Treść strony

 

Od kibica do dziennikarza – Radosław Nowicki

Dziennikarstwo nie jest zarezerwowane tylko dla osób pełnosprawnych. Mogą się w nim spełniać także niewidomi, choć wymaga to dużo więcej wysiłku, zaangażowania i samozaparcia. No ale czego się nie robi, aby pracować w dziedzinie, która od dziecka nas fascynowała. Wszak praca to pomost między rzeczywistością a marzeniami, a na wzburzonych falach życia trzeba dążyć do ich spełniania. Opowiem Wam, Drodzy Czytelnicy, jak spełniam to swoje dziecięce marzenie.

W pandemicznych czasach pojawiło się wiele problemów. Część z nich dotyczy ograniczeń związanych z pracą, bowiem zamykanie gospodarki sprawiło, że wielu ludzi nie mogło wykonywać swojego zajęcia, przez to często miało ograniczone dochody albo nie miało ich wcale, co z kolei wpływało niekorzystnie na ich codzienne funkcjonowanie oraz powodowało frustrację. Główny Urząd Statystyczny podał, że bezrobocie rejestrowane w pierwszych miesiącach 2021 roku w Polsce wyniosło 6,5 procent, a w urzędach pracy zarejestrowanych było ponad milion osób. O ile jednak większa część z nich może stosunkowo łatwo znaleźć nową pracę, o tyle w przypadku osób niewidomych nie jest to tak proste. Z ministerialnych danych wynika, że w Polsce pracuje około 30 procent osób niepełnosprawnych, a tylko niecałe 20 procent niewidomych. Ci, którzy już znaleźli zajęcie, przeważnie pracują przy komputerze jako analitycy zasobów internetowych, są też telemarketerami, teleankieterami. Niektórzy wybierają zawód masażysty, a zdecydowanie mniejsza ich część pracuje np. w administracji, w prywatnych firmach lub na własny rachunek. Tak naprawdę wiele osób pracuje tam, gdzie jest dla nich zajęcie, niekoniecznie tam, gdzie by chciało. Trudno polemizować ze słowami Alberta Einsteina, który zwykł mawiać, że „każda praca jest dobra, o ile jest dobrze wykonywana”, ale rację miał też Konfucjusz, który radził „wybierz zawód, który kochasz, a przez całe życie nie będziesz musiał pracować”.  

Dziennikarska fascynacja
Od dziecka interesowałem się sportem, a w szczególności siatkówką. Już w wieku kilku lat jeździłem na mecze z kuzynką, która była siatkarką. Często do hal zabierał mnie także tata, a w związku z tym, że w Szczecinie była ekstraklasa siatkarzy, to miałem możliwość uczestnictwa w sportowych wydarzeniach z najwyższej półki. Byłem kibicem pełną gębą. Dopingowałem drużynę podczas meczu, jej skład znałem na pamięć. Miałem nawet szalik, koszulkę i piłkę z autografami zawodników. Czułem się częścią siatkarskiej społeczności w Szczecinie. Pamiętam kameralną halę Szczecińskiego Domu Sportu, w której była niesamowita atmosfera. Przyjeżdżały tu największe sławy siatkarskie tamtych lat, a w Morzu Szczecin pracował nawet legendarny trener – Hubert Jerzy Wagner. Nawet mimo tego, że nie widziałem, co dokładnie dzieje się na boisku, to i tak chłonąłem tę atmosferę i emocje.

Zawsze fascynowało mnie to, że w siatkówce jednostka nic nie znaczy, a liczy się przede wszystkim zespołowość. „Zawodnik dotyka piłki przez krótką chwilę. Później musi dotknąć ją inny, za chwilę jeszcze inny. Grający są nieustannie spleceni pajęczyną zależności, od której nie ma ratunku. Ta zależność może być zbawienna, jeśli potrafimy przełamywać własne słabości, korzystając z siły partnera, świadomi, że za chwilę role mogą się odwrócić. Może też prowadzić do katastrofy, jeżeli własną słabością, choć przecież bez takiej woli, zainfekujemy partnerów jak wirusem. Ten mechanizm decyduje o twardości i charakterze drużyny” – tak o owej zespołowości pisał w jednym ze swoich felietonów jeden z moich dziennikarskich idoli, Zdzisław Ambroziak. 

Wiedziałem, że nigdy nie będę siatkarzem, bo nie mam do tego warunków fizycznych, a przede wszystkim dyskwalifikowała mnie dysfunkcja wzroku, ale szukałem drogi, aby pozostać przy sporcie. O ile moi rówieśnicy chcieli zostać piosenkarzami, strażakami, policjantami czy lekarzami, to ja wymarzyłem sobie, że w przyszłości będę dziennikarzem. Imponowali mi zwłaszcza Tomasz Zimoch i Zdzisław Ambroziak. Pierwszy z nich komentował na antenie Polskiego Radia przede wszystkim mecze piłkarskie i sukcesy Polaków na zimowych igrzyskach olimpijskich oraz mistrzostwach świata. Używał barwnego języka, lubował się w metaforach, a odpowiednia regulacja głosem powodowała, że słuchacz mógł poczuć się jakby był w centrum danego wydarzenia sportowego. Z kolei Ambroziak specjalizował się w tenisie i siatkówce. Też nie unikał barwnych porównań, ironii, a także słynnego sylabizowania np. „wspa-nia-le czy ka-ta-stro-fa”. 

