Treść strony

 

Hulaj dusza, hulajnogo! – Tomasz Matczak

Chciałem zacząć swój wywód, parafrazując klasyka: hulajnoga jaka jest, każdy widzi, ale sęk w tym, że w kontekście niewidomych zabrzmiałoby to dość prowokacyjnie. Nigdy nie zastanawiałem się, jak wygląda ów znienawidzony przez naszą społeczność pojazd. Z grubsza, i owszem, wiem, bo dwa nieduże koła, wąska platforma, na której stoi kierowca, i kierownica przypominająca rogi. Gdzieś tam jeszcze akumulator i silnik, ale gdzie, nie wiem.

Hulajnogi elektryczne szybko zyskały sympatyków wśród członków mobilnego społeczeństwa aglomeracyjnego. Trudno się dziwić, bo jedzie toto samo, pedałować nie trzeba, a i oszczędność względem taksówki znaczna. Na głowę może kapać, to fakt, no i prędkość mniejsza niż samochodu, lecz biorąc pod uwagę drogowe korki w godzinach szczytu, do celu można tym ustrojstwem dotrzeć czasami nawet szybciej. Tyle że dla nas, niewidomych, jako środek transportu odpada.

I gdyby tylko to było problemem, to mam wrażenie, że o elektrycznych hulajnogach raczej nikt by nie dyskutował na forach osób z dysfunkcją wzroku. Tymczasem wydaje się, że dla wielu z nas hulajnogi elektryczne to wróg numer jeden. Tak, tak, wróg! Nie kłopot, nie utrudnienie, nie problem nawet, a właśnie wróg. A co należy zrobić z wrogiem? Walczyć, walczyć, walczyć! Wszelkimi sposobami, środkami i czym tam mamy pod ręką, z białą laską włącznie! Idealny świat to świat bez elektrycznych hulajnóg. Będzie o tym trochę dalej.

Z początku nie rozumiałem całego zamieszania. Docierały do mnie głosy, że hulajnogi elektryczne to zawalidrogi, podstępne, krnąbrne i złośliwe pojazdy, które pojawiają się nagle na kursie kolizyjnym, by boleśnie otłuc golenie czy łokcie, a nawet spowodować dotkliwy upadek.

Nie rozumiałem, aż przyszedł mój pierwszy raz. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia z elektryczną hulajnogą może się skończyć bardzo nieciekawie. Ja mam na swoim koncie szeroki wachlarz doświadczeń: od niezbyt mocnego uderzenia łokciem w kierownicę, przez przewrócenie pojazdu, okupione siniakiem piszczeli prawej, aż do – mówiąc kolokwialnie – zaliczenia gleby. Przekonałem się, że hulajnogi elektryczne wyrastają w najmniej spodziewanych miejscach i nijak nie da się wydedukować, gdzie można się na nie nadziać. Alergii na nie jednak nie mam. Wzdycham tylko ciężko, gdy natrafiam na taką, dostojnie milczącą, a przez to trudną do wykrycia, przeszkodę, czasem mnę pod nosem cierpkie słowa, kiedy odkryję ją zbyt późno, co skutkuje uderzeniem tą czy tamtą częścią ciała, a innym razem śmieję się z samego siebie. Dla zabawy sparafrazowałem nawet na własne potrzeby pewne powiedzenie: dzień bez spotkania z hulajnogą to dzień stracony!

Nad elektrycznymi hulajnogami nie pochylam się ani dosłownie, ani w przenośni. Co to znaczy? Ano tylko to, że kiedy zaatakowany niepostrzeżenie, odeprę atak na tyle skutecznie, acz niezamierzenie, że słyszę charakterystyczne, metaliczne brzęknięcie przewróconego pojazdu, to nie zatrzymuję się, aby go podnieść. Zrobiłem to raz czy dwa, ale przekonawszy się, że nie jest to wcale łatwe po niewidomemu, zaniechałem dalszych prób. Nie pochylam się także w przenośni, czyli nie działam aktywnie na polu eksterminacji elektrycznych hulajnóg lub ich totalnego ostracyzmu. Nie znaczy to jednak, że problemu nie dostrzegam.

Przepisy regulujące poruszanie się i parkowanie hulajnóg zmieniały się ostatnio kilka razy. Powiem szczerze, że nie rozumiem, dlaczego osoby decyzyjne nie sięgają po regulację z wytyczonymi miejscami parkingowymi. Coś takiego z powodzeniem działa w przypadku rowerów i wypożyczalni Veturilo. Czemu nie można zastosować tego rozwiązania w stosunku do hulajnóg? W końcu ten elektryczny pojazd, kiedy wyczerpie mu się energia, może być napędzany mocą mięśni, bo nie bez kozery nosi nazwę hulajnogi. Użytkownik mógłby zatem dojechać do wytyczonego miejsca parkingowego i byłoby po kłopocie. Tyle że pewnie ogranicza to i atrakcyjność, i mobilność hulajnóg, a co za tym idzie, zwiększa niebezpieczeństwo spadku ich popularności. Stąd już prosta droga do zmniejszenia zysków wypożyczalni, a kto chciałby mieć mniejsze zyski, gdy może mieć większe?

Ciekawą opcję zaproponował jeden z użytkowników Facebooka. Skłoniłem członków grupy „Niewidomi i niedowidzący, bądźmy razem” do wynurzeń na temat hulajnóg. O skutkach tego eksperymentu jeszcze napiszę, a teraz skupię się na wspomnianej propozycji. Chodzi o opatrzenie elektrycznych hulajnóg jakąś plakietką czy nalepką, która zwracałaby uwagę użytkownika pojazdu na oczekiwania osób niewidomych względem parkowania. Nierzadko zdarza się, że pojazd jest porzucany byle gdzie i zastawia znaczną część chodnika lub nawet wejście na schody. Taka plakietka informacyjna miałaby za zadanie dotrzeć do sumienia kierowcy hulajnogi, ale co w przypadku, gdy ów sumienia nie posiada? Cóż, jeszcze się taki nie narodził i tak dalej. Może choć w części udałoby się przekonać pasjonatów elektrycznych hulajnóg, że warto spojrzeć dalej niż koniec własnego nosa i nie porzucać pojazdu bezrefleksyjnie?

