Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Od brajlera do iPhona - Jerzy Ogonowski

Opowiadał mi w swoim czasie Irek Morawski tym swoim dowcipnym językiem, jak to lekarz go przepytywał, czym się zajmuje, a kiedy powiedział, że jest prezesem spółdzielni niewidomych, doktor odkrywczo rzekł: „Aha, no to tym brajlerem się pan zajmuje”. Działo się to na przełomie ustrojów. Wydaje się, że wraz ze sprowadzaniem działań człowieczych do rzeczywistości powinno nastąpić również przyjęcie przez społeczeństwo faktu, że ślepota, jak każda niepełnosprawność (wtedy zwana inwalidztwem), bywa czasem uciążliwa, ale w końcu da się z tym żyć i można nawet to i owo osiągnąć. I w jakimś sensie tak się stało, tyle że chyba niekoniecznie w spodziewanym zakresie.

Rozwój różnych narzędzi mówiących następował bardzo szybko. Na jednym z zebrań niewidomych odwróciłem się w prawo do siedzącej obok uczestniczki, aby jej coś powiedzieć szeptem, a że była odwrócona w drugą stronę, złapałem ją za przegub ręki, aby nie robić niepotrzebnego hałasu; i wtedy usłyszałem głośny głos zegarka: „dwunasta czterdzieści osiem”. „A, to już zaraz będzie obiad” – zawołał ktoś z tyłu, a drugi odburknął: „Cicho bądź, zaraz będzie przerwa”.

Wraz ze zbliżaniem się nowego ustroju oddalało się od niewidomych sprawne posługiwanie się pismem punktowym. Ktoś niezwykle zdolny (moim zdaniem dobrze widzący albo w mocnych okularach, a może nawet więcej takich dobrodziei) uznał, że najlepiej niewidomemu będzie pisać na maszynie brajlowskiej. Szło to rzeczywiście dosyć szybko, ale po pierwsze – noszenie maszyny, np. po uczelni, nie było specjalnie wygodne, a jej hałas na wykładach utrudniał słyszenie tego, co mówi wykładowca. Pamiętam, jak w czasie studiów w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku sporządzałem notatki na wykładach przy pomocy tabliczki brajlowskiej i dłutka. Ponieważ używałem skrótów brajlowskich, wykonywałem notatki znacznie szybciej od innych, toteż zdarzało się, że w przerwach dyktowałem kolegom to, czego nie zdążyli zapisać. Coraz rzadsza była znajomość nut brajlowskich, toteż wśród niewidomych grających na instrumentach najczęściej spotyka się nie tyle muzyków, co muzykantów, opierających swe wykonawstwo głównie na naśladowaniu innych z magnetofonu. Za to, chyba analogicznie do języka migowego, różni (czasem mocno i prawdziwie zaangażowani) ludzie zaczęli stosować pojęcie „język Braille’a”. Najpierw spokojnie prowadziłem rozmowy, tłumacząc, że językiem ojczystym Braille’a był francuski, potem trzeba było ostrzej, bo, o dziwo, rzucali się na ten „język” niektórzy niewidomi, chwaląc się w wywiadach radiowych czy telewizyjnych, że uczą i tłumaczą na „język Braille’a”.

