Treść strony
Jesienny weekend w Pradze - Dorota Koprowska
W dzisiejszych czasach podróżowanie stało się pewnym stylem życia. Podróże dostarczają nam niezapomnianych przeżyć, rozwijają w nas ciekawość świata i tak po prostu cieszą nasze zmysły: oczy – gdy widzimy zabytki, uszy – gdy słyszymy gwar lokalnego języka czy muzyki, węch i smak – gdy próbujemy nowych przysmaków kulinarnych.
Z kim byśmy nie porozmawiali, prawie każdy opowie nam o tym, gdzie ostatnio był i co widział. Można powiedzieć, że bardziej niż kiedyś skupiamy się obecnie nie na gromadzeniu rzeczy materialnych, a doświadczeń, a te zbieramy, głównie podróżując. Podróżowanie ma tylko jedną wadę – uzależnia. Jak tylko wrócimy z jednej podróży, zaraz myślimy o kolejnej. Co więcej, nabiera ono zupełnie innego znaczenia, gdy mamy problemy ze wzrokiem.
Ja swoją przygodę z podróżowaniem rozpoczęłam już od dziecka. Zawdzięczam to mojemu dziadkowi oraz mamie, którzy jako licencjonowani przewodnicy turystyczni zabierali mnie i moje rodzeństwo w różne polskie zakątki. Od taty zaś przejęłam smykałkę w organizowaniu takich wyjazdów, począwszy od czytania map, wyszukiwania tanich biletów, noclegów, a skończywszy na organizowaniu tras wycieczkowych po miastach czy wyspach. Wszystkie wyjazdy organizuję na własną rękę, daje mi to poczucie ogromnej niezależności, swobody w decydowaniu o tym, co, gdzie i kiedy chcę robić, a także satysfakcji z faktu, że sama, własnymi siłami i mimo swej niepełnosprawności wzrokowej zorganizowałam wyjazd. Szczęśliwie mam też przy sobie osoby, które dzielą ze mną tę pasję i z którymi mogę bez żadnych trudności poruszać się już na miejscu zarówno pieszo, jak i środkami komunikacji miejskiej czy wynajętym samochodem.
Tegorocznej jesieni wybrałam się do Pragi, czeskiej perły turystycznej, oddalonej o około 700 kilometrów od Warszawy. Do Pragi przyjechałam po raz pierwszy w 2004 roku, gdzie wraz z innymi uczestnikami słabowidzącymi oraz niewidomymi brałam wówczas udział w szkoleniu komputerowym, współfinansowanym przez PFRON w ramach programu „Komputer dla Homera”. Niestety, zajęcia komputerowe wypełniały większość naszego czasu, stąd okazji do zwiedzania tego miasta było niewiele. Z tego względu zdecydowałam się powtórzyć swój wyjazd do Pragi i odświeżyć nieco swoją turystyczną pamięć. A ta, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, okazała się być bardzo krucha, gdyż na miejscu zorientowałam się, że z poprzedniego wyjazdu zapamiętałam jedynie słynny most Karola oraz Zamek na Hradczanach. Tak więc Pragę zwiedzałam właściwie od początku.
Do Pragi pojechałam z Warszawy wygodnym pociągiem czeskich linii kolejowych Ceske drahy. Dobra wiadomość jest taka, że do Pragi dojedziemy pociągiem nie tylko z Warszawy, ale i również z Krakowa. 1 września 2017 r. uruchomione zostały również połączenia kolejowe na trasie Kraków-Praga, realizowane przez czeskiego przewoźnika kolejowego Leo Express. Bilety kupiłam już na trzy tygodnie przed wyjazdem, dzięki czemu trafiłam na promocję i zakupiłam je za jedynie 24 euro. Sama podróż trwała około ośmiu godzin.
