Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Artysta kontra system - „Powidoki” Andrzeja Wajdy - Izabela Galicka

Ostatni film Wajdy nie jest może dziełem wybitnym, ale na pewno wartym zauważenia. To przede wszystkim hołd oddany przez wielkiego artystę innemu artyście, ale i głos w sprawie zależności sztuki od polityki, a także chyba osobiste credo reżysera dotyczące wierności własnej artystycznej drodze, wbrew wszelkim systemom, naciskom i szykanom.

Wajda zmierzył się z postacią Władysława Strzemińskiego. To przedwojenny malarz i teoretyk sztuki światowej sławy, uwielbiany przez studentów wykładowca, prekursor awangardy. W czasie wojny stracił rękę i nogę, ale nie powstrzymało go to w pasji twórczej. Widać to najlepiej w scenie, gdy na plenerze malarskim artysta „stacza się” ze wzgórza do studentów. Po dojściu do władzy komunistów nastał dla Strzemińskiego czas próby. Malarz, w imię indywidualizmu, wewnętrznej wolności, a przede wszystkim wolności sztuki nie ugiął się pod presją. Nie chciał realizować postulatów sztuki poddanej propagandzie, odmówił tworzenia w duchu socrealizmu. System totalitarny nie wybaczył mu tego nigdy. Strzemińskiego konsekwentnie niszczono jako artystę i jako człowieka. Niszczono jego książki, odebrano mu posadę na łódzkiej uczelni, członkostwo w Związku Artystów Plastyków i możliwości pracy. Artysta nie mógł nawet kupić farb! Mimo życia na skraju nędzy okazał jednoznacznie swoją bezkompromisowość i bunt.

Wajda wyidealizował nieco malarza, czyniąc z niego bohatera prawdziwie niezłomnego. Postać ta ma też w sobie wiele z bohatera romantycznego – to indywidualista, nie idący na najmniejszą ugodę z systemem, choć płaci za to wysoką cenę i choć wie doskonale, że postawa ta doprowadzi go do klęski. W moim odczuciu, dwie sceny z filmu, na początku i na końcu, spinają jak gdyby klamrą tę postać, pokazując wyraziście zręby jej charakteru. W pierwszej scenie Strzemiński rozcina jednym ruchem olbrzymią płachtę z portretem Stalina zawieszoną na jego oknie. Druga scena, także symboliczna, pod względem siły ekspresji przypomina słynną scenę śmierci Maćka Chełmickiego z „Popiołu i diamentu”. To scena, gdy zniszczony przez chorobę i system Strzemiński upada pod rozsypującymi się manekinami.

W roli głównego bohatera obsadził Wajda Bogusława Lindę i nie był to chyba jednak wybór trafny. Linda nie jest tu już wprawdzie Franzem Maurerem, gra w sposób bardziej wyważony i zdystansowany, ale mimo wszystko jest za bardzo sobą. Jego Strzemiński to nie subtelny artysta, którego herbertowska „potęga smaku” wiedzie do estetycznego buntu, ale współczesny „twardziel”, który za chwilę wyjmie karabin.

Dość kontrowersyjny jest także scenariusz Andrzeja Mularczyka. Film Wajdy nie jest typowym dramatem biograficznym, wycinkowość narracji można by usprawiedliwić, a nawet fakt, że scenariusz nie daje innym aktorom, poza Lindą, szansy na „wygranie się”, Niektóre wątki są jednak nie zakończone, jak np. wątek zakochanej w artyście studentki. Rozbija to nieco spójność historii opowiedzianej przez reżysera w prosty, klasyczny, bezpretensjonalny sposób. Za to chapeau bas dla Pawła Edelmana za zdjęcia, zwłaszcza starej Łodzi. Nie ma ani jednego kadru, który w szczegółach nie oddawałby swoistego kolorytu lat pięćdziesiątych.

Strzemiński Wajdy jest niewątpliwie artystą dużego formatu, ale jako człowiek nie budzi mojej sympatii. Nie sprawdza się ani jako ojciec, ani jako partner rzeźbiarki Katarzyny Kobro. Ten ostatni wątek traktuje zresztą reżyser dość marginalnie – Strzemiński, nie potrafiący się zaopiekować chorą artystką, przecinek dopiero po jej śmierci zanosi na grób ufarbowane na niebiesko margerytki. Bohater filmu, moim zdaniem, grzeszy nieco jednowymiarowością – jest przede wszystkim zbuntowanym artystą i temu poświęca życie nie tylko swoje, ale i najbliższych.

Mimo to film Wajdy jest dziełem przejmującym o wielkiej sile wyrazu. Jest ważnym głosem w dyskusji o potrzebie wewnętrznej prawdy i niezależności artysty. To także ostrzeżenie dla współczesnych, że ingerencja polityki w sztukę przynosi zawsze tragiczne konsekwencje. Dla osób niepełnosprawnych, jak myślę, to także film o tym, że ułomności cielesne można jednak przezwyciężyć, a droga do wielkości tkwi w naszym umyśle i sile ducha.

Izabela Galicka, filolog polski i kulturoznawca

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników