Treść strony

 

Codzienność mam na co dzień – Rozmawia Beata Dązbłaż

Jakub Nowicki opowie nam o filozofii nieoderwanej od rzeczywistości, kościach mamuta, ramienionogach żyjących w sylurze oraz o tym, jak aktywność społeczna pomaga w niezależnym życiu.

Beata Dązbłaż: – Na jakim etapie wydawniczym jest Pana książka „Promień nadziei”?
Jakub Nowicki: –
Niestety, obecnie na żadnym. Na początku rzeczywiście kontakt z wydawnictwem wyglądał obiecująco, otrzymałem wstępną opinię, analizę kosztów i zarys czasowy wydania książki. Wydawnictwo proponowało, by podzielić ją na tomy, gdyż jest bardzo obszerna. Chociaż pomyślana jest ona jako powieść jednotomowa, ponieważ jej struktura, podział pociągają za sobą pewne konsekwencje, to jednak zgodziłem się. Mimo to na razie kontakt z wydawnictwem się urwał. Faktem jest, że ostatnio nie podejmowałem też w tym kierunku żadnych działań, musiałem napisać pracę magisterską. Nie porzuciłem jednak zamiaru wydania książki i myślę, że niebawem wrócę do tego tematu.

B.D.: – „Promień nadziei” to 900-stronicowa powieść fantastyczna, która przenosi nas w świat średniowiecznych elfów i krasnoludów. Jak Pan wyobraża sobie czytelnika tej książki, dla kogo byłaby ona dobra?
J.N.: – Myślę, że grupa potencjalnych odbiorców tej książki jest szeroka. Na pewno wzbudziłaby ona zainteresowanie grupy wiekowej powiedzmy od parunastu do ponad dwudziestu lat – generalnie ludzi młodych. Jest to książka fantasy przypominająca w założeniach i konstrukcji „Władcę Pierścieni”. Starałem się jednak, żeby pewne postaci były bardziej wielowątkowe, bo chociaż bardzo cenię Tolkiena, myślę, że niekiedy kreuje on zbyt czarno-białych bohaterów. Ja starałem się, by moi byli bardziej skomplikowani charakterologicznie. Natomiast oczywiście byłbym szczęśliwy – i mam taką nadzieję – że książkę przeczytają też osoby w starszym wieku, ponieważ uważam, iż fantastyka jest bardzo ciekawą formą literackiego wyrażania się. Z jednej strony kojarzy się często jako bezwartościowa – po co to czytać, skoro to nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jednak z drugiej strony umożliwia trochę metaforyczne, nie wprost, mówienie o prawdach uniwersalnych, także satyrycznie. Dlatego starałem się, żeby między wierszami tej książki, na przykład w różnych dialogach, poruszane były treści uniwersalne.

B.D.: – A skąd zainteresowanie paleontologią?
J.N.: – To moja największa dotąd pasja, która zaczęła się w dzieciństwie. Gdy miałem siedem lat, albo i mniej, jak niemal każde dziecko na pewnym etapie rozwoju interesowałem się dinozaurami. Miałem dużo figurek, do tego doszły filmy animowane, takie jak „Epoka Lodowcowa” czy „Dinozaur”. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, dlaczego prehistoryczne zwierzęta tak dziwnie wyglądają i dlaczego ich już nie ma. Uświadomiłem sobie, że świat nie zawsze wyglądał tak jak teraz. Zastanawiałem się, czy jest jakaś nauka, która to bada w bardziej uporządkowany sposób… i tak odkryłem paleontologię. Później z dinozaurów przerzuciłem się na zbieranie skamieniałości. Przy wsparciu moich rodziców i nauczycieli zacząłem prowadzić w szkołach wykłady popularyzatorskie o paleontologii. Zwiedzałem muzea paleontologiczne i historii naturalnej. Zacząłem też samodzielnie wyszukiwać skamieniałości. To, że zaświtała mi myśl, iż chciałbym w przyszłości zajmować się szeroko pojętą nauką, to zasługa tej paleontologicznej pasji.

