Treść strony

 

Okulistka dla Afryki. Wywiad z doktor Martyną Pieniążek - Joanna Koprowska, Dorota Koprowska

Doktor Martyna Pieniążek – poza tym, że leczy w Polsce – pomaga pacjentom w Afryce, wyjeżdżając tam po to, by diagnozować wady wzroku i dobierać szkła korekcyjne. Z perspektywy Europejczyka to „jedynie” dobór szkieł, ale dla mieszkańców Tanzanii, Kenii czy Madagaskaru realna zmiana i szansa na lepszą jakość życia.

Pani doktor opowiada o pasji, misji oraz o tym, jak diagnoza oraz dobór okularów zmieniają poziom życia afrykańskich pacjentów. Mówi o radościach związanych z tym przedsięwzięciem i obciążeniach wynikających z wyjazdów w ten rejon świata, czyli nieustannym ćwiczeniu pokory…

– Pani Doktor, ma Pani pacjentów na dwóch kontynentach: w Europie i w Afryce, gdzie w ramach akcji „Okuliści dla Afryki” wyjeżdża Pani kilka razy w roku, by tak jak w Polsce leczyć oczy. To dwie różne rzeczywistości. Polska nie jest może bardzo bogatym krajem, ale Afryka to w większości kraje globalnego południa. W Polsce trudno nam wyobrazić sobie taką sytuację, że przy podstawowej wadzie wzroku jak krótkowzroczność czy dalekowzroczność nie ma możliwości doboru szkieł korekcyjnych. Że w ogóle funkcjonujemy bez okularów. Tymczasem w Afryce to norma, mimo że medycyna od dawna radzi sobie akurat z takimi wadami wzroku. Jak Pani jako lekarz odbiera taki dysonans?

– Zgadza się, rzeczywistość misyjna nie bardzo daje się porównać z codziennością pracy w Polsce. Tym bardziej że jako cel naszej pracy wolontariackiej wybieramy najbiedniejsze, najmniej rozwinięte regiony, by pomagać osobom żyjącym poza nawiasem bogatych metropolii.

Wady wzroku to jedne z głównych problemów okulistycznych, które możemy wykryć podczas pracy w terenie. Istotnie – obserwujemy dużo mniejsze natężenie tak powszechnej u nas krótkowzroczności, lecz niestety niewielka nawet wada wzroku, jeśli nie jest korygowana – skutecznie uniemożliwia naukę czy pracę. Stąd mimo faktu, że bez zaplecza technologii diagnostycznych i leczniczych dostępnych w Polsce zakres naszej pomocy nie może równać się możliwościom terapeutycznym, w których na co dzień pracujemy – dobór korekcji okularowej tam naprawdę robi różnicę! Taki mały krok w opiece zdrowotnej, postrzegając przez pryzmat europejskich norm, może umożliwić realne uczestnictwo w zajęciach szkolnych bądź prowadzenie własnego małego biznesu, a pośrednio dać utrzymanie całej rodzinie!

Trudno pracuje mi się z myślą, jak wiele mogłabym pomóc, gdyby to czy inne dziecko akurat urodziło się w Polsce – a nie np. w Ugandzie – a tam mogę tak bardzo niewiele… Jest to jedno ze znaczących obciążeń w pracy misyjnej. Staramy się rozszerzać wachlarz pomocy – w tanzańskim Kiabakari, gdzie znajduje się nasza „przychodnia-matka”, budynek zbudowany ze środków pozyskanych z polskiego MSZ, staramy się uruchomić możliwość operowania zaćmy – to już będzie większy krok.

– Pani pomoc tam na miejscu jest bardzo konkretna, robi Pani to, co potrafi najlepiej – diagnozuje pacjentów, bada, leczy, daje szansę na lepszą jakość życia. Oprócz tego kształci Pani również miejscową kadrę, więc to równie ważne, a może nawet najważniejsze, ponieważ przyuczony personel zostaje na miejscu, a to sprawia, że Pani pomoc nie jest doraźna, ograniczona w czasie, ale ma charakter trwały…

– Bardzo słuszna uwaga – to najważniejsza cecha mądrej pomocy – by nie uzależniać od własnej obecności i bezpośredniego wsparcia. By starać się dać możliwość usamodzielnienia lokalnej społeczności, poczucia własnej sprawczości w opiece nad własnymi pacjentami. Najpierw rzecz jasna trzeba stworzyć do tego odpowiednie warunki, znaleźć osoby chętne do nauki, przeszkolić je i krok po kroku pokazywać wagę i smak odpowiedzialności. Tanzańska klinika w Kiabakari jest pięknym przykładem tego typu działalności – na miejscu na stałe działają dwie przeszkolone przez nas pielęgniarki, które dobierają okulary i leczą proste przypadki okulistyczne, sprawując podstawową opiekę okulistyczną nad swoją społecznością. A my możemy zająć się w tym czasie pomocą w innej lokalizacji – już jutro wybieramy się do Ghany, gdzie staramy się zorganizować podobną akcję!

– Czy jest Pani w stanie powiedzieć, ile razy była w Afryce i w którym kraju najczęściej? A czy potrafiłaby Pani oszacować, ilu pacjentom dotąd Pani pomogła? W pytaniu nie chodzi o same liczby, statystyki tylko o skalę pomocy, a raczej o uzmysłowienie skali potrzeb…

– Odbyłam dotąd pięć misji. Jak już wspomniałam, jutro ruszam na kolejną. Dwukrotnie odwiedziłam Kenię, pracując z organizacją studencką „Leczymy z misją” (piękne zaangażowanie młodych ludzi!), Ugandę, Tanzanię oraz Madagaskar. W Fundacji „Okuliści dla Afryki” (od kilku miesięcy cieszymy się sformalizowaniem naszej akcji!) działa siedmioro okulistów – odbyliśmy już łącznie 24 misje.

Skala potrzeb jest ogromna. W Tanzanii na niemal 54-milionową społeczność pracuje dwudziestu kilku okulistów…, w 25-milionowym Madagaskarze mniej niż dziesięciu…

Zwraca uwagę znaczna urazowość afrykańskich pacjentów oraz dużo większa niż w Europie ekspozycja na promienie słoneczne, kurz, pył, dym itp. Dodatkowo w miejscach, gdzie pomagamy, częstą praktyką jest gotowanie na węglu drzewnym, stąd powszechne zadrażnienie spojówek i rogówki. Częstokroć dziennie przychodzi 200 pacjentów, ogromnym wysiłkiem jest, by każdego zbadać i pomóc na tyle, na ile to możliwe.

– Co Pani czuła, wracając po raz pierwszy z Afryki? Satysfakcję z tego, że pomogła Pani tysiącom ludzi, czy bardziej bezradność, że jeszcze więcej czeka na badanie, że Pani samej nie uda się wszystkim pomóc? Że to kropla w morzu potrzeb?

– Moja pierwsza misja była o tyle trudna, że wybrałam się na nią sama – co nie było dobrą decyzją z powodu ogromu pracy. Teraz to już wiem. Mój mąż dołączył do mojej misyjnej pasji i teraz już mogę liczyć na jego pomoc bądź też współudział studentów lub innych wolontariuszy.

Pierwsza misja wzburzyła w mojej głowie galopadę myśli – świat rzeczywistości misyjnej, krajów postkolonialnych, synkretyzmu religijnego, zupełnie różnej demografii i okoliczności przyrodniczych – jest nie do porównania z tym, co w Polsce. Dla lekarza frapujące jest zderzenie z innym podejściem do wartości zdrowia i życia – wobec wysokiej dzietności i powszechności chorób zakaźnych. Czy to dobrze, czy to źle, że nie walczy się agresywnie za wszelką cenę o przedłużenie życia? Mnie uczono, że ratowanie życia i zdrowia jest moim najwyższym obowiązkiem, lecz jestem zdania, że należy uszanować inne wzorce kulturowe, gdzie walka z losem w zbyt natarczywy sposób czasem bywa nieakceptowalna. W biednych regionach, gdzie pracujemy, nie ma publicznej służby zdrowia, ośrodków dla paliatywnie chorych, sztabu rehabilitantów i personelu medycznego do opieki nad ciężko chorymi. Są to obszary częstokroć niestabilne politycznie, zważmy na fakt, że kraje afrykańskie po drugiej wojnie światowej były wytyczane od linijki – nie biorąc pod uwagę antagonizmów sąsiadujących grup etnicznych.

