję to samo drżenie i podekscytowanie. Wymyśliłam sobie, że zadziałam poprzez ten wirtualny świat, w którym tak bardzo zatopieni są Ci ludzie. Wszakże na co dzień wraz z moim fantastycznym zespołem edukuję ludzi widzących. A to jest temat, który w środowisku pojawia się od dawna. Każdy z Was wie, że ścieżka powinna być wolna od wszelkich przeszkód. Nic nowego. Ale widzący często nie mają o tym pojęcia. Czy to brak wiedzy? Bezmyślność? Brak empatii? Przede wszystkim brak dobrego komunikatu ze strony tych, którzy o pojawienie się listew prowadzących zadbali. Trochę myślałam o tym, jak temat ugryźć, przegadałam to z moimi ludźmi, których on bezpośrednio dotyczy, zebrałam ich doświadczenia. Połamane laski, obtłuczone piszczele i inne atrakcje. Napisałam na naszym facebooku Niewidzialnej Wystawy obszerny, pełen rozczarowania post, w którym podzieliłam się moimi obserwacjami. I bum! Setki udostępnień, polubienia, komentarze. Coś się zadziało! Był potencjał.

Pozytywny przekaz

Trzeba było kuć żelazo, póki gorące. Doszłam do wniosku, że zrobię prawdziwą kampanię społeczną, a jej wartością dodaną będzie fakt, że zrobię to bez udziału sponsorów. Uznałam, że niezależność to podstawa. Kampania za zero złotych – brzmi nieco nierealnie? A jednak! Rozpoczęłam umęczanie swoich znajomych w mediach. Ci, którzy mnie znają, zazwyczaj wchodzą w moje pomysły. Tak oto rozpoczęłam swoją wędrówkę od radia do radia, w tym czasie teksty o akcji publikowały zaprzyjaźnione portale. Zanim wystąpiłam w Radiu Kolor, które to, jako pierwsze, zdecydowało się na emisję, musiałam wymyślić chwytliwą nazwę. Bez tego, Drodzy Czytelnicy, ani rusz! Pojawiały się różne wizje, czas się kurczył. I dosłownie wieczór poprzedzający nagranie przyniósł to, czego potrzebowałam: #ścieżkadostępu – podziel się przestrzenią! Nazwą i całą moją wizją podzieliłam się z członkami facebookowej grupy „Niewidomi i niedowidzący – bądźmy razem!”, na której faktycznie sporo się dzieje, ludzie są aktywni, zaangażowani. Czego oczekiwałam? Przede wszystkim szczerej opinii i argumentów. Za i przeciw. Na co liczyłam? Na otwarte umysły i zaufanie. Co otrzymałam? Ogromne wsparcie, jakiego nikt się nie spodziewał, wiele osób znajomych nie kryło podziwu. Dostałam zielone światło na bycie ambasadorem w sprawie, która powinna być załatwiona dawno temu. Ktoś mądrze stwierdził, że dobrze, że wreszcie osoba widząca wytłumaczy widzącym po widzącemu problemy osób niewidomych. Dokładnie tak. Czasem myśląc o sprawach ważnych dla nas, zapomina się o sposobie przekazania. Starając się zawierać szczegóły, wpadamy w pułapkę rozmycia ogólnego zarysu. Z nazwą zresztą też było dość zabawnie, bo znalazły się również nieco marudzące jednostki, które próbowały dawać rady. Że za długie, że nie do końca wiadomo, że lepiej prosto, łopatologicznie – zamiast „podziel się przestrzenią” – „nie blokuj”. Kochani, pierwsza zasada dobrej komunikacji w marketingu – zachęta. Zamiast kija – soczysta marchewka. Zamiast bicia po paluszkach i mówienia „nie”, zachęcanie do bycia tym „dobrym”. Pozytywny przekaz sprawdza się i mobilizuje. Wierzcie mi na słowo!

Siła rozpędu

Co potrzeba do zrobienia kampanii? Po pierwsze pasja i wiara, po drugie solidne zaplecze. W moim przypadku była to wyrobiona marka wystawy, a także moje w nią zaangażowanie. Nie czarujmy się, gdybym pojawiła się znikąd, nie byłoby tej niesamowitej siły rozpędu. Nie oznacza to jednak, że tylko to gwarantuje powodzenie. Można też mieć duże pieniądze, ale przecież zaufania nie da się kupić. Drodzy Czytelnicy, każdy z Was lokalnie lub szerzej ma możliwość zmienić swój mały świat, jeśli wierzycie w swoje pomysły. Brzmi trochę jak wyrwane z sesji coachingowej, ale nie taka moja intencja. Liczą się ludzie. Ci, którzy uwierzą w Wasz żarliwy ton, których przekonacie do swojej energii. W ten sposób zresztą buduje się wszystko. Prędzej czy później macie szansę na spotkanie kogoś, kto ma wiele możliwości i doda mocy Waszej idei. Tak było i z moją, a raczej naszą, ścieżką dostępu.

Wiedziałam, że trzeba działać szybko. Poprosiłam zaprzyjaźnionego grafika, aby przeniósł moją koncepcję na obrazek, a także na mikrospot. Stworzyłam odrębnego fanpage’a na facebooku, ponieważ wydało mi się to naturalne – chciałam częstych publikacji, dokumentowania złych praktyk, omawiania ich w szerokim gronie. Chciałam, aby był on niezależnym od Niewidzialnej bytem, aby nie zakłócać bieżących działań wystawy, jednocześnie, aby był on stroną kampanii. Publikacje w mediach mnożyły się, pomysł chwycił wśród osób niewidomych, które postarały się, aby ich widzący przyjaciele pomogli w stworzeniu zbiorów fotografii przedstawiających nie tyle naganne zachowania zwykłych ludzi, co patologie płynące ze strony zarządców dworców. Niektóre z nich były naprawdę porażające. Legalnie stawiane na ścieżkach instalacje, które stanowiły zagrożenie dla niewidomych podróżujących – taśmy na słupach tworzących labirynt wspólnej kolejki do kas to codzienne widoki jak Polska długa i szeroka. Ale zdarzały się prawdziwie szokujące tematy – pawilon wypoczynkowy przecinający ścieżkę, na który można było wpaść z impetem, robiąc sobie zwyczajnie krzywdę. Właśnie te, początkowo nieśmiało przysyłane do mnie zdjęcia podsunęły mi myśl – nie wolno mi skupiać się wyłącznie na Kowalskiej i Nowaku, którzy co i raz stawiają na ścieżkach bagaż, stają na nich i mają w głębokim poważaniu, że te srebrne listwy są po coś. Drugim bardzo ważnym odbiorcą są spółki PKP, obsługa dworców i właśnie ich managerowie. Z uporem maniaka oznaczałam ich, a także kolejne miasta, w których odnotowano nieprawidłowości w przestrzeni publicznej, wszystkich, którzy powinni skomentować temat. Pojawiały się kolejne publikacje. Temat wszedł do dyskusji społecznej. Ludzie – znajomi i nieznajomi, pisali do mnie, że to, co robię jest ważne, dobre, wcześniej nieznane, ale teraz sami poprzez rozmowy, udostępnienia treści, próbują edukować innych nieświadomych. Postanowiłam, że potrzebuję kogoś, kto ma naturę społecznika, jest osobą zaufaną i wejdzie w temat ścieżki, realnie pomagając w kampanii. Wybór był prosty – zaangażowałam Łukasza Słowika, przewodnika po Niewidzialnej Wystawie, administratora wspomnianej grupy „Niewidomi i Niedowidzący, bądźmy razem!” i kilku innych, aktywnych w mediach społecznościowych, autora projektu #opisujemy. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć.

Warszawo, zobacz nas!