Praga to idealne miasto do zwiedzania na weekend. Jak jednak łatwo się domyślić, podczas weekendów miasto przeżywa prawdziwe oblężenie turystów z całego świata. Do Pragi przyjechałam tylko na dwa dni. Po mieście, mimo doskonale rozbudowanej sieci metra, poruszałam się głównie pieszo. Pieszym wędrówkom sprzyjała przede wszystkim piękna, złota czeska jesień, której tak niewiele było w samej Polsce. Bez względu jednak na pogodę, każdorazowo gdy podróżuję, zwiedzam większe miasta głównie pieszo, tylko w taki sposób mogę w pełni zachwycać się ich architekturą. Po przyjeździe do Pragi, w pierwszej kolejności udałam się kupić bilety na komunikację miejską, by móc dostać się do swojego hotelu. Na miejscu okazało się, że na dworcu kolejowym oraz w metrze większość biletomatów to stare automaty, akceptujące wyłącznie monety. Niewiele z tych biletomatów stoi na samych przystankach tramwajowych czy autobusowych, nie mówiąc już o automatach w autobusach czy tramwajach… To znaczne utrudnienie dla turystów. Było to dla mnie tym bardziej zaskakujące, że Praga, która rocznie przyjmuje około siedmiu milionów turystów, ma słabo dostępną oraz przestarzałą sieć biletomatów w porównaniu do Warszawy, w której przy każdym ważniejszym miejscu, z punktu widzenia turystyki, można bez problemu zakupić bilet zarówno gotówkowo w każdej formie, jak i bezgotówkowo.
Gdy już udało mi się kupić bilet w punkcie obsługi turystycznej, udałam się na przystanek, skąd odjeżdżał tramwaj w stronę mojego hotelu. Dzięki aplikacji google maps, poruszanie się po mieście, w tym korzystanie z komunikacji miejskiej, gdy jest to konieczne, nie sprawia mi większych trudności. Przygotowując się do podróży do Pragi, nie czytałam jednak o ułatwieniach dla słabowidzących, dlatego tym większym zaskoczeniem okazały się dla mnie oznaczenia przejść przez ulicę, zaprojektowane z myślą dla osób z dysfunkcją wzroku. Podobnie jak w Warszawie, również i w Pradze przy każdym chodniku zainstalowane są płyty ostrzegające oraz płyty prowadzące, z tą jednak różnicą, że są one wyłącznie w kolorach białych. Co ciekawe, pośrodku pasów zainstalowane są dodatkowo płyty prowadzące, które ułatwiają osobom niewidomym przechodzenie przez jezdnię właśnie wzdłuż tych linii. Jest to niezwykle funkcjonalne rozwiązanie, ponieważ sprawia, że niewidomi mają pewną ciągłość w poruszaniu się po chodnikach oraz przechodzeniu przez ulicę. Również przy każdym przejściu zainstalowane są przyciski dla pieszych, które wydają głośne i wyraziste dźwięki sygnalizujące moment przejścia przez jezdnię. Tak więc, po krótkiej obserwacji udogodnień dla osób niewidomych i słabowidzących w czeskiej przestrzeni publicznej oraz refleksji nad tym, co można byłoby jeszcze zmienić u nas, korzystając z ich pomysłów, przystąpiłam do tego, co lubię najbardziej, czyli zwiedzania.
Pierwszego dnia przeszłam 23 kilometry. Swoją pieszą trasę rozpoczęłam od miejsca, w którym stoi imponująca 65-metrowa brama miejska tzw. Brama Prochowa (Prašná brana), wybudowana na zlecenie Władysława II Jagiellończyka, króla Czech w okresie od 1471 do 1516 roku. Brama swą nazwę zawdzięcza temu, że po tym, jak utraciła swoje znaczenie reprezentacyjne po przeniesieniu siedziby królewskiej z tego miejsca na Hradczany, w XVII wieku została wykorzystana jako składowisko prochu. Obok Bramy Prochowej, na prawo, usytuowany jest secesyjny budynek Miejskiego Domu Reprezentacyjnego (Obecni Dům), który był świadkiem wielu ważnych czeskich wydarzeń. To w tym budynku 28 października 1918 roku ogłoszono niepodległość Czechosłowacji, a w listopadzie 1989 roku miały miejsce pierwsze rozmowy czeskich opozycjonistów z władzami komunistycznymi. Z tego miejsca udałam się w stronę czeskiej starówki.
