Treść strony

 

Ewa Eliasz-Brantley - osoba dotąd nieznana - Renata Nowacka-Pyrlik

12 grudnia bieżącego roku w ramach „Wtorkowych imprez kulturalnych”, jakie co tydzień organizowane są w Tyflogalerii Polskiego Związku Niewidomych przy ul. Konwiktorskiej w Warszawie, odbyło się niecodzienne spotkanie. Pisząc „niecodzienne”, mam na myśli fakt, że pani Maria Szymborska, Gość wieczoru, przyszła na nie z misją nakręcenia filmu o nieprzeciętnej, i mającej ogromny wpływ na jej osobiste życie, niewidomej kobiecie – pani Ewie Eliasz-Brantley.

Spotkanie odbyło się w przeddzień 10. rocznicy śmierci pani Ewy; zmarła bowiem 13 grudnia 2007 roku. Dzień ten kojarzy się jednoznacznie z wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce, a pani Ewa jako prawnik miała znaczący udział w tym bardzo trudnym dla Polski okresie.

Pani Maria Szymborska, z wykształcenia socjolog, spotkała się w gmachu PZN z osobami niewidomymi, słabowidzącymi i zainteresowanymi problematyką braku wzroku, w celu przybliżenia nieznanej dotąd w tym środowisku sylwetki pani Ewy Eliasz-Brantley – jej życia, dokonań, cech osobowościowych. Jednocześnie Prelegentka przyszła z nadzieją, że podczas rozmowy, zwłaszcza z osobami niewidomymi, uda jej się lepiej zrozumieć „świat wewnętrzny” bohaterki mającego powstać filmu (konsekwencje utraty wzroku, sposoby radzenia sobie w sytuacji niewidzenia, bariery, ograniczenia i ich wpływ na funkcjonowanie). I że dzięki temu, łatwiej jej będzie zrozumieć, a później możliwie wiernie opowiedzieć w filmie, o podejmowanych przez panią Ewę decyzjach, o przeżywanych przez nią rozterkach, a także o wydarzeniach, które zdeterminowały jej życie. Dlatego już na początku spotkania zwróciła się z prośbą o to, by dopytywać ją o szczegóły z życia bohaterki mającego powstać filmu, a także o zgłaszanie wszelkich pomysłów dotyczących przedstawienia jej sylwetki tak, by mogła być postrzegana jako pełnokrwista osoba. Jako ktoś mający na swoim koncie niewątpliwie duże osiągnięcia, niepoddający się, walczący z wszelkiego rodzaju przeciwnościami, ale jednocześnie jak każdy człowiek mający czasem gorsze dni” – z poczuciem pustki, samotności, brakiem zrozumienia, niezaspokojonymi oczekiwaniami i pragnieniami…

Intencją pani Marii jest, by mający powstać film, przedstawiał jej bohaterkę możliwie wiernie, by zderzał ją z prawdziwymi sytuacjami, z rzeczywistością, w jakiej funkcjonowała, i wydobywał najbardziej istotne cechy osobowościowe. Nie wiem, jak inni uczestnicy tego spotkania, ale ja, słuchając o życiu pani Ewy, o jej niespożytej energii, odwadze (a może nawet brawurze) i sile charakteru, zaczęłam w wyobraźni tworzyć już sobie poszczególne sceny filmowe. Oczywiście, film to olbrzymie przedsięwzięcie pociągające za sobą ogrom zaangażowania, pracy i pieniędzy, ale skoro pani Marii Szymborskiej udało się dotychczas wykonać już wiele prac wstępnych, to mam nadzieję, że za jakiś czas będziemy mogli spotkać się w kinie, a potem dyskutować na temat filmu poświęconego tej nietuzinkowej osobie.

A skąd wziął się pomysł na film? Skąd w ogóle ta fascynacja niewidomą kobietą?

Pani Maria Szymborska mająca wówczas 16 lat poznała panią Ewę Eliasz-Brantley przed piętnastu laty. Pani Ewa pracowała wówczas w OBWE (Organizacja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Europie) i mieszkała przez dwa lata w Warszawie w tym samym bloku co młodziutka Maria. Do nawiązania pierwszego kontaktu między obu paniami doszło trochę okrężną drogą, mianowicie podczas spotkania zorganizowanego przez proboszcza dość odległej parafii. Pani Ewa trafiła tam, i została bardzo dobrze przyjęta wraz z towarzyszącym jej wszędzie psem przewodnikiem, a proboszcz, dowiedziawszy się o działalności pani Ewy, wielokrotnie zapraszał ją później na spotkania z młodzieżą i prosił, by opowiadała o sobie i swoich dokonaniach. Historia ta jest dodatkowo ciekawa ze względu na fakt, że inny proboszcz nie wyraził zgody na wpuszczanie pani Ewy z psem przewodnikiem do kościoła, który znajdował się znacznie bliżej jej miejsca zamieszkania. I właśnie na jedno z takich parafialnych spotkań młodzieży z panią Ewą trafiła Maria. W jego efekcie postać „tej niewidomej pani, która mieszkała w sąsiedztwie i chodziła z psem przewodnikiem”, stała się dla nastolatki wzorem, „autentycznym przewodnikiem po życiu, zwłaszcza w trudniejszych momentach”. Zdaniem pani Marii „pani Ewa nigdy się nie poddała, nigdy nie zatrzymała w swoich dążeniach”. Obie panie nawiązały w tamtym czasie bardziej prywatną relację, np. pani Ewa, znająca biegle kilka języków, pomagała młodziutkiej sąsiadce w przygotowaniu do egzaminów z języka angielskiego. Dużo też wtedy rozmawiały. I pewnie wpływ osobowości i dokonań pani Ewy musiał być na tyle duży, że w ubiegłym roku (po kilkunastu latach od poznania się i dziewięciu od śmierci pani Ewy), pani Maria otrzymała stypendium z Biura Kultury Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy na „zbieranie materiałów i wstępne przygotowania do nakręcenia filmu”. Dotychczas przeprowadziła kilkanaście wywiadów, między innymi odwiedziła w Londynie brata pani Ewy, a w Stanach Zjednoczonych jej byłego męża. Rozmawiała z różnymi ludźmi, którzy ją znali. Zaangażowała też do swojej pracy przyjaciółkę, która ma kontakt z branżą filmową. Przygotowana została już pierwsza wersja scenariusza.

A wracając do początku, czyli spotkania na Konwiktorskiej, Pani Maria chciałaby poznać na każdym etapie prac przy tym filmie opinie ludzi niewidomych i specjalistów na temat sposobu opowiedzenia o życiu niewidomej osoby. Oczekuje, że film powstanie w wyniku pracy zbiorowej, że będzie oparty na prawdziwych przesłankach i na autentycznych doświadczeniach głównej bohaterki.

Tymczasem chciałam podzielić się usłyszanymi podczas spotkania w PZN informacjami dotyczącymi życia bohaterki mającego powstać filmu. Być może pani Ewa Eliasz-Brantley stanie się dla kogoś też takim „przykładem skutecznego radzenia sobie, pomimo ewidentnych problemów”, „drogowskazem”, czy „przewodnikiem”, jakim jest od piętnastu lat dla pani Marii Szymborskiej.

Ewa Eliasz przyszła na świat w towarzystwie brata bliźniaka w Londynie w roku 1949. Ich rodzicami była para z Polski, która trafiła do Anglii po traumatycznych doświadczeniach wojennych (matka straciła pierwszego męża, jakiś czas spędziła na Syberii; ojciec stracił pierwszą żonę). Od początku życia Ewa była słabszym dzieckiem w porównaniu z bratem, często chorowała, i już w dzieciństwie stwierdzono u niej reumatoidalne zapalenie stawów. Jednocześnie była bardzo utalentowana, zwłaszcza muzycznie. Uczęszczała do Konserwatorium Muzycznego, gdzie grała na fortepianie. Zapowiadała się na bardzo dobrą pianistkę. W wieku 19 lat miała zagrać ważny koncert podsumowujący rok akademicki; podczas tego koncertu, na sali planowano obecność Królowej Angielskiej. Presja i trema były więc ogromne. Ale kilka tygodni przed tym ważnym dla niej wydarzeniem, Ewa przeszła zabieg okulistyczny. W jego wyniku na skutek błędu lekarskiego całkowicie straciła wzrok. Na uwagę zasługuje fakt, że lekarz przeprowadzający operację poczuwał się do odpowiedzialności za dalszy los pacjentki. I aby w jakiś sposób wynagrodzić jej tę bolesną stratę, przez wiele lat starał się w różny sposób pomagać i wspierać ją w uporaniu się ze wzrokową niepełnosprawnością.

Posunięciem mającym na celu zmuszenie pacjentki do działania (tak, by nie rozpamiętywała swojej tragedii, zamknąwszy się w domu), było załatwienie jej czteromiesięcznego kursu językowego w Niemczech. A także przekonanie nowo ociemniałej dziewczyny, że jeśli przed utratą wzroku mogła zagrać koncert „z zamkniętymi oczami”, to może to zrobić równie dobrze – nie widząc. Pani Ewa podjęła wyzwanie i zagrała. Prawdopodobnie ta decyzja i determinacja z jaką to zrobiła, dała jej siłę do pokonywania następnych, też niełatwych decyzji.