Pewnego dnia napisała do mnie Pani Donata Kończyk, pełnomocniczka miasta ds. dostępności. Miałyśmy przyjemność poznać się nieco wcześniej. Moje doświadczenia przy współpracy z Ratuszem były wcześniej raczej… słabe. Ale jak zawsze – liczy się człowiek. Pani Donata napisała krótko, chce wejść w ten projekt. To był niewyobrażalnie wielki krok. Dostaliśmy możliwość wykorzystania ekranów ledowych w tramwajach, autobusach, w SKM-ach, a także Wydziałach Obsługi Mieszkańców. Bezpłatnie, partnersko. Pamiętam czas, kiedy dopracowywaliśmy szczegóły graficzne, zgrywaliśmy napięte terminy, traf chciał, że akurat chwilę przed konferencją prasową, którą przygotowywaliśmy z racji ogłoszenia współpracy i inauguracji pojawienia się spotów, ja byłam kilka dni w Kanadzie. Różnica czasu, szalone tempo, zarwane noce, aby pozostać w kontakcie. Wspaniali, pomocni ludzie z zespołu Pani Donaty. Chcieliśmy za wszelką cenę zrobić spotkanie dla dziennikarzy chwilę przed (dla mnie i nie tylko) symboliczną datą – Międzynarodowym Dniem Białej Laski. Emisja spotów miała wygasnąć właśnie 15 października i miała przygotowywać mieszkańców stolicy do zwrócenia uwagi na potrzeby osób z dysfunkcją wzroku. Wszystko udało się śpiewająco. Radość ogromna.

Nie zwalniamy tempa

Współpraca z miastem była niezwykle ważna i dała siłę. Ale pracy było wciąż ogromnie dużo, tym bardziej że spółki PKP, poza Intercity, nie były nastawione na dialog. Ignorowały temat. Dostrzegła nas natomiast spółka Intercity. Ktoś w tej wielkiej firmie zrozumiał, że wzajemny szacunek i wypracowywanie kompromisów to obopólna korzyść. My niczego nie sprzedajemy, nie oferujemy. Podpowiadamy, pokazujemy. Zero złotych. Zaproszono nas na całkiem oficjalne spotkanie, którego atmosfera była fantastyczna. Normalność, wsłuchiwanie się w potrzeby, szukanie rozwiązań. Równość. To dało ogromną siłę. Poczuliśmy, że naprawdę możemy coś zmienić. Mimo tego że udało się rozmawiać, nie przestawaliśmy monitorować sytuacji. Błąd za błędem. Ale gdy coś było dobre, też pokazywaliśmy. Niespełna trzy miesiące po spotkaniu na dworcach zagościły potykacze przy taśmach, tworzących labiryntową kolejkę, która jest zmorą ścieżkowiczów. Sygnał dla obsługi, aby słupy (na których zamontowano taśmy tworzące wspomniany labirynt – wspólną kolejkę do kas) ustawiać z daleka od listew, zaś dla widzących podróżujących, aby, widząc osobę z białą laską, pomogły w sprawnym pokonaniu tej plątaniny. Wiele jeszcze przed nami i pilnujemy tego jak oka w głowie. Ale coś się udało. Nie tylko przegadać. Udało się wdrożyć.

Chwila oddechu, a potem hulaj dusza!

Każda kampania ma swój początek, okres wzmożonej aktywności, ale jest też jej koniec. Miałam pomysł na nowe. Jak widać owocna praca uskrzydla i nakręca na kolejne działania. Oczywiście wiedziałam, że trzeba uczyć ludzi bezustannie, publikować, przypominać. Ale po okresie szaleństwa przyszła chwila oddechu. Poczułam się trochę jak rodzic, którego dziecko się usamodzielnia. Niby żyje już swoim życiem, ale jednak to wciąż dziecko, o które trzeba dbać. Jednak okres przedświąteczny wymusił pauzę. I refleksję nad tym – co zrobić dalej? Jak nie zmarnować tego potencjału? Jak rozniecać ogień?

Nowy rok przyniósł odpowiedź na moje rozterki. Otóż, nie trzeba było czekać na pojawienie się problemu, który możemy wykorzystać, ponieważ komponuje się z przekazem. I wcale nie jest tak zwaną zapchajdziurą. Na warszawskich (i nie tylko) ulicach zagościły elektryczne hulajnogi! Jeśli chodzi o rozwiązania proekologiczne – zawsze jestem pełna wiary i unoszę kciuki w górę. Ale nie tym razem. Koncepcja użytkowania jest taka, że poprzez specjalną aplikację użytkownik ma możliwość wypożyczenia na minuty rzeczonej hulajnogi. Gdy czas użytkowania (uprzednio skredytowany) dobiega końca, hulajnoga po prostu staje. I tu pojawia się problem, który znany jest z wielu amerykańskich miast, skąd koncepcja przywędrowała. Mądry użytkownik przestawi hulajnogę według zaleceń dostawcy sprzętu i usługi – bezpiecznie, od strony ulicy. Użytkownik, który ma kłopot w posługiwaniu się rozsądkiem, a dodatkowo absolutnie niezawracający sobie głowy myśleniem o innych – porzuci stojącą lub (co gorsza!) leżącą hulajnogę na środku ulicy. Być może wielu z Was, Drodzy Czytelnicy, padło już ofiarą tego jednośladu. Konsekwencje podobne do tych wspomnianych na dworcach. Połamane laski, zęby, stłuczenia… Koszty, lęk, ból. Tylko dlatego, że ktoś inny, kto ma przywilej cieszenia się wzrokiem, nie może otworzyć oczu na problemy tych, którzy wzrokiem się nie posługują…

Ponieważ pracy i pomysłów przybywało, do naszej ścieżkowej ekipy dołączyłam Anię Majewską, fantastyczną, młodą dziewczynę, studentkę tyflopedagogiki na APS, pracującą na Niewidzialnej Wystawie na recepcji. Nasze trio obserwowało, reagowało, zbierało materiały. Ludzie udostępniali, komentowali. Sytuacja się powtórzyła, choć na razie dopiero rozkręcamy się w kwestii mediów. Mamy nadzieję, że temat okaże się na tyle nośny, że trafi do jak najszerszej publiczności, a co za tym idzie, zmieni złe nawyki.

Pół roku

Tyle czasu minęło od startu akcji #ścieżkadostępu – podziel się przestrzenią! Pierwsza publikacja na facebooku, która była podwaliną do tworzenia kampanii, miała miejsce 6 sierpnia 2018 roku. Sześć miesięcy fantastycznej, pełnej emocji, wyzwań i satysfakcji pracy. Niesamowicie ciepłe przyjęcie w środowisku osób z dysfunkcją wzroku, w tym mojego cudownego zespołu. Ogromne doświadczenie i chęć do działania. Czy można było coś zrobić inaczej? Czy warto to w ogóle rozważać? Nie i nie. Tak sądzę i mam o tym głębokie przekonanie. Najważniejszy element – konsultacja z grupą, dla której działamy, to podstawa. Reszta to upór, pracowitość, determinacja i szczęście. A także ludzie.

Podzieliłam się z Wami tą historią, mimo iż wierzę, że akcję znacie, bądź otarła się o Wasze uszy. Ale to, co dla mnie ważne tu, w tekście, to zwrócenie uwagi na fakt, że każdy z nas ma ogromną siłę. Jest wciąż mnóstwo niezrealizowanych celów, potrzeb, które wpisują się idealnie w jakże popularne od pewnego czasu hasło „dostępność”. To jedno z moich ulubionych obok „integracji”. Używane na lewo i prawo przez ludzi pełnosprawnych traci na swojej wartości, gdy nie wypełnia się ich realnym działaniem, pracą u podstaw. Bez względu na to, czy problem dotyczy nas bezpośrednio, czy też jest ważny dla naszych bliskich – rodziny, przyjaciół, znajomych lub pracowników – trzeba działać! Zarażać innych swoimi pomysłami, docierać do tych, którzy mają kontakty. Gdy w roli lidera nie czujemy się najlepiej – komunikujmy potrzeby tym, na których możemy liczyć. Razem naprawdę możemy dużo!

Małgorzata Szumowska, dziennikarka, dyrektor generalna Niewidzialnej Wystawy

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.