Wracając do Facebooka i wspomnianej wyżej grupy („Niewidomi i niedowidzący, bądźmy razem”), to mam nieodparte wrażenie, iż gdyby ziściły się oczekiwania niektórych z jej członków, to już za parę lat pozbylibyśmy się problemu. Wśród osób, które odpowiedziały na moje pytania o podejście do elektrycznych hulajnóg, znalazły się bowiem i takie, które rozprawiają się z pojazdami stanowczo. Jedni rzucają je w krzaki, inni po prostu na bok, a jeszcze inni twierdzą, że gdyby w pobliżu znajdował się jakiś akwen, to hulajnoga nauczyłaby się pływać. Coś mi się wydaje, że okładanie białą laską stojącego na kolizyjnym kursie pojazdu jest na porządku dziennym.

Okazało się także, o czym sam nie pomyślałem, że problemu nie mają właściciele psów przewodników. Te omijają wszelkie przeszkody, więc także i stojące cichaczem hulajnogi. A może by tak na kursie dla psów asystujących nauczyć te mądre stworzenia chwytania hulajnóg w pysk i odrzucania na bok? Tu mrugam rzecz jasna, choć wydaje mi się, że niektórzy z nas z satysfakcją przysposobiliby sobie takiego psiaka!

Czytając radykalne odpowiedzi facebookowych respondentów, pomyślałem sobie o tych wszystkich osobach, które na przestrzeni kilkunastu lat, gdy poruszam się z białą laską, znalazły się za jej przyczyną w pozycji leżącej na chodniku. Czy nie pomyślały sobie wówczas, że idealny świat to świat bez niewidomych, machających przed sobą laskami? A może tylko ja widzę tu jakąś analogię?

Zgodzę się, że nie same hulajnogi są problemem, a ci, którzy z nich korzystają, ale to wniosek trochę bez sensu, bo nic nie wnosi do dyskusji. Trzeba byłoby wprowadzić jakieś mandaty za nieprawidłowe parkowanie, choć i to pewnie działałoby w ograniczonym zakresie. W końcu mandaty wlepia policja nie od dziś, a piratów drogowych nie ubywa. Z pewnością też nie da się przekonać firm wypożyczających hulajnogi, by blokowały do nich dostęp tym, którzy nagminnie łamią zasadę parkowania niezgodnie z wytycznymi, bo to byłoby z kolei podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Oczywiście, wszelkie próby wprowadzania mądrych przepisów są jak najbardziej mile widziane, lecz odnoszę wrażenie, że przy ich wdrażaniu nikt nie bierze pod uwagę naszych postulatów. Może zresztą bierze, ale najwyraźniej przegrywamy z hulajnogowym lobby, które nie chce pójść na pewne ustępstwa. W końcu miasta także czerpią jakieś zyski z istnienia wypożyczalni, a o zyskach było nieco wcześniej, więc nie ma sensu powtarzać.

Co zatem ma zrobić taki Kowalski, który jest niewidomy i napotyka często i tyleż samo razy potyka się o zaparkowane mniej lub bardziej prawidłowo elektryczne hulajnogi? Chyba to samo, co w przypadku zmiany technologicznej na telefonicznej niwie. Pamiętam, jak wiele osób, w tym także ja, obawiało się ery dotykowych telefonów. Wieszczono cyfrowe wykluczenie i generalnie koniec świata, a jak się skończyło? Dla większości z nas chyba nie najgorzej. No cóż, takiego happy endu w kontekście hulajnóg raczej nie przewiduję. Bardziej chodzi mi o to, że musimy przywyknąć do sytuacji. Tak, mam świadomość, że każda nagle pojawiająca się przeszkoda, nie tylko hulajnoga, to potencjalne zagrożenie, ale moim zdaniem nie ma salomonowego wyjścia z hulajnogowego impasu. Dopóki parkowanie będzie dozwolone nie tylko w miejscach specjalnie przystosowanych, ale także na chodnikach, dopóty będziemy się o nie potykać i złorzeczyć mniej lub bardziej dosadnie. Takie już nasze niewidome życie.

Radykalne rozwiązania w stylu odrzucania hulajnóg na bok czy okładania ich białą laską nie są moim zdaniem godne naśladowania. Społeczeństwo już i tak przypięło nam sporo łatek, więc czy miana frustratów i nerwusów to coś, czego nam jeszcze potrzeba? Wszak nikt nie wyżywa się na innych, mniej lub bardziej sezonowych przeszkodach typu pojemniki z piaskiem zimą czy nowo ustawione kosze na śmieci. Inna rzecz, że to raczej przedmioty stacjonarne i raz namierzone, nie przemieszczają się, więc można je nanieść na swoją prywatną mapę nawigacyjną i omijać.

Ponadto okładający białą laską hulajnogę sfrustrowany niewidomy musi wyglądać dość zabawnie, więc kto wie, czy pewnego dnia nie stanie się hitem YouTube’a, Instagrama lub TikToka, a tego raczej nikt by sobie nie życzył. Lepiej chyba, takie jest moje zdanie, schować nerwy do kieszeni. W końcu hulajnogi służą ludziom, będąc przy okazji pojazdami ekologicznymi. Ja już wolę potykać się o nie niż o chodnikowe reklamy.

Tomasz Matczak

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.