Gdy tylko weszłam na staromiejski plac, uderzył mnie dobiegający zewsząd potężny i nieprzyjemny szum. Tysiące turystów zgromadzonych na placu otoczonym z czterech stron kamienicami sprawiają, że zwiedzanie tego miejsca, mimo wielu pięknych kamieniczek, kościoła Najświętszej Marii Pod Tynem czy św. Mikołaja oraz imponującego pomnika Jana Husa, przy takim natężeniu hałasu nie należało jednak do najprzyjemniejszych doświadczeń. Z tego powodu postanowiłam nieco przyśpieszyć zwiedzanie tej części miasta. Pośpiesznie zwiedziłam więc jej najważniejsze punkty, a na koniec udałam się w stronę Ratusza Staromiejskiego, by móc zobaczyć największą atrakcję czeskiej starówki, jaką jest znany na całym świecie jeden z najstarszych średniowiecznych zegarów astronomicznych (Zegar Orloj). Zegar ten składa się z trzech głównych części: astronomicznej – pokazującej położenie ciał niebieskich, kalendarzowej – z medalionami reprezentującymi miesiące i animacyjnej – z ruchomymi figurkami dwunastu apostołów i wyobrażeniami Śmierci, Turka, Marności i Chciwości.
Następnym po Starówce punktem na mojej trasie był Most Karola, łączący dzielnice Starego Miasto (Staré Město) oraz Małej Strany. O ile w 2004 roku mogłam w ciągu dnia swobodnie przespacerować się po nim, o tyle tym razem przejście przez ten most było mocno utrudnione. Radzę, dla większego komfortu, by zwiedzać ten most wcześnie rano, między godziną 6.00 a 7.00, wtedy jest on praktycznie do naszej dyspozycji, a my nie musimy przeciskać się przez dziki tłum. Z końcem XVI wieku na moście zaczęły pojawiać się barokowe rzeźby ukazujące świętych oraz czeskich patronów. Co ciekawe, wszystkie rzeźby są w rzeczywistości replikami, a ich oryginalne posągi znajdują się w Muzeum Narodowym w Pradze.
Po przejściu przez most udałam się w stronę kolejnej atrakcji Pragi, Hradczan, królewskiej dzielnicy na zachodnim, wysokim brzegu Wełtawy, skąd roztacza się piękny widok na zabytkową praską architekturę oraz kilka nowoczesnych wieżowców w oddali. W skład Hradczan wchodzi kompleks zamku królewskiego (założonego w IX wieku), bazylika św. Jerzego, słynna Złota Uliczka, ogrody królewskie z Belwederem oraz budowana przez sześć stuleci katedra św. Wita. Tym razem, aby móc bezpłatnie wejść na teren dziedzińca zamkowego, należało przejść przez bramki bezpieczeństwa, których w 2004 roku jeszcze nie było. Na miejscu największe wrażenie wywarła na mnie gotycka katedra św. Wita, Wacława oraz Wojciecha, w której przechowywane są klejnoty koronacyjne, a w podziemiach katedry znajdują się grobowce czeskich królów. Świątynia jest udostępniona dla zwiedzających, wstęp do nawy głównej i kaplicy św. Wacława jest darmowy, a do pozostałych części świątyni można wejść na podstawie biletów, które dostępne są w różnych wariantach, np. łączone z zamkiem i Złotą Uliczką. Ze zwiedzania Złotej Uliczki ostatecznie zrezygnowałam z tego względu, że było na niej jeszcze więcej turystów niż na samym moście Karola. Z Hradczan udałam się brzegiem Wełtawy (po drodze mijając budynek Narodni divadlo, czyli Narodowy Teatr) w stronę Wyszehradu, najstarszej dzielnicy Pragi, mocno niedocenionej przez turystów. Przy Kościele św. Piotra i Pawła, będącym również punktem widokowym na Pragę, położony jest cmentarz, do złudzenia przypominający zarówno stylem architektonicznym nagrobków, jak i panującą tam ciszą – warszawskie Powązki.
Drugiego dnia zaś postanowiłam jeszcze raz wrócić w okolice Hradczan w poszukiwaniu słynnych podzamkowych Ogrodów Wallensteina, do których nie udało mi się dotrzeć poprzedniego dnia. Na miejscu okazało się, że to prawdziwa perełka schowana w cieniu budynków, będących obecnie siedzibą czeskiego Senatu. Same ogrody zostały zaprojektowane w stylu wczesnobarokowym, a głównym ich punktem jest aleja rzeźb greckich postaci mitologicznych prowadząca do trójarkadowej loggii. Ogrody Wallensteina to doskonałe miejsce, w którym można złapać nieco oddechu od praskiego szumu i gwaru. Następnie, mostem Manesa (Mánesův most) udałam się w stronę dzielnicy Josefowa, otoczonej ze wszystkich stron Starym Miastem, gdzie również można odpocząć, spacerując w cieniu starych żydowskich synagog.
Praga kusi nie tylko swoimi zabytkami, ale i kuchnią. To, jak wspominałam na początku, także ciekawy aspekt podróży. Smakując lokalnej kuchni, można bardziej poczuć atmosferę miejsca. Smaki wiele mówią o lokalnych zwyczajach, o mieszkańcach. Chociaż muszę przyznać, że tu akurat czekało mnie niemiłe zaskoczenie, ponieważ zawsze słyszałam, że czeskie knajpki słyną ze smacznego, ale i taniego jedzenia. Tymczasem ceny okazały się stosunkowo wysokie. Ale jeśli zamierzamy pojechać z własnym prowiantem, to nawet w tej wersji „ekonomicznej” polecam spróbowanie dwóch rzeczy. Mam na myśli czeskie piwo oraz trdelnik – wykonany z walcowanego ciasta, owijany następnie wokół kija, grillowany i obsypywany cukrem czy cynamonem i podawany tylko na gorąco. Przypominał mi nieco sękacza. Nie jestem łasuchem, ale ta słodka przekąska bardzo mi smakowała.
Praga, jak każde miasto, ma swoje plusy i minusy. Z perspektywy może nieco bardziej wymagającego turysty jakim jestem, na pewno jego zaletą jest dostosowanie przestrzeni miejskiej tak, by dla wszystkich była bardziej przyjazna. Natomiast zdecydowanym minusem jest wspomniana niedostępność biletomatów i brak możliwości płacenia kartą. Jeśli innych, tak jak mnie, męczą tłumy, warto dobrze zaplanować zwiedzanie i nastawić się na wcześniejsze godziny. Albo obrać inny termin wizyty. Chociaż przyznam, że wydało mi się, że w październiku Praga nie będzie już tak oblegana, a jednak była.
W moim przypadku z pewnością nie była to ostatnia wizyta w tym mieście. Mimo że mogę powiedzieć, że zwiedziłam je w znacznym stopniu, odjeżdżając poczułam niedosyt. Jak już wspominałam podróżowanie wciąga i uzależnia. Tak więc po powrocie z Pragi marzy mi się już następna Praga. Ale tym razem w odsłonie poza sezonem, cicha, bez gwaru, szumu, nieoblężona przez turystów, najlepiej pusta… Chciałabym podczas następnej wizyty poczuć, że jest bardziej dla mnie niż dla tabunów innych przyjezdnych. Jestem przekonana, że miasto bardziej zyska w takim wydaniu i mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać, by takiej właśnie Pragi doświadczyć.
Dorota Koprowska
Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu licznikówDodano: 15-11-2017 14:00:13