Treść strony

 

Niepełnosprawna wiara - Izabela Galicka

„Dziękuję Ci za tyle bólu, żeby sprawdzić siebie…

Za pytania tak wielkie, że aż nieuchronne”

ks. Jan Twardowski

 

Jednym z takich nieuchronnych pytań każdego człowieka dotkniętego niepełnosprawnością jest: „dlaczego ja? dlaczego właśnie mnie to spotyka?” Porównujemy swoje życie z życiem innych ludzi, widzimy, ilu szans i możliwości jesteśmy pozbawieni. To budzi najczęściej poczucie smutku, żalu i niezasłużonej krzywdy. Byłam wychowywana w bardzo wierzącej rodzinie. Dziadkowie i mama próbowali, na ile sami umieli, zaszczepić mi prawdy wiary i miłość do Boga, ucząc modlitw i przykazań. Jednak z niepełnosprawnym wzrokowo dzieckiem nie szło im łatwo. Wyraźnie dostrzegałam różnice między sobą a swoimi rówieśnikami, czułam się kimś gorszym od pełnosprawnych dzieci. Te uczucia rodziły bunt – jak to Bóg mnie kocha, a zrobił mi coś takiego?! I mówią, że jest dobry?! Bóg, który uszkodził mi oczy?! Po latach myślę, że chyba każda osoba niepełnosprawna choć raz w życiu zadała sobie takie pytania, nie znajdując na nie satysfakcjonującej odpowiedzi. Poczucie krzywdy rodzi sprzeciw, czasem wywołuje chęć zemsty – są to uczucia bardzo ludzkie. Pamiętam, że w dziecięcej naiwności zadawałam mamie pytania typu: „Czy to jest jakaś kara?”, „Czy popełniłam jakiś grzech?” Mama wtedy strasznie płakała, chyba była tak samo bezradna jak ja wobec takich pytań.

To katolickie dzieciństwo, z miłością Boga, której za żadne skarby nie mogłam zrozumieć, było dla mnie bardzo trudne. Moja rodzina umiała przyjąć z pokorą fakt pojawienia się niepełnosprawnego dziecka. Ja – nie umiałam.

Lata młodzieńcze to czas buntu, mam wrażenie, że byłam zbuntowana przeciw wszystkiemu i wszystkim. Na pewno przeciw światu dorosłych, a już zwłaszcza przeciw religii i Bogu, który niesprawiedliwie – jak wtedy uważałam – obarczył mnie balastem niepełnosprawności. Człowiek jednak ma w sobie tę refleksyjną część, która każe mu szukać odpowiedzi na podstawowe pytania: „Po co tu jestem?”, „Jaki jest cel mojego życia?” „Jaki sens ma cierpienie?”. Szukałam tych odpowiedzi w popularnym New Age, potem – nieco poważniej – w buddyzmie. Nie natrafiłam jednak na prawdy tak przekonujące, aby zatrzymały mnie na dłużej. Przez lata uważałam siebie za ateistkę, mój punkt odniesienia stanowiły czysto humanistyczne wartości. A jednak zawsze, gdzieś we mnie czaiła się potrzeba transcendencji, odnajdywania w przejawach życia głębszych pokładów duchowości.

Powrót do Boga zawdzięczam – być może paradoksalnie – moim kolegom poetom. Ja zmagałam się z pogarszającym się wzrokiem, oni z innymi słabościami: demonami przeszłości, uzależnieniami itd. Zobaczyłam dzięki nim, że wiara – a szerzej chrześcijaństwo – nie jest sprawą łatwą. Pokazali mi też, że wiara to nie niewzruszony dogmat, że nie wyklucza ona czysto ludzkich wahań i wątpliwości. To właśnie dzięki nim przekonałam się, że można i że warto walczyć z ograniczeniami i barierami we własnej głowie i sercu.

Niedawno spotkałam wspaniałą osobę, poetkę, która bycie niewidomą znosi z olbrzymią pogodą ducha. Powiedziała mi coś, co po prostu mną wstrząsnęło. Ona uważa za dar to, że może poznać oba światy – ten pierwszy, który widziała i wciąż go pamięta i ten drugi, poznawany już bez wzroku. Dzięki temu czuje się bogatsza i bardziej spełniona jako człowiek. Przyznam, że była to dla mnie szokująca wypowiedź. Nigdy nie postrzegałam swojej niepełnosprawności jako daru! Bardziej jako próbę, swoiste zadanie do realizacji.

Nie wiem, czy moja wiara jest dziś głębsza niż kiedyś. Nie mnie to oceniać. Na pewno jednak już nie obrażam się na Boga z dziecięcą zapalczywością, że jest, tak jak jest. Poznałam wielu niewidomych ludzi, radosnych, pełnych pasji życia, odważnych. Prawie wszyscy oni prowadzą swoje własne rozmowy z Bogiem, niekiedy bardzo trudne. Dysfunkcja wzroku wymaga codziennego wysiłku, zmagania się z trudnościami życia. Ja jednak nie chcę myśleć o tym, jak o krzyżu, który mam nieść. Postrzegam to raczej jako lekcję w szkole życia. Lekcję, którą mam odrobić najlepiej, jak potrafię. I staram się to robić – dawać z siebie innym to, co najlepsze.

***

Bóg, choć stary i siwy, podpiera kosturem

Naszą planetę, która chwieje się w posadach

I gdy w niemym cierpieniu oczy wzniesiesz w górę

Usłyszysz, jak ci szeptem czułym odpowiada

Bo nie każda modlitwa wypowiedzieć da się

Więc lepiej mądre słowa nieraz schować w cieniu

Bóg zaś wszystko zrozumie we właściwym czasie

A ty pobądź z Nim czasem we własnym milczeniu

Izabela Galicka

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.