Treść strony

 

Dostępność to proces, w którym właśnie jesteśmy - Agata Pisarska

O wyzwaniach i możliwościach w działalności na rzecz osób z niepełnosprawnościami oraz o dobrym czasie na wdrażanie szeroko pojętej dostępności rozmawiamy z Justyną Kucińską, od lipca 2019 roku prezeską zarządu Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego (FIRR).

Agata Pisarska: – Już ponad pół roku temu w lipcu 2019 objęła Pani stanowisko prezesa zarządu FIRR, czy możemy pokusić się już o jakieś pierwsze podsumowanie?

Justyna Kucińska: – Myślę, że to zbyt krótki czas, by robić podsumowanie, gdyż życie organizacji w Polsce uzależnione jest od finansowania projektowego. Działania, które realizujemy obecnie i decyzje o ich kierunku, były podejmowane wspólnie z zespołem za rządów poprzedniego prezesa Aleksandra Waszkielewicza. Osoby przychodzące do pracy w FIRR identyfikują się z misją i zadaniami, które realizujemy, nic nie uległo zmianie w realizacji działań na rzecz osób z różnymi niepełnosprawnościami. Nowe jest to, że zarząd składa się z trzech osób. Oprócz mnie są to dwie wiceprezeski: Joanna Bryk i Anna Rozborska, przedtem zarząd był jednoosobowy. Dzięki temu możemy dyskutować i podejmować decyzje, udzielając sobie nawzajem wsparcia.

– Jakie projekty realizuje FIRR, czy tylko skierowane do osób z niepełnosprawnością wzroku, czy też działacie szerzej – na rzecz osób z innymi niepełnosprawnościami?

– Historycznie, początki FIRR wiążą się z działaniami skierowanymi do osób z niepełnosprawnością sensoryczną, głównie wzrokową. W tej chwili, po 17 latach istnienia organizacji, realizujemy projekty na rzecz osób z różnymi niepełnosprawnościami. Nie specjalizujemy się w jednym obszarze jak np. aktywizacja zawodowa czy społeczna, ale zajmujemy się szeroko rozumianym wsparciem osób niepełnosprawnych oraz poprawą funkcjonowania ich otoczenia. Mam tu na myśli np. szkolenia dla otoczenia osób niepełnosprawnych. Od lat pracujemy nad aktywizacją zawodową osób z niepełnosprawnościami, mamy też projekty skierowane do osób, które uczą się i nabywają samodzielność, zapewniamy usługi asystenckie, monitorujemy tworzenie prawa, promujemy dostępność stron internetowych. Mimo że część projektów jest bez udziału samych osób niepełnosprawnych, to zawsze celem jest poprawa ich sytuacji. Filarem naszych działań od zawsze, a teraz szczególnie, jest wdrażanie dostępności, która dotyczy różnych aspektów życia – chodzi o dostępność cyfrową, przestrzeni publicznej czy komunikacji z osobami niepełnosprawnymi. Jesienią ubiegłego roku podpisaliśmy umowę na realizację projektu „Dostępna szkoła”, w ramach którego będziemy pomagać szkołom podstawowym, także tym rejonowym, stać się placówkami dostępnymi dla wszystkich – również dla uczniów z niepełnosprawnościami, rodziców małych dzieci czy seniorów. Od dawna współpracujemy z wieloma uczelniami, z którymi wspólnie poprawiamy ich dostępność dla studentów. Od wielu lat realizujemy projekt „Samorząd równych szans”. Obecnie pracujemy nad echolokacją. Jest już aplikacja związana z poruszaniem się, plan kształcenia trenerów orientacji przestrzennej w zakresie echolokacji. Przenosimy to z innych krajów na grunt polski, w przyszłości może to być pomocne dla osób z niepełnosprawnością wzroku. Najważniejsze dla nas jest zawsze bycie blisko człowieka, a więc bezpośrednie wsparcie.

– Który z tych obszarów działań FIRR jest dla Pani najważniejszy, najbliższy sercu lub który uznaje Pani za szczególnie ważny w tym czasie?

– Z racji tego, że sama jestem osobą z niepełnosprawnością, każdy projekt jest dla mnie ważny. Rozumiem potrzebę poprawy dostępności cyfrowej i konieczność zmian w przestrzeni publicznej, ale też rozumiem potrzebę szkoleń dla otoczenia osób z niepełnosprawnościami, urzędników, pracowników uczelni, szkół. Pod każdym z tych działań się podpisuję i identyfikuję się z nimi. Pracujemy zespołowo, fundacja to blisko pięćdziesięciu pracowników w kilku miastach Polski. Tworzymy małe zespoły projektowe, które zajmują się danym działaniem, ale nie oznacza to, że mój projekt jest dla mnie ważniejszy niż ten realizowany przez inny zespół. Patrząc horyzontalnie i globalnie na całość działań fundacji, to kierunek, w którym chcemy iść.

– Jakie jest Pani osobiste doświadczenie?

– Z pewnością, kiedy wybierałam szkołę średnią czy studia, w najczarniejszym scenariuszu nie brałam pod uwagę tego, że stanę się osobą z niepełnosprawnością. Od dziecka chorowałam na cukrzycę insulinozależną i choć wiedziałam, że mogą pojawić się powikłania, nie zakładałam, że mnie to dotknie. To był dla mnie trudny czas, bo skończyłam liceum ekonomiczne ukierunkowane na pracę w księgowości czy rachunkowości. Kiedy zaczęłam tracić wzrok, wiedziałam, że praca w tym zawodzie będzie trudna – jeśli nie niemożliwa. Wybrałam więc taki kierunek na studiach, który pozwoliłby mi zwiększyć moje możliwości na rynku pracy. Nie przewidywałam, że trafię do organizacji pozarządowej. Przez pierwsze siedem lat pracowałam w zakładzie pracy chronionej, gdzie udzielałam informacji z ramienia Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa dotyczących branży rolno-spożywczej. Potem poznałam środowisko organizacji pozarządowych, zaczęłam z nimi współpracę, najpierw wolontarystyczną, potem na zlecenia, aż w 2010 roku zostałam zatrudniona w FIRR. Wcześniej już współpracowaliśmy, byłam trenerem na szkoleniach świadomościowych. Na przestrzeni tych 20 lat, kiedy jestem osobą niepełnosprawną, widzę wiele zmian. Wiem, że dużo pracy przed nami, ale jesteśmy na dobrej drodze i cieszy mnie, że poprzez pracę w organizacji mogę uczestniczyć w czymś ważnym. Musimy pamiętać, że dostępność to proces, nie zadzieje się to za sprawą jednego rozporządzenia, ustawy, ale dzięki pracy u podstaw, którą właśnie wykonujemy. Moje doświadczenie w pozarządówce jest dość różnorodne, pracowałam z osobami niepełnosprawnymi jako trener, doradca zawodowy, coach, bo takie są moje kwalifikacje, ale też taka była potrzeba. Koordynowałam projekty, na przykład te związane z monitoringiem wdrażania Konwencji ONZ o prawach osób niepełnosprawnych, brałam też udział w działaniach rzeczniczych.

– Wcześniej wspomniała Pani o jednym z projektów realizowanych przez FIRR, chodzi o „Dostępną szkołę”. W obszarze edukacji wciąż jest wiele do zrobienia. Nad czym pracujecie?

– Od kiedy pamiętam, zawsze zajmowaliśmy się tematem edukacji włączającej, choć nie prowadzimy żadnej placówki. To nie jest przypadek, ale widzenie konieczności zmian w tym obszarze. Temat edukacji bez barier jest nam bliski także dlatego, że około 30 proc. pracowników fundacji to osoby z niepełnosprawnością, są też wśród nich rodzice dzieci niepełnosprawnych.

W tej chwili pracujemy nad modelem dostępnej szkoły wspólnie z drugim realizatorem projektu – Fundacją Fundusz Współpracy. Model będzie testowany w kilkudziesięciu szkołach w Polsce. Ufamy, że będzie to miało siłę rażenia, i że wiele placówek poprawi dostępność w ramach udziału w projekcie. Zdajemy sobie sprawę, że często szkoły nie mają środków i wiedzy, jak zapewnić dziecku odpowiednie wsparcie w miejscu zamieszkania, żeby mogło pobierać edukację w swojej szkole rejonowej razem z rówieśnikami, a nie gdzieś w ośrodku specjalnym, często daleko od miejsca zamieszkania. Pewnie im większe miasto, tym lepiej wygląda kwestia edukacji włączającej, ale nie oznacza to, że w Krakowie czy Warszawie nie ma z nią problemów i rodzice nie muszą przechodzić trudnej ścieżki rozmów ze szkołą czy gminą, żeby ich dziecko mogło bez przeszkód ukończyć szkołę blisko domu.

– Czego w Pani opinii potrzeba teraz najbardziej środowisku osób z niepełnosprawnością w Polsce?

– Z mojego punktu widzenia, bo tylko tak mogę się wypowiadać, to jest naprawdę dobry czas dla osób z niepełnosprawnościami. Mamy program Dostępność Plus, który przewiduje naprawdę duże środki na działania dotyczące likwidacji różnych barier. To jest ten moment, o który organizacje przez wiele lat zabiegały, inicjując różne działania, teraz mogą realizować konkretne działania. Mamy prawo, choćby ustawę o zapewnieniu dostępności cyfrowej, dostępności dla osób ze specjalnymi potrzebami czy ustawę o świadczeniu dla osób niesamodzielnych. Oczywiście, przepisy nie są doskonałe i można zgłaszać tam wiele poprawek, ale jest to prawo, które daje podstawę do tego, żeby konkretne rzeczy zmieniać. Życzyłabym sobie i innym organizacjom wytrwałości i determinacji, żebyśmy nie przestawali działać, bo uważam, że jest to dobry moment na to, żeby coraz bardziej zmieniać otaczającą nas rzeczywistość.

– Weszła Pani w środowisko osób z niepełnosprawnością wzroku jako młoda, wstępująca w dorosłość kobieta. Jak postrzega Pani tę grupę społeczną?

– Nie identyfikuję się tylko z grupą osób z niepełnosprawnością wzroku. Pracuję w organizacji, która zajmuje się różnymi niepełnosprawnościami. Bardzo duża część uczestników naszych projektów to osoby z zaburzeniami psychicznymi, z autyzmem czy niepełnosprawnością intelektualną, które nie otrzymują wystarczającego wsparcia systemowego. Ja 20 lat temu trafiłam naturalnie do grupy osób niewidomych. Uczestnictwo w klubie pracy czy wyjazdy rehabilitacyjne w Polskim Związku Niewidomych to były bardzo ważne pierwsze kroki, które stawiałam jako osoba, która właśnie straciła wzrok. W momencie pojawienia się niepełnosprawności wsparcie od najbliższych, otoczenia, środowiska jest kluczowe. W tej chwili spotykam na ścieżce zawodowej osoby z różnymi rodzajami niesprawności i uważam, że jesteśmy różni i potrzeby wszystkich grup są ważne. Chodzi o to, by znaleźć wspólny mianownik i kompromis. Doświadczenie wskazuje także, że często ktoś deklaruje gotowość do działań, a rzeczywiście nie pokrywa się to z jego motywacją. Ale też trudno mi powiedzieć, czy nie jest to domena ogólnospołeczna, że deklaracja nie idzie w parze z działaniem, a przynajmniej nie zawsze. Czasem więc pojawia się frustracja, że ktoś zgłasza się do projektu, deklaruje chęć, a potem musimy wciąż zapraszać, dzwonić, motywować. Czasem trudno odsiać tych, którzy naprawdę potrzebują i chcą, a którzy nie.

Niejednokrotnie, na przykład osoby, które tracą wzrok, nie są gotowe zmierzyć się z tym, co dzieje się w ich życiu. Ja dość szybko wyszłam z czterech ścian, nawet na przekór rodzinie, która chętnie trzymałaby mnie pod kloszem. Życie jest jedno i każda godzina bezczynności zubaża nas o coś, co możemy przeżyć, a co może być wspaniałe, pouczające, wartościowe. Sami podejmujemy decyzje i sami ponosimy ich konsekwencje, a to, że jesteśmy niewidomi nie zwalnia nas z odpowiedzialności za nie. Ale też nikt nie powinien wpływać na nasze decyzje, jeśli chcemy, żeby życie potoczyło się tak a nie inaczej, to dlaczego nie. Naszą rolą jako organizacji jest pokazywanie, że można się przynajmniej starać, aby codzienność wyglądała lepiej, inaczej. Zawsze mówię, że chciałabym, aby mi przynajmniej nikt nie przeszkadzał.

– Jak Pani ocenia fakt, że pełnomocnikiem rządu ds. osób niepełnosprawnych została osoba niewidoma (Paweł Wdówik – red.)? Jakie nadzieje możemy z tym wiązać?

– Ogromnie mnie to cieszy, że po raz pierwszy w historii tego stanowiska jest to osoba z niepełnosprawnością, tym bardziej niewidoma. Bo chodzi o to, żeby rzeczywiście ktoś, kto jest na takim stanowisku, znał problem nie tylko od strony teoretycznej, ale i praktycznej. Wiążę z tym faktem ogromne nadzieje, jest to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Wiem, że nie wszystko zależy od niego, powołanie pełnomocnika z niepełnosprawnością nie znaczy, że nagle wszystko się poprawi. Ufam jednak, że Paweł Wdówik będzie miał moc przekonywania, aby jego plany i pomysły mogły być wcielane w życie. Życzę mu powodzenia i trzymam kciuki. Od dawna współpracujemy ze stroną rządową, bo to ważne, by szukać drogi porozumienia. Na pewno pełnomocnik może liczyć na pomoc i wsparcie wielu organizacji, więc to też powinno być atutem w drodze do realizacji jego planów.

– Dziękuję za rozmowę.

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.