Radość z konfrontacji z odmiennością jest nie do opisania – proste gesty i „zwykła” (według polskich standardów) pomoc, zmienia życia afrykańskim pacjentom! Praca lekarza to też wejście w tłum, obserwacja z bliska, bycie w środku społeczności, możliwość zadawania pytań, prób zrozumienia tego świata – w Afryce jest czas, pacjenci nie spieszą się i nie gonią tak jak u nas.

– Jakie są największe problemy ze wzrokiem w Afryce? Dzieci w Europie mają bardzo często krótkowzroczność. Mówi się, że to choroba cywilizacyjna. Na co najczęściej cierpią afrykańskie dzieci, a jakie problemy ze wzrokiem diagnozuje Pani u dorosłych?

– Jeśli chodzi o krótkowzroczność, to jest ona rzadziej obserwowana, dużo większy odsetek pacjentów jest normowzrocznych. Wiele osób zgłasza się z zadrażnieniem związanym z opisywanymi wcześniej przeze mnie warunkami fizycznymi, ale też z zapaleniami, np. wiosennym zapaleniem rogówki i spojówek, zwłaszcza wśród dzieci i młodych dorosłych.

Problemem, który w Polsce nie występuje, jest wiele chorób zakaźnych, w tym trąd – w przebiegu tej choroby występują zapalenia błony naczyniowej. Na Madagaskarze miałam okazję badać pacjentów w ośrodku dla trędowatych, w Republice Środkowej Afryki nasz wolontariusz walczył ze ślepotą rzeczną.

– Udowadnia Pani, że małymi krokami można zmieniać świat. Że takie inicjatywy jak „Okuliści dla Afryki” mimo braku systemu ochrony zdrowia w tych regionach czy panującego tam ubóstwa przynoszą jednak realne zmiany dla tysięcy ludzi. Jak Pani pacjenci reagują na taką zmianę jakości życia? Co mówią, kiedy dostają szkła i mogą widzieć wyraźnie? Przecież wielu z nich widzi lepiej po wielu, wielu latach, a może nawet pierwszy raz w życiu…

– Pierwszą reakcją jest uśmiech. Pamiętam jedną dziewczynkę w Ugandzie, która miała wysoką krótkowzroczność z astygmatyzmem, przed dobraniem okularów nie była w stanie się równo podpisać. Kiedy znaleźliśmy pasujące dla niej okulary, podpisała się bez trudu! Radość bijąca z jej twarzy na zawsze pozostanie w naszej pamięci!

– Pani działanie ma także drugi, poza zdrowotnym, wymiar. I jest to bardzo praktyczny aspekt. Jak sama Pani zaznacza, wady wzroku hamują rozwój społeczności, ograniczają możliwości zdobywania wiedzy, zarobkowania. Dzieci, które mają jednak zrobioną korektę wzroku, dobrane okulary, są w stanie się uczyć, a dorośli – pracować. Widzenie umożliwia im normalne funkcjonowanie. To w biednej Afryce ma niebagatelne znaczenie…

– Zdobycie wiedzy, edukacja to jedyna przepustka do lepszej przyszłości dla dziecka. Bez możliwości dobrego widzenia bardzo trudno zadbać o swój los. Jako okuliści rzadko uczestniczymy w bezpośrednim ratowaniu życia, lecz pośrednio, poprzez umożliwienie nauki i pracy – mamy możliwość przyczyniać się do rozwoju lokalnych społeczności.