Ci dwaj dziennikarze mieli to coś, co wyróżniało ich w moich oczach na tle całej reszty. Sam wiedziałem, że mi ciężko będzie przebić się w tym fachu. Zdawałem sobie sprawę, że droga do osiągnięcia celu, czyli pracy w charakterze dziennikarza, a konkretnie niewidomego dziennikarza, nie będzie usłana różami. No ale miałem w pamięci słowa Michaela Jordana, że „nic nie jest podawane na tacy – każdy zawsze trafia na jakieś przeszkody po drodze. Kiedy się pojawią, zastanów się, jak je pokonać, a nie myśl o tym, że to już koniec drogi”. Postanowiłem więc szukać swojej ścieżki w życiu zawodowym. 

Niewidomy „Strefowicz”
Z pomocą przyszedł mi technologiczny rozwój oraz rosnąca siła internetu. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu szukałem jeszcze wyników meczów w telegazecie albo z utęsknieniem czekałem na serwisy sportowe, obecnie internet jest pierwszym źródłem informacji. Dla mnie stał się także przepustką do realizowania się w sferze dziennikarskiej. Mimo że miałem epizody choćby w Gazecie Wyborczej, to jednak w treściach papierowych często mało jest informacji o sporcie. Do pracy w radiu potrzebny jest dobry głos, a do telewizji trafiają tylko wybrani. Za to w portalach internetowych szersze grono osób może spróbować pracy w dziennikarskim fachu. Pokusiłem się o to również i ja, wysyłając zgłoszenie do portalu siatka.org (Strefa Siatkówki). Zostało ono rozpatrzone pozytywnie. I tak od kilkunastu lat jestem członkiem redakcji. Najpierw pisałem teksty jako korespondent, a następnie już w roli redaktora serwisu.  
Nie ukrywam, że praca dziennikarza daje mi dużo radości. Jest dla mnie pewnym wyzwaniem, ale też powoduje, że mogę za każdym razem tworzyć nowe, inne materiały. Zaczynałem od rozmów z lokalnymi siatkarzami, następnie miałem styczność z zawodnikami z I ligi i ekstraklasy. Dzięki dużej aktywności otrzymałem akredytacje na turnieje międzynarodowe i zacząłem jeździć na mecze reprezentacji Polski. Odwiedziłem między innymi Katowice (Spodek), Gdańsk (ErgoArena), halę Stulecia we Wrocławiu czy obiekt w Płocku. Na koncie mam rozmowy między innymi z byłym prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej (Mirosławem Przedpełskim), złotymi medalistkami mistrzostw Europy (Małgorzatą Glinką-Mogentale i Małgorzatą Niemczyk), najlepszym zawodnikiem mistrzostw świata w 2018 roku (Bartoszem Kurkiem), innymi reprezentantami Polski, w tym między innymi Pawłem Zatorskim, Dawidem Konarskim, Karolem Kłosem, Marcinem Komendą, Arturem Szalpukiem. Rozmawiałem także z wieloma trenerami kadr narodowych, by wspomnieć chociażby trenera mistrzów świata i Europy w kategorii juniorów Sebastiana Pawlika. Miałem styczność także ze skoczkami narciarskimi, a wywiady przeprowadzałem między innymi z mistrzem olimpijskim Kamilem Stochem.

Praca daje radość
Jestem w tej uprzywilejowanej sytuacji, że robię to, co lubię. Wiem, że nie każdy ma taki komfort. Wielu ludzi budząc się rano, z niechęcią myśli o firmie, o swoim szefie czy ludziach z pracy. Nie jest to łatwe, bo „gdy praca, którą wykonujesz, nie daje ci radości, a tylko pieniądze, to jesteś śmiertelnie ubogi” (Phil Bosmans). Mnie towarzyszą pozytywne emocje. Cieszę się, że w ogóle mam pracę, że mogę zarabiać pieniądze, a przy okazji mam kontakt z ciekawymi ludźmi. Rozmowy z nimi przeprowadzane są bardzo różne, a wiele zależy od ich charakteru, temperamentu, nastroju po meczu. Jedni potrafią mówić, wręcz mogliby godzinami odpowiadać na jedno pytanie, a inni są małomówni i trzeba ich ciągnąć za język. Zdawkowe odpowiedzi czy pojedyncze zdania nie ułatwiają pracy, ale nawet ze skąpego materiału można stworzyć interesujący artykuł, wplatając po prostu wypowiedzi w tekst. 
Ale początki wcale nie były łatwe. Musiałem nauczyć się umiejętnego zadawania pytań, a przede wszystkim maskowania emocji i radzenia sobie ze stresem. Przy pierwszych wywiadach było go sporo, ale z czasem zniknął. Pamiętam, że pierwszym moim tekstem opublikowanym na łamach Strefy Siatkówki był krótki artykuł o japońskiej siatkarce w zespole z Kalisza. Następnie zacząłem pisać relacje z meczów II ligi ze Szczecina, a także przeprowadzać po nich wywiady. Raz przytrafiła mi się nawet niezręczna sytuacja, bowiem rozładował mi się dyktafon i rozmówca musiał czekać, aż zmienię w nim baterie. Na szczęście nie wytrąciło mnie to z równowagi, a całą sytuację po latach wspominam z uśmiechem. 
Ostatnie miesiące ze względu na pandemię były dosyć trudne, mecze odbywały się bez kibiców, dziennikarze mieli ograniczony dostęp do hal, a jak się już w nich pojawiali, to musieli stosować się do koronawirusowych restrykcji. Mimo że latem wirus nieco odpuścił, to nie wiadomo, czy jesienią nie powrócą obostrzenia, a widowiska sportowe mogą znowu odbywać się w pustych halach. Na szczęście z pomocą przychodzi nowoczesna technologia, bowiem ciekawe materiały, nowe wywiady czy relacje można pisać z domowego zacisza, wcale nie pojawiając się w halach. Dzięki sporej bazie numerów telefonów, którą sam tworzę sobie od wielu lat, mogę telefonicznie przeprowadzać rozmowy. Spore możliwości dają także różne platformy służące do kontaktów, by wspomnieć chociażby Zoom, a także portale społecznościowe (np. Facebook) czy komunikatory (Messenger). One wszystkie ułatwiają pracę i powodują, że osoba niewidoma także może stosunkowo szybko stworzyć nowy artykuł.

Przewodnik potrzebny od zaraz…
Jednak są sytuacje, w których mój brak wzroku jest barierą nie do przeskoczenia. Wówczas muszę korzystać z pomocy drugiej osoby. Najczęściej jest nią członek rodziny albo ktoś znajomy. Chodzi o poruszanie się w halach i odnajdywanie konkretnego zawodnika lub zawodniczki, z którymi chce się przeprowadzić wywiad. Po meczu zawsze trzeba mieć oczy dookoła głowy, bowiem sportowcy nie zawsze chętnie zatrzymują się w strefach przeznaczonych dla dziennikarzy. Zdarzają się sytuacje, że, opuszczają plac gry innym wyjściem, wcale nie chcą rozmawiać – tak dzieje się najczęściej wtedy, kiedy akurat przegrali. Poza tym bez wzroku z reakcji zawodników, trybun czy słów wypowiadanych przez spikera nie zawsze trafnie da się odczytać to, co w danej akcji zdarzyło się na boisku. Tu też z pomocą przychodzi osoba towarzysząca, czyli wspomniany już przewodnik. On może dopowiedzieć, kto akurat zagrywał, atakował, blokował czy popełnił błąd.      

Wiadomo, że nic nie jest dane raz na zawsze, więc być może w przyszłości przyjdzie taki czas, w którym będę musiał zmienić pracę, ale ogólnie nie wyobrażam sobie bez niej życia. Trzeba coś ze sobą robić, aby nie tylko zarabiać pieniądze, ale także rozwijać się i dbać o równowagę fizyczno-psychiczną. Praca może w tym pomóc, bo jak mawiał klasyk: „oddala od nas trzy wielkie niedole – nudę, występek i ubóstwo”. A samo dziennikarstwo nie jest dla mnie tylko pracą, ale także sposobem na realizowanie siebie, na przełamywanie barier i udowadnianie, że jak chce się coś osiągnąć, to można tego dokonać. Oczywiście, muszę mierzyć się z pewnymi ograniczeniami, ale dzięki swojej ambicji i pomocy ze strony innych ludzi mogę być częścią dziennikarskiej machiny. Wiem, że nie jestem jedyny, bo sam znam kilku niewidomych dziennikarzy, którzy świetnie sobie radzą w słowie mówionym i pisanym, pokazując w ten sposób, że tak naprawdę niepełnosprawność nie może być wymówką do spoczywania na laurach, bo człowieka wcale nie hamują indywidualne ograniczenia, a jedynie zewnętrzne bariery. Je można pokonać i wysłać w świat sygnał, że niewidomi mogą działać na różnych płaszczyznach – w sporcie, muzyce, teatrze, informatyce, w kuchni, ale także w dziennikarstwie. Słowem, że mogą żyć, pracować i spełniać się w tym wszystkim, co pełnosprawni. A tylko od każdego z nas zależy, którą drogą zechcemy podążać. Praca jest jednym z przystanków na niej, ale trzeba pamiętać, aby wybierać ją dużo ostrożniej niż współmałżonka, ponieważ – jak ironizował Jonathan Carroll – będzie się w niej spędzać dużo więcej czasu niż w jego towarzystwie.

Radosław Nowicki

 

 

 

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.