Treść strony
Operacja zaćmy - Izabela Galicka
Operacja miała się odbyć w małej klinice na warszawskim Tarchominie. Byłam przed czasem. Pożerała mnie ciekawość, ale i lęk, mimo że przed wyjściem posłuchałam jeszcze muzyki relaksacyjnej. To wszystko, czyli same przygotowania, trwało strasznie długo.
Wlano mi do tego biednego lewego oka prawdziwe hektolitry płynów, średnio co 10 minut inny. A jakże, ciśnienie mi oczywiście „skoczyło” i trzeba było obniżać. Ale naprawdę okropnie poczułam się dopiero na bloku operacyjnym, gdy kazano mi się przebrać w specjalne ubranko. Dotarła do mnie powaga sytuacji i żadne drobne kłamstewka, że to zwykły „taśmowy” zabieg, już do mojego mózgu nie docierały. To prawdziwa operacja… i już nie ma jak stąd uciec… Szłam jak skazaniec na ścięcie. Dopiero uśmiech pana doktora, którego przecież sama wybrałam i do którego miałam bezwzględne zaufanie, poprawił mi nieco samopoczucie. Położyłam się na stole, dostałam kroplówkę z czymś uspokajającym i zrobiło mi się wszystko jedno.
Sam zabieg trwał nadspodziewanie krótko. Ile to mogło być? Nie więcej niż 10 minut. Nie poczułam nacięć, za to wkładanie soczewki nie było całkiem bezbolesne. Ból czułam także na sali pooperacyjnej. Ale nic nie było ważne oprócz szoku, którego doznał mój mózg. Już 10 minut po zabiegu w i d z i a ł a m! Kręciłam głową i podziwiałam nagłą wyrazistość krawędzi ścian, szafek, dokładnie widoczną twarz innego pacjenta. Aż panie pielęgniarki, bardzo miłe zresztą, kazały mi leżeć spokojnie. Więc leżałam. Pół godziny.
Kolejny szok – to wyjście na dwór do samochodu, gdzie czekała na mnie przyjaciółka. Jednym okiem, bo jednym, ale wszystko widzę: odległą pętlę tramwajową, przeciwległą stronę ulicy, okna bloków. I te kolory! Ta intensywność! Różowa czapeczka mojej przyjaciółki po prostu mnie poraziła. Co jak co, w jednym oku świat nabrał właściwych barw i konturów.
Po powrocie do domu rozpoczęły się trzy najdziwniejsze tygodnie w moim życiu. Bardzo się ich bałam. Zupełnie nie umiałam sobie wyobrazić, jak to będzie – z jednym okiem widzącym, a drugim jeszcze nie. Jak będę żyć pomiędzy operacjami, chodzić po zakupy, opłacać rachunki… Na wszelki wypadek wypełniłam lodówkę po brzegi, a to, co mogłam, popłaciłam z góry. Życie jak to życie, pokazało, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. I że kiedy musimy, radzimy sobie z każdą sytuacją.
Chociaż rzeczywiście było to trochę dziwne doświadczenie. Po operacji musiałam się strasznie pilnować, żeby się nie pochylać, tylko kucać. Nigdy w życiu tego nie robiłam, więc odruchowo chciałam się nachylić, gdy mi coś upadło. A tu nie można… Nie wolno też brać w rękę więcej niż półtora kilo. Z tym jakoś sobie radziłam. Sprzedawcy w osiedlowym sklepie szukali mi produktów, pakowali je, zaproponowali nawet, że będą je przynosić mi do domu. Zrezygnowałam z tego, bo wycieczki do osiedlowego marketu stały się wkrótce moją jedyną rozrywką. No i wreszcie wyraźnie widziałam ceny… Na dłuższe trasy zabierałam ze sobą białą laskę, wykorzystując jej właściwości sygnalizacyjne – czułam się z nią pewniej, ale przede wszystkim minimalizowała ryzyko zderzenia się z kimś, co mogłoby być niebezpieczne. Te dłuższe wyprawy w moim rozumieniu to wyjścia na pocztę czy do apteki. Kiedy raz musiałam pojechać do centrum, zdecydowałam się jednak na taksówkę. Lekarze bowiem zalecali mi unikanie komunikacji państwowej, aby niepotrzebnie nie narażać oka na infekcje.
Dwie rzeczy jeszcze stanowiły olbrzymią niedogodność – nie mogłam przez trzy tygodnie umyć włosów (nie pochylaj się nad wanną!), więc czułam się jak stary hipis. No i nie można spać na brzuchu! Ani na lewym boku, czyli tym od operowanego oka. Dla mnie tragedia, musiałam się strasznie pilnować, od spania na wznak bolał mnie kręgosłup…
Co do bólu, to czułam go tuż po operacji i trochę przez następne trzy dni. Goiło się rewelacyjnie, co potwierdzały kontrole. Po tygodniu odczuwałam już tylko lekki dyskomfort, a po 12 dniach już zupełnie nic takiego, co przypominałoby o operacji.
Jak widziałam? Było to bardzo dziwne… Jednym okiem całkiem wyraźnie, drugim nie. W „starych” okularach chodzić się jednak nie dało, musiałam radzić sobie bez nich. Obrazy z obydwu oczu nie za bardzo się nakładały, świat był więc niejako „rozpołowiony”, niekompatybilny, wyraźnie – niewyraźny. Widzenie w lewym oku po początkowym szoku straciło nieco na ostrości i ustawiło się na poziomie -5 dioptrii. Ale dla mnie to i tak był sukces. Nie mogłam się już doczekać operacji prawego oka…
Izabela Galicka
Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników
Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Dodano: 19-12-2019 14:01:03