Wielu niewidomych ze względu na brak kontaktu z bezpośrednim drukiem coraz gorzej zna ortografię, coraz częściej przekręca wyrazy. I chyba najgorsze jest to, że niekorzystający z brajla albo nie zdają sobie sprawy z przyczyny swego analfabetyzmu, albo po prostu niewiele ich to obchodzi. Do dziś pamiętam znaną piosenkę „Pamelo, żegnaj”, w której wykonawczyni uparcie śpiewała o „naszym kueblu”. Ale co tam, w końcu tyle jest na świecie analfabetów, a i tak każdy zrozumie, o co chodzi, a jak nie zrozumie, to jego sprawa. Na tym tle niedawno o mało z krzesła nie spadłem, kiedy przeczytałem w jednej z wypowiedzi niewidomego, że posługiwanie się brajlem jakoś go dyskryminuje i dlatego on wprawdzie nie jest przeciwnikiem tego pisma, lecz po prostu jest mu ono obojętne. Przypomniało mi się wówczas, kiedy dawno, dawno temu jeden z czytelników i korespondentów „Pochodni” oburzył się, że czasopismo to drukuje mój artykuł, w którym ja piszę bez sensu, że sam się poruszam, bo przecież żaden niewidomy sam nie chodzi. Miałem też do czynienia z rodzicami niewidomej dziewczynki, którzy uważali, że niewidomy w żaden sposób nie może pojąć matematyki, a że profesor Płonka jest profesorem zwyczajnym tej nauki zamieszczonym w międzynarodowych encyklopediach matematycznych, to tylko dlatego, że wcześniej musiał widzieć, bo inaczej nie byłoby to możliwe.

Okres przełomu ustrojowego przyniósł ze sobą nowych „odkrywców Ameryki”. Pojawili się „zaangażowani” ludzie, którzy nagle zaczęli wygłaszać z jednej strony – że niewidomi i niepełnosprawni w ogóle mogą dużo rzeczy robić, inni znów opowiadali, że np. w spółdzielniach niewidomi wykonują zbyt ciężkie prace, a w pomieszczeniach na te prace przeznaczonych – wstyd powiedzieć – śmierdzi klejem. I chociaż wszystko to razem i z tym brajlerem nijak się nie kleiło, duża część niewidomych wraz ze swymi rodzicami podchwytywała wszystkie te „odkrycia”, aż wreszcie wyłonili się zza węgła niewidomi antybrajliści, którzy przez to pismo punktowe czują się dyskryminowani, bo ono do niczego nie jest im potrzebne. Czy zatem alfabet Braille’a umiera? A może to niewidomi wolą, żeby wykonywać byle jakie prace, posiadać byle jakie umiejętności i pobierać kilka pięćsetek plus? Tym bardziej że przy dotacjach dla firm zatrudniających osoby niepełnosprawne to pracodawca jest zainteresowany, aby dowodzić, że niewidomy jest do niczego i trzeba do niego ciągle dopłacać, co powinno robić państwo, stosując – oczywiście – odpowiednią okresową rewaloryzację dofinansowań.

Czy zatem można powiedzieć za publikującymi się z dumą różnymi niezainteresowanymi brajlem, że pismo to przechodzi do historii? To prawda, że cywilizacja nasza nabiera charakteru obrazkowej. Reakcją na to zjawisko ze strony środowisk niewidomych jest audiodeskrypcja (filmów, zdjęć, obrazów itp.). Jednak nie można tego traktować jako przejawów, które na koniec doprowadzą do zaniku druku. Co więcej, informatyka i komputery stawiają przed niewidomymi nowe wyzwania, a nawet – jak sądzę – niekiedy znacznie trudniejsze do pokonania, zaskakujące i bardziej jeszcze złożone. O ile bowiem na maszynie do pisania można było różnicować druk, pisząc wielką literą, stosując podkreślenia, a w miarę rozwoju maszyn elektrycznych i elektronicznych – wytłuszczenia, to dziś różnice te są znacznie poważniejsze, a grafika znacznie bardziej rozbudowana. I może dojść do tego, że niewidomy czytając tekst dobrze przetworzony na edytowalny, natrafi nagle na fragment, którego głosowe urządzenie nie będzie w stanie odebrać i tylko pomoc osoby widzącej może mu to uświadomić. Zbytnia ufność w nowoczesne rozwiązania elektroniczno-informatyczne z dostosowaniem do potrzeb niewidomych może zawieść do tego stopnia, że tekst skądinąd wyszczególniony specjalnie dla zwrócenia uwagi, zostanie przez niewidomego czytelnika nieświadomie pominięty. Jednocześnie czytanie tekstu tylko głosem nigdy nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z pisownią ani polską, ani obcojęzyczną, a tą ostatnią w szczególności, jeżeli chodzi o zapoznanie się z ortografią. Marzenia Zamenhofa co do roli sztucznego języka esperanto w żadnym stopniu się nie potwierdziły. Żywy język rodzi się przez tysiąclecia rozwoju kultury i ortografia odzwierciedla przebieg i charakter tego rozwoju. Na dodatek, zaraz po inicjatywie Ludwika Zamenhofa, powstawały nowe sztuczne języki i dziś mamy tych międzynarodowych języków chyba kilkadziesiąt. Ostatecznie dobrze służy do zabawy środowiskom zwolenników i wyznawców, a o ile mi wiadomo, został wprowadzony także w UNESCO, co bynajmniej nie oznacza upowszechnienia. Tak już jest, że wprawdzie widoczne są tendencje do różnego rodzaju uproszczeń, także w ortografii i gramatyce, ale rozwój innych dziedzin nauki i myśli ludzkiej rodzi nowe komplikacje i tak będzie, dopóki człowiek nie zacznie szczekać, miauczeć czy ćwierkać. Ale, jak wskazują badania, nawet owo szczekanie, miauczenie i ćwierkanie nie jest wcale takie proste i łatwe, jak by się mogło zdawać, a jedynie my, w swoim zadufaniu, nie do końca te języki rozumiemy.

Tak więc, aby niewidomy mógł odróżniać kueblo od puebla, musi mieć bezpośredni dostęp do pisma w takiej formie, w jakiej ono występuje. Wprowadzenie automatycznych poprawek przez komputer jest tak samo zawodne, jak inne rzeczy. W swoim czasie robiłem tłumaczenie, w którym występowało często nazwisko Brandt. Komputer skrzętnie wszystkie Brandty poprawił na brandy od małej litery, dobrze zatem, że przyszło mi do głowy cały tekst jeszcze raz przeczytać i ten komputerowy wygłup wykryłem. Obecnie jest wybór, czy chcemy autokorektę czy nie. Dla mnie jednak najlepszym rozwiązaniem okazało się współdziałanie z koleżanką, która szybko robi korektę, bo mi to zajmowało zbyt wiele czasu.

To nic nowego, że są ludzie niewidomi, którym brajl nie jest do niczego potrzebny. Zawsze przecież istnieli tacy, którzy pomimo ciągłego wypowiadania przez otoczenie, że deszcz pada, do końca życia twierdzą, że dysc pado. Kiedy jednak dzwonię do jakiegoś niewidomego znajomego, żeby mi podał jakiś numer lub adres, to zawsze, gdy to tylko możliwe, wybieram takiego, który zna pismo Braille’a i nim się w określonych sytuacjach posługuje. Unikam wówczas takich kłopotów, jak wyczekiwanie, aż osoba, do której się zwracam, włączy komputer, poszuka w nim „na mówiąco” jakiegoś numeru, następnie przeprasza, bo to nie ten, zaraz znajdzie, co trzeba, bo coś się zapętliło, poza tym może się kiedyś coś skasowało, to on potem oddzwoni… Nie mówiąc już, że znacznie łatwiej jest zabrać ze sobą przybory do pisania brajlem niż komputer, nawet ten prawie kieszonkowy. Może niektórym niewidomym, zwłaszcza tym, którzy czują się jakoś niezauważeni, potrzebne jest, aby w tramwaju, autobusie czy pociągu wszyscy wiedzieli, że „biedaczek” chce akurat wiedzieć, która godzina i jakie to szczęście, że taki zegarek mu to powie.

Zatem aktualnie na tle lawinowego rozwoju techniki i informatyki mamy do czynienia z rozlicznymi próbami dostosowania tego wszystkiego do potrzeb niewidomych. Czy jednak nie jest tak, że znacznie więcej czasu poświęcamy różnym dostosowaniom? Na przykład nakładkom wyborczym. Znam osobę, która twierdzi, że wstyd by jej było wykazywać otoczeniu, że brak jej w rodzinie czy wśród przyjaciół osób, którym mogłaby zaufać co do dochowania tajemnicy i prawidłowego oznakowania wybieranego polityka. A ci tak natarczywie domagający się dostosowania arkuszy i płacht do potrzeb niepełnosprawnych ze względu na brak wzroku, jednocześnie zupełnie nie dostrzegają swych zapóźnień cywilizacyjnych, kiedy z braku kontaktu z drukiem przekręcają wyrazy i nie potrafią po ludzku pisać. Tak więc, odpowiedź na pytanie, o co w tym wszystkim chodzi, jest stosunkowo prosta i brzmi, jak następuje:

Rzecz w tym, aby niewidomy na równi z innymi mógł korygować z językiem pisanym to, co wypowiada, niekiedy błędnie ze względu na niedokładne usłyszenie lub niewyraźną wypowiedź interlokutora. Aby poprzez kontakt osobisty z drukiem mógł zminimalizować błędy językowe, ortograficzne i gramatyczne, na które i tak będzie w jakimś stopniu narażony, więc lepiej, żeby pozostawał narażony w stopniu najmniejszym. Aby w miejscu publicznym niewidomy korzystający z zegarka mógł to czynić w sposób dyskretny, bez powiadamiania o tym fakcie najbliższego otoczenia, które wcale niekoniecznie ma na tę wiedzę ochotę. Aby niewidomy student, protokolant, słuchacz konferencji itp. mógł sporządzać notatki własne w miarę bezgłośnie przy zastosowaniu najmniej skomplikowanych urządzeń i bez konieczności odgradzania się od otoczenia barierą dźwiękową w postaci słuchawek. Żeby sporządzona w brajlu notatka mieściła się w kieszeni i jej odczytanie niekoniecznie wymagało wyjęcia stamtąd i rozpostarcia na cały wagon kolejowy. Aby odczytywanie brajlem zapisanych nut utworu muzycznego umożliwiało niewidomemu muzykowi nie tyle odwzorowanie choćby najznamienitszego kompozytora, lecz o nadanie utworowi własnej wizji i interpretacji. I tak dalej…

Świat współczesny dąży do uproszczeń, to prawda, ale uproszczenia te mają na celu jeszcze lepsze wykorzystanie wzroku, a nie zubożenie ludzkiego języka i jego pisowni. Przykładem mogą tu być nowoczesne iPhony, które w zupełnie niezrozumiałym momencie po stuknięciu palcem powiadają „hrumbumbum” i zadziwiają się wraz ze swymi wyznawcami, że nie jestem tym zafascynowany, tylko mam ochotę wyrzucić to cacko przez okno. Moim zdaniem wyznawcy tego urządzenia zachwycają się nagromadzeniem tam przeróżnych funkcji z reguły dlatego, że mają chociaż zajęcie, żeby wyszukiwać to, co im akurat jest potrzebne. Ja nie mam, bo wprawdzie jestem niewidomy, ale – jak sądzę – całkiem sprawny umysłowo, nieźle fizycznie i nie czuję potrzeby komunikowania całemu światu, że akurat o godzinie piętnastej osiemnaście zamierzam iść do toalety. Ale szanuję i takich, którzy owe potrzeby – przeciwne do moich – odczuwają, niech więc będzie im to dane, ale bez uszczerbku dla mnie. Zostanę przy swoim brajlu pisanym dłutkiem na tabliczce, będę rozróżniał muzykę naśladowaną na podstawie magnetofonowego odsłuchania, będę czytał książki własnymi palcami bez narzucania mi interpretacji lektora… i będę robił wiele innych rzeczy jako sprawny umysłowo i fizycznie niewidomy. A jeśli ten brajl przetrwa, choćby dla niewielkiej liczby niewidomych, to powiem za Galileuszem i nie po esperancku: „eppur si muove!”.

Jerzy Ogonowski

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.