MOJE ŻYCIE
w Trakcie
IZA GALICKA
Fundacja Polskich Niewidomych i Słabowidzących Trakt
Warszawa 2019
ISBN 978‑83‑949098‑5‑7
Publikacja współfinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych
Autorzy projektu
Izabela Galicka, Józef Mendruń
Zespół redakcyjny
Izabela Galicka, Anna Kowalska, Jadwiga Mendruń, Agnieszka Stachyra
Projekt okładki i opracowanie graficzne
Agnieszka Stachyra
Skład i łamanie
Paweł Furmaniuk
Korekta
Anna Kowalska, Jadwiga Mendruń
Druk
P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa, ul. Powstania Styczniowego 95d/2, 20‑706 Lublin
Opracowanie wersji HTML
Sylwester Orzeszko
Wydawca
Fundacja Polskich Niewidomych i Słabowidzących Trakt
www.trakt.org.pl
al. Bohaterów Września 9, lok. 104, 00‑971 Warszawa
Urodziłam się w 1970 roku w Warszawie. Pierwsze wiersze i fraszki pisałam już w dzieciństwie. Debiutowałam czterema wierszami w roku 1990 w czasopiśmie studenckim Decentrum
. Ukończyłam filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim i równolegle Akademię Filmową profesora Krzysztofa T. Toeplitza; specjalizację robiłam z teorii literatury i postmodernizmu w literaturze. W Instytucie Badań Literackich w Polskiej Akademii Nauk skończyłam podyplomowe studia kulturoznawcze. Przez wiele lat byłam nauczycielką w warszawskich liceach i jednocześnie zajmowałam się publicystyką. Uczyłam także technik medytacyjnych w Collegium Psychotronicznym. Wydałam cztery książki, m.in. Medytację uzdrawiającą dusze i ciało oraz Stres w szkole. Jak oswoić potwora?. Publikowałam swoje wiersze w Babińcu Literackim
, w Nieszufladzie
i w facebookowych grupach poetyckich.
Od trzech lat zajmuję się zawodowo problemami osób niewidomych, zwłaszcza w kontekście dostępności kultury. Należę do grupy literackiej Poetica
działającej przy Polskim Związku Niewidomych, drukowałam też wiersze w Sekretach ŻAR‑u
. W lutym 2018 roku wydałam tomik wierszy Anima‑cje w warszawskim Wydawnictwie Anagram. W tym samym roku dziesięć moich wierszy znalazło się w antologii Modlitwa o miłość Wydawnictwa Astrum, a następnych dziesięć – w antologii Spieszmy się kochać bliskich. Kolejne antologie z moimi wierszami to: Miłość niejedno ma imię i Zanim zabierze nas wiatr. Kocham psy, jazz, filmy Almodovara i południe Europy. Moje wiersze można dzisiaj znaleźć na portalach literackich Poemax
i Poezja polska
.
Iza Galicka
Fundację Polskich Niewidomych i Słabowidzących Trakt
powołało siedmiu niewidomych fundatorów 17 marca 2005 roku. Ludzie ci postanowili podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem po to, by pokazać na własnym przykładzie, że utrata wzroku nie musi równać się społecznemu wykluczeniu, nie musi być końcem aktywności zawodowej. Wokół idei pomocy osobom niewidomym i słabowidzącym Fundacja Trakt
zgromadziła wielu kompetentnych współpracowników i wolontariuszy.
Ważną formą naszej działalności są wydawnictwa. Od 2008 roku wydaliśmy następujące publikacje zwarte: Stanisław Kotowski, Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących (2008), Juliusz Słowacki, Wybór poezji (2009), Małgorzata Paplińska (red.), Jak przygotować niewidome dziecko do nauki brajla. Przewodnik dla rodziców i nauczycieli (2012), Małgorzata Paplińska (red.), Pismo Braille`a. Z tradycją w nowoczesność (2016), Małgorzata Paplińska, Skróty brajlowskie w tydzień. Program do samodzielnej nauki Polskich Ortograficznych Skrótów Brajlowskich I Stopnia (2016).
Fundacja wydaje też mapy barwno‑wypukłe dostosowane do możliwości percepcyjnych osób z dysfunkcją wzroku. Do tej pory opublikowaliśmy mapy Warszawy, Płocka, mapę Unii Europejskiej, Atlas Unii Europejskiej – poznajmy się.
Stworzyliśmy serię wydawniczą TYFLOGRAFIA POLSKA, w ramach której wydaliśmy:
Atlas historyczny Polski (2016) został zauważony na 28. Międzynarodowej Konferencji Kartograficznej w Waszyngtonie (lipiec 2017) i wyróżniony II miejscem w kategorii EDUCATIONAL CARTOGRAPHIC PRODUCTS.
Publikacje Fundacji są wydawane w brajlu i powiększonym drukiem. Są też zamieszczane na stronie internetowej www.trakt.org.pl oraz www.tyflomapy.pl.
Szkoła, czyli jak sobie radzić
Jak oswoić najbliższą przestrzeń
Funkcjonowanie poznawcze osób niewidomych
Trzy portrety. O kobietach radzących sobie z dysfunkcją wzroku – refleksje
Karolina Orabczuk – dziewczyna niezwykła
Wieczór autorski Krystyny Łagowskiej
Niewidomy o kolorach – wystawa Giorgi Qobelashvili
Jak to jest być niewidomą mamą?
Tyflopedagogika wobec współczesnej przestrzeni rehabilitacyjno‑edukacyjnej – prezentacja książki
CZĘŚĆ III.
NASZYM DZIECIOM I ICH RODZICOM
Bariery w integracji uczniów z dysfunkcją wzroku
Ćwiczenia wzroku dla dzieci słabowidzących
Dylematy i wyzwania w wychowaniu dziecka słabowidzącego
Emocje słabowidzącego i niewidomego dziecka
Funkcjonowanie wzrokowe małych dzieci słabowidzących – prezentacja książki
Jak zaakceptować siebie w roli rodzica niepełnosprawnego dziecka
Komunikacja językowa dzieci z dysfunkcją wzroku
Pokolenie młodych niewidomych w społeczeństwie informacyjnym
Blindyzmy – mechanizm obronny?
* * * (...bo wciąż ku źródłu...)
* * * (w wierszach nienapisanych...)
Urodziłam się w roku 1970 jako wcześniak. Tlen w inkubatorze uszkadzał dzieciom oczy – tak wówczas uważano, dzisiejsza wiedza medyczna nie potwierdza jednak tej teorii. Mój ojciec był krótkowidzem i prawa dziedziczności miały tu zapewne niebagatelne znaczenie. W każdym razie od dziecka byłam osobą słabowidzącą, choć pierwsze okulary założyłam dopiero w podstawówce – miałam niedorozwój siatkówki i okuliści czekali, jak długo się da, żeby ona się rozwinęła. To, że moje oczy w ogóle zostały uratowane, zawdzięczam śp. Doktor Zofii Galewskiej, której składam w tym miejscu najserdeczniejsze podziękowania za wieloletnią opiekę. Dzięki niej skończyłam zwykłą
podstawówkę i zdałam maturę w XI LO im. Mikołaja Reja w Warszawie. Mimo postępującej krótkowzroczności podjęłam studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Równolegle uczęszczałam na zajęcia Akademii Filmowej profesora Krzysztofa T. Toeplitza. Potem, już jako osoba dorosła, ukończyłam podyplomowe kulturoznawstwo w Instytucie Badań Literackich w PAN i studia doktoranckie w Instytucie Badań Edukacyjnych; doktoratu, niestety, nie obroniłam. Praca nauczycielska w warszawskich liceach (uczyłam języka polskiego i wiedzy o kulturze) nie sprzyjała moim oczom. Po czterdziestym roku życia zaczęły się problemy z jaskrą i zawężonym polem widzenia. Musiałam rzucić szkołę i znalazłam się właściwie bez środków do życia, nie licząc korepetycji. Przez następne lata wydałam dwie książki – Korepetycje maturzysty i, jako współautorka, Fiszki maturzysty. Szukałam jednak stałej pracy. Ponieważ przez blisko cztery lata nie mogłam jej znaleźć, stopniowo popadałam w psychiczny dół
, a moja samoocena była bliska zeru.
Wtedy prezes Józef Mendruń zaproponował mi pracę w Fundacji Polskich Niewidomych i Słabowidzących Trakt
. Zapewne ani on, ani ja nie przypuszczaliśmy, jak bardzo zmieni się odtąd moje życie, jakie nowe horyzonty się przede mną otworzą. Trzy lata pracy w fundacji dały mi bardzo wiele. Przede wszystkim musiałam przyznać się wreszcie przed sobą samą, że mam dysfunkcję wzroku. Zobaczyłam też jednak, że nie jestem sama ze swoimi problemami. Poznałam wielu fantastycznych, twórczych ludzi niewidomych i słabowidzących, weszłam w to środowisko, którego zawsze irracjonalnie się obawiałam. Prezes Mendruń niemal jak ojciec dopingował mnie do pracy i rozwoju, choć bywał wymagający i surowy – za co w tym miejscu mu dziękuję. Udział w wielu szkoleniach i konferencjach poszerzył moją wiedzę na temat problemów ludzi z dysfunkcją wzroku, przyczyniła się do tego także lektura, choć dziś z ledwością już czytam i korzystam raczej z audiobooków. Mimo to wychodziłam z depresji, czułam się potrzebna, coraz bardziej otwierałam się na świat i potrzeby innych ludzi.
powiedziałabym, że znowu
opadł ze mnie kokon
zużytych więzów zleżałych włókien
ale nie, nie chcę być motylem
z życiem bajecznie kolorowym lecz za krótkim
więc raczej jak wąż
zrzucam skórę pocętkowaną bliznami
wychodzę zdrowa i bardziej giętka
młodsza o drogi nieprzebyte
wijąc się znów lekko
ze swoim mądrym językiem
i przenikliwym okiem
kobiety
jeszcze raz
W ramach pracy w Fundacji Trakt
zrealizowałyśmy z Izabelą Wasilewską dwa projekty: Bez wzroku można też
oraz Warszawa niepełnosprawnym – niepełnosprawni o Warszawie
. Spotykałyśmy się z dziećmi i młodzieżą w szkołach, pokazywałyśmy im, jak wygląda świat niewidomego, uczyłyśmy tolerancji i zrozumienia dla inności. Izie Wasilewskiej, osobie niewidomej, a dziś już mojej serdecznej przyjaciółce, dziękuję w tym miejscu za to, iż nauczyła mnie, że nie ma barier i przeszkód nie do pokonania.
Dzięki pracy w Trakcie
czuję się zarazem osobą spełnioną, ale też zainspirowaną do dalszych poszukiwań i działań. Efektem tego niezwykle płodnego czasu jest właśnie ta książka. Podzielona ona została tematycznie na cztery części.
To także teksty z naszej internetowej strony, mówiące o ludziach i sprawach, które nas wszystkich niepełnosprawnych wzrokowo dotyczą. Są tu również dwa teksty publikowane w Naszych Dzieciach
, obecnie kwartalniku Polskiego Związku Niewidomych.
To także teksty z naszej internetowej strony, mówiące o ludziach i sprawach, które nas wszystkich niepełnosprawnych wzrokowo dotyczą. Są tu również dwa teksty publikowane w Naszych Dzieciach
, obecnie kwartalniku Polskiego Związku Niewidomych.
To teksty publikowane na stronie Fundacji Trakt
oraz w kwartalniku Nasze Dzieci
wydawanym przez Polski Związek Niewidomych. Dotyczą one przede wszystkim problemów dzieci słabowidzących i niewidomych, zagadnień z psychologii i rehabilitacji.
Jak w tytule... Debiutowałam w wieku lat dwudziestu w studenckim piśmie Decentrum
, potem przez długi czas zarzuciłam poezję na rzecz publicystyki, wróciłam do niej już dojrzalsza. Stało się to w dużej mierze dzięki cudownym znajomym z grupy Poetica
, działającej przy Polskim Związku Niewidomych. Przyjęli mnie i moją twórczość z wielką sympatią i wciąż mnie inspirują do szukania nowych dróg oraz wartości w poezji i w życiu.
Uwaga! To nie są tylko wiersze o słabym wzroku
!
Tę publikację dedykuję przede wszystkim moim współpracownikom, panu prezesowi, rodzinom i przyjaciołom osób z dysfunkcją wzroku. Twórzmy jeden wspólny świat bez podziałów i stereotypów, świat, w którym – niezależnie od wad wzroku – będziemy starali się zobaczyć dobro w drugim człowieku.
Przed domem moich dziadków w podwarszawskiej miejscowości rozciągały się przepyszne, niczyje
łąki. Zwłaszcza od wiosny do jesieni był to raj dla dzieciaków, rosły tam rumianki, maciejka, a także nasze ulubione przysmaki – dziki szczaw i rabarbar. Moje rówieśniczki z zapałem plotły wianki, dla mnie ze względu na wzrok była to praca zbyt żmudna i szybko traciłam do niej zapał. Znacznie bardziej wolałam ze starszą siostrą cioteczną i chłopakami z okolicy buszować po drzewach. To dopiero była frajda wspinać się po szorstkim pniu, ostrożnie, żeby się nie zsunąć, a potem usadowić się między konarami jak w wygodnym gniazdku i chrupać papierówki. Cały świat należał wtedy do nas – tak czuliśmy. A już wyższym stopniem wtajemniczenia było budowanie z koców wigwamów w koronach drzew. To wymagało sporej wprawy i współdziałania w grupie – dziś powiedzielibyśmy, że było dobrą szkołą relacji interpersonalnych.
Oczywiście, z racji krótkowzroczności miałam trochę przechlapane
. Zdarzało się, że wielokrotnie spadałam z drzewa – ale były one na szczęście niewysokie, a podłoże miękkie. Niemniej moim znakiem rozpoznawczym były przez całe lato zdarte do krwi kolana. Moja mama bardzo nad tym bolała i miałam surowy zakaz podobnych eksperymentów. Na szczęście ukochana babunia była bardziej liberalna, a może też miała większe zrozumienie dla naturalnej przecież potrzeby ruchu u dziecka. Mimo wady wzroku byłam dzieckiem dość ruchliwym i zwinnym, i nigdy tak naprawdę nie zrobiłam sobie żadnej poważniejszej krzywdy. Babcia dyskretnie popatrywała z okna na nasze wybryki i swawole, natomiast moją mamę paraliżował strach przed potencjalnym nieszczęściem. Dzisiaj, kiedy już jej nie ma, chciałabym powiedzieć jej i innym rodzicom dzieci niepełnosprawnych wzrokowo – zaufajcie trochę swoim pociechom i ich instynktowi samozachowawczemu. Nie można tłumić każdej inicjatywy ruchowej dziecka w obawie, że coś złego się stanie.
Tyle lat, taka mądra we mnie jesteś
krystalicznie poukładana racjonalna
ratujesz mnie od tego, że
nagły płacz perlisty
śmiech na dzień dobry,
każdy kolejny krok bez lęku,
ufność w pomocną dłoń tego obcego
i w naiwne morały, a także
w szyszki i sasanki
Proszę, zbyt łatwo mnie nie wybawiaj
od zdziwienia światem
inaczej spójrz we mnie
szeroko otwartymi
oczami dziecka
Dla dziecka i jego rozwoju mniejszą szkodą będą rozbite kolana i siniaki niż odizolowanie go od grupy rówieśniczej, jej normalnej aktywności i radości z robienia wielu rzeczy razem.
Do przedszkola nie chodziłam. W domu nadal funkcjonowała cudowna instytucja opiekuńczo‑wychowawcza, czyli babcia. Rok w tak zwanej zerówce pamiętam jak przez mgłę. Głównie spędzaliśmy czas na zabawie. I tyle. Natomiast pierwsza klasa – o! to było prawdziwe wyzwanie. Wielki budynek typowej tysiąclatki
, na szczęście bliziutko domu, dosłownie dwa kroki. Ale jak tu wśród mnóstwa klas odnaleźć swoją? Moi rodzice zrobili rzecz bardzo dobrą – zabrali mnie jeszcze przed początkiem roku szkolnego na spacer
po szkole. Dzięki temu czułam się mnie nieswojo w nowej przestrzeni. Po rozpoczęciu roku usiadłam w pierwszej ławce i tak już zostało, wszyscy to zaakceptowali. Zaznaczam jednak, że wówczas nauczyciele nie byli tak wyczuleni na potrzeby dzieci słabowidzących jak dzisiaj. Nie mogli na przykład zrozumieć, dlaczego nie noszę okularów, skoro źle widzę. No i nie wszyscy pozwalali mi podchodzić do tablicy, żeby coś lepiej zobaczyć. Nie było lekko. Jako istny koszmar wspominam rysowanie tzw. szlaczków, które wykańczały ozdobnie
każdą zapisaną lekcję. Moje, niestety, zawsze wychodziły poza linię... Mimo to, bez specjalnej taryfy ulgowej, radziłam sobie całkiem nieźle. Zmorą była tylko matematyka: czy ten znak na tablicy to... minus?... czy... kropka?... i całe zadanie źle zrobione. Trudna była też geografia, zwłaszcza podróże wskaźnikiem po mapie. Przyznam się, że mapy uczyłam się na pamięć, położenia stolic, czerwonych pasm górskich, rzek... Za to przedmioty humanistyczne okazały się błahostką i szybko zbudowałam sobie reputację najlepszej humanistki w szkole. Z czego bez skrupułów korzystała cała klasa. Pisałam za kolegów prace z języka polskiego, podpowiadałam w czasie dyktand, układałam fraszki, opracowywałam potworne lekturki
z historii... W zamian za to koledzy dawali mi słodycze i nie ciągnęli za bardzo za włosy, a koleżanki sznurowały buciki na kokardki, co było dla mnie wyzwaniem nie do przejścia. W ogóle muszę powiedzieć, że trafiłam na cudowną grupę rówieśniczą, bardzo opiekuńczą i życzliwą. Patrząc z perspektywy, byłam taką trochę klasową zdolną maskotką
, ale wszystkim nam było z tym dobrze. Kiedy w czwartej klasie dostałam okulary, sytuacja wydatnie się poprawiła. Wreszcie stało się możliwe wspólne grasowanie po szkolnym boisku i okolicznych parkach, czy skakanie przez dziury w płocie. Tylko z WF‑u zawsze byłam zwolniona... Prace domowe nadal odrabiałam za pół klasy. Moja cudowna polonistka, pani Leśniewska, chyba o tym wiedziała, ale przymykała oko, gdyż deklamowałam wiersze na wszystkich akademiach szkolnych. Tak więc wybór zwyczajnej
powszechnej szkoły nie okazał się w moim przypadku błędem. Tolerancji w praktyce uczyliśmy się wszyscy i chyba zdaliśmy z niej egzamin na piątkę, w czasach, gdy nie mówiło się jeszcze o wyrównywaniu szans i edukacji włączającej.
Egzaminy do szkoły średniej zdałam całkiem dobrze. Ponieważ był to czas, kiedy moje zainteresowania skupiały się wokół kultury antyku, a w XI LO im. Mikołaja Reja była klasa o profilu klasycznym, zdecydowałam się na wybór właśnie tej szkoły. Tym samym znalazłam się w bardzo wówczas prestiżowym liceum. Uczęszczały tu dzieci wielu znanych ludzi, zwłaszcza ze świata artystycznego. Nauka była na wysokim poziomie, ale atmosfera dość luzacka. Nauczyciele mieli klasę
i nie robili najmniejszych problemów z powodu mojego niedowidzenia. Takich osób jak ja, okularników, było tu zresztą znacznie więcej. Dla wszystkich bardziej liczyło się to, co się ma w głowie, niż okulary. Wreszcie poczułam się jak u siebie w domu.
Był to czas pierwszych fascynacji literackich – z przyjaciółmi czytaliśmy Stachurę, poezję Bursy i Wojaczka, słuchaliśmy Wysockiego, Dylana i Cohena. Mogłam wtedy jeszcze czytać bez problemu, co skwapliwie czyniłam. W wyższych klasach zaczęliśmy czytać książki z drugiego obiegu
, między innymi wtedy pierwszy raz miałam w ręku Inny świat Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego, książkę, która dziś jest w kanonie lektur dla licealistów. Jak czas wszystko zmienia...
o sens prawdy
o istotę rzeczy
o siebie
drgają w napięciu
jak struna
zamykają przeszłość
na klucz
z tu i teraz
wykluwają się niepewnie
jak pisklaki
odpowiedzi
potargane myśli
o czasie przyszłym
być może
Wiele wieczorów spędzaliśmy w staromiejskiej, kultowej, kawiarni Gwiazdeczka
. Dla mnie był to też okres fascynacji punkiem i dość ekstremalnego, młodzieńczego buntu przeciw zastanej rzeczywistości. Pierwsze koncerty, pierwsze samodzielne wyjazdy, pierwsze kontakty ze sztuką alternatywną. Bogaty, intensywny, bujny czas. Myślę, że to właśnie w Reju i pod jego wpływem kształtowały się zręby mojej późniejszej osobowości. Chodziłam w glanach i tzw. pieszczochach na rękach, obowiązkowo w czarnym swetrze, pisałam wiersze o Don Kichotach XX wieku, którzy mają włosy postawione na cukier
, no i niestety zaczęłam palić. Ten papieros tak nam dodawał dorosłości, nie mówiąc o nucie dekadencji. Okulary bardzo pasowały do tego image młodej, buntowniczej intelektualistki...
Jeszcze jedną fascynację zawdzięczam moim kolegom i koleżankom z Reja. Fascynację, która trwa we mnie nieustająco do dziś – kino. Do dobrego tonu należało wówczas chodzić do DKF‑u, czyli Dyskusyjnego Klubu Filmowego. Prowadziła go niezapomniana pani Jola Słobodzian. Z zapartym tchem oglądaliśmy zakazaną
twórczość, uczyliśmy się wrażliwości na dobry film i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy...
Maturę zdałam w pamiętnym roku 1989 i wówczas przede mną, jak i przed wszystkimi innymi, otworzyła się nowa epoka, choć nie do końca zdawaliśmy sobie z tego świadomie sprawę.
Po oblanym egzaminie na anglistykę przez pół roku pracowałam w sądzie jako protokolantka – chciałam wszystkim wokół udowodnić, że jestem dorosła. Praca ta jednak śmiertelnie mnie nudziła, czytałam więc pod biurkiem książki – to nie mogło się dobrze skończyć i nie skończyło się. Moi rodzice, prawnicy, metodą kija i marchewki usiłowali mnie więc namówić na studia prawnicze, ale tam, wśród kodeksów i paragrafów, to ja już zupełnie siebie nie widziałam. Albo filologia polska, albo... wyprowadziłam się nawet z domu. Ale postawiłam na swoim i dostałam się na wymarzone studia z całkiem niezłym wynikiem. Wtedy jeszcze moja krótkowzroczność oscylowała wokół minus ośmiu dioptrii, więc nie było źle.
Połowa wydziału zresztą chodziła w pinglach
. Nie mówiąc o profesorach – którzy byli cudowni i kochani, rozumieli, że humanista ma zbyt wiele zainteresowań, żeby przychodzić przygotowany na egzamin. Nie było wtedy takiej presji jak dziś, nie trzeba było na studiach pracować, choć ja dorabiałam do skromnego kieszonkowego korepetycjami. Niemniej jest to chyba czas, który w swoim życiu wspominam najmilej – właściwie była to jedna wielka, nieustanna studencka impreza. Siedziało się na Starówce lub na Krakowskim Przedmieściu razem z naszymi profesorami zresztą, z ukochanym dziekanem Tomkiem Wroczyńskim czy znanym z Polityki
specjalistą od kulturoznawstwa Mirkiem Pęczakiem. Stanowiliśmy jeden cudownie zgrany zespół, wiele się działo, teatr awangardowy, koncerty... Pamiętam, choć nikt mi dziś nie wierzy, koncert Macieja Maleńczuka w polonistycznej czwórce
, czyli sali wykładowej. Maciej Maleńczuk był wtedy autentycznie ulicznym grajkiem, a nie celebrytą... Egzaminy zaliczało się jakoś mimochodem. Ale w bibliotekach spędzałam dużo czasu, więc jednak musiałam się uczyć. Oczywiście, nie byłam wtedy poukładana i systematyczna, chodziłam z kwiatami we włosach i dziesiątki razy oglądałam Hair Miloša Formana. No właśnie, równolegle do polonistyki realizowałam moją drugą miłość – kino. Z najbliższymi przyjaciółmi chodziliśmy przez cztery lata na Akademię Filmową prowadzoną przez profesora Krzysztofa T. Toeplitza. Wykłady i filmy od kina niemego do współczesności zapewniły mi w końcu to, czego mi brakowało w liceum – gruntowną wiedzę o filmie. Do dziś zresztą srebrny ekran ma dla mnie jakąś magię, o ile z ledwością mogę czytać, to w kinie, nawet gdy są napisy, radzę sobie całkiem dobrze. No i jeszcze jedno – z życiem studenckim łączy się mój debiut poetycki – cztery wiersze trafiły do Decentrum
. Pracę magisterską o mojej ukochanej Grze w klasy Julio Cortázara napisałam w dwa tygodnie, było to uwieńczenie mojego spotkania z książką, którą uważałam wówczas za książkę swojego życia. Jest mi bliska do tej pory, dlatego też pozwolę sobie na pewien cytat.
Człowiek żyje przeświadczony, że nie umknie mu nic interesującego, aż do chwili gdy jakieś drobne przesunięcie ukaże mu na przeciąg sekundy, niestety nie pozostawiając czasu na zrozumienie, o co chodzi ukaże mu jego rozczłonkowane ja, jego nieregularne nibynóżki podejrzenie, że tam dalej gdzie teraz widzę tylko przejrzyste powietrze, albo w tym braku decyzji, na rozdrożu wyboru w reszcie rzeczywistości o której nie wiem nic, sam siebie daremnie oczekuję
.
Pracę obroniłam jednak dopiero we wrześniu, bo... zajęta już byłam pracą w radiu! To dopiero była fantastyczna przygoda!
gdy oczy nie mogą zobaczyć
bo brak im zarysu i barwy
trzeba się na życie rzucić
na przekór lękowi
żarłocznie
usłyszeć je w sobie
wciągnąć nosem
objąć ciasno
wargami językiem ciałem
miłość świata staje się nienasycona
on musi być jeszcze bardziej
i bardziej
żeby naprawdę zaistnieć
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Miałam chyba niezły głos i moje audycje się nawet podobały. Pracowałam w redakcji popularnonaukowej Radia Bis. Chodziłam dumna jak paw, że jestem dziennikarką i przeprowadzam wywiady z polskimi głowami
. Pokory i tajników zawodu uczył mnie nieoceniony redaktor – Andrzej Sowa. Praca ta miała jeszcze jeden atut – oczy właściwie nie były w niej potrzebne. Na pewno nauczyła mnie odwagi, zorganizowania i odpowiedzialności – to było konieczne. Równolegle zaczęłam pisać także dla gazet, jeździć po Polsce i robić reportaże. Był to bardzo pasjonujący i twórczy czas. Nie miałam chyba jednak siły przebicia rasowego dziennikarza, zbliżałam się do trzydziestki, trzeba było pomyśleć o czymś na stałe. I tak trafiłam do szkoły...
Od kiedy pamiętam, z moim wzrokiem zawsze było coś nie tak. Dzieciństwo przynosiło feerię kolorów i rozmyte kształty. Także problemy z orientacją w przestrzeni, co znacznie ograniczało możliwość samodzielnego poruszania się. Wtedy po prostu czułam, że dal jest nieznana i groźna, nie wiedziałam, że to krótkowzroczność. Matka i jej bliskość stanowiły jedyną ostoję bezpieczeństwa. Tłum był przerażający, bo łatwo było się w nim zgubić. Podobnie wielkie przestrzenie lasu czy łąki, gdzie kontury bliskich osób zamazywały się na horyzoncie. Lekarze zdiagnozowali niedorozwój siatkówki i zdecydowali, że wady tej nie można na razie korygować okularami. Ten mglisty stan przebywania w świecie nie do końca oczywistym trwał mniej więcej do dwunastego roku życia. Wtedy po raz pierwszy założyłam okulary i wrażenie było niesamowite. Rzeczywistość jakby się przybliżyła, stała bardziej namacalna i zrozumiała. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że rozpoczęła się właśnie walka z postępującą krótkowzrocznością.
Okulary w latach siedemdziesiątych, czyli w czasach mojego dzieciństwa, to był jednak stygmat. Szkoła okazała się paradoksalnie moim sprzymierzeńcem. Nauka przychodziła mi bez trudu. Nie sprzeciwiałam się, kiedy połowa klasy przychodziła spisać pracę domową. Stałam się wkrótce klasową maskotką, miłą, spokojną i lubianą. Nie pamiętam, żeby dla moich rówieśników mój wzrok stanowił jakiś problem. Zawsze znajdowała się jakaś opiekuńcza istota. Jednak, niestety, wszelki sport pozostawał poza moim zasięgiem ze względu na możliwość odklejenia się siatkówki. Dlatego też podwórko
nie miało dla mnie tego magiczno‑radosnego brzmienia, co dla reszty dzieci. Rekompensatę znalazłam sobie jednak bardzo szybko – stała się nią literatura. Prosto ze świata baśni skoczyłam na głęboką wodę wielkiej literatury. Wtedy czytałam jeszcze bez okularów, zachłystywałam się tonami książek nazbyt poważnych i nie zawsze chyba odpowiednich dla nastolatki... Wolałam chyba żyć w świecie przedstawionym własnej literackiej wyobraźni niż w realu, jak to się dzisiaj mówi. Ta wielka intelektualna przygoda pochłonęła mnie bez reszty i w dużej mierze zdeterminowała wybór studiów. Filologia polska stała się strzałem w dziesiątkę. Miałam już wtedy minus osiem dioptrii, ale znalazłam wielu przyjaciół‑okularników podobnych do mnie. Klimat wolnej Polski i nowinki okulistyczne z Zachodu sprzyjały nam. Zmieniała się także, z wolna wprawdzie, ale jednak, postawa społeczeństwa. Pamiętam jednak dobrze, że jako młoda kobieta strasznie wstydziłam się zapytać w sklepie, na przykład, o cenę, której nie widziałam wyraźnie. Te dwadzieścia lat temu w naszym niewyedukowanym społeczeństwie panowało zdecydowane przekonanie, że skoro chodzisz w okularach, powinnaś dobrze widzieć.
Po studiach zaczęłam pracować w liceum jako nauczycielka polskiego. Wydawało mi się to konsekwencją poprzednich poczynań dobrym wyborem. Nie wiedziałam wtedy, że będzie to droga schodami w dół. Niewątpliwie setki przeczytanych prac przyczyniły się do wzrostu krótkowzroczności aż do minus czternastu dioptrii, ale nie to było najważniejsze. Wychowana w środowisku akademików‑okularników pierwszy raz zetknęłam się ze skrajnościami w ocenie ludzi niepełnosprawnych. Z młodzieżą nie było najgorzej. Nie przypominam sobie jakichś szczególnie złośliwych psikusów. Owszem, miałam przezwisko Sokole Oko
, ale też doświadczyłam wielu przejawów życzliwości. Choćby tego, że uczniowie zawsze kładli kredę na właściwym miejscu, żebym nie musiała jej szukać. Licealiści, widząc moje problemy ze wzrokiem, zaproponowali też, że będą pisać prace na komputerze, żebym nie męczyła sobie tak bardzo wzroku. Na wycieczce w Tatrach, na szlaku do Murowańca młody człowiek z wielką odpowiedzialnością cały czas mnie asekurował.
Nietolerancji doświadczyłam bardziej ze strony kolegów i władz. Okazało się nagle, że nauczyciel, niezależnie od posiadanej wiedzy i umiejętności, musi być w pełni sprawny. To właśnie w tych ludziach, nie we mnie, był zakorzeniony lęk, że uczniowie wykorzystają każdą nauczycielską słabość. Ponieważ nigdy nie traktowałam linii uczeń–nauczyciel jako barykady, nie czułam takiej presji. Owszem, wypracowałam sobie własne metody działania. Na przykład chodziłam po klasie w trakcie prac klasowych czy wykładów, żeby dobrze widzieć całą klasę. Mimo to spotykałam się z zarzutami, że uczniowie ściągają
, wykorzystując mój słaby wzrok. Tak jakbym była jedynym nauczycielem, u którego ściągają
... Bolało mnie to, że zupełnie nie liczyła się moja kreatywność, zaangażowanie w organizację życia kulturalnego uczniów, robienie gazetek szkolnych. Zawsze jako główną przeszkodę dyrektorzy wysuwali mój słaby wzrok. Dlatego też często po roku pracy zwalniano mnie, zmieniałam miejsce zatrudnienia wielokrotnie, licząc, że tym razem będzie inaczej.
Stopniowo jednak i we mnie zachodziły pewne zmiany. Jako młoda osoba w szkole udawałam, starałam się pokazać, że widzę więcej, niż widziałam naprawdę. Jednak przez osiemnaście lat pracy w szkole nauczyłam się, że ta gra z otoczeniem, nie dość, że męcząca, to nie ma żadnego sensu. Przestałam ukrywać zarówno przed uczniami, jak i przed dyrektorami faktyczny stan rzeczy. Jednak wobec jawnie nieprzychylnego odzewu na moją szczerość musiałam wyciągnąć wnioski. Odejście ze szkoły, mimo że naprawdę lubiłam ten zawód, okazało się jedynym możliwym rozwiązaniem, któremu jednak towarzyszył smutek i poczucie przegranej z systemem.
Nie, nie chcę bynajmniej zionąć jadem i resentymentem. Ale oglądając rewelacyjnego Andrzeja Chyrę w roli niedowidzącego nauczyciela, wiem, że to tylko filmowa fikcja. Tyle mówimy dziś o tolerancji, o polityce antydyskryminacyjnej. Rzekomo pochylamy się nad osobami niepełnosprawnymi. Dla uczniów z dysfunkcją wzroku są już znaczne ułatwienia, choćby na maturze. Czy nie warto wobec tego życzliwiej spojrzeć na słabowidzącego nauczyciela? Czy problemem jest tu zbytni konserwatyzm środowiska nauczycielskiego? Może zmiana nastawienia pomogłaby wielu ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ja, kiedy problemy ze wzrokiem zablokowały
w sferze społecznej dalszy rozwój twórczego potencjału.
Jeżeli rzeczywiście szkoła ma tworzyć zręby obywatelskiego i demokratycznego społeczeństwa, zmiana ta wydaje się wręcz nieodzowna.
W życiu każdego człowieka przychodzi chyba taki czas, gdy czuje, że wszystko, co dobre, jest już za nim, gdy znajduje się na zakręcie, a horyzontu nie widać. Kiedy praca w szkole stała się dla mnie niemożliwa z racji wzroku, kiedy przestałam móc czytać wypracowania uczniów i prawidłowo wpisywać oceny do dziennika, kiedy traciłam jedną pracę po drugiej – załamałam się. Miałam czterdzieści lat i poczucie, że niczego innego oprócz uczenia dzieci nie umiem. W dodatku rozsypało się moje małżeństwo, znalazłam się nagle sama i bez środków do życia, nie licząc skromnych zarobków z korepetycji. Poczułam się niepotrzebna, bardzo boleśnie odczuwałam swoją niepełnosprawność i gorszość
w stosunku do innych ludzi. Moja samoocena była bliska zeru, a samopoczucie... ach, szkoda gadać. Następne trzy lata pamiętam jak przez mgłę, coś tam robiłam, pisałam nawet na zamówienie jakieś książki dla maturzystów, ale poczucie radości i sensu uciekły z mojego życia. Zamiast nich były smutek, bezsilność i izolacja. Przestałam widzieć swoją przyszłość, próby znalezienia pracy kończyły się fiaskiem. Krótko mówiąc, dopadła mnie klasyczna depresja. Wychodziłam z niej powoli dzięki terapii, jednak moja realna sytuacja nie poprawiała się, co opóźniało dobre rezultaty oddziaływań terapeutycznych.
Słowik to czy skowronek
A czort go wie
Jest czwarta nad ranem
Stoję na balkonie
Rozebrana z masek i koszuli
Mogę być kim chcę
Nawet Julią
Znów nastoletnią i odważną
Przebiegł półdziki kot
Przez patio jak przez scenę
Przede mną ściana
Potencjalnych voyeurów
Wychylam się
By zgasić niedopałek
Może rzucić palenie
Może rzucić się w dół
Kogo obchodzi
Jeszcze jeden wyskok
Wariatki czy poetki
Nikt nie napisze tragedii
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Zawsze jest jednak jakieś światełko w tunelu. Paradoksalnie właśnie wtedy zaczęłam znowu pisać wiersze. Wróciłam do poezji, a raczej to ona po blisko dwudziestu latach wróciła do mnie. Dzisiaj śmieję się z tych wierszy terapeutycznych
, nie mają one zbyt wielkiej wartości, ale były mi wtedy potrzebne, otworzyły niejako nowy rozdział w moim życiu. Jednocześnie zaczęłam jasno sobie zdawać sprawę z tego, że szkoła to dla mnie przeszłość. Przyznałam się wreszcie przed samą sobą, że jestem osobą niepełnosprawną i zaczęłam szukać pracy właśnie w kręgu organizacji i fundacji tak sprofilowanych. Trzecią czy czwartą, która odpowiedziała na moje CV, był właśnie Trakt
. Kiedy prezes Józef Mendruń zaproponował mi pracę, na razie na okres próbny, czułam się, jakbym złapała Pana Boga za nogi. Jednocześnie był we mnie wielki lęk – nowi ludzie, nowe obowiązki, nieznana praca – czy sobie poradzę? Zaczynałam bardzo skromnie od czytania prezesowi e‑maili, ale to nie było ważne. Istotny był fakt, że znowu mam po co wstawać z łóżka, że czuję się potrzebna, że wróciłam do życia społecznego. Wtedy w najśmielszych nawet marzeniach nie przypuszczałam, do czego ten Trakt
mnie doprowadzi...
Trakcie
Zaczynałam nowe życie, które było dla mnie dużym wyzwaniem. Zupełne novum, zmiana o 180 stopni. Miałam czterdzieści pięć lat i masę lęków w sobie – czy sobie poradzę w nowym środowisku, w sferze, której zupełnie nie znam. Prezes Mendruń, wymagający ale i troskliwy, pomógł mi załatwić zaświadczenie o niepełnosprawności i powoli acz sukcesywnie wprowadzał w sprawy środowiska ludzi z dysfunkcją wzroku. Wyszukiwałam informacje, robiłam korektę, załatwiałam jakieś sprawy. Prezes jednak zachęcał mnie, abym jako filolog sama spróbowała napisać o własnych doświadczeniach i rozterkach osoby słabowidzącej. I to był strzał w dziesiątkę. Zaczęłam pisać artykuły, także dla kwartalnika Nasze Dzieci
, o problemach najmłodszych, o wyzwaniach, które stoją przed ich rodzicami. Potem zaczęłam także czytać literaturę fachową i rozszerzać tematykę swoich artykułów. Uczestniczyłam w kongresach i konferencjach dotyczących ludzi z niepełnosprawnością wzroku. Poznawałam nowe rzeczy i nowe, wspaniałe osoby, które mimo dysfunkcji są aktywne i kreatywne. Wzrastała moja pewność siebie i odwaga. W fundacji zobaczyłam, że takich osób jak ja jest więcej – nie jestem sama, wszyscy codziennie zmagamy się z ograniczeniami, które narzuca uszkodzenie wzroku. Zobaczyłam, że trzeba i warto mieć siłę, żeby trudności pokonywać. Przestałam się wstydzić swojej niepełnosprawności, zaczęłam ją traktować jako coś normalnego, tak jak czarne włosy na przykład.
Opracowałam projekt Bez wzroku można też
. Był on adresowany do dzieci i młodzieży szkolnej, miał pokazać, że dziś niewidomy to pełnoprawny członek społeczeństwa informacyjnego, że nie siedzi zamknięty w czterech ścianach, że w żaden sposób nie jest gorszy. Była to fascynująca przygoda, która trwała dwa lata. Z niewidomą koleżanką i jej psem przewodnikiem chodziłyśmy po warszawskich szkołach i przedszkolach, pokazywałyśmy, czym jest dysfunkcja wzroku i jak sobie z nią można radzić, jak się chodzi z psem i z białą laską, co to jest pismo brajla. Odbiór był fantastyczny, dzieciaki otwarte, pełne tolerancji i ciekawości. Kontynuacją pierwszego projektu był kolejny: Warszawa niepełnosprawnym – niepełnosprawni o Warszawie
poświęcony życiu osoby niepełnosprawnej w wielkim mieście i problemom poruszania się w aglomeracji. Także i ten projekt wzbudził duże zainteresowanie, przy okazji zrobiłyśmy warszawską listę miejsc przyjaznych osobom z dysfunkcją wzroku.
Drugim torem niejako szła moja twórczość artystyczna. Poznałam Tyflogalerię
, zaczęłam uczestniczyć w życiu kulturalnym, oglądać spektakle teatralne i filmy z audiodeskrypcją. Ku mojej wielkiej radości wiersze spodobały się i zostałam przyjęta do grupy literackiej Poetica
, działającej przy Polskim Związku Niewidomych. Gdy zobaczyłam swoje utwory wydrukowane w kwartalniku Sekrety ŻAR‑u
, pękałam z dumy.
Dziś mam za sobą kilka wieczorów autorskich w Tyflogalerii
, dwa wydane tomiki wierszy i kilka antologii z moimi wierszami. W Tyfloserwisie prowadzonym przez naszą fundację zajmuję się działem kultury. Nie mogę powiedzieć, że jestem kobietą spełnioną, bo spełniam się na nowo każdego dnia w swojej pracy i twórczości. Trakt
okazał się dla mnie drogą najlepszą z najlepszych, drogą ku pięknemu, kreatywnemu życiu, pełnemu przyjaźni, tolerancji i niezależności.
Dedykuję moim niewidomym przyjaciołom
Jesteście obok nas
ale zupełnie inni
ze swoimi psami i białymi laskami
Tacy odważni w swojej ciemności
że aż budzicie lęk
Tacy wytrzymali w codziennych maratonach,
wsłuchani w mówiącą przestrzeń
Cóż mogę wam dać
dumny posiadacz barwy i konturu –
Swój kulawy opis świata? Czułość rąk?
To, czego w swojej butności nie zauważam?
Jak mam rozebrać barykadę,
byście poczuli,
żeśmy z jednej gliny,
z tej samej beczki
szukamy słońca
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
A ja abecadła z szyldów się uczyłem.
Artur Oppman
Ja również. Był to bodajże mój pierwszy kontakt ze słowem pisanym. Wielka w tym zasługa mojej babci, która pomagała czterolatce składać litery w poszczególne słowa, omijając proces sylabizowania. Gdy słabowidzące dziecko widzi zamazane kontury i kształty, słowa odgrywają niebagatelną rolę. Oswajają świat, przybliżają go, porządkują, wkładając wycinki rzeczywistości we właściwe miejsca. Litery z szyldów mojego dzieciństwa były wielkie i przyjazne.
Później odkryłam, że słowa mają znaczenie i zawiera się w nich właściwie całość ludzkiego istnienia, choć dopiero wiele lat później przeczytałam słynne zdanie Hansa Georga Gadamera o tym, że granice naszego świata są granicami naszego języka. Niemniej słowa w przeciwieństwie do rozmytych obrazów budziły zaufanie i pewność. Razem z babcią szybko przeczytałyśmy Elementarz Mariana Falskiego, ale ten uproszczony świat nie zachwycił mnie. W domu dziadków stał magiczny mebel – biblioteka, wypełniona książkami. Ach, te tajemnicze istoty mojego dzieciństwa, ten zakazany owoc, do którego dorośli bronili dostępu! Robiłam wszystko, aby w tajemnicy przed starszymi zagłębić się w lekturę, która stała się wkrótce moim najbardziej ulubionym zajęciem. Miałam oczywiście swoją półkę z książkami dla dzieci, ale nie interesowały mnie one zbytnio, chyba były zbyt naiwne. Natomiast trzy pozostałe półki, z książkami dla dorosłych – to był dopiero raj! Frapujący o wiele bardziej niż zabawy z rówieśnikami w chowanego czy nawet w lekarza. Do tej pory pamiętam burę, którą zrobiła mi matka, kiedy przypadkiem nakryła mnie w wieku lat dziesięciu na czytaniu Niebezpiecznych związków... Wtedy jeszcze mimo niedorozwoju siatkówki czytałam bez okularów i bez większej trudności, pochłaniając pięćdziesiąt, a nawet sto stron dziennie.
W szkole podstawowej zachwyciłam się mitologią i kulturą grecką oraz rzymską. Przebrnęłam Aleksandra Krawczuka, Roberta Gravesa i Annę Świderkównę, nie zrażając się bynajmniej trudnym językiem. Kolejnym wielkim odkryciem stał się fakt, że książki, oprócz opisywania emocji i stanów ducha współczesnych mi ludzi, mogą wskrzeszać przeszłość dawno minioną, odsłaniać jej tajemnice. Marzyłam wtedy o studiach archeologicznych, ale okazało się, że właśnie to pierwsze moje marzenie będzie nie do zrealizowania ze względu na stan oczu.
W liceum zaczytywałam się chyba tym co wszyscy: Edwardem Stachurą, Hermanem Hesse, Fiodorem Dostojewskim. Była to lektura bardzo emocjonująca, przejmowałam wiele z bohaterów literackich dla siebie, żyły one we mnie, z niektórymi wręcz się utożsamiałam. Wtedy książki były dla mnie prawdziwym objawieniem, zachwycało mnie to, że postaci literackie myślą i czują tak jak ja.
Studia polonistyczne przyniosły pogłębienie refleksji nad literaturą. Wreszcie zaczęłam traktować dzieła literackie jako wytwory kreacji, nietożsame z twórcą, czyli stałam się bardziej wyrobionym czytelnikiem, zyskałam większy dystans do literatury i jej formalnego piękna. Zafascynował mnie realizm magiczny i przesycony filozoficzną zmysłowością świat literatury iberoamerykańskiej. Książką mojego życia na tamtym etapie stała się Gra w klasy Julio Cortázara, która po prostu mnie uwiodła swoją postmodernistyczną formą i przesłaniem, i której poświęciłam pracę magisterską. Z perspektywy czasu nie żałuję, że studia zabrały mi parę dioptrii, a setki przeczytanych książek niewątpliwie się do tego przyczyniły. Mimo wszystko było warto.
W dorosłym życiu wybierałam już lekturę świadomie. Była to literatura kobieca – Virginia Woolf, Margaret Atwood, Doris Lessing. Przeżyłam też odwrót od fikcji w stronę literatury faktu, zwłaszcza zafascynował mnie Ryszard Kapuściński i jego doskonałe Lapidaria. Brałam też na warsztat lżejszy kaliber, na przykład fantasy. Czytanie stanowiło niezapomnianą przyjemność: raz było ucieczką od świata, innym razem jego potwierdzeniem. Książki były wciąż najlepszymi moimi przyjaciółmi. Zmiany zaczęły zachodzić początkowo prawie niezauważalnie. Trzydzieści stron zamiast pięćdziesięciu, i olbrzymie znużenie. Miałam wtedy trzydzieści osiem lat, dużą krótkowzroczność, ale w zasadzie okuliści nie bili na alarm. Jednak proces osłabiania wzroku z miesiąca na miesiąc oddalał mnie od książki. Trudności z akomodacją oka sprawiały, że coraz trudniej było mi skoncentrować się na słowie drukowanym. Początkowo sądziłam, że to może wina nieciekawej lektury, że może jestem wewnętrznie wypalonym
czytelnikiem, którego już nic nie potrafi wciągnąć
. Po kilku latach musiałam jednak przyznać się przed samą sobą, że problemem jest mój wzrok. Powieści zaczęły wydawać się po prostu przerażające, nieco lepiej szło z opowiadaniami i innymi krótszymi formami. Dzisiaj jednak, gdy mam czterdzieści pięć lat, czytanie przestało być pasjonującą przygodą, a stało się drogą przez mękę.
Moje niegdyś ukochane czytanie – zostało mi odebrane. Z najwyższym trudem przedzieram się przez dwadzieścia stron i nie jest to już przyjemność. Duże litery czy linijka optyczna w niewielkim stopniu poprawiają sytuację. Czy radość czytania jest już nie dla mnie? Jest bezpowrotnie stracona? A może jak Dante Alighieri muszę poszukać nowych ścieżek do rajskiej krainy słowa?
Kiedy przestałam móc czytać, nadszedł dla mnie bardzo traumatyczny czas. Pojawiła się gdzieś w moim życiu pustka, luka, której zdawało się, nic nie wypełni. Zaczęłam nienawidzić tak niegdyś ukochane książki. Za to, że sprawiają mi tyle trudności i za to, że w ogóle istnieją, ale już nie dla mnie. Ograniczałam się do czytania krótkich tekstów na portalach informacyjnych, ale przecież nie o takie zubożenie chodziło; czułam się odłączona od źródła literackości.
W poszukiwaniu bardziej uniwersalnego języka niż słowa wgłębiłam się w świat muzyki. Za młodu słuchałam niezbyt ambitnego może rocka, preferując mocne uderzenie. Potem przyszedł czas fascynacji jazzem i miłość do tego gatunku trwa we mnie nadal. Słuchałam jazzu na YouTubie, odkrywając nowych wykonawców i nowe przestrzenie tych niezwykłych brzmień, na czele z moim ukochanym Keithem Jarretem. Chodziłam na wszystkie koncerty z cyklu Jazz na Starówce, zafascynowana brzmieniem tej muzyki w plenerze i energią, jaką otwiera w ludziach. Niegdysiejszą wspólnotę kulturową, którą dawała mi literatura, odnajdywałam teraz w muzyce.
Moje poszukiwania poszły jeszcze dalej, w kierunku muzyki klasycznej. Wyszłam poza standardy Mozarta i Bacha, anektując dla swego ucha tak wspaniałych i różnych twórców jak Mahler i Rachmaninow. Kiedy patrzę na to z pewnej perspektywy, to widzę, że szukałam muzyki, która jak najbardziej zbliżałaby mnie do słowa. Może dlatego moje dalsze poszukiwania podążyły w kierunku muzyki współczesnej. Byłam pod wrażeniem Henryka Mikołaja Góreckiego, ale naprawdę na kolana rzuciła mnie Epifora na fortepian i taśmę Pawła Mykietyna. To była muzyka kreująca tak wyraziste obrazy, że zamieniały się w mojej głowie niemal w całe narracyjne opowieści.
Jestem głęboko przekonana, że człowiekowi poszukującemu życie podpowiada właściwe ścieżki. Tak też stało się i w moim przypadku. Współpracowałam wówczas z firmą wydającą audiobooki dla dzieci i młodzieży. Miałam pisać recenzje i koleżanka przyniosła mi do przesłuchania całą serię fantastycznych płyt, fascynujących literacko i fabularnie, opatrzonych niebanalną oprawą muzyczną, a przy tym czytanych przez znakomitych polskich aktorów. Były to prawdziwe perełki, synteza sztuk na małą, ale za to doskonałą skalę. Te godziny słuchania spowodowały swoisty przełom nie tylko w mojej wrażliwości i percepcji, ale i w podejściu do słowa. Samo słowo zaczęło do mnie wreszcie przemawiać swoją formą brzmieniową, a nie jak do tej pory przez zapis linearny. Mogę powiedzieć, że wydarzył się swego rodzaju cud. Moje zmysły dokonały prawdziwego przestawienia – z odbioru wizualnego na słuchowy.
W jakiś sposób powróciłam do czasów dzieciństwa, kiedy to mama opowiadała mi baśnie przed zaśnięciem. W sumie muszę przyznać, że był to mój pierwszy, jakby pierwotny kontakt ze słowem. Ale nawet w późniejszym dzieciństwie, gdy już umiałam czytać, ten kontakt szedł niejako dwutorowo (słuchałam też wielu bajek z płyt jeszcze winylowych, w tym mojej najbardziej ukochanej o warszawskiej Złotej Kaczce).
Wspomnienia z lat dziecinnych w pewnym sensie ponownie otworzyły mnie na przekaz werbalny. Pierwszy, drugi audiobook traktowałam jeszcze z pewną nieufnością i dystansem, niepewna, czy w ogóle coś zapamiętam. Dlatego zaczynałam od literatury lżejszego kalibru. Szybko jednak odkryłam, że dzisiaj na audiobookach jest już prawie wszystko, od literatury faktu do wielkich powieści klasycznych. Wydarzeniem stało się dla mnie zakupienie Złego Leopolda Tyrmanda, książki, której ze względu na drobny druk nigdy bym nie przeczytała. Co do zakupów, miłą niespodzianką było dla mnie to, że ceny audiobooków kształtują się poniżej wydań papierowych; można je już nabyć od około trzydziestu złotych, podczas gdy koszt książki drukowanej oscyluje jednak wokół pięćdziesięciu złotych. Przebogaty zbiór audiobooków o zróżnicowanej tematyce oferuje warszawski Empik, a sprzedawcy są życzliwi i chętni do udzielenia pomocy. W Internecie znalazłam też kilka sklepów wysyłkowych z całkiem szeroką ofertą. Jest Audioteka, jest Sklep dla słuchacza, gdzie nie trzeba nawet się rejestrować, żeby dokonać zakupów. Przekonałam się także, że wiele bibliotek dysponuje dziś audiobookami, na przykład niezły ich wybór posiada Biblioteka przy ul. Koszykowej w Warszawie.
Tak więc obecnie ktoś, kto nie może używać wzroku do czytania, nie jest już skazany na literacką próżnię. Dziś wiem, że to ja sama musiałam pokonać bariery w swojej głowie i nawykach, żeby przejść do nowej formy obcowania ze słowem. Cóż, wszystko, co nowe na początku wydaje się trudne do oswojenia, bo jest to przestrzeń nieznana. Ale dzięki odwadze odzyskuję swój literacki raj na nowo. Na razie jeszcze nieśmiało, z niejakim wahaniem, z tą świadomością, że słucham. Myślę jednak, iż przyjdzie taki czas, w którym nośnik przestanie mieć aż takie znaczenie i powiem po prostu, że czytam książki.
Nasz własny dom jest miejscem, gdzie każdy chciałby się czuć jak najbardziej komfortowo i bezpiecznie. Jednak, gdy się jest osobą słabowidzącą, osiągnięcie tego celu wymaga odrobiny zachodu. Postanowiłam podzielić się z Czytelnikami swoimi obserwacjami i refleksjami na ten temat.
Tutaj ważne są osobiste preferencje. Ja zdecydowanie wolę białe ściany i raczej klasyczne, spokojne odcienie mebli. Wiem jednak, że wiele osób słabowidzących wybiera zestawienia kontrastowe, które wyraźniej postrzega. Kiedyś popularna była teza, że oczy najlepiej odpoczywają wśród zieleni, ja jednak nie zdecydowałabym się na pomalowanie mieszkanie tą barwą. Pamiętajmy też, że ostre kolory męczą nie tylko wizualnie, ale i psychicznie, i nasz cudowny paprykowy
salon po kilku tygodniach może okazać się nie do zniesienia.
Tutaj raczej też wskazana jest funkcjonalność i prostota. Ozdobne antyki są wprawdzie urodziwe, ale wymagają wiele starań, żeby je uchronić od kurzu, co dla osoby z dysfunkcją wzroku może stanowić problem. Podobnie rzecz się ma z bibelotami. Są słodkie i mają dla nas niejednokrotnie wartość sentymentalną, ale trzeba bez przerwy uważać, żeby czegoś nie strącić i nie przewrócić. Jasne, że w ciągu życia obrastamy w rzeczy, ale przyznajmy, że nie wszystko trzeba trzymać na wierzchu – łatwo się czasami w tym pogubić. Ważne jest też rozstawienie mebli, zwłaszcza istotne dla tych osób, które mają problemy z polem widzenia. Wówczas najlepiej ustawić meble wzdłuż ścian, tak aby na środku pozostawała wolna przestrzeń. Unikniemy wtedy potykania się i rozbijania o sprzęty.
To drażliwy temat. Wiele osób z uszkodzonym wzrokiem nie dostrzega szklanych przedmiotów. Dlatego w naszych domach powinniśmy w umeblowaniu unikać szklanych blatów i powierzchni, zwłaszcza tych bez zaznaczonych krawędzi. Stwarzają one bowiem realne zagrożenie stłuczenia i poranienia się. Ale nawet zwykła szklanka czy wazonik mogą nieść ryzyko zrobienia sobie krzywdy. Dlatego już, jeżeli lubimy szklane przedmioty, to wybierajmy raczej kolorowe, wyraźnie odcinające się od innych powierzchni.
To rzecz niezwykle istotna dla wielu osób słabowidzących. Nie powinniśmy oszczędzać na świetle. W dobrze oświetlonym pomieszczeniu poruszamy się bowiem sprawniej i bezpieczniej. Wielu z nas może nie wystarczać światło z sufitu, dlatego też przydatne bywa oświetlenie boczne. Zależy to jednak od indywidualnych preferencji, dla niektórych z nas zbyt jaskrawe światło może być uciążliwe. Polecam jednak lampkę do czytania czy do pracy przy komputerze; ja sama koniecznie muszę mieć oświetloną klawiaturę. Bardzo też jestem zadowolona z żarówek typu światło dzienne
(niebieska żarówka ze światłem halogenowym), można je nabyć w wielu sklepach elektrycznych. Fajnym pomysłem są też podświetlane diodami kontakty, jest to przydatne, zwłaszcza gdy rozespani wstajemy wczesnym rankiem.
To miejsce, w którym my, kobiety, spędzamy, chcąc nie chcąc, sporo czasu. Każda słabowidząca pani domu powinna zaaranżować pomieszczenie kuchenne z myślą o własnej wygodzie i bezpieczeństwie. Sensowną rzeczą są jasne, gładkie blaty i oświetlenie halogenowe nad nimi, widzimy wówczas wyraźnie, co robimy. Warto poustawiać sobie rzeczy w stałych miejscach, tak aby móc po nie sięgać bezwzrokowo, niejako na pamięć
. Dobrym pomysłem jest także przechowywanie produktów w pojemnikach, które są opisane – polecam nalepki w kolorze żółtym, najbardziej czytelne dla oka. Alternatywą mogą być też kolorowe pojemniki czy puszki, których mamy dziś wielki wybór.
Porządek dla osób z dysfunkcją wzroku jest szczególnie wskazany. W bałaganie bowiem łatwo się gubimy, tracimy czas i nerwy, poszukując jakiegoś przedmiotu. Dlatego naprawdę warto zadbać o porządek wokół siebie, przyporządkować pewne rzeczy określonym miejscom, ja na przykład zawsze kładę klucze na komodzie w salonie. Trzeba także pamiętać, aby określone przedmioty, których się używa, odkładać na miejsce. Uczulmy też naszych bliskich, aby nie przestawiali nam rzeczy – to, co dla kogoś w pełni widzącego jest łatwe do znalezienia, osobie z dysfunkcją wzroku może przysporzyć wiele kłopotu, a nawet narazić ją na niebezpieczeństwo. A przecież chodzi o to, byśmy w najbliższej nam przestrzeni czuli się rzeczywiście... jak u siebie w domu!
Schody są w moim życiu niebagatelnym problemem. Wiąże się to z dużą krótkowzrocznością. Z wchodzeniem radzę sobie całkiem nieźle, znacznie gorzej wygląda droga w dół. Szara powierzchnia schodów zlewa się w jednolitą masę, nie można odróżnić poszczególnych stopni. Dlatego konieczne staje się chodzenie przy poręczy, choć czasami ludzie patrzą ze zdziwieniem na dość młodą osobę idącą wolno za starszym człowiekiem trzymającym się poręczy, zwłaszcza gdy ta młoda osoba nie próbuje go wyprzedzić.
Schodów w mieście jest dużo i trzeba sobie z nimi radzić. Ja jednak w tym artykule chciałabym potraktować schody symbolicznie – jako wszelkie przeszkody zarówno w fizycznej przestrzeni publicznej, jak i te w naszej psychicznej przestrzeni mentalnej. Wszystkie one bowiem przeszkadzają nam w sprawnym poruszaniu się. Jak sobie z nimi dać radę? Jak się do nich przystosować?
Wyzwaniem jest na przykład jazda autobusem czy tramwajem. Dostrzegam numer autobusu, gdy jest on już właściwie na przystanku, a i to nie zawsze. Nie ma innej rady, niż zapytać kogoś w pobliżu, jaki to numer autobusu. Muszę powiedzieć, że podejście do ludzi w okularach znacznie się zmieniło w przeciągu ostatnich lat. Nie okazują już zdumienia czy niechęci, nie ma też komentarzy w stylu: Jak to? W okularach pani nie widzi?
. Nigdy właściwie nie spotkałam się z niemiłą reakcją.
Problemem jest też wychodzenie ze środków komunikacji miejskiej. Ja osobiście już wiem, że zajmuje mi to minutę więcej niż osobom widzącym i dlatego zawsze staram się przygotować do wyjścia nieco wcześniej, zanim autobus czy tramwaj zatrzyma się na przystanku, gdzie chcę wysiąść.
Kolejnym punktem zapalnym
na naszej drodze są zebry. Niestety, przejść z sygnalizacją dźwiękową jest nadal stanowczo za mało. Światła nie zawsze są dobrze widoczne, zwłaszcza przy silnym słońcu. Można się wówczas kierować tym, czy ludzie zaczynają przechodzić a samochody się zatrzymują, ale powinna tu panować zasada ograniczonego zaufania. Ja osobiście staram się nie przechodzić przez pasy, nie upewniwszy się, że jest rzeczywiście zielone światło.
Prawdziwym zagrożeniem są coraz częstsze, niestety, szklane drzwi, obecne zwłaszcza w nowoczesnych budynkach. Nowoczesna estetyka nie idzie w parze z troską o ludzi z dysfunkcją wzroku. Kiedyś na takich drzwiach widniały żółte pasy. Było to bardzo dobre rozwiązanie. Niestety, dziś jest to rzadkość. Uważam, że architekci i deweloperzy powinni jednak zadbać o to, aby ich projekty nie stały się dla osób niedowidzących czy starszych realnym zagrożeniem zdrowia, a nawet życia. Nasza ostrożność może nie wystarczyć.
Wszystkie niedogodności techniczne, czyli te nasze schody, można jednak pokonać. Oczywiście nieodzowna staje się czasami pomoc innych ludzi. I tu zaczynają się schody mentalne
. Wiem coś o tym, bo sama byłam zawsze osobą niezależną i kiedy przestawałam sobie stopniowo dawać radę, stanowiło to dla mnie olbrzymi problem.
Długi czas nie chciałam przyznać się sama przed sobą, że widzę aż tak źle. Udawałam też przed innymi. Wstydziłam się poprosić o pomoc, gdyż wydawało mi się to przyznaniem do swojej ułomności
. Niewątpliwie też czułam się gorsza od innych, widzących. Najtrudniejsze jednak było dla mnie poproszenie o pomoc wiążące się z przeświadczeniem, że jestem od kogoś zależna. To były moje schody mentalne
, tym razem w górę.
Przejście tego etapu pogodzenia się z zależnością, zaakceptowania swoich trudności zajęło mi, nie ukrywam, kilka lat. Dziś mogę się z tego śmiać, jak z dziecinnych obaw. Kiedy idę przy poręczy lub pytam o numer nadjeżdżającego tramwaju, nie czuję zażenowania. Jest to dla mnie sytuacja normalna. Wiem, że najtrudniej pokonać bariery we własnej głowie. Dlatego wszystkim Czytelnikom życzę wytrwałości i odporności w walce z nimi. A także jak najmniej schodów w realnym życiu!
Hipermarket to dla osoby słabowidzącej prawdziwa dżungla. Przede wszystkim to przestrzeń, której w całości nie ogarniasz wzrokiem. Gubisz się w niej. Otacza cię feeria barw i kształtów, których wyraźnie nie rozpoznajesz. Niby są tu jakieś alejki, ale z oznakowaniem ich i czytelną informacją, co i gdzie, jest już pewien problem. Niby ceny na żółtym, czyli przyjaznym dla oka tle, ale ich wielkość pozostawia często wiele do życzenia. Znalezienie czytnika graniczy z cudem. Aby zważyć warzywa czy owoce, trzeba często wybrać z ikonicznej (obrazkowej) tabliczki właściwy produkt – ja tego po prostu nie widzę. W tej sytuacji codzienna czynność, jaką jest robienie zakupów, staje się nadzwyczaj kłopotliwa. Dla mnie tak popularne dziś hipermarkety to prawdziwe wyzwanie. Czuję się w nich zagubiona, zdezorientowana, autentycznie jak traper przedzierający się przez dżunglę. A jednocześnie właśnie te sklepy kuszą najniższymi cenami, co dla wielu osób słabowidzących, utrzymujących się na przykład z renty, jest rozwiązaniem nie do pogardzenia. Dlatego do hipermarketu staram się chodzić z kimś, ale nie każdy przecież ma taką możliwość.
Trzeba więc szukać innych rozwiązań. Przyjaciele polecali mi zakupy przez Internet. Ta forma jest rzeczywiście dla osoby słabowidzącej niezła, a przy tym coraz bardziej popularna. Są już markety, a też i mniejsze sklepy, które za symboliczną opłatą dostarczają zamówione towary do domu. W zaciszu własnego domostwa można spokojnie zastanowić się, co kupić, chroni nas ono także przed lepem promocji i wszelkich cudownych okazji
. Na pewno planujemy wtedy zakupy bardziej racjonalnie. Ja nie korzystam jednak z tej propozycji. Szukanie potrzebnych produktów na stronie jest dla moich oczu dość męczące. Lubię też osobiście obejrzeć czy nawet dotknąć towaru, który mam zakupić.
Niezłą alternatywą dla hipermarketów są tradycyjne bazarki. Tu chyba kupuje się najprzyjemniej, takie jest moje zdanie. Ceny może i wyższe, ale jakość częstokroć o wiele lepsza. Do towaru można podejść, zobaczyć go z bliska, ceny także przeważnie są duże i wyraźne. Poza tym dla mnie niebagatelne znaczenie ma możliwość bezpośredniej rozmowy ze sprzedawcą, zapytania go o coś, konsultacji. Ponieważ widzenie nie jest moją mocną stroną, wolę się posługiwać żywym słowem
w kontaktach z ludźmi, niż być zdaną na ikoniczność
hipermarketu.
Inną możliwość stanowią sklepiki osiedlowe. Ich atutem jest zwykle położenie blisko miejsca zamieszkania, co dla osoby słabowidzącej jest dogodne, gdyż nie musi ona przemierzać długich dystansów, czy nosić ciężkich toreb, co jest niewskazane przy problemach z siatkówką. Trudność polega tylko na tym, że towary stoją na półkach i nie zawsze je dobrze widać. Jednak robiąc zakupy stale w tym samym miejscu, łatwiej zaprzyjaźnić się z obsługą i liczyć na jej pomocną dłoń. Chyba łatwiej też jest przyznać się do kłopotów ze wzrokiem. Dotykamy w tym momencie ważnego problemu – wstydu i obawy, które blokują wielu słabowidzących przed ujawnieniem prawdy o stanie swojego wzroku. Wstyd jest tu rzeczą zupełnie niepotrzebną, a wręcz działającą na naszą niekorzyść. Warto wykazać trochę cywilnej odwagi i powiedzieć: Nie widzę tego, czy mogę prosić o pomoc?
. Jeżeli mówi to osoba w okularach, staje się to całkiem naturalne i prawie nigdy nie budzi negatywnych emocji.
Ja znalazłam dla siebie optymalne rozwiązanie. Robię najczęściej zakupy w niewielkim osiedlowym samie (sklepie samoobsługowym). Znam na pamięć tę przestrzeń i ułożenie produktów. Sprzedawczynie wiedzą o mojej wadzie wzroku, wykazują się normalnym
podejściem i dużą życzliwością, pomagając mi na przykład szukać pewnych towarów. Oczywiście ceny są tu wyższe niż w hipermarkecie, ale coś za coś – jakość produktów wysoka, ale miła i gotowa do pomocy obsługa.
Jeszcze raz zachęcam wszystkie słabowidzące osoby, nie tylko w sytuacji zakupów: nie udawajcie, że widzicie lepiej niż widzicie naprawdę! Mniejsze zdziwienie wywiera grzeczna prośba o pomoc, niż usilne i stresujące dla wszystkich miotanie się przy półkach. Przedwczoraj weszłam do dość eleganckiej lodziarni. Smaki lodów były zapisane kredą na czarnej tablicy. Poprosiłam panią o przeczytanie mi i nie dostrzegłam nawet cienia dezaprobaty. Nie ma potrzeby grzęźnięcia w kompleksach z powodu wady wzroku. Coraz więcej nas chodzi w okularach. Jeżeli my będziemy zachowywać się nieagresywnie i nieroszczeniowo, to w pewien sposób będziemy edukować też społeczeństwo, ucząc, że inność jest po prostu innością, a nie problematycznym upośledzeniem.
Biała laska kojarzyła mi się, osobie słabowidzącej, zawsze z czymś nieodwołalnym. Jak gdyby ze specyficznym wyrokiem. Za czasów mojego dzieciństwa widok człowieka z białą laską budził niezdrową sensację. Nieszczęśliwy kaleka
– taki odbiór istniał w powszechnej świadomości.
Później przypominała mi się zawsze opowieść mojego znajomego, wychowanka Ośrodka Szkolno‑Wychowawczego w Laskach. Też był osobą słabowidzącą i odrzucił białą laskę, nie mogąc znieść wyśmiewania się kolegów. Wtedy emocjonalnie bardzo go rozumiałam, dziś oczywiście zdaję sobie sprawę z faktu, że była to postawa młodzieńcza i zupełnie niedojrzała. Niemniej biała laska, nawet w moim dorosłym życiu, była dla mnie znakiem pewnej stygmatyzacji. Odrzucałam od siebie myśl, że i ja mogłabym wyjść z czymś takim na ulicę, publicznie niejako zamanifestować, że mam aż tak duże problemy ze wzrokiem.
Moje oczy jednak stopniowo zaczęły się osłabiać. Coraz częściej miałam problemy z poruszaniem się, zwłaszcza w ciemności, wytężałam wzrok, ale i tak niewiele to dawało. Zaczęłam z wolna uświadamiać sobie, że wyglądam prawdopodobnie dla przechodniów dość nieporadnie, a nawet dziwnie – może nawet jak osoba nietrzeźwa. Wtedy powoli, bardzo powoli, zaczęło do mnie docierać, że taka pomoc już na tym etapie, na jakim teraz jestem, byłaby bardzo pomocna. Druga sprawa to przechodzenie przez zebrę. Moja wada wzroku sprawia, że mam problemy z wyczuciem odległości, nie potrafię tak naprawdę określić, czy samochód jest blisko czy daleko ode mnie. Wiedziałam, że z białą laską byłabym bardziej bezpieczna, ale mimo to w tyle głowy tkwiła jakaś blokada. Przestałam wychodzić po zmroku, ale to ograniczało znacznie moją działalność i powodowało dodatkową irytację.
Kiedy moi przyjaciele zaczęli mi sugerować używanie laski, pierwszą moją reakcją był bunt. W co oni chcą mnie wpakować? Ja? Z białą laską? Przyznać się przed całym światem, że aż tak nie widzę? A jednak potem przyszła refleksja – przecież aż tak nie widzę
, a skoro bliscy to dostrzegają, to zapewne wszyscy inni też. Walczyłam sama ze sobą z wbudowanymi gdzieś głęboko stereotypami prawie dwa lata. Świadomie wiedziałam, że laska byłaby bardzo przydatna, ale podświadomość zawzięcie się broniła.
Całą sytuację zaczęłam wreszcie racjonalizować dzięki niewidomym przyjaciołom. Jeden z nich, wiedząc, że tracę powoli wzrok, zrobił mi krótki instruktaż posługiwania się tym obcym dla mnie sprzętem. Moja niewidoma przyjaciółka szła z laską z taką pewnością i gracją, że wzbudziło to mój niekłamany podziw. W czasie ubiegłorocznych targów REHA FOR THE BLIND odbył się Marsz Białych Lasek. Choć sam pomysł uznałam za lekko przerysowany, zaimponowali mi ludzie, którzy nie bali się pokazać światu twarzy i białej laski. To właśnie dzięki niewidomym znajomym zaczęłam oswajać
temat białej laski w mojej głowie.
I wreszcie stało się! Kupiłam ją sobie – w połowie zdeterminowana, w połowie przestraszona tym, co robię. Uznałam, że najlepiej ją będzie sprawdzić w znanym mi terenie, czyli od przystanku do bloku. Wyjęciu jej i rozłożeniu towarzyszył pewien stres – czy będę zawiedziona? Jakie będą reakcje ludzi? Czy ją odrzucę? Ale nie ukrywam, że było też w tym trochę ciekawości. Praca z laską przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
Po pierwsze, nie zabiłam się ani o laskę, ani o własne nogi. Po drugie, ilość sygnałów odbieranych z podłoża okazała się wręcz wstrząsająca. Zawsze wiedziałam, że dotyk jest moim najbardziej rozwiniętym zmysłem, ale nie przypuszczałam, że tyle można przy jego pomocy wybadać. Laska stała się dla mnie niemal natychmiast przedłużeniem ręki. Nie absorbując tak bardzo wzroku, mogę teraz bez problemu wyczuć krawężnik, studzienkę czy inną przeszkodę. Łatwiej mi zmieścić się
między słupkami. Nie zbaczam na trawniki. Nie wchodzę w kałuże. Lepiej oceniam odległości. Właściwie same plusy, no... na początku trochę boli i drętwieje ręka.
I wreszcie po trzecie – kiedy wyszłam z laską w miasto
, czułam się może trochę dziwnie, bo to jednak nowa sytuacja, ale też bardzo bezpiecznie. Laska bowiem to nie tylko pomoc dla mnie, ale także znak dla innych. Byłam w szoku, kiedy, autentycznie, wszystkie samochody na przejściu bez sygnalizacji świetlnej się zatrzymały. W jeszcze większym szoku, że wreszcie nie wpadam na ludzi, bo to oni mnie omijają, a nie ja ich. I wreszcie to, co najbardziej pozytywne (wbrew sloganom o znieczulicy) – na stosunkowo krótkim odcinku pięć osób zaoferowało mi pomoc. Ważny jest także dla mnie pewien aspekt psychologiczny: nie muszę udawać już kogoś, kim nie jestem.
Myślę, że się zaprzyjaźnimy. Myślę, że będzie nam razem dobrze. Bez fałszywych uprzedzeń i stereotypów. Cieszę się, że to się stało teraz, kiedy jeszcze widzę. Wyrabiam w sobie zaufanie do samej siebie i do laski. Paradoksalnie, jeśli mój wzrok jeszcze osłabnie, nie będę się czuła tak osamotniona i bezradna.
Artykuł ten dedykuję nie tylko osobom z dysfunkcją wzroku. Także wszystkim tym, którzy świadomie chcą dbać o stan swoich oczu, odprężać je, poprawiać widzenie i koordynację wzroku. Ćwiczenia w nim zaproponowane są pozornie banalne, ale przynoszą wiele korzyści tym wszystkim zwłaszcza, którzy dużo czytają, jak uczniowie i studenci, czy wszystkim tym, którzy z racji pracy spędzają dużo czasu przed monitorem komputera.
Proste ćwiczenia, które proponuję, przeciwdziałają napięciu w obszarze gałek ocznych, a więc redukują jeden z głównych czynników pogarszających jakość naszego widzenia. Wszyscy powinniśmy pamiętać, że oczywiście ważna jest odpowiednia korekcja wad wzroku i konsultacje u okulisty, ale istotna również jest profilaktyka, którą możemy stosować we własnym zakresie. Ćwiczenia, które proponuję, są w pełni bezpieczne dla Twoich oczu i zostały skonsultowane z lekarzem okulistą.
Mrugajmy do dziesięciu razy nawet co godzinę, odrywając wzrok od ekranu komputera czy telewizora. Mruganie relaksuje nasze oczy i nawilża je, zapobiegając tzw. zespołowi suchego oka, który może mieć bardzo nieprzyjemne konsekwencje i wymagać stosowania specjalnych kropli.
Przenośmy powoli wzrok z przedmiotu położonego blisko nas, na przykład z kubeczka na stole, na przedmiot znajdujący się daleko, na przykład na drzewo za oknem. Powtórzmy ćwiczenie kilkakrotnie.
Trzymamy pionowo długopis na wysokości naszych oczu, wzdłuż nosa. Spójrzmy teraz w prawo i w lewo. Powoli oddalajmy długopis na odległość wyciągniętej ręki. Znów patrzymy w prawo i w lewo. Zbliżmy na powrót długopis do nosa. Patrzymy w prawo i w lewo. Powtórzmy tę czynność kilka razy. Ćwiczenie to działa bardzo dobrze na koordynację gałki ocznej i przy oczopląsie.
Patrzymy na wprost. Przenosimy wzrok w prawo, potem w lewo, następnie w górę i w dół. Powtarzamy je do dziesięciu razy. Jest ono bardzo wskazane przy zawężonym polu widzenia.
Wodzimy wzrokiem płynnie po jak najszerszym okręgu, kilka razy w kierunku prawym, następnie w lewym. Modyfikacją tego ćwiczenia jest wodzenie wzrokiem po linii przewróconej
ósemki, czyli znaku nieskończoności. Zaczynamy to ćwiczenie od środkowego dolnego punktu lewego brzuszka
ósemki i tu też kończymy.
Naklej na ścianie na wysokości oczu czarną kropkę. Stań od niej w odległości metra i patrz. Gdy się zacznie rozjaśniać i powstanie wokół niej biała otoczka, przenieś wzrok na ścianę. Powinna się na niej pojawić biała kropka. Ćwiczenie możesz powtórzyć kilka razy.
Zaproponowane ćwiczenia można wykonywać kilkanaście razy dziennie, wykorzystując czas na przerwę w pracy. Rehabilitują one nasze oczy i głęboko je relaksują. Jakość naszego widzenia można korygować nie tylko szkłami, ale także właśnie przez gimnastykę
oczu. Pamiętajmy więc, że profilaktyka jest w zasięgu naszej ręki.
Źródła:
www.poradnikzdrowie.pl
www.swiat-zdrowia.pl
Sytuacja braku wzroku nie jest sytuacją łatwą psychologicznie. Upośledzenie sensoryczne powoduje też zubożenie i trudności w sferze poznawczej oraz konsekwencje psychospołeczne. Większość informacji o świecie uzyskujemy bowiem za pomocą wzroku. Jego brak wywołuje więc lęk i niepewność, powoduje problemy z adaptacją do środowiska zewnętrznego, gdyż informacje o tym środowisku są niepełne. Sami niewidomi mówią, że jest to dla nich wyzwanie.
Hanna Bogacka twierdzi, że niewidomy musi uzupełniać te informacje przez inne, sprawne zmysły. Ale barwy, rysy twarzy, perspektywa, przedmioty w ruchu – tego już nie może poznać. Nie wszystko też można zbadać dotykiem – istnieją przedmioty zbyt małe lub zbyt duże do takiego poznania. Dla niewidomego szczególnie ważny jest stały kontakt z mową. Nie widzi się bowiem mimiki, co ogranicza dostęp do sfery ludzkich przeżyć i do wartości estetycznych, a to z kolei może wywoływać poczucie żalu i krzywdy.
Według Bogackiej brak wzroku może prowadzić też do deficytów w kontaktach społecznych – niewidomy od urodzenia nie ma możliwości uczenia się przez naśladownictwo konwencji społecznych. Z jednej strony wywołuje to u niego nieśmiałość i postawę izolacji, z drugiej strony często widzący nie doceniają możliwości niewidomego, a jego nieporadność biorą
za deficyty intelektualne. Niewidomy nie może na przykład zorientować się w sytuacji, którą widzący ogarnia jednym rzutem oka
.
Bardzo ważna dla niewidomego jest samodzielność oraz orientacja przestrzenna. Także dotyk, wrażliwość kończyn dolnych i górnych są pomocne w brajlowaniu
przedmiotów. Nie mniej istotne są informacje słuchowe, węch, pamięć mięśniowa, myślenie, wyobraźnia, pamięć i uwaga. Duże znaczenie ma też wytrwałość, by nie zniechęcać się przeszkodami fizycznymi i psychicznymi. Bycie niewidomym pociąga też za sobą trudności w życiu osobistym, dotyczące samoobsługi i niezbędności pomocy innych. Często niewidomy czuje się wyobcowany w środowisku widzących ze względu na swoją odmienność
. Dlatego niezmiernie ważny jest właściwy, pozytywny stosunek otoczenia do osoby niewidomej.
Bogacka uważa, że zubożenie optyczne wywołuje dwa rodzaje trudności:
Ponadto porażki życiowe mogą wywoływać brak poczucia bezpieczeństwa, marnowanie szans życiowych, niedocenienie, zaniżenie własnej wartości, co owocuje zafałszowanym, nieraz ujemnym obrazem świata i własnej osoby.
Z kolei Zofia Sękowska utrzymuje, iż niewidome i słabowidzące dzieci mają takie same potrzeby psychiczne jak ich pełnosprawni rówieśnicy. Są to niejednokrotnie intensywne potrzeby poznawania i nowych doświadczeń.
Gdy brak wzroku to uniemożliwia, wkrada się nuda i monotonia. Dzieci te często także będą się charakteryzować silnym dążeniem do kontaktu społecznego, będą pragnęły serdeczności i uwagi. Z drugiej strony niepełne wyobrażenia o świecie mogą powodować izolację i osamotnienie. Niewidome dzieci mają również silną potrzebę niezależności i afiliacji, choć trudniej im stać się członkami grupy rówieśniczej i zyskać w niej uznanie. Muszą o to walczyć ambitnie i energicznie. Starsze dziecko staje się świadome własnych ograniczeń, ale odczuwa także zmartwienie rodziców czy lęk o przyszłość.
Według Sękowskiej możemy wyróżnić trzy potrzeby, w których występują trudności:
Powodują one sytuacje frustracyjne.
Co do trudności poznawczych, to występują następujące:
Istotne jest także ograniczenie samodzielnego poruszania się i załatwiania spraw, a porównywanie siebie z osobami widzącymi dodatkowo wpływa na przeciążenie systemu nerwowego.
Wzrok stymuluje rozwój psychoruchowy, co prowadzi do integracji docierających informacji. U osób z niepełnosprawnością wzroku poznawanie świata jest ograniczone, co nie oznacza jednak braku możliwości odkrywania nowych przedmiotów czy zjawisk. Czas poznawania jest jednak wydłużony, a ilość pracy związana z aktywacją poszczególnych procesów poznawczych jest bardzo duża.
Izabella Kucharczyk sądzi, że występuje jednak kompensacja poznawcza i emocjonalna. Kora mózgowa niewidomych jest bardzo plastyczna. Badania dowodzą, że podczas czytania alfabetem brajla aktywizowana jest kora wzrokowa. Funkcje wzrokowe przejmuje także kora somatosensoryczna i słuchowa. Osoby niewidome wykorzystują swoją korę wzrokową przede wszystkim do procesów zapamiętywania. Dzieci niewidome posługują się także wyobrażeniami, które podlegają takim samym prawom rozwoju, jak u dzieci widzących. Tworzą często wyobrażenia surogatowe, które doskonalą się wraz z wiekiem. Najważniejsza jednak rola przynależy zmysłowi dotyku.
Według Kucharczyk typowe także są opóźnienia rozwojowe w zakresie wyobrażeń przestrzennych, ale im intensywniej się doskonali tę umiejętność, tym większy jest sukces dziecka. Niewidome dzieci również w o wiele większym stopniu niż ich widzący rówieśnicy muszą angażować pamięć i procesy kodowania danych. Nie ma istotnych różnic między widzącymi a niewidomymi, jeśli chodzi o pamięć operacyjną, choć pamięć krótkotrwała jest gorsza u osób niewidomych. Dysfunkcja wzroku może powodować trudności i pewne opóźnienia poznawcze u dzieci, ale nie jest czynnikiem powodującym niesprawność intelektualną. Kompensacyjna rola mowy czy dotyku pozwala uzupełnić wiedzę zubożoną o odczucia optyczne.
Kucharczyk w swoim artykule twierdzi również, że dzieci z dysfunkcją wzroku uczą się polisensorycznie poprzez wyobrażenia surogatowe i poprzez analogie. Analogie potrafią wykorzystywać także w nowych dla siebie sytuacjach. Dzieci wykorzystują analogie przy opisywaniu doznań zmysłowych czy wyjaśnianiu cech emocjonalnych. Słowo poparte przez dotyk wpływa na lepsze zapamiętywanie i możliwości wykorzystania nabytej wiedzy w przyszłości. Proces uczenia się dziecka niewidomego jest uzależniony oczywiście od predyspozycji osobowych, ale także od dobrze zorganizowanego procesu dydaktycznego.
Badania, na które powołuje się Kucharczyk, wykazują, że dzieci niewidome nie różnią się intelektualnie od dzieci pełnosprawnych. Odpowiednia stymulacja procesów poznawczych pozwala na zwiększenie liczby doświadczeń, doskonali umiejętność rozwiązywania problemów, pomaga w tworzeniu nowych pojęć, a także kształtowaniu schematów i odpowiednich reprezentacji. Edukacja i rozwój zdolności poznawczych wymaga od niewidomego czy słabowidzącego dziecka większego wysiłku, zaangażowania i motywacji, lecz może ono osiągnąć taki sam sukces edukacyjny jak jego widzący rówieśnik.
Źródła:
Bogacka H., Funkcjonowanie społeczne dzieci niewidomych i jego uwarunkowania, Kwartalnik Pedagogiczny
1/1981
Kucharczyk I., Specyfika funkcjonowania poznawczego osób niewidomych, [w:] Tyflopedagogika wobec współczesnej przestrzeni edukacyjno‑rehabilitacyjnej, Wydawnictwo APS, Warszawa 2015
Sękowska Z., Kształcenie dzieci niewidomych
www.elstudento.pl ‑ niestety strona nie istnieje.
Niewidzialna Wystawa
Absolutna ciemność. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego stanu mimo ograniczonego widzenia, nawet z zamkniętymi oczami. Wtedy zawsze przesącza się jakieś światło, mgławice kolorów. Tymczasem tutaj – nic. Czarna pustka, w której bez okularów, czyli codziennego dla mnie przedmiotu, czuję się absolutnie bezradna. Wręcz bezbronna. Nie jest łatwo, zwłaszcza ze świadomością, że kiedyś może tak być naprawdę. Długą chwilę trwa, zanim mogę sobie uprzytomnić, że na razie to przecież tylko zabawa, swoista gra z własnymi zmysłami, na którą się zgodziłam, że jestem na Niewidzialnej Wystawie
.
Jeszcze dłuższą chwilę zajmuje mi zrobienie pierwszego kroku, potem drugiego i trzeciego. Idę, mając za sojuszników tylko własne ręce i mocny, ciepły głos przewodnika. Mimo to przedmioty budzą lęk. Nie potrafię usytuować ich, nie umiem ogarnąć tej przestrzeni. Wyłączony wzrok wprowadza mnie w zupełnie inny świat. Ludzie bez sylwetek, bez trzech wymiarów, zredukowani do głosu, wydają się kosmitami z odległej planety.
I nagle, nie wiem, w którym momencie, coś się zmienia. Gdzie, w jakim zakamarku mojego mózgu – sama tego nie wiem. Czuję, że przestrzeń, początkowo jak dzikie zwierzę, stopniowo się oswaja. Zaczynam wierzyć swoim dłoniom, stopom czującym podłoże. Przestrzeń coraz bardziej staje się realna i bliska, budowana przez głosy i odgłosy. Słuch nie był nigdy moją najmocniejszą stroną, ale teraz konstruuje moją rzeczywistość, wyznacza ruch, relacje z innymi. Dotyk zawsze był moim przyjacielem, teraz zaskakuje mnie wręcz mnogością faktur i kształtów, intensywnością ciepłych i zimnych powierzchni.
I jeszcze coś. Jako racjonalistka śmiałam się zawsze z tzw. szóstego zmysłu. A jednak... Mam takie wrażenie, jakbym zaczęła czuć głębię przestrzeni, niemal aurę rzeczy. Orientacja pojawia się jak gdyby sama z siebie. Mija lęk, groza gdzieś się ulatnia, sytuacja staje się bardzo normalna. I ja w niej. Czuję się dobrze, bezpiecznie, nie myślę o tym, że nie widzę. Po prostu doświadczam rzeczywistości i smakuję ją. Niemal z żalem powitam snop światła i powrót do normalnej, wzrokowej percepcji.
Ekstremalne przeżycia są czasem potrzebne. Konfrontują nas z naszymi lękami i fobiami. Działają silnie na podświadomość. Pozwalają odkryć innego siebie. Dla mnie, osoby zagrożonej utratą wzroku, Niewidzialna Wystawa
miała szczególne znaczenie – pokazała mi, że bariera między widzę
a nie widzę
istnieje tylko w mojej własnej głowie. I że można ją pokonać.
Ostatnio miałam przyjemność podróżować przez północne regiony naszego pięknego kraju, a mianowicie trasą do Grudziądza via Malbork. Chciałoby się napisać miałam niewątpliwą przyjemność
, sęk w tym, że właśnie ta przyjemność była jak najbardziej wątpliwa
.
Jestem osobą słabowidzącą ze znacznym ubytkiem wzroku. Szczególne problemy mam z polem widzenia, kontrastem i oceną odległości. Z przykrością i smutkiem muszę stwierdzić, że podróż koleją nastręcza takiej osobie jak ja wiele niedogodności, a nie waham się użyć tego słowa, również niebezpieczeństw. Zwłaszcza wsiadanie, a jeszcze bardziej wysiadanie z pociągu jest dla mnie, a podejrzewam, że w jeszcze większym stopniu dla osób niewidomych, sytuacją wielce niedogodną.
W czym problem? – ktoś zapyta. Ano w tym, że, delikatnie rzecz ujmując, polskie perony są nadal niedostosowane do nowoczesnego taboru kolejowego. Sytuacja taka ma miejsce nie tylko na prowincji, jakby się mogło komuś wydawać, ale także, na przykład, na świeżo zmodernizowanym Dworcu Centralnym w Warszawie. Krótko mówiąc, między srebrzystymi schodkami ultranowoczesnego pendolina a peronem jest około czterdziestocentymetrowa wyrwa. Luka, dziura – jak zwał tak zwał. W każdym razie coś, w co łatwo można wpaść. Zwłaszcza gdy peron jest granitowy i śliski, a trzeba przeskoczyć
tę wyrwę z ciężką walizką w ręku.
Jest to problem dla osoby z dysfunkcją wzroku, ale nie tylko. Także na przykład dla psa przewodnika osoby niewidomej. Wenecja (urocza czarna labradorka, pies przewodnik mojej koleżanki) po prostu wpadła między pociąg a peron na dworcu w Grudziądzu. Dzięki szybkiej reakcji, udało się ją wyciągnąć, niczego też sobie nie uszkodziła. Ale był to łut szczęścia. Pies nieco spanikował i trzeba było przećwiczyć z nim wskakiwanie i wyskakiwanie z pociągu.
Problem, o którym piszę, nie dotyczy jednak tylko i wyłącznie ludzi słabowidzących i niewidomych. Wsiadanie i wysiadanie z pociągu, gdy odległość peronu i jego wysokość jest nieskorelowana z pociągiem, może być problemem dla wielu ludzi. Wyobraźmy sobie w takiej sytuacji starszą panią z laską, mamę z trzyletnim brzdącem i torbami czy osobę niepełnosprawną ruchowo. Nie jest to dla nich ani komfortowe, ani bezpieczne.
W innych krajach postarano się temu zaradzić, na przykład w Szwecji nawet w podmiejskich pociągach wysuwa się pomost‑kratka, po którym można zejść bezpiecznie na peron. No tak, ale jego wysokość jest dostosowana do pociągu... i znowu wracamy do punktu wyjścia.
Powstają pytania: czy naprawdę nic nie można z tym zrobić?, czy musimy być skazani na niebezpieczną ekwilibrystykę? Pendolino to pociąg wygodny, można by powiedzieć nawet luksusowy. Peronowe niedogodności rekompensuje miłe i kompetentne zachowanie obsługi – jest ona szybka, sprawna i uczynna, dzięki czemu udało mi się wyjść cało z newralgicznych
punktów mojej podróży.
Zastanawiałam się jednak, czy niepełnosprawny musi być skazany na takie niedogodności. Okazuje się, że polskie koleje zrobiły krok ku ludziom z różnorodnymi dysfunkcjami. Można zadzwonić i poprosić o asystenta, który na przykład osobę niewidomą przeprowadzi bezpiecznie przez dworzec i wsadzi
do pociągu. Taka pomoc dla wielu z nas może okazać się nieoceniona. Myślę także, że dobrym rozwiązaniem byłoby anonsowanie przed każdą stacją wiadomości o możliwości takiej pomocy, o możliwości jej uzyskania u specjalnie przeszkolonego przewodnika bądź u konduktora.
Pretendujemy dziś do miana państwa europejskiego. Zmienia się podejście do osób z dysfunkcją wzroku i do niepełnosprawności w ogóle. Dziś niewidomy może już bez wstydu czy zażenowania poprosić o pomoc. Z taką pomocą wychodzi naprzeciw potrzebom pasażerów również PKP. Ale dobrze byłoby, żeby za tymi zmianami w sferze ludzkiej szły również realne zmiany przestrzeni publicznej. Jesteśmy już tolerancyjni, otwarci na inność, empatyczni... tylko, ach! te perony...
Do rozważań nad audiodeskrypcją zainspirował mnie III Tydzień Kultury Bez Barier i wizyta w warszawskim Teatrze Powszechnym na inscenizacji Lilli Wenedy. Był to mój pierwszy kontakt z opisem tego rodzaju i nie wiedziałam tak naprawdę, czego mogę po nim oczekiwać jako osoba słabowidząca. Postanowiłam więc poszperać i pogłębić swoją wiedzę na ten temat.
Sam wyraz pochodzi od dwóch słów łacińskich: audio, audire
– słyszeć oraz descriptio
– opis, nakreślenie. Audiodeskrypcję możemy zdefiniować jako technikę, która dzięki dodatkowym opisom słownym umożliwia osobom z deficytem wzroku odbiór wizualnej twórczości artystycznej, pozwala osobom niewidomym czy słabowidzącym poznawać widzialny dorobek kulturowy z zakresu sztuki plastycznej, teatralnej czy filmowej. Podczas audiodeskrypcji opisywane są werbalnie znaczące informacje wizualne, takie jak: język ciała, mimika, przebieg akcji, scenografia, stroje, światło.
Lapidarne opisy scen pozwalają osobie niewidomej podążać za wątkami, wyobrazić sobie i zrozumieć, co dzieje się na scenie, ekranie czy obrazie. Umożliwiają pełniejsze spotkanie ze sztuką osobom z dysfunkcją wzroku.
Warto chyba zerknąć na historię audiodeskrypcji, gdyż jest ona zjawiskiem stosunkowo niedawnym, powiązanym z rozwojem nowych technologii. Pierwszy system narracji opisowej dla niewidomych został zaprezentowany w waszyngtońskim teatrze Arena Stage w 1981 roku.
Lata osiemdziesiąte ubiegłego stulecia rozpowszechniły audiodeskrypcję w Anglii, m.in. w Windsor Theatre. Weszły wtedy w użycie miniaturowe odbiorniki, podobne do tych, których używa się w tłumaczeniach symultanicznych. W następnej dekadzie audiodeskrypcja zaanektowała
takie obszary jak: telewizja, wideo, DVD, kino, muzea i galerie oraz widowiska sportowe.
W Polsce w 2006 roku miał miejsce pierwszy pokaz filmu z audiodeskrypcją. Byli to Statyści wyświetlani w białostockim kinie Pokój
. Od 2007 roku TVP zaczęła nadawać popularny serial Ranczo z opisem audiodeskrypcyjnym. W tym samym roku transmitowano z opisem narracyjnym mecz piłki nożnej rozegrany między polskimi klubami w Białymstoku. W 2008 roku wydano na DVD słynny Katyń Andrzeja Wajdy opatrzony audiodeskrypcją. W 2009 roku po raz pierwszy zastosowano ją w muzeum, rok później stworzono opis werbalny do Panoramy Racławickiej. Od 2010 roku zaczęto używać audiodeskrypcji w filmach dokumentalnych. Niestety, ubolewać należy, że wciąż zasięg audiodeskrypcji jest zbyt wąski, a pokazy filmów i spektakli mają charakter niszowy.
Joel Snyder, założyciel Audiodescription Associates, uznaje audiodeskrypcję za rodzaj działalności dydaktycznej, w której niezbędny jest talent i precyzja. Mówi także o trzech regułach audiodeskrypcji:
Język audiodeskrypcji powinien funkcjonować w sposób zwięzły, obiektywny, precyzyjny, ogólny, ale też barwny i poruszający wyobraźnię. Może operować metaforą i paradoksem, ale konieczny też jest estetyczny minimalizm. Snyder nie bez racji porównuje ten język do haiku – tworzy on jak gdyby szkic pewnego wycinka świata, oddając przy tym jego atmosferę i emocje.
Te wszystkie postulaty spełniał opis audiodeskrypcyjny, z którym miałam kontakt w Teatrze Powszechnym. Ciepły, męski baryton nie powiedział ani jednego słowa za dużo. Dyskretne urządzonko
w ręku z subtelną słuchawką dodawało mi pewności siebie, gdy jako słabowidząca osoba nie byłam w stanie z dziesiątego rzędu dostrzec czegoś na scenie. Mogę sobie tylko wyobrażać, jakie znaczenie ma audiodeskrypcja dla osoby w pełni niewidomej, a takich osób było w teatrze niemało. Dla mnie jednak, jako dla filologa, to doświadczenie miało jeszcze jeden wymiar – wśród otaczającej nas kultury piktograficznej przywracało utraconą rangę słowu mówionemu.
Nie trzeba chyba nikomu uświadamiać, że powiększona czcionka to olbrzymia wygoda dla czytelnika. Zwłaszcza dla czytelnika słabowidzącego, z zaburzoną ostrością wzroku, na przykład z wysoką krótkowzrocznością. Im większy obiekt, tym większy jego obraz na siatkówce oka. Mając do czynienia z powiększoną czcionką, zwłaszcza osoba z dysfunkcją wzroku wkłada znacznie mniej wysiłku w czytanie, mogąc wydłużyć czas obcowania z książką i przyjemność lektury, gdyż wzrok mniej się męczy i nuży w takiej sytuacji.
Im większy obiekt, tym większy jego obraz na siatkówce oka. Mając do czynienia z powiększoną czcionką, zwłaszcza osoba z dysfunkcją wzroku wkłada znacznie mniej wysiłku w czytanie, mogąc wydłużyć czas obcowania z książką i przyjemność lektury, gdyż wzrok mniej się męczy i nuży w takiej sytuacji.
Z własnego dzieciństwa pamiętam serię wydawniczą Duże litery
, w której wydawano całkiem ambitne pozycje literatury klasycznej. Książki miały duży format i były dość ciężkie, ale wynagradzała to w pełni radość czytania. Jako osoba, która nie może praktycznie już czytać normalnego
druku bez szybkiego znużenia oczu, postanowiłam sprawdzić losy dużych liter
dzisiaj. Owszem znalazłam taką ofertę, adresowaną jednak do osób starszych, a nie słabowidzących. Barwna reklama strony internetowej działała zachęcająco, kilkaset tytułów również. Jednakże po bliższej lekturze okazało się, że jest to w większości literatura popularna, trudno byłoby tam znaleźć coś dla bardziej wyrobionego czytelnika. Nie wzbudził też mojego zachwytu dołączony dokument w PDF, który miał pokazywać przykładowy fragment strony książki w tej serii wydawniczej. Owszem, atutem były wyraźne interlinie, ale czcionka wydała mi się nadal mała. Zadzwoniłam więc do wydawnictwa i dowiedziałam się, że książki są drukowane dwunastką. Nie jest to w moim odczuciu rozmiar czcionki, który mógłby realnie ułatwić lekturę osobie niedowidzącej. Niestety.
Skontaktowałam się z kolei z jedną z ważniejszych warszawskich bibliotek. Okazało się, że nie mają oni w ogóle oferty pomyślanej dla osób z dysfunkcją wzroku. Owszem, posiadają jakieś wydawnictwa w dużym druku, ale nie jest to specjalnie ewidencjonowane, więc tak naprawdę sami do końca nie wiedzą, co mają. Zamiast tego miła pani poinformowała mnie o bogatej ofercie audiobooków i zachęciła do korzystania z niej. No tak, ale mnie chodziło nadal o książki...
W bibliotece Szkoły dla Dzieci Słabowidzących przy ul. Koźmińskiej w Warszawie przeglądam podręczniki do historii dla gimnazjum. Powiększona, wyraźna czcionka, estetyczne, kolorowe wydanie. Osobno wydane mapy i arkusze barwno‑wypukłe, z których mogą korzystać zarówno słabowidzący, jak i niewidomi. Duże wrażenie robią na mnie wypukłe figurki rycerzy, nieco uproszczone, ale dające pojęcie, jak mogło to wyglądać w dawnych czasach.
Interesuje mnie sam proces wydawania przystosowanej
książki. Rozmawiam z bibliotekarką, Antoniną Podymniak, i dowiaduję się, że kiedy podręcznik jest już zaakceptowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, jego adaptacją na rzecz dzieci słabowidzących zajmuje się Ośrodek Rozwoju Edukacji, i dopiero wtedy szkoły zlecają wydawnictwom specjalną edycję. Procedura jest jednak długa i niekiedy młodzież jeszcze w połowie października nie ma potrzebnych podręczników.
Pani Podymniak zwraca mi uwagę na jeszcze jeden problem. Kiedy książka jest zamawiana w pliku elektronicznym, specjalne hasło ma do dostępu do niej zazwyczaj jedna osoba, czyli nauczyciel zamawiający.
Sytuacja idealna byłaby wówczas, gdyby możliwość ściągnięcia
elektronicznego podręcznika na komputer miało każde dziecko. Właściwie wszyscy uczniowie korzystają dzisiaj z laptopów i oszczędziłoby to wysiłku noszenia ze sobą ciężkich książek. Taka elektroniczna wersja podręcznika byłaby wskazaną alternatywą dla tradycyjnej książki, uczniowie mogliby korzystać na komputerze z powiększalników. Tym bardziej, że jak relacjonuje pani Podymniak, tylko połowa z nich ocenia tradycyjne książki z powiększoną czcionką pozytywnie.
Jeszcze większy problem jest z lekturami. Trzymam w ręku olbrzymią i niezwykle ciężką cegłę
– wersję Potopu w nieco tylko powiększonej czcionce. Wyobrażam sobie, jak niewygodna i zniechęcająca musi być lektura Henryka Sienkiewicza w takich warunkach. Czy naprawdę nie można było rozdzielić tego na trzy tomy? Większość lektur nie jest jednak dostępna nawet w takiej formie, mały druk, jego kiepska jakość, brak interlinii, nieprzejrzystość stają się prawdziwym utrapieniem dla dzieci słabowidzących. Poniekąd rozwiązaniem jest inicjatywa Wolne lektury
, gdzie przez Internet można ściągnąć
właściwie już wszystkie lektury obowiązujące w szkole w plikach PDF i odpowiednio je sobie powiększyć. Wiele lektur jest również dostępnych w formie audiobooków. Co ciekawe jednak, podobno większość uczniów słabowidzących nadal chętniej wybiera tradycyjną formę książki, choć czytanie zajmuje im więcej czasu i męczy wzrok.
Co jest warte uwagi, to fakt, że nadmiar książek w szkołach zamawiających specjalne edycje jest zgłaszany na tzw. kiermasze i udostępniany potrzebującym placówkom; szkoła przy ul. Koźmińskiej przekazała na przykład podręczniki uczniom w Ustrzykach Dolnych. Z podobną inicjatywą wychodzi krakowska szkoła dla dzieci słabowidzących, wypożyczając potrzebne pozycje słabowidzącym uczniom spoza własnego terenu.
Na targach REHA FOR THE BLIND 2016 udało mi się zakupić trzy książki wydane przez Polski Związek Niewidomych. Dobry papier, wyraźna, duża czcionka, mały, poręczny format. Jednak to literatura branżowa
, o niewidomych i raczej dla osób z dysfunkcją wzroku. Można tylko żałować, że komercyjne wydawnictwa nie proponują swoim czytelnikom takiej jakości i szerszej tematyki. A przecież liczba odbiorców, która chętnie skorzystałaby z powiększonej czcionki nawet kosztem zwiększonej ceny, jest wcale niemała.
Publikacja wydana w 2004 roku przez Wydawnictwo Akademii Pedagogiki Specjalnej jest pozycją tyleż aktualną, co niezwykłą. Jest to książka bardzo kobieca
, pisana przez kobiety, jej bohaterkami są także kobiety – nadzwyczajne, utalentowane i twórcze. Ich wspólną cechą jest to, że wbrew dotkliwej niepełnosprawności nie pogodziły się z losem, nie zaprzestały walki o siebie, wytrwale rozwijając pasje i zainteresowania, które doprowadziły je do mistrzostwa w dziedzinie sztuki. Dlatego ta publikacja powinna być dedykowana wszystkim tym, nie tylko kobietom, którzy codziennie zmagają się z byciem niewidomym czy niedowidzącym. Daje bowiem nadzieję, wiarę we własne siły i olbrzymi zastrzyk pozytywnej energii.
We wstępie Jadwiga Kuczyńska‑Kwapisz pisze o tym, że w naszej rzeczywistości życie kobiety niewidomej jest o wiele trudniejsze niż niewidomego mężczyzny. Kobieta musi zadbać nie tylko o pracę zarobkową, ale także często o wychowanie dzieci, a zazwyczaj zostaje wówczas sama. Paradoksalnie jednak dlatego właśnie niewidome czy słabowidzące panie muszą wykazać się olbrzymią siłą woli i charakteru, rozwijając w sobie wiele zalet, które w normalnej sytuacji pozostałyby być może ukryte. Taka właśnie chęć życia, zaistnienia, zamanifestowania własnej osobowości jest znamienna dla bohaterek trzech naszych opowieści.
Małgorzata Paplińska przedstawia nam sylwetkę wybitnej polskiej sopranistki, Jolanty Kaufman. Zdiagnozowane we wczesnym dzieciństwie zwłóknienie pozasoczewkowe nie ograniczyło jednak spontaniczności i ekspresywnego temperamentu dziewczynki. Pani Jolanta miała wiele szczęścia, iż trafiła do szkoły w Laskach, gdzie wcześnie dostrzeżono jej talent wokalny i troskliwie zaczęto go rozwijać w śpiewie chóralnym, a potem w występach indywidualnych. Marzeniem sławnej dziś artystki było bowiem od dziecka śpiewanie i poświęciła temu celowi z wielkim samozaparciem dosłownie całe życie.
Po wielu perypetiach trafiła na wydział wokalny przyjaznej niepełnosprawnym Akademii Muzycznej w Poznaniu, co było spełnieniem jej pragnień. Dzięki niezaprzeczalnemu talentowi, ale i wielkiemu nakładowi pracy własnej Jolanta Kaufman jest dziś słynną śpiewaczką. Warsztat pracy prawie niewidomego muzyka nie jest łatwy. Pani Kaufman korzysta z pomocy optycznych i dyktafonu, ale też z tzw. pamięci ciała – zapamiętując dźwięki na podstawie wibracji własnych strun głosowych. Osobną sprawą było nauczenie się poruszania na scenie i współpracy z akompaniamentem orkiestry. Ta drobnej budowy śpiewaczka specjalizuje się w niezwykle trudnym gatunku, jakim jest muzyka oratoryjno‑kantatowa. Możemy jednak słuchać jej głosu także w repertuarze Moniuszki czy Mozarta. Jolanta Kaufman dzięki sile woli, wytrwałości i samodyscyplinie firmuje dziś własnym nazwiskiem muzykę polską także poza granicami naszego kraju.
Z kolei Marlena Kilian przedstawia nam portret znanej aktorki – Krystyny Sienkiewicz. Narracja jest bogato przetykana fragmentami pamiętników pani Krystyny, co dodaje jej subiektywizmu i poetyckiego uroku. Słynna artystka to prawdziwy człowiek‑orkiestra i osoba o wszechstronnych talentach. Pomimo niezbyt szczęśliwego dzieciństwa, gdyż po stracie rodziców prowadziła życie na walizkach, zdała na ASP w Warszawie – malarstwo było więc jej pierwszym wyuczonym zawodem. Natomiast kontakty z mitycznym już STS‑em przyniosły karierę estradową i aktorską. Krystyna Sienkiewicz nie tylko była wykonawcą, ale i sama pisała piosenki i scenki kabaretowe.
Pracowała na deskach teatrów, a także w radiu i telewizji, znamy ją też z wielu ról filmowych. Jest tak zwaną aktorką charakterystyczną, miesza komizm z liryzmem, do czego predysponuje ją nietuzinkowa osobowość. Oprócz tego maluje, wypieka anioły, haftuje i wyrabia z gałganków i koronek swoje ulubione lalki – Krystynki
, o których tak pisała zaprzyjaźniona z nią Agnieszka Osiecka: Krystynki to są takie ludzkiej pracy odcinki / które poznał nie byle kto
. Choroba oczu dosięgła Krystynę Sienkiewicz już jako kobietę dojrzałą. Słabowzroczność prawdopodobnie spowodował wylew krwi do oczu na tle nerwowym. Mylne diagnozy, operacje, długotrwałe pobyty w szpitalach, szukanie ratunku nawet w medycynie niekonwencjonalnej – przez wszystko to pani Krystyna musiała przejść. Choć początki były trudne, radzi sobie własnymi sposobami z ograniczonym widzeniem. Oczywiście pozbawiło ją ono niektórych zamiłowań, ale nie usunęło z aktorstwa i estrady. Nie zmieniło też pogodnego usposobienia aktorki ani jej wielkiego serca. W swoim domu w Świdrze, gdzie mieszka z adoptowaną córką Julką, stworzyła przytulisko dla bezdomnych psów i kotów, a także Chatę Krystyny – sklepik z własnymi niepowtarzalnymi wyrobami rękodzieła. Bierze też udział w licznych akcjach charytatywnych. Można powiedzieć, że choroba oczu nie pokonała utalentowanej artystki ani w sensie charakterologicznym, ani pod względem twórczym.
Następną bohaterką jest Jadwiga Stańczakowa, z domu Strancman. Poetkę, dziennikarkę, wieloletnią redaktorkę brajlowskiego pisma dla niewidomych Pochodnia
, przyjaciółkę Mirona Białoszewskiego przedstawia Małgorzata Walkiewicz‑Krutak. Pani Jadwiga Stańczakowa zaczęła tracić wzrok z powodu barwnikowego zwyrodnienia siatkówki jako młoda osoba, w pełni sił twórczych. Musiała się stopniowo przestawiać na życie tylko z poczuciem światła, uczyć się samodzielnego poruszania z laską, pracy z dyktafonem i na maszynie brajlowskiej. Nie było jej łatwo, mąż odszedł, na szczęście pozostali wierni przyjaciele i wspaniali przewodnicy. Już jako osoba niewidoma zmagała się także z depresją. Wszystkie te doświadczenia zaowocowały wielką wrażliwością, która znalazła swoje odzwierciedlenie w osobistej pełnej wyrazu poezji.
Mimo utraty wzroku Jadwiga Stańczakowa widzi pamięcią
, jest człowiekiem szczęśliwym i spełnionym. O swojej niepełnosprawności pisze w jednym ze swoich wierszy.
Niewidzenie jest magią
bo przez jego czarność
światło dalekich gwiazd
dościga ociemniałego
w jego Wszechświecie
po latach.
Trzy portrety, trzy sylwetki zwykłych i zarazem niezwykłych kobiet, prześwietlone ciepłą i pełną zrozumienia narracją autorek. Bohaterki tej książki, jakże przecież różne, łączy jednak nie tylko dysfunkcja wzroku. Także, a może przede wszystkim, ogromna siła woli i charakteru, miłość do świata i ludzi, życiowa pasja i rozwijanie jej wbrew przeciwnościom losu. Dla mnie osobiście, ta książka jest olbrzymim generatorem nadziei. Uczy nas wszystkich biec za marzeniami pomimo przeszkód i ograniczeń stawianych niekiedy przez własne ciało. Pokazuje, do czego jest zdolny ludzki duch, uzmysławia, że nieprzekraczalne z pozoru granice mogą być przekroczone przez naszą wewnętrzną siłę i wolę walki z własną słabością. A wówczas nie ma rzeczy niemożliwych.
Źródło:
Kuczyńska‑Kwapisz J. (red.), Trzy portrety. O kobietach radzących sobie z dysfunkcją wzroku, Wydawnictwo APS, Warszawa 2004
Niewidomi często są postrzegani jako osoby z ograniczeniami, których dostęp do życia jest dużo mniejszy niż przeciętnego widzącego. Zmienia się to dzięki udźwiękowionym komputerom i treningom orientacji przestrzennej, które zapewniają niewidomym względną autonomię w pracy i poruszaniu się. O ile jednak dziś możemy wyobrazić sobie niewidomego informatyka, o tyle sport wydaję się nam często nadal dziedziną zarezerwowaną dla ludzi w pełni sprawnych.
Pan Ryszard Sawa, dziś już siedemdziesięcioletni biegacz, udowadnia swoim życiem i wyczynami, że nie musi tak być. Wziął udział już w ponad stu maratonach, pokonując dzięki uporowi i pasji opory własnego ciała i świadomości. Reprezentował Polskę w maratonach w tak odległych zakątkach świata jak Nowy Jork czy Pekin, łącząc pasję biegania z drugim swoim hobby – podróżami. Jak sam z humorem podkreśla, ma już ze trzydzieści kilo
medali. Ale satysfakcję daje mu nawet to, gdy zajmuje trzechsetną pozycję w tysiącosobowym maratonie.
Spotkanie w Tyflogalerii warszawskiego PZN‑u pozwala nam poznać człowieka niesłychanej prostoty ducha i skromności. Człowieka z dystansem do siebie samego i swoich osiągnięć, ale i człowieka z pasją, która stała się lejtmotywem jego życia. W prostych słowach zachęcił wszystkich obecnych na spotkaniu do uprawiania aktywności fizycznej ze względu na walory zdrowotne. Sam mimo starszego wieku ma nienaganną sylwetkę, prezentuje żywość i zwinność ruchów.
Jak biega niewidomy? Na to pytanie odpowiada film Joanny Kaczmarek Kumple. Jest to zrealizowany krótkimi sekwencjami dokument o Ryszardzie Sawie i jednym z jego przewodników do biegania
, Feliksie Platowskim. Panowie biegają na treningach obok siebie połączeni za ręce sznurkiem lub taśmą. Muszą zgrać się
w jednym rytmie. Zaciekawiło mnie, czy jest to trudne, i po projekcji zapytałam o to maratończyka. Przyznał, że nie bardzo, że jest to kwestia wprawy, ale wyznał też, że najlepiej biega mu się z jego partnerką, która jedzie na rowerze.
Film przedstawia przygotowania obydwu biegaczy do maratonu w Londynie, w którym obok osób w pełni zdrowych startowały też osoby niepełnosprawne. Wspólne treningi sprzyjały mimo różnicy pokoleniowej rozmowom i zadzierzgnięciu nici szczególnej przyjaźni. Feliks, absolwent polonistyki, także musiał zmagać się z oporami ciała – miał kontuzję kolana. W dokumencie najbardziej wzruszyły mnie dwie sceny – kiedy pan Sawa biegł w londyńskim maratonie z polską flagą na plecach i ta druga, gdy rękami oglądał
stary krzyż na grobie swojego ojca. Z kolei autentycznie humorystyczna była scena, gdy pan Ryszard wkłada do skrzynki na listy puszkę piwa, żeby po treningu wypić ją z kumplem. Tak właśnie powinien pokazywać postać dobry dokument – ze wszystkich stron, w całej pełni człowieczeństwa.
Sam bohater jednakże dystansuje się wobec tego przekazu. Mówi, że samo kręcenie filmu było dla niego dość uciążliwe, ma też wrażenie, że w porównaniu ze swoim młodym kolegą wyszedł w filmie na ofiarę losu
. Tu musieliśmy jako publiczność zdecydowanie zaprotestować – dokument pokazuje jego postać, ciepło, ale zarazem kreuje wizerunek człowieka niezłomnie dążącego do wyznaczonego celu.
Ryszard Sawa jest człowiekiem w istocie niepospolitym. Stracił wzrok jako nastolatek, gdy bawił się na polu z koleżanką niewypałami. Uważa jednak, że paradoksalnie wyszło mu to na dobre, bo w przeciwnym razie pasałby nadal gęsi gdzieś na Zamojszczyźnie, a tak jest znanym maratończykiem. Był jednym z pierwszych, którzy przecierali szlaki niewidomym pragnącym działać w klubach sportowych. Dziś biega w Cross‑Warszawa i poleca ten klub wszystkim chętnym z dysfunkcją wzroku. Podkreśla, że szczególnie dla tej grupy aktywność fizyczna jest szalenie ważna. Pan Ryszard musi być także niesamowitym człowiekiem prywatnie, skoro na spotkaniu pojawiła się jego była żona, serdecznie gratulując mu życiowych sukcesów, w tym czwórki wspólnych dzieci.
Ryszard Sawa biega od trzydziestu siedmiu lat. Przygoda, która stała się pasją życia, przyniosła mu zasłużone uznanie. Nie ma w sobie jednak nic z gwiazdora, jego skromność i bezpośredniość jest ujmująca. Przede wszystkim jednak ma bardzo normalny
stosunek do tego, co robi – bez zadęcia i wyśrubowanych ambicji. Bieganie to dla niego styl życia, a że to zdrowy styl – tym lepiej.
Niewidoma instrumentalistka, dyryguje chórem, wykonuje poezję śpiewaną, uczy niewidome i widzące dzieci. Absolwentka Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie opowiada o sobie Izabeli Galickiej.
Karolina miała muzykalną mamę. W domu jej dziadków było pianino i próbowała na nim swoich sił. Pierwsze lekcje brała u Henryka Weredy w Ośrodku dla Dzieci Niewidomych w Owińskach pod Poznaniem. W szkole podstawowej grała na pianinie, przez chwilę na akordeonie, uczestniczyła także w działaniach zespołu muzycznego – Dzieci Papy
.
Chodziła do zwykłego liceum, ale marzyła o szkole muzycznej. Przełom nastąpił, gdy pan Andrzej Andraszewski, jej pianista, przywiózł z Czech nuty w brajlu. Przedtem grała na słuch, na pamięć.
Później studiowała dyrygenturę chóralną, czyli trudny kierunek dla osoby niewidomej. Egzaminy zdała najlepiej na roku, potem była jedyną niewidomą studentką na uczelni w tym czasie. Nigdy jednak nie odczuła preferencyjnego
traktowania. Wiele zawdzięcza profesorowi Bogdanowi Goli. Był wymagający, kazał wszystko przepisywać w brajlu, co było trudnym i czasochłonnym zadaniem. Jednak studia były dla niej po prostu fajne. Studenci pomagali sobie nawzajem.
Karolina pamięta swój dyplom – dyrygowanie chórem – wymagało to dużej odwagi, ale przede wszystkim skupienia. Ukończenie studiów muzycznych uważa niewątpliwie za swój sukces, stanowiło to duże wyzwanie. Zajmuje się jednak nie tylko muzyką klasyczną. Bardzo lubi poezję śpiewaną. Pozwala się ona otworzyć na inny wymiar, stwarza wspaniały klimat, rozwija nie tylko muzycznie.
Karolina prowadziła także działalność pedagogiczną – zajęcia rewalidacyjne z dziećmi w szkole podstawowej i gimnazjum w Ośrodku w Owińskach. Uczyła je brajla. Potem w Warszawie pracowała w szkole integracyjnej, gdzie uczyła muzyki również dzieci widzące. Mówi, że nie ma specjalnej różnicy między nauką dzieci niewidomych i widzących. Zawsze trzeba mieć uszy dookoła głowy
.
Nauczycielowi na pewno przydają się otwartość i spokój. Ale wrażenia są zupełnie niesamowite, na przykład gdy stworzyła z uczniami klasową orkiestrę
.
Miała także w swoim życiu epizod dziennikarski. Pracowała w Poznaniu w katolickim radiu Emaus
. Razem z widzącym asystentem zbierała i montowała materiały na temat osób niepełnosprawnych. Dziś pracuje jako przewodniczka na Niewidzialnej Wystawie
w Warszawie.
Skromna, stonowana, a jednocześnie otwarta – taka jest Karolina. Jej pasja życia i ilość pomysłów na samą siebie zadziwia. Właśnie osoby takie jak ona stanowią inspirację dla innych niewidomych, aby wbrew przeszkodom podążali za swymi marzeniami i realizowali upragnione życiowe cele.
Poezja jest dziś przyjemnością niepopularną, można powiedzieć, że lubianą przez nielicznych. Już Wisława Szymborska w słynnym wierszu Wieczór autorski skarżyła się, że na podobne imprezy przychodzą przypadkowi ludzie, bo pada właśnie deszcz. Siódmego lutego deszcz nie padał, a mimo to na spotkanie ze słabowidzącą poetką Krystyną Łagowską do Tyflogalerii Polskiego Związku Niewidomych przybył całkiem spory tłumek.
Tyflogaleria jest w ogóle miejscem trochę magicznym. Na Konwiktorską 7 przybywają nie tylko niewidomi, ale wszyscy złaknieni kontaktu ze sztuką. Choć miejsce to promuje twórczość ludzi z dysfunkcją wzroku, przyciąga także swoją niesamowitą atmosferą tych wszystkich, którzy są ciekawi nowości i pragną poszerzyć swą wiedzę. Odbywają się tu koncerty, pokazy filmów z audiodeskrypcją, spotkania z ciekawymi ludźmi. Chłoniemy sztukę bez jej podziałów na pełnosprawną i niepełnosprawną i zawzięcie dyskutujemy. Nawiązują się znajomości i przyjaźnie.
Na początku spotkania z panią Krystyną pokrótce opowiedziano życiorys nobliwej poetki. Warto go sobie przypomnieć.
Pani Krystyna urodziła się w 1926 roku. Jej mama była farmaceutką i samotnie wychowywała córkę, ponieważ jej mąż zmarł, kiedy mała Krysia miała półtora roku. Obydwie mieszkały we Włocławku. Tam przed wojną poetka chodziła do szkoły powszechnej. Pani Krystyna uczęszczała też do szkoły pielęgniarskiej w Łodzi, gdzie przygotowywała się do wykonywanego później w Warszawie zawodu. Miała trzynaście lat, gdy wybuchła wojna. Zajmowała się w tym czasie uczeniem młodszych od siebie dzieci czytania i pisania, posługując się elementarzem Mariana Falskiego. Przybyła do Warszawy dopiero na wezwanie do pracy w charakterze pielęgniarki. Pracowała w Centrum Onkologii przy ul. Wawelberga 15, a następnie w Instytucie Matki i Dziecka przy ul. Kasprzaka 17a. Solidaryzując się z Powstaniem Warszawskim, oddała powstańcom hołd w dwóch tomikach swoich wierszy: Poczta powstańcza i Powstańcza barykada.
Na spotkaniu poetka zaprezentowała wiersze ze swojego ostatniego tomiku Satyra na huśtawce. Są to krótkie, humorystyczne formy z błyskotliwymi puentami, czerpiące inspiracje z codziennego życia zwykłych, ludzkich doświadczeń. Prosta forma, bez zbędnych figur stylistycznych, sprawia, że trafiają do nawet niezbyt wyrobionego odbiorcy. A przy tym jest to poezja bardzo osobista i bardzo kobieca – uczuciowa, a zarazem zachowująca dystans do świata, niekiedy nawet delikatnie autoironiczna. Wiersze te czytali aktorzy scen warszawskich, Ewa Kuryło i Piotr Pręgowski, jednak niektóre z nich prezentowała sama autorka mimo słabego wzroku, i bawiła się przy tym świetnie, jak na przykład przy wierszu o czarownicach, gdzie nobliwa seniorka wystąpiła w peruce i z kolorową miotełką. Recytacja wierszy przeplatała się z występami zespołu Echo
, który przy wtórze fortepianu przypomniał niezapomniane piosenki z repertuaru Kabaretu Starszych Panów.
Gratulacjom i bisom nie było końca, goście wieczorku prosili o jeszcze i jeszcze, autorka z pamięci recytowała swoje starsze i nowsze wiersze. Żywy i ciepły kontakt z publicznością sprzyjał miłej atmosferze.
Poetka należy do Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz grupy Poetica
działającej przy Mazowieckim Okręgu PZN. O jej życiu i twórczości Zofia Pręgowska nakręciła film Niewidzialne, obsypany licznymi międzynarodowymi nagrodami. W tym miejscu warto chyba poznać próbkę talentu pani Krystyny.
Leżę obudzona przykryta kołdrą
beznadziejności
bezsensu,
jeżeli się nie podniosę
to niemoc spęta mnie podstępnie
pajęczyną apatii
silniejszą niż stal.
Zmaganie jest buntem
jest twórcze
nie jest przegraną.
Wypada tylko życzyć pani Krystynie nadal takiej żywości ducha i ciała, jaką bezsprzecznie posiada, i mieć nadzieję, że jej wiersze jeszcze nie raz będą nas bawiły i wzruszały.
Czy niewidomy może mówić o kolorach? Tak, może je nawet malować, co udowadniają prace gruzińskiego malarza, Giorgi Qobelashvili. Wystawę jego dzieł miałam okazję obejrzeć w Tyflogalerii. Zorganizował ją Polski Związek Niewidomych i Gruzińska Organizacja Momavalickheba Dges (Jutro Zaczyna się Dziś) działająca na rzecz osób niepełnosprawnych. Patronem honorowym była Ambasada Gruzji w Polsce.
Giorgi – gruziński artysta plastyk, ukończył Wydział Malarstwa Państwowej Akademii Sztuk Pięknych w Tbilisi. Stracił wzrok w wieku dorosłym z powodu cukrzycy, mimo to nadal maluje, posiłkując się pamięcią i świetnie wyuczoną techniką. Wypracował własny sposób tworzenia dzieła, posługuje się głównie czarną farbą akrylową, maluje piórem i kolorowymi pastelami na papierze. Jego obrazy są zarazem realistyczne i abstrakcyjne, pełne delikatności, ale i energii. Nie są to jednak w żadnym razie artystyczne bohomazy
, uderza w nich precyzja i wrażliwość na barwy, które pomaga mu dobierać mama, Marina. Giorgi tworzy urzekająco piękne, pełne artystycznej wrażliwości portrety, martwe natury oraz pejzaże – letnie, zimowe, wiosenne, w których zmienia się barwa zieleni i jej natężenie. Widzowie mogą dostrzec w jego obrazach piękno świata zapamiętanego z przeszłości oraz emocje związane z relacjami z bliskimi ludźmi, jak również doświadczenie bólu i cierpienia. Szczególnie sugestywne są portrety – zaledwie paroma delikatnymi kreskami naszkicowany obraz Charliego Chaplina czy zupełnie niesamowity portret starego człowieka, utrzymany nietypowo w gorących tonacjach czerwieni i różu. Częstym motywem, zwłaszcza na kobiecych portretach, są zamaszyście narysowane... kapelusze! Ciekawa była również jedyna abstrakcyjna
praca na wystawie, wykonana właśnie techniką czarnego akrylu.
Prace Giorgi były dotychczas prezentowane na wielu wystawach zbiorowych oraz indywidualnych w Gruzji i za granicą, gdzie wzbudzały duże uznanie wśród oglądających je gości i krytyków sztuki. Podobno artyście proponowano ze względu na utratę wzroku pójście w kierunku rzeźby, ale Giorgi nie zamierza porzucić malarstwa.
Ulubiony temat malarza to stare Tbilisi. Wiele obrazów poświęcił właśnie swojemu miastu, utrwalając ulotne chwile z jego życia. Sam Giorgi jest skromny, małomówny, jakby wsłuchany w siebie, choć to jeszcze młody człowiek.
W jego przypadku sprawdza się powiedzenie, że nie ma sztuki niepełnosprawnej, jest tylko dobra lub zła, a sztuka gruzińskiego artysty to próbka najwyższych malarskich lotów.
Iza Galicka – Czy Twoje macierzyństwo zmieniło się po utracie wzroku?
Iza Wasilewska – Utrata wzroku była w moim przypadku procesem, nie nagłym zdarzeniem. Nie wpłynęło to więc drastycznie i bezpośrednio na moje macierzyństwo. Mój obecnie trzynastoletni syn miał wówczas niecałe cztery lata i z pewnością nieświadomie był moją największą siłą.
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę spasować. Każde dziecko potrzebuje mamy, spokoju płynącego z jej serca, jej ciepła. Trzeba było więc zacisnąć zęby i starać się normalnie żyć. Wraz z synkiem spędzaliśmy czas w różnych miejscach i sytuacjach: na basenie, w szkołach (gdzie uczyłam), u znajomych, na wyjazdach, w piaskownicy. Moje dziecko jest z natury bardzo spokojne. Dzięki temu nie miewałam nigdy problemów typu ściąganie go z wysokich drabinek na placu zabaw, czy szukanie go wśród tłumu ludzi na plaży lub w supermarkecie. Było to oczywiście ogromnym walorem dla mnie – mamy tracącej wzrok.
Ponieważ zawsze bezpieczeństwo dziecka stawiamy na pierwszym planie, mogłoby się zdawać, że niewidoma mama jest zagrożeniem dla dziecka. Nie musi tak być. Posłuszeństwo, zasady i konsekwencja w wychowaniu umożliwiają normalne funkcjonowanie i prawidłowe relacje widzącego dziecka i niewidzącej mamy.
I. G. – Czy zaczęłaś wtedy traktować syna w inny sposób?
I. W. – Absolutnie nie. Mój synek rozwijał się w odpowiednim tempie. W niektórych kwestiach był lepszy od swoich rówieśników, w niektórych nieco słabszy. Nie przepadał za rysowaniem, natomiast bardzo szybko nauczył się liczyć i czytać. Gdy nadjeżdżał autobus, z daleka wołał: Mamo, to 15
. Oczywiście, umiejętność ta przydała się, gdy numery autobusów były dla mnie już nieczytelne. Właśnie w takich momentach syn służył mi pomocą.
I. G. – Pamiętasz wygląd syna jako dziecka?
I. W. – Na przestrzeni ostatnich lat bywało sporo momentów, w których pragnęłam widzieć choć przez chwilkę! Tylko po to, by zobaczyć twarz mojego dziecka, by móc spojrzeć mu w oczy, by zobaczyć jak zmieniły się jego rysy...
W takich właśnie chwilach syn brał moje dłonie w swoje ręce i, dotykając nimi swojej twarzy, mówił: Nie smuć się, mamo! Zobacz, jak wyglądam
.
I. G. – Jakie cechy, Twoim zdaniem, powinna mieć niewidoma mama?
I. W. – Ponieważ nie powiem, że niewidoma mama powinna mieć oczy dookoła głowy
, powiem więc, że przydają się uszy dookoła głowy
.
Każda mama powinna być tą najlepszą mamą na świecie! Nie ma znaczenia, czy jest to mama widząca czy w podeszłym wieku, czy niewidoma.