B.D.: – Stąd też wziął się pomysł na studiowanie filozofii na Uniwersytecie Gdańskim? Czego dowiedział się Pan o sobie podczas zgłębiania tej dziedziny wiedzy?
J.N.: – To jest ciekawe pytanie. W czasie studiów zacząłem też na poważnie angażować się w działalność organizacji pozarządowych. Dużo się więc działo pod względem rozwijania mojej osobowości – z jednej strony poprzez same studia, a z drugiej to, co robiłem poza nimi. Trudno powiedzieć, co z tych wszystkich wartości, które mnie ukształtowały, zawdzięczam tylko studiom filozoficznym. Wydaje mi się, że na pewno z tego okresu została mi szeroko pojęta tolerancja dla różnych punktów widzenia oraz przekonanie, że każdy powinien mieć możliwość wypowiedzenia własnego zdania i obrony swojego stanowiska. Nie powinno się ludzi wykluczać ze względu na to, że są w jakimś sensie inni. Na pewno studia filozoficzne dały mi zdolność krytycznego myślenia. Nauczyłem się tam także budowania argumentacji na poparcie swoich tez. Przekonałem się, że nauki społeczne mają bardzo szerokie zastosowanie i z ich perspektywy można zajmować się każdą dziedziną życia. To było dla mnie bardzo ważne, ponieważ – mimo że nie poszedłem na geologię, bo byłoby to trudne technicznie dla osoby niewidomej – mogę się nią zajmować, tyle że z innej perspektywy.

B.D.: – A więc filozofia niesłusznie jest postrzegana przez ludzi jako oderwana od rzeczywistości, niczemu niesłużąca nauka?
J.N.: – Zdecydowanie walczę z takim podejściem. Z filozofią często jest jak z tą fantastyką – po co ona komu. Natomiast pytanie, czy zdajemy sobie sprawę, czym tak naprawdę ona jest – że to jest po prostu zdolność krytycznego myślenia. Filozofia to także metodologia nauk, a nauka bez metod nie istnieje. Jeżeli ufamy autorytetowi naukowemu, to znaczy, że ta teoretyczna kwestia metod naukowych nie jest nam obojętna. Jeśli nie jest nam obce dookreślanie samego siebie, jeśli wzbudzają w nas emocje dyskusje nad aborcją czy eutanazją, dyskryminacją, to znaczy, że kwestie filozoficzne są dla nas istotne, tylko może nie do końca zdajemy sobie sprawę z ich głęboko filozoficznego charakteru. Tak naprawdę przecież wszystkie dylematy etyczne są dylematami filozoficznymi.

B.D.: – W swojej pracy magisterskiej zajmował się Pan ewolucjonizmem?
J.N.: – Tak, w pracy licencjackiej zajmowałem się tematem ewolucji zachowań moralnych – empatią i altruizmem z perspektywy ewolucjonizmu, a w pracy magisterskiej kontynuowałem temat ewolucjonizmu. Była to ewolucja w ujęciu Stanisława Lema.

B.D.: – Wracam do paleontologii. Podejrzewam, że ma Pan spore zbiory skamieniałości – gdzie Pan je trzyma? I które okazy są dla Pana najcenniejsze?
J.N.: – Wszystkie skamieniałości są u mnie w pokoju. Może się to wydać trochę dziwne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest ich około 900…

B.D.:Musi mieć Pan duży pokój.
J.N.: – Jest faktycznie dość duży. Wszystkie skamieniałości są w skrzynkach i koszach poustawianych i poukładanych na regałach. Wydaje mi się, że moimi najcenniejszymi okazami są kości mamuta. Mam trzy takie kości: fragment miednicy, żuchwy i jeden ząb trzonowy. To są najmłodsze okazy z mojej kolekcji, bo mają pewnie kilkadziesiąt tysięcy lat.

B.D.: – Skąd Pan je ma?
J.N.: – Te akurat kupiłem. Wbrew pozorom w Polsce prawo tego nie zabrania. Nie ma tak rygorystycznych wytycznych, jak w innych krajach.

B.D.: – A skąd wiadomo, że to są autentyczne okazy?
J.N.: – Znam naukowców z Muzeum Ziemi w Warszawie, paleontologów. Jeśli mam wątpliwości, czy jakaś skamieniałość jest autentyczna, to mogę wysłać im zdjęcie i na tej podstawie są w stanie to określić.

B.D.: – W jaki jeszcze sposób zdobywa Pan okazy?
J.N.: – Wiele skamieniałości zbieram samodzielnie wraz z moim tatą i kolegą. Chodzimy po trójmiejskich plażach, głównie gdyńskich i szukamy. To wcale nie jest trudne, jeśli się wie, czego szukać. Jeździmy też do Osłonina, czasami do Rozewia. W planach mamy wycieczkę na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Tam jest dużo odsłoniętych warstw geologicznych z okresu mezozoiku i można znaleźć ciekawe rzeczy, jak na przykład wielkie amonity, głowonogi, często mylone ze ślimakami. Mają jakieś 150–160 milionów lat i są pięknie zachowane.

B.D.: – Owocne są takie poszukiwania? Co znajdujecie?
J.N.: – Na przykład dość dużo skamieniałych drewien. Mogą one być powiedzmy sprzed kilkudziesięciu milionów lat.