A dalsza historia jej życia, to całe pasmo zmagania się z rozlicznymi problemami i pokonywanie ich. Ale przy tym wykazywanie się ogromną siłą, uporem i ambicją.

Dzięki ojcu Ewa skończyła romanistykę na uniwersytecie pod Londynem, a następnie, otrzymawszy stypendium, znalazła się w gronie studentów prawa na Harvardzie w USA. Podobno bardzo i wtedy, i w całym swoim późniejszym życiu, pragnąc przeciwdziałać krzywdzącym stereotypom o niewidomych jako osobach biednych, zaniedbanych, wycofanych itp., dbała o swój wygląd zewnętrzny, np. nosiła szpilki na wysokich obcasach, robiła wszystko, by jej ubiór był modny i nienagannie dobrany.

Jednocześnie dokładała wszelkich starań, aby przysługujące jej prawa jako osobie niewidomej były w pełni respektowane. Była osobą bardzo szczerą, otwartą i pewną siebie. Na przykład, gdy ktoś zwrócił jej uwagę, że do parku nie można wchodzić z psami, to potrafiła odpowiedzieć: „Chyba ktoś tu jest bardziej ślepy ode mnie, skoro nie widzi, że to mój pies przewodnik”. Albo gdy zwracano się do osoby jej towarzyszącej zamiast do niej, to często mówiła: „Ja tylko nie widzę, ale słyszę”. Z powodu problemów reumatycznych miała bardzo słabe czucie w palcach, więc unikała brajla. Uczyła się przy pomocy nagrywania na kasety magnetofonowe. Oczywiście, odsłuchiwanie ich zabierało jej bardzo dużo czasu, ale dzięki doskonałej pamięci i przymusowi słuchania wszystkiego, co nagrała, zdobyła olbrzymią wiedzę z zakresu prawa. I później dzięki temu bardzo sprawnie poruszała się w tej tematyce. Nie poruszała się z białą laską, za to miała kilka dobrze wyszkolonych psów przewodników, z którymi odbywała bliższe i dalekie podróże.

Wyszła za mąż za prawnika Toma Brantleya (był osobą widzącą), który jej pomagał w różnych sprawach wymagających wzroku. Z opowieści Pani Marii wnioskuję, że pozostawał on raczej w cieniu swojej silnej, pewnej siebie i chyba dominującej żony. Ich małżeństwo rozpadło się po 25 latach. Dzieci nie mieli.

Pani Ewa początkowo pracowała jako wykładowczyni prawa na kilku uniwersytetach, potem zrezygnowała z tych prac, ale przez całe życie była osobą niezwykle aktywną. Wciąż szukała i korzystała z wszelkich możliwości wyjazdów, np. w ramach wolontariatu, angażowania się w coś, co pozwalało jej żyć aktywnie i wykorzystywać zdobytą wiedzę i doświadczenia. Spojrzawszy na jej CV, pewna pani profesor w Bostonie stwierdziła, że nie było w nim dłuższego „zaczepienia się, ciągłości pracy”. Ale pomimo tego, że Pani Ewa nie miała stałego zatrudnienia (70 proc. osób niewidomych w USA go nie ma), to starała się być między ludźmi i wykorzystywać pojawiające się sytuacje do uczestniczenia w różnych wydarzeniach.

Tak więc, gdy tylko nadarzała się okazja wyjazdu w jakiś obszar konfliktu, np. do byłej Jugosławii, do Tybetu, Indii, czy Afganistanu, to Pani Ewa jako wolontariusz-prawnik, w ramach jakiejś organizacji pozarządowej (np. „Lekarze bez granic”), natychmiast tam wyjeżdżała i brała udział w trudnych procedurach prawnych.

Będąc związaną z Polską, bardzo się też zaangażowała w czasach „Solidarności” (wykonywała wówczas mnóstwo telefonów, zgłaszając się w różne miejsca z ofertą swojej pomocy). Mając obywatelstwo brytyjskie i mówiąc biegle po polsku, zyskiwała szacunek i poważanie tym, że kładła duży nacisk na kwestie merytoryczne i była w swojej dziedzinie specjalistką. Dodatkowo, posiadając rozległe kontakty i znając specyfikę naszego kraju jeszcze z okresu, kiedy widziała, była świetnie przygotowana do pracy wśród Polonii amerykańskiej.

Postulowała, aby Organizacja Narodów Zjednoczonych zajęła się przypadkami łamania praw w Polsce. W tym celu dążyła w kierunku prawa humanitarnego i wystarała się, wspólnie z Ireną Lasotą, współpracowniczką, by wystąpić za pośrednictwem organizacji pozarządowych na forum ONZ i przedstawić sytuację w Polsce. Mówiła o niej przez dwie minuty, oczywiście z pamięci, na co zareagował jakiś polski PRL-owski ambasador przy ONZ, który stwierdził, że „organizacje te posługują się ślepymi agentami”.

Pani Ewa miała wielu przyjaciół, którzy doceniali jej profesjonalizm. Na tym Forum też tacy się znaleźli, ponieważ jeden z przedstawicieli ONZ wyjaśnił, że Pani Brantley była studentką Harvardu i jest wysokiej klasy specjalistą prawa międzynarodowego, a drugi z kolei potwierdził, że osoba zabierająca głos w sprawie Polski, była jego wykładowczynią na uniwersytecie i nie może być niczyim agentem.

Pani Ewa brała też udział w pracach prawnych na forum ONZ dotyczących osób niepełnosprawnych. Niestety, w jej karierze zdarzały się też inne wrogie wypowiedzi (np. kwestionujące jej niepełnosprawność). Wówczas „nasza bohaterka”, doprowadzana do ostateczności, potrafiła w takich sytuacjach wyjąć i pokazać, zarzucającym jej oponentom oszustwo, swoje protezy oczne.

Pani Maria, zbierając informacje o niewidomej pani prawnik, poznała wiele anegdotycznych opowieści z jej życia. Jedną z nich jest fakt, że do osiągnięcia jakiegoś celu Pani Ewa „wykorzystywała też swoje psy”. Na przykład jeżdżąc na sesje ONZ związane z Chinami i obroną Tybetu, gdy chciała przekonać jakiegoś ambasadora do swoich racji, podchodziła do niego z psem i mówiła: „Mój Sebastian chciałby się z panem ambasadorem poznać”; w ten sposób, walcząc o ważne dla niej sprawy, zyskiwała przychylność decyzyjnych osób. Jednym z ważnych działań Pani Ewy było zaangażowanie się w łagodzenie konfliktu w byłej Jugosławii, zwłaszcza w Kosowie. Jej wiedza i profesjonalizm powodowały, że chętnie ją tam zapraszano, a ona, w ramach organizacji pozarządowych, jeździła i uczestniczyła w różnego rodzaju konferencjach. Ale było też niebezpiecznie. Na przykład w Kosowie przytrafiła jej się bardzo nieprzyjemna sytuacja, kiedy ją porwano, wywieziono gdzieś bez jej psa przewodnika, i wyrwano kartę stałego pobytu z paszportu. Ona jednak po uwolnieniu, pomimo towarzyszącego jej strachu, wywiozła stamtąd, okupując strasznym bólem, ukryte za protezami ocznymi jakieś ważne mikrofilmy.

Gdy zaangażowała się (znów w ramach wolontariatu) w walkę o prawa człowieka w Tybecie, spotkała się z Dalajlamą. Ten, spostrzegłszy jej ogromne zmęczenie, powiedział: „Zwolnij, już nie musisz sobie niczego udowadniać”. Prawdopodobnie wówczas na skutek tego spotkania trochę zwolniła swoje tempo życia i zmieniła perspektywę. Przeszła z „bycia zawsze w środku konfliktu i ciągłego udowadniania sobie i innym, że pomimo swoich problemów może osiągać wielkie rzeczy” na: „chcę teraz dawać coś innym”. Pojechała np. do Bośni, a później napisała raport o sytuacji sierot w Sarajewie. Podczas tego pobytu przydarzyła jej się niezwykła historia. Jej pies w pewnej chwili nieoczekiwanie zaczął się „dziwnie” zachowywać. Gdy wszyscy wraz z dziećmi wybiegli na zewnątrz, w budynek ten trafił pocisk. Po rozstaniu się z mężem Pani Ewa wpadała w depresję. Często zmagała się z pustką i samotnością. Zmarła nagle w wieku 58 lat we śnie. Jej sylwetka może budzić z jednej strony podziw, może nawet zazdrość, była bowiem postrzegana jako osoba niezwyciężona, waleczna, obdarzona niezwykłą siłą, charyzmą i energią, ale z drugiej – jak każdy człowiek, miała też bardzo trudne momenty w swoim życiu.

Życzę Pani Marii, by udało Jej się ukazać jak najwierniej postać Pani Ewy w filmie, i mocno trzymam kciuki za jego szybkie powstanie!

Renata Nowacka-Pyrlik, instruktor ds. rehabilitacji podstawowej niewidomych i słabowidzących

Projekt Sąsiadka. Niezwykłe życie Ewy Eliasz jest współfinansowany ze Stypendium artystycznego m.st. Warszawy

http://symbole.um.warszawa.pl/znak-promocyjny-pliki-do-pobrania

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników