Treść strony

 

Dostaniesz od karate tyle, ile sam w nie włożysz – Rozmawia Radosław Nowicki

W sporcie niepełnosprawni, w tym także niewidomi, coraz chętniej garną się do dyscyplin, które dotychczas były zarezerwowane przede wszystkim dla osób widzących. Jedną z nich jest karate – wywodząca się z Japonii sztuka walki i samoobrony, która uczy także samodoskonalenia się poprzez trening. Cechuje się koniecznością wykazania sporego refleksu oraz dynamicznością, a jednak osoby z dysfunkcją wzroku mogą odnaleźć się w karate, co potwierdza Dawid Gwoździk, który od ośmiu lat trenuje w Bełchatowie tę dyscyplinę sportu. Obecnie ćwiczy pod okiem Tomasza Jończyka, mistrza Europy i wicemistrza świata w karate tradycyjnym. Przed nim egzamin na pierwszy brązowy pas, a później starania o pas czarny. O swojej pasji rozmawia z Radosławem Nowickim.


Radosław Nowicki: – Zacznę naszą rozmowę od trochę przewrotnego pytania. Czy zbitka słów „niewidomy karateka” się nie gryzie, nie brzmi trochę jak oksymoron?
Dawid Gwoździk: – Ludziom wydaje się często, że osoba niewidoma siedzi w czterech ścianach, a jeśli już ma pracę, to funkcjonuje tylko między nią a domem. Wielu sądzi, że brak wzroku jest poważnym ograniczeniem. Tymczasem wszelkie bariery tkwią w głowie. Nie można sobie do niej wbijać tego, że jeśli ktoś nie widzi, to nie może robić ciekawych rzeczy i uprawiać na przykład karate. Zresztą to nie jest tak, jak wyobrażają sobie osoby widzące, które przy zamkniętych oczach stają się bezradne. Ja miałem kilkanaście lat, aby przyzwyczaić się do życia w takich warunkach. Jest wiele metod opracowania sobie strategii walki z osobami widzącymi. W ogóle jestem przeciwnikiem sparingów dwóch osób niewidomych ze sobą, ponieważ karate jest sztuką walki, a żeby umieć się bronić, to trzeba walczyć z przeciwnikiem, który może stanowić realne zagrożenie. Na ulicy takim będzie pełnosprawny, raczej duży, silny, przepakowany facet, a nie inna osoba niewidoma.

R.N.: – A skąd u Pana wzięło się zainteresowanie właśnie sztukami walki, w tym przede wszystkim karate?
D.G.: – Jest to dość nietypowa historia. Zainteresowałem się karate od momentu, w którym zobaczyłem „Wejście smoka”. Nietypowość tej sytuacji polega na tym, że w tym filmie nie było pokazane karate, a kung-fu (chińska sztuka walki – przyp. red.). No, ale wielu ludzi myli te style walki. Sam wtedy również myślałem, że to jest karate. O tym filmie po raz pierwszy usłyszałem, kiedy miałem siedem lat, ale dopiero w wieku dwudziestu pięciu zacząłem trenować.

R.N.: – Dlaczego tak długo musiał Pan z tym czekać?
D.G.: – Wcześniej nie było takiej możliwości. Wiadomo, że jak się nie widzi, to najlepiej na początku mieć lekcje indywidualne, na których będzie można nauczyć się wszystkich nazw technik i ich wykonywania. Jest ich bardzo dużo. Jeśli chodziłbym na zajęcia grupowe, to przecież gdyby trener zaczął mi wszystko pokazywać, to nie miałby czasu dla innych. Dlatego uważam, że przez pierwsze dwa, trzy lata warto poświęcić czas na treningi indywidualne, a później dopiero przejść do grupy. W niej już do zajęć dojdą sparingi. Jednak dobrze jest iść do kogoś, kto prowadzi zajęcia w nowoczesny sposób. Wielu trenerów, którzy zajęli się karate w latach siedemdziesiątych minionego wieku, prowadzi zajęcia w ten sposób, że ubierają swoich podopiecznych w ochraniacze, w których wyglądają oni jak rycerze pod Grunwaldem, a zamiast walczyć, każą się dotykać. W trakcie treningów u Tomka Jończyka są już dużo mocniejsze uderzenia, żeby można było poczuć, że zrobiło się błąd. To prowadzi do przemyśleń na temat tego, co zrobiłem źle, co mogłem wykonać lepiej. Nie mamy żadnych ochraniaczy. Oczywiście, można zakładać napierśniki czy ochraniacze na zęby, ale nie mamy już zabezpieczenia na podudzia czy stopy. Prowadzimy rzeczywistą walkę.

R.N.: – A ma Pan wiedzę dotyczącą tego, czy w Polsce dużo jest osób mających problem ze wzrokiem, które uprawiają karate?
D.G.: – Fenomenalna jest dziewczyna, która na imię ma Aneta i jest z Zielonej Góry. Ma protezy rąk i nóg, chyba nie ma nosa, a na dodatek prawie w ogóle nie widzi, a ma drugi dan, co oznacza już zaawansowany stopień mistrzowski. W tym roku była u nas na obozie. Byliśmy nawet w jednej parze treningowej, ale nikomu z nas nic się nie stało (śmiech).            

R.N.: – A są w Polsce ośrodki, które zajmują się szkoleniem grup niewidomych, czy raczej każda osoba z dysfunkcją wzroku na własną rękę musi szukać sobie możliwości odbywania treningów?

D.G.: – Wiem, że w Krakowie była grupa niewidomych, którzy trenowali kung-fu, ale nie wiem, czy ona jeszcze istnieje. Osoby z dysfunkcją wzroku raczej samodzielnie szukają możliwości rozwijania się w taki sposób. Fajnie jest walczyć z widzącymi. To wydaje się nieprawdopodobne, ale to jest możliwe, ba – nawet możliwe jest wygrywanie takich walk.

R.N.: – A miał Pan jakieś obawy przed walkami z osobami widzącymi?
D.G.: – Nie, nigdy nie miałem żadnych obaw. Jestem odważnym człowiekiem. Mam swoje ulubione rozpoczęcie walki albo danej akcji w trakcie walki, które polega na tym, że zgarniam gardę przeciwnika i wtedy automatycznie wiem, gdzie on jest, jak daleko ode mnie.

R.N.: – Trudne było przekonanie trenerów do tego, że może Pan ćwiczyć z osobami widzącymi?
D.G.: – Trenerzy starej daty mają przekonanie, że do uprawiania karate trzeba widzieć. Nie wyobrażają sobie tego, że poradziłbym sobie w walkach z osobami widzącymi. Nie warto się nad tym zastanawiać, tylko zobaczyć, jak osoby niewidome radzą sobie w takich starciach. Tak zrobił mój obecny trener, który obserwował przez dwa tygodnie, jak ja ćwiczę, a kiedy zobaczył, że wszystko jest w porządku, dopuścił mnie do walk.

R.N.: – Czyli bariera tkwi w głowach tych trenerów i związana jest ze stereotypowym postrzeganiem osób niewidomych?

D.G.: – Myślę, że tak. Chciałbym uniknąć słowa dyskryminacja, może bardziej jest to taka nadmierna ostrożność, obawa, że coś może się stać. Jak ten biedny niewidomy sobie poradzi, gdy doskoczy do niego widzący? Najlepiej po prostu wykonać test i jeśli wszystko jest OK – dopuścić do walki. Przecież wiadomo, że nie chcemy zrobić sobie krzywdy. Nawet jeśli niewidomy zostanie trafiony jakimś mocniejszym uderzeniem, to jeśli jest wytrenowany, nic mu się nie stanie.

R.N.: – A  jak do walk z Panem podchodzą osoby widzące? Nie jest to dla nich szok? Może dają Panu fory?
D.G.: – Na początku było pewnego rodzaju badanie terenu – na ile ja sobie radzę, na ile oni mogą sobie pozwolić. Było widać też z ich strony chęć pomocy, aby mi było łatwiej. A jak okazało się, że można ze mną toczyć normalną walkę, to już żadnej taryfy ulgowej nie mam. Czasami lejemy się jak wściekłe psy (śmiech).

R.N.: – A jaka pomoc jest Panu potrzebna przy nauce nowych technik?
D.G.: – Są takie układy, które nazywają się kata, są to walki z wyimaginowanymi przeciwnikami. Kiedy uczymy się nowego kata, to jest tam kilkadziesiąt technik, które trzeba zrobić w odpowiednim układzie, tempie, z odpowiednią siłą. Trener najpierw pokazuje kata całej grupie. Ona następnie trenuje, a wówczas podchodzi do mnie i uczy mnie. Wygląda to tak, że prezentuje mi kilka technik, czyli dany wycinek układu walki, żebym był w stanie to zapamiętać. Jak już się tego nauczę, to robię go dwadzieścia razy i przechodzę do następnej sekwencji. Następnie są powtórzenia i robię to wszystko od początku, łącząc te dwa odcinki w całość. I tak aż do nauki całej sekwencji kata.

R.N.: – A jakie cechy w ogóle według Pana kształtuje karate?
D.G.: – Przede wszystkim uczy cierpliwości, spokoju, opanowania. Pokazuje, że można osiągnąć coś, co się chce, tylko trzeba do tego ciężkiej pracy. Nic się nie dzieje na pstryknięcie palca. Ogólnie karate jest pracą nad sobą. Można wyćwiczyć sobie też koncentrację, nauczyć się nie rozpraszać, ale maksymalnie skupiać nad danym zadaniem, by wykonać je starannie, niezależnie od okoliczności, które są w życiu.

R.N.: – Ale karate opiera się na dużej dynamice, refleksie. Jak z tym jest w stanie poradzić sobie osoba niewidoma?
D.G: – Można sobie z tym poradzić. Wiadomo, że im dłużej się trenuje, tym refleks jest lepszy, poprawia się dynamika, poprawia się sprężystość mięśni, a włókna szybkokurczliwe się wyrabiają. Przy czym trzeba wypracować własną technikę walki. Ja mam bardzo ruchliwą gardę, przez co przeciwnik nie wie, w którym momencie ją zmienię – jej układ lub kąt nachylenia.   
  
R.N.: – Umiejętności z maty przydały się Panu w codziennym życiu?
D.G.: – Kilkakrotnie. Raz broniłem kobiety w ciąży, innym razem ośmiomiesięcznego chłopczyka. Stawałem także w obronie swojej dziewczyny, która jest czarnoskóra. Niestety, są to osoby, które są często narażone na różnego rodzaju zaczepki i agresywne zachowania w naszym „tolerancyjnym” kraju. Może o innych sytuacjach nie będę opowiadał, bo są one w miarę świeże.

R.N.: – A z Pana doświadczenia wynika, że osoby niewidome także są w Polsce narażone na zaczepki?
D.G.: – Tak. Obecnie jest dużo agresywnych ludzi. Są oni sfrustrowani, a swoją złość próbują wyładowywać na innych. Poza tym bardzo powszechnie dostępne są sterydy, a one zmieniają ludzką psychikę. Z kolei jeśli ktoś jest pod wpływem narkotyków czy dopalaczy, to jedyną możliwością, aby się przed nim obronić jest założenie duszenia, aby stracił przytomność. W przeciwnym razie będzie on walczył do upadłego.

R.N.: – A wracając do karate, jak wygląda hierarchia mistrzowska w tym sporcie?
D.G.: – Generalnie jak ktoś zaczyna treningi, to ma dziesiąty kyu, bo jeszcze niczego nie umie. To jest najniższy stopień mistrzowski. Po pierwszym egzaminie jest dziewiąte kyu, czyli biały pas. Następne w kolejności są żółty pas (ósme kyu), pomarańczowy pas (siódme kyu), zielony pas (szóste kyu), dwa niebieskie pasy (piąte i czwarte kyu), trzy brązowe pasy (trzecie, drugie i pierwsze kyu), a później jest już czarny pas z pierwszym, drugim, trzecim, czwartym i piątym danem. Kolejne dany są już nadawane za jakieś zasługi dla karate. Siedem dan ma na przykład Shotokan Justo Gomez, który jest siedmiokrotnym mistrzem świata i jednym z głównych zarządzających światowym karate. W tym roku miałem okazję go poznać. Byłem u niego na dwóch treningach. Miałem wówczas wrażenie, jakbym przebywał w Japonii z połowy XX wieku i jakby zajęcia prowadził jeden z wielkich mistrzów japońskich. Potrafił wprowadzić niesamowitą atmosferę, ma charyzmę, a jednocześnie potrafił rozmawiać ze mną jak z normalnym człowiekiem.

R.N.: – A te egzaminy na czym polegają?
D.G.: – Na początku są różne kombinacje poszczególnych technik, ręcznych, nożnych i mieszanka obu. Następnie jest kata na konkretny pas. Przede mną egzamin na pierwszy brązowy pas, zdając kata kanku dai. Na koniec są zawsze walki z przeciwnikiem. Jak w grudniu zdam egzamin, to będę miał już najwyższy stopień uczniowski.

R.N.: – Jak często trzeba trenować, aby dojść do takiego poziomu?
D.G.: – Wiadomo, im częściej się ćwiczy, tym lepiej. Staram się na treningi chodzić cztery razy w tygodniu. Jeśli się więcej trenuje, to lepsza jest pamięć mięśniowa, wytwarza się lepsza dynamika, technika, wzrasta siła uderzenia. Kiedyś słyszałem takie powiedzenie, że dostaniesz od karate tyle, ile sam w nie włożysz. Dużo w tym prawdy.

R.N.: – A dieta w karate ma znaczenie?
D.G.: – Jeśli chce się zdobywać tytuły mistrzowskie w sportowym karate, to wiadomo, że dieta odgrywa istotne znaczenie. Wówczas liczy się konkretna waga, to aby było mniej tłuszczu, a więcej mięśni. Jednak jak trenuje się karate jako sztukę walki i kiedy nie liczą się tytuły, tylko skuteczność w kontakcie z przeciwnikiem, to można stosować dietę, ale nie jest to wymagane.

R.N.: – Jak zachęciłby Pan osoby niewidome do tego, aby w swoim otoczeniu poszukały klubu karate i zainteresowały się sztukami walki?
D.G.: – Przede wszystkim osoby niewidome myślą czasem, że skoro nie widzą, to nie mogą trenować karate. Na swoim przykładzie wiem, że jest to jednak możliwe. I daje takie przekonanie, że to, co wydaje się trudne, może być do zrobienia. Chodzi o to, aby później, w życiu codziennym, nie poddawać się przy byle problemie, by być silniejszym. Dzięki karate można też czuć się dużo pewniej na ulicy, a na dodatek wpływa ono na poprawę sylwetki, więc dziewczyny oglądają się za mną na ulicy (śmiech).

 

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.