B.D.: – Skąd to wiecie?
J.N.: – W przypadku drewien to jest trochę utrudnione. Można to stwierdzić na przykład po wyglądzie, po stopniu skamienienia, po różnych osadach – po tym, jakiej są one barwy. Te młodsze okazy, na przykład z okresu epoki lodowcowej, są najczęściej mniej skamieniałe. Mówi się o nich fachowo, że są to okazy subfosylne. Nie są pierwszej świeżości, ale nie są też do końca skamieniałe jak starsze okazy. Drewna są najprawdopodobniej starsze, mogą mieć więc kilkadziesiąt milionów lat. Jeśli chodzi o inne okazy, jest prościej, dlatego że bardzo często, aby się dostać do skamieniałości, należy rozbić skałę, w której okaz został zachowany. Tu muszą mi pomóc osoby widzące. Patrząc na to, co znajduje się w środku, jak również na barwę i strukturę skały, można określić, z jakiego okresu jest skamieniałość.

Inaczej będą wyglądać skały osadowe z okresu kredy, w przypadku późnej kredy mogą one mieć około siedemdziesięciu milionów lat. W takich osadach spotyka się między innymi szczątki belemnitów, czyli głowonogów wyglądających trochę jak kałamarnice. Znajdujemy tylko poszczególne elementy ich szkieletu. Inaczej będzie wyglądać skała wokół okazu na przykład ramienionoga protochonetes striatellus. To jest gatunek ramienionoga żyjący w sylurze, w okresie geologicznym, który zakończył się ponad 420 milionów lat temu.

B.D.: – W jaki sposób Pan sam wyszukuje skamieniałości?
J.N.: – Jestem osobą niewidomą, więc by je znaleźć, oczywiście w dużej mierze korzystam z pomocy osób widzących. Często jest tak, że tata czy kolega znajdują coś, co warto zbadać bliżej, rozbić, by zobaczyć, co jest w środku. Jednak ja też szukam aktywnie. Tata pokazuje mi miejsce, gdzie jest dużo kamieni, wtedy ja mogę je przeglądać. Struktura niektórych kamieni jest bardzo charakterystyczna, bardziej niż innych. Dzięki temu po strukturze mogę rozpoznać, że trzymam w ręku na przykład wapień kredowy. Wtedy wołam kogoś widzącego, kto rozbija kamień, badając, czy coś jest w środku. Zdarza się, że skamieniałości są już naturalnie wypreparowane i oczyszczone przez morze, pod wpływem działalności wody. Zdecydowanie łatwiej szuka się też wczesną wiosną, ponieważ skały zawierające skamieniałości potrafią pękać ze względu na mróz. Jeśli okaz jest już odsłonięty, to mogę od razu rozpoznawać, co to jest.

B.D.: – Kilka miesięcy temu obronił Pan pracę magisterską. Jakie dalsze plany?
J.N.: – Planuję wrócić na uczelnię. Na razie celowo zrobiłem sobie przerwę, aby się dobrze przygotować do projektu badawczego, ale też potrzebowałem odpocząć. Chciałbym się zająć filozofią biologii. Nie chciałem też od razu rozpoczynać doktoratu, aby nie obudzić się za kilka lat i stwierdzić, że poza uczelnią nie znam innego życia. Chcę też w tym czasie szlifować język angielski, gdyż filozofia biologii jest mało rozpowszechnioną dziedziną w Polsce i większość materiałów jest właśnie anglojęzycznych. Teraz chciałem popracować w innych sektorach, może w NGO, lub szeroko pojętej edukacji. Ostatnio na przykład złożyłem dokumenty na stanowisko edukatora w Muzeum Emigracji w Gdyni i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Równocześnie biorę udział w projekcie aktywizacji zawodowej i najprawdopodobniej od marca będę miał staż w mojej byłej szkole podstawowej, którą darzę dużym sentymentem.

B.D.: – Starcza Panu czasu na literaturę, której też jest Pan fanem? Co Pan teraz czyta?
J.N.: – Jestem bardzo otwarty na różne gatunki literackie, choć najwięcej czytam fantastyki, począwszy od tej najbardziej znanej jak „Wiedźmin”, „Władca Pierścieni” czy „Harry Potter”, ale też moim ulubiony autorem jest Carlos Ruiz Zafón. On balansuje na granicy powieści sensacyjnej i obyczajowej. Poza fantastyką czytam też książki podróżnicze i przygodowe, stricte reportażowe, ale o bardzo odległych kierunkach jak Ameryka Południowa czy Azja, gdzie jeszcze zachowały się rdzenne kultury. Zdarza mi się przeczytać powieść obyczajową, ale jak żartuję, codzienność mam na co dzień, a od literatury oczekuję, że pokaże mi coś innego, pozwoli się właśnie oderwać od codzienności, chociaż niekoniecznie od rozważań natury filozoficznej czy psychologicznej. Głębsze przesłanie jest dla mnie bardzo ważne. Po prostu nie zawsze jest tak, że literatura poświęcona fikcyjnym światom nie ma uniwersalnego przesłania, co często podkreślam. Czytam także oczywiście książki popularnonaukowe i naukowe. A teraz jestem w trakcie lektury powieści „Imię róży”.

B.D.: – Ponieważ ma Pan bardzo szerokie zainteresowania, zapytam, co na pewno Pana nie interesuje?
J.N.: – Hmmm…

B.D.: – Disco Polo na przykład?
J.N.: –  Tak, faktycznie, jest to na pewno fenomen socjologiczny i z tego względu to może być fascynujące – jak do tego doszło, że ten gatunek zyskał taką popularność. Jednak jeśli chodzi o moje przywiązanie do niego, to rzeczywiście – nie interesuje mnie. Na pewno też matematyka – nie za bardzo mi z nią po drodze. Doceniam ją i wiem, że jest potrzebna i bez niej wielu rzeczy by nie było, ale to nie jest kierunek, który bym osobiście rozważał. Interesuje mnie astronomia, która oczywiście stoi na matematyce, ale matematyka jako taka w akademickim sensie nie jest dla mnie.

B.D.: – Dość wcześnie rozpoczął Pan swoją aktywność społeczną, oprócz prelekcji w szkołach o paleontologii jest też współpraca z Centrum Współpracy Młodzieży?
J.N.: – Wykłady paleontologiczne zaczęły się w późnej podstawówce. Na pewno wpływ na to miał mój nauczyciel religii, który rozbudzał pasje i dbał o to, by iść za nimi. Natomiast z Centrum Współpracy Młodzieży rozpocząłem współpracę na początku studiów. Gdy patrzę na to z perspektywy czasu, to myślę, że to była jedna z lepszych, by nie powiedzieć moja najlepsza decyzja jak dotąd.

Dlatego, że dzięki tej organizacji ukształtowało się moje spojrzenie na świat, jak również moja aktywność na rzecz zwiększania świadomości społecznej w różnych obszarach. Dzięki tej organizacji mam już jakieś doświadczenie i umiejętności w tym zakresie. Na pewno też zasługą tej organizacji jest to, że jestem dziś samodzielny, że zacząłem chcieć poruszać się samodzielnie z białą laską, oraz korzystać z komunikacji miejskiej. Kontakty z organizacji zaczęły się przenosić na grunt towarzyski i nagle okazało się, że chcę być niezależny – chcę sam pojechać na przykład na jedno, czy drugie spotkanie. Po pierwsze dla samego siebie, a po drugie, żeby pokazać innym, że można. Nie ukrywam, że kiedy zacząłem poznawać coraz więcej koleżanek, chęć pokazania się przed nimi z jak najlepszej strony też była dla mnie motywacją. Ta organizacja zrewolucjonizowała moje życie towarzyskie. Tam poznałem moją bardzo dobrą przyjaciółkę, która mnie niezwykle inspiruje na wielu polach.

Działania organizacji skupiają się na aktywizacji osób z niepełnosprawnościami i ich integracji ze społeczeństwem. Adresowane są do osób z niepełnosprawnością wzroku i ruchu. W jednym z projektów, nazwanym Wolontariusz Osoby z Niepełnosprawnością, jestem uczestnikiem – polega to na tym, że osoby dobrane w pary projektowe razem spędzają czas. To nie jest relacja asystent – uczestnik, a relacja towarzyska, koleżeńska. Jestem także współkoordynatorem kampanii społecznej realizowanej przez miasto Gdynia „Wchodzę. Zawsze jest jakieś wejście”. Współorganizowałem też grę miejską czy koordynowałem zbiórkę na rzecz schroniska dla zwierząt. Współprowadziłem również warsztaty z savoir-vivre’u wobec osób z niepełnosprawnościami. Byłem też współkoordynatorem wymiany młodzieży w ramach Erasmusa. To co sprawia mi obecnie dużą satysfakcję, to społeczne uczestnictwo w zespole do spraw dostępności przy Muzeum Emigracji. To prawdopodobnie pierwsze takie rozwiązanie w Polsce. Zadaniem tego zespołu jest pilnowanie, by przestrzeń muzeum była dostępna dla osób niepełnosprawnych. Czuję się wyróżniony możliwością współtworzenia tego zespołu.

 

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.