– Czy wyjazdy do Afryki nie są dla Pani zbyt obciążające psychicznie? Rozmiar biedy i świadomość, że jest tylu potrzebujących i że na dodatek to wszystko dzieje się w XXI wieku, mogą być przytłaczające. Czy może paradoksalnie wyjazdy pozwalają jeszcze inaczej spojrzeć na zawód, który Pani wykonuje? W przypadku Afryki to przecież misja. Pomaga Pani bezinteresownie, nieodpłatnie. Na wolontariat przeznacza Pani swoje urlopy. A może skupia Pani całą swoją energię na działaniu i niesieniu pomocy, a na myślenie nie ma po prostu czasu?

– Zwykle po powrocie z misji zajmuje mi trochę czasu, by poukładać sobie na nowo w głowie. Przytłaczająca jest świadomość, jak wiele problemów nęka kraje, w których odbywamy misje. Jak często nasza własna działalność jest utrudniana przez korupcję, biurokrację i złą wolę rządzących. Wiele mocy przerobowych mózgu zajmują rozmyślania, jak by to naprawić, w czym tkwi istota spraw, gdzie leży praprzyczyna konfliktów? Dużo czytam i rozmawiam z mądrymi ludźmi, by rozumieć coraz więcej. Dla mnie to nieustanne ćwiczenia z pokory oraz rosnące zakochanie we własnym zawodzie!

– Każdy wyjazd do Afryki obarczony jest dużym ryzykiem. Powiedzmy sobie wprost, w ramach misji ryzykuje Pani swoim zdrowiem, a nawet życiem. Czy Pani potrzeba pomagania pacjentom w trudnej sytuacji jest na tyle silna, że strach, niepewność o siebie schodzi na drugi plan?

– Taki zawód wybrałam, rzadko spotykam się ze zdrowymi ludźmi (śmiech). Lubię świadomość sprawczości, natychmiastowych efektów pracy, konieczności ciągłego rozwoju, współobecność intensywnego wysiłku intelektualnego i rzemiosła. Ponadto lubię ludzi, lubię podróżować do nieuładzonych destynacji [destynacja: miejsce przeznaczenia, cel podróży], bez przystrzyżonych trawników, za to z łatwością rozmów o życiu. Z tyłu głowy trzeba mieć czyhające ryzyko, lecz pamiętajmy, że najwięcej śmierci zdarza się blisko domu.

– Działalność „Okulistów dla Afryki” wspierają niektóre firmy farmaceutyczne. Ale jak się okazuje, akcja badania wzroku i dobierania szkieł, którą przeprowadza Pani w Afryce, jest sprzężona ze zbiórką w Polsce. Czyli można też pomóc, nie będąc – tak jak Pani – lekarzem. Ale co konkretnie można zrobić? Czy wolontariusze – nie okuliści również mogą wziąć udział w tej akcji? Kto mógłby pomagać na miejscu?

W niedalekiej przyszłości, jeszcze w tym roku, wznowimy zbiórkę okularów korekcyjnych; nie potrzebujemy natomiast samych oprawek czy szkieł. Zapraszamy do włączenia się do zbiórki oraz pomocy w czyszczeniu, segregowaniu i opisywaniu okularów – to masa roboty!

Na misje jeździmy zwykle w składzie: okulista plus druga osoba, czy to optometrysta, czy też osoba mająca po prostu głowę na karku, która pomaga w wydawaniu okularów, leków i kontroluje logistykę przepływu pacjentów. Serdecznie zapraszamy do pomocy każdego, kto ma ochotę poświęcić swój czas i pieniądze (sami pokrywamy koszty udziału w misji), by pomagać w Afryce!

– Dziękujemy Pani bardzo za rozmowę. Życzymy wszystkiego dobrego!

– Dziękuję serdecznie! Proszę trzymać kciuki za ruszającą jutro XXV misję „Okulistów dla Afryki”!

Joanna Koprowska, Dorota Koprowska

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.