I. G. – Jak radzisz sobie z codziennymi obowiązkami, opieką, sprawdzaniem lekcji itp.?
I. W. – Mój syn jest obecnie w szóstej klasie i przyznaję, że jestem na bieżąco z materiałem szkoły podstawowej. Od zawsze spędzam z moim dzieckiem wiele wolnych chwil. Uczymy się wspólnie, tłumaczę mu problematyczne kwestie, wspólnie tworzymy prace plastyczne oraz wiersze na konkursy polonistyczne. Razem obliczamy ułamki i uczymy się języka angielskiego. Poza obowiązkami szkolnymi moje nastoletnie dziecko uczyło się gry w szachy, chodziło do szkoły muzycznej, na lekcje pływania oraz spróbowało judo i karate. Pozostałe codzienne obowiązki czy też opieka nad synem to kwestie tak oczywiste, których nie rozpatruję w kategorii: mama widząca i niewidoma. Codzienność płata różne figle i nie pyta cię, czy widzisz. Tak więc stawiam czoła wszelkim wyzwaniom, jak każda mama.
I. G. – Czy syn wykorzystuje
Twój brak wzroku?
I. W. – Wykorzystywanie rodziców, a raczej ich słabych stron, jest cechą większości dorastających dzieci. Nie wiem, czy mój syn oszukuje mnie na co dzień. Myślę, że wartości, jakie dominują w naszym domu – szczerość i zaufanie – ma dość głęboko zakorzenione. Mogę mieć więc nadzieję, że nie ma powodów, by wykorzystywał moją dysfunkcję.
I. G. – Co się zmieniło w podejściu syna do Ciebie? Czy na przykład jest bardziej opiekuńczy niż kiedyś?
I. W. – Z jednej strony tak, natomiast z drugiej nie. Na co dzień nie zauważam nadmiernej opiekuńczości ze strony mojego dziecka. Zachowuje się on klasycznie, jak przystało na małego mężczyznę. Nie będę zbytnio rozwijać tej myśli. Ale bywają sytuacje, które mnie zadziwiają. Na przykład, wybrałam się kiedyś do fryzjera w asyście psa przewodnika. Mój syn miał pójść w przeciwnym kierunku. Jednak po kilku metrach zorientowałam się, że idzie w milczeniu za mną. Gdy spytałam go, po co mnie śledzi
, powiedział, że nie ufa nie tyle psu, co całej sytuacji. Paradoksalnie, gdy wyjeżdżam do Warszawy (250 kilometrów od domu), twierdzi, że tam na pewno sobie poradzę. Czy można nazwać takie zachowania opiekuńczością?
I. G. – Jak mówi kolegom o tym, że ma niewidomą mamę? Czy jest to dla niego jakiś problem?
I. W. – Nie sądzę, że stanowi to dla niego jakiś większy problem. Koledzy syna nocują u nas często, przyjeżdżają na wakacje oraz wyjeżdżają z nami na urlop. Jestem bardzo aktywną mamą i większość kolegów mojego syna zna mnie osobiście. Oczywiście, bywały trudne sytuacje, w których dzieci naśmiewały się ze mnie, chcąc dokuczyć synowi. Radził sobie z nimi i opowiadał o tym w domu.
I. G. – Czy gdybyś widziała, wychowywałabyś dziecko inaczej?
I. W. – Nie wiem, co robiłabym w życiu, gdybym widziała. Sądzę, że wychowanie nie jest zależne od tego, czy widzę, czy nie. Wychowuję syna według wzorców, które otrzymałam w moim rodzinnym domu. Oczywiście, moja skala tolerancji, zrozumienia mojego dziecka wynika także z doświadczenia, jakie do tej pory zdobyłam. A zdobyte doświadczenie jest oczywiście sumą środowiska, w jakim przebywam, zawodu jaki wykonuję oraz wyzwań, jakim stawiam czoła.
I. G. – Czy dla syna Twoja sytuacja jest wyzwaniem? Czy Go do czegoś motywuje?
I. W. – Na chwilę obecną, nie sądzę. Moje dziecko ma normalny dom, w którym mama pracuje, gotuje, sprząta. Myślę, że dziecko w jego wieku nie zastanawia się nad powagą sytuacji, nad barierami, które musi pokonywać jego mama w codziennym życiu. Poza tym nie należę do osób, które rozczulają się nad własnym losem. Traktuję życie jako piękny, dany jednorazowo prezent. Tak więc gonię króliczka z uśmiechem na ustach.
I. G. – Czy Twój syn jest z tego powodu bardziej samodzielny niż inne dzieci?
I. W. – Z powyższych odpowiedzi wynika, że nie daję odczuć mojemu synowi, że dysfunkcja wzroku zmusiła go do bycia bardziej opiekuńczym, bardziej dorosłym czy bardziej samodzielnym. Uważam, że jego samodzielność jest na normalnym poziomie, choć on sam pewnie uważa, że jest bardziej samodzielny od większości rówieśników.
I. G. – Czy starasz się jakoś zrekompensować mu zaistniałą sytuację?
I. W. – Nie. Dla nas zaistniała sytuacja jest już normalna. Nie wynagradzam go za to, że nie widzę. Staram się pokazać mu, że dokoła nas mieszkają różni ludzie. Syn jest zdrowym chłopcem. Chodzi do klasy integracyjnej i od dziecka uczy się tego, że osoby niepełnosprawne są zintegrowaną częścią społeczeństwa.
I. G. – Co jest najtrudniejsze w życiu niewidomej mamy?
I. W. – Staram się podchodzić do życia zawsze z optymizmem. Nie zastanawiam się, co jest dla mnie trudne tylko z tego względu, że straciłam wzrok. Pragnę przede wszystkim, by mój syn wyrósł na dobrego człowieka. Czy jest to trudne? Nie sądzę, trzeba być tylko dobrą mamą.
I. G. – Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.
Rozmawiały:
Izabela Galicka – filolog polski i kulturoznawca
Izabela Wasilewska – mgr lingwistyki stosowanej, ukończone studia doktoranckie na UAM‑ie w Poznaniu
Wywiad z Ewą Olejnik, reżyserem dźwięku, doktorem na Uniwersytecie Fryderyka Chopina w Warszawie, właścicielką firmy wydającej audiobooki dla dzieci i młodzieży.
Izabela Galicka – Co skłoniło Panią do wydawania audiobooków?
Ewa Olejnik – Mając sama syna w wieku przedszkolnym, szukałam fajnych, ambitnych ofert dla dzieci. Byłam rozczarowana niską jakością dźwiękową obecnych na rynku audiobooków. Były wówczas, co prawda, nagrania Polskiego Radia, do których można się było odwołać, ale niewiele więcej. Przyszło mi do głowy, żeby wypełnić tę niszę i dać dzieciom dobrą jakościowo atrakcję. Jestem reżyserem dźwięku, więc było to dla mnie istotne. Małe dzieci jeszcze nie czytają, zatem audiobook to pierwsze zetknięcie się z literaturą. Rodzice nie zawsze znajdują czas na czytanie, niekiedy przeszkadzają im niedogodności głosowe czy interpretacyjne. Jak pisał jeden z francuskich profesorów, Tomatis: Ucho nie jest stworzone wyłącznie do słuchania, lecz do pobudzania mózgu i ciała
. Stosował on metodę treningu słuchowego w terapii, na przykład w dysleksji i jąkaniu się. Twierdził, że słuchanie pobudza wyobraźnię, mapę emocjonalną i myślenie abstrakcyjne.
I. G. – Czy audiobook to alternatywa dla książki, czy samodzielna wartość estetyczna?
E. O. – Moim zdaniem audiobook jest dopełnieniem książki, ale i samą książką. Nie zapominajmy, że jest to literatura. W sumie nieważne, czy słuchając, czy czytając dziecko percypuje literaturę. Jeśli woli słuchać, niech słucha. Mamy też wydania dźwiękowo‑tradycyjne – dziecko przechodzi od słuchania do czytania bądź wprost odwrotnie. Niech obcuje z literaturą jak najwięcej. Dźwięki, muzyka, interpretacja aktorska – dziecko lepiej wówczas przyswaja tekst, jest on bardziej zrozumiały niż w czasie tradycyjnej, bywa że nieumiejętnej, lektury przez rodzica.
I. G. – Czy w Pani przekonaniu dzieci chętniej sięgają po audiobook niż po książkę?
E. O. – Jest to sprawa bardzo indywidualna, ale na ogół dzieci kochają słuchać, nie trzeba ich do tego namawiać. Kilka, a nawet kilkanaście razy potrafią słuchać tego samego fragmentu, co dorosłych dziwi, bo oni słuchają raz i koniec. A dziecko odbiera ten sam fragment za każdym razem w inny sposób. To właśnie dzieci proszą rodziców, żeby im wieczorem czytali – dzieci po prostu uwielbiają słuchać.
I. G. – Czy trudno dobrać właściwych lektorów?
E. O. – Niewątpliwie dobór lektorów to bardzo ważny aspekt przygotowania audiobooka. Podstawą jest tekst, zawsze wychodzimy od niego. W pierwszej fazie decydujemy, czy wybrać głos męski czy kobiecy. Później jest dyskusja nad samą barwą głosu – czy ma to być głos poważny, dostojny starszego człowieka, czy radosny młodego. Czy głęboki, niski, czy wprost przeciwnie. Dla nas ważne jest to, aby czytał dzieciom wybitny aktor, odrzucamy lektorów bez przygotowania aktorskiego. Trzeba mieć wszelkie predyspozycje, żeby przekazać dziecku sens literatury. Nie jest to łatwe, lecz na szczęście znani aktorzy zgadzają się na współpracę. Tu ważna uwaga również dla rodziców – posłuchajmy fragmentu audiobooka, zanim kupimy go swojemu dziecku. Ważne, czy się tego dobrze słucha, czy interpretacja jest spójna.
I. G. – Jakie znaczenie ma oprawa muzyczna?
E. O. – Muzyka jest bardzo istotna, jest ona uniwersalnym sposobem przeżywania emocji, dostarcza bogatych wrażeń zmysłowych. Badania potwierdzają, że człowiek wychowany
na muzyce ma bogatszą wyobraźnię, jest bardziej wrażliwy. Muzyka, w ogóle słuchanie, wspomaga rozwój określonych struktur mózgowych, na przykład muzyka i matematyka odpowiadają tym samym obszarom naszego mózgu. Muzyka wreszcie uwalnia od stresu. W audiobooku zaś buduje klimat, nastrój, dzięki czemu sam tekst jest bardziej wyrazisty dla słuchacza. To samo mówią innymi słowami dzieci – że słuchając muzyki, widzą przed oczami całe obrazy.
I. G. – Jakie zdolności i umiejętności rozwijają, Pani zdaniem, audiobooki?
E. O. – W ogóle wartość słuchania jest niezaprzeczalna. Wśród wszystkich zmysłów znaczna ilość impulsów dociera do nas przez słuch. Dlatego słuchanie ma olbrzymi wpływ na rozwój poznawczy i emocjonalny dziecka. Jak już wspomniałam, stymuluje ono wyobraźnię, wrażliwość sensoryczną, jest odpowiedzialne za powstawanie synaps w określonych strefach mózgowych oraz połączeń między dwoma półkulami mózgu. Polepsza także pamięć werbalną, co przekłada się na wyniki w nauce dziecka.
I. G. – Czy zastanawiała się Pani, jakie znaczenie może mieć audiobook dla dziecka słabowidzącego bądź niewidomego?
E. O. – To właśnie przede wszystkim dzieci niedowidzące słuchają literatury. Audiobook powinien być dla nich codziennością, niezbędną sprawą, jest realną szansą na poznanie dobrej literatury. Na targach rodzice dzieci niedowidzących i niewidomych przychodzą i pytają o różne pozycje. Narzekają też, że oferta audiobooków jest ciągle zbyt mała. Rzeczywiście, jest ona wciąż bardzo ograniczona. Sieci handlowe jak gdyby nie doceniały ciągle audiobooków. W wielu księgarniach zajmują one tylko niewidoczny dla odbiorcy kącik. Tak jakby były czymś gorszym. A przecież to książka, tylko w innej formie.
I. G. – Jaką informację zwrotną otrzymuje Pani od słuchaczy?
E. O. – Informacja zwrotna jest dla nas czymś bardzo ważnym. Dostajemy wiele e‑maili, opinii oceniających nasze audiobooki. Cieszy mnie to, że rodzice dzisiaj potrafią już ocenić i docenić wysoką jakość produktu w przeciwieństwie do rzeczy przeciętnych. To mobilizuje i nadaje sens naszej pracy.
I. G. – Czytanie książki jest przeżyciem indywidualnym. A słuchanie?
E. O. – Słuchanie może być przeżyciem zbiorowym, integrować rodzinę. Dla mnie zawsze zaskakujące jest każde spotkanie ze słuchaczami, na przykład na targach, kiedy dzieci i rodzice słuchają tego samego fragmentu audiobooka na słuchawkach. Nagle coś się zaczyna dziać. W ciągu kilku sekund zmienia się mimika dziecka, zaczyna ono komentować to, co obydwoje słyszą, rozmawiać o tym, autentycznie cieszyć się. To frapujące doświadczenie, ta interakcja między rodzicem a dzieckiem.
I. G. – Czy dzieci chętniej sięgają po audiobooki niż dorośli?
E. O. – Myślę, że tak. Dzieci są wdzięczniejszymi słuchaczami, bo dla nich słuchanie jest czymś naturalnym. Dorosły szybciej się nudzi, traktuje audiobook czysto poznawczo, a dziecko może słuchać danego fragmentu wiele razy, za każdym razem znajdując w nim nową dla siebie wartość. Dla dziecka słuchanie jest przeżyciem emocjonalnym, dlatego motto naszego wydawnictwa brzmi Radość słuchania
. Dzieci nawet zaczynają rozmawiać z rodzicami zasłyszanymi frazami, zmieniać swój język. Tak więc bakcyl został połknięty, literatura w naturalny sposób weszła w życie dziecka.
I. G. – Dziękuję za rozmowę.
Książka ta jest przemyślanym i objętościowo dość pokaźnym kompendium wiedzy na tematy tyflologiczne i tyflopedagogiczne. Definiuje miejsce tyflopedagogiki wśród innych nauk we współczesnym świecie, jak również określa jej współistnienie z edukacją i rehabilitacją (rewalidacją) wzroku. Materiały zawarte w trzynastu artykułach różnych autorów są pogrupowane w trzech blokach tematycznych. Większość artykułów jest autorstwa naukowców związanych z Akademią Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, redakcję książki objęły: Kornelia Czerwińska, Małgorzata Paplińska i Małgorzata Walkiewicz‑Krutak.
Pierwszy blok nosi tytuł Tyflopedagog – Tyfloedukacja – Tyflodydaktyka. Dowiadujemy się z niego, jakimi cechami powinien się wyróżniać przyszły nauczyciel niewidomych. Mamy też historyczny przegląd opieki nad niewidomymi na terenie Polski ze szczególnym uwzględnieniem Dzieła Lasek
. Możemy także przeczytać, co odróżnia możliwości poznawcze osób z dysfunkcją wzroku od ludzi z prawidłowym widzeniem, w jaki sposób ograniczenie wzroku determinuje życie psychiczne i społeczne jednostki. Wreszcie możemy zastanowić się wraz z autorami nad zaletami i wadami edukacji włączającej i segregacyjnej, nad perspektywami tych obydwu możliwości w warunkach polskich.
Drugi blok jest zatytułowany Technologie w edukacji i komunikacji uczniów z niepełnosprawnością wzroku – szanse i zagrożenia. Autorzy rozważają w nim specyfikę mentalną młodych osób z dysfunkcją wzroku i ich umiejętności radzenia sobie w cyfrowym świecie. Zmiany technologiczne wywierają olbrzymi wpływ na sposoby uczenia się, komunikacji i spędzania wolnego czasu na przykład na portalach społecznościowych. Wszystko to dotyczy także niewidomych, którzy dzięki sprzętowi udźwiękawiającemu mają możliwości uczestnictwa w życiu społeczeństwa informacyjnego. Jednocześnie autorzy dostrzegają swoisty paradoks – młodzi ludzie tracą umiejętność czytania brajlem na rzecz posługiwania się komputerem. Zmienia się także struktura spędzania czasu – monitor komputera sprzyja swoistej izolacji w domowym zaciszu, co obniża potrzebę autentycznej integracji z rówieśnikami w realnym życiu. To wszystko implikuje także zmianę percepcji i predyspozycji mentalnych, w tym również metody nauki i adaptacji wiedzy.
Trzeci blok artykułów jest zredagowany pod wspólnym tytułem Osoba z niepełnosprawnością wzroku na drodze ku samodzielności – obszary wsparcia. Jest poświęcona zarówno osobom niewidomym, jak i słabowidzącym. Autorki czynią przegląd kryteriów, według których określa się ślepotę i słabowzroczność. Podają także zestaw najróżniejszych pomocy optycznych i nieoptycznych dla słabowidzących, co ma dla tej grupy duże znaczenie informacyjne i praktyczne. Trzy ostatnie artykuły podejmują zagadnienia orientacji w przestrzeni ludzi z dysfunkcją wzroku i jej znaczenia dla ich samodzielności. Orientacja przestrzenna i jej treningi są czymś wręcz podstawowym dla ludzi niepełnosprawnych wzrokowo. Autorki zastanawiają się nad czynnikami, które decydują o jej największej efektywności, rozważają też różnorodność treningów w zależności od grupy wiekowej i stopnia utraty wzroku. Dla mnie osobiście niezwykle przydatne okazały się szczegółowe instrukcje, jak posługiwać się białą laską.
Książka ta jest obszernym zbiorem wiedzy na temat zagadnień zdrowotnych, psychologicznych, kulturowych i także praktycznych dotyczących osób z dysfunkcją wzroku. Wiedzy, warto dodać, współczesnej, ale opartej też na wieloletnich doświadczeniach. To także dobry przykład interdyscyplinarności w nauce służącej człowiekowi. Pozycję tę powinni przeczytać wszyscy ci, którzy w swoim życiu czy pracy zmagają się z problemami słabowzroczności. Pewną barierą, przynajmniej na początku może być język, gdyż książka jest utrzymana w stylu naukowym, jednakże ze względu na jej wartość merytoryczną naprawdę warto podjąć ten trud.
Źródło:
Tyflopedagogika wobec współczesnej przestrzeni rehabilitacyjno‑edukacyjnej, pod red. K. Czerwińskiej, M. Paplińskiej, M. Walkiewicz‑Krutak, Wydawnictwo APS, Warszawa 2015
Teresa Alina Ławecka to niewidoma poetka i dziennikarka, która od wielu lat aktywnie działa na rzecz osób z niepełnosprawnościami. Chociaż jest związana ze Słupskiem, jej aktywność społeczna wykracza poza granice regionu Pomorza, a jej wiersze wzruszają czytelników w całym kraju. Od 1999 roku w Zarządzie Powiatowego Kola PZN w Słupsku pełniła liczne funkcje. Natomiast od 2007 roku działa w Miejskiej Społecznej Radzie ds. Osób Niepełnosprawnych przy Prezydencie Miasta Słupska, a od 2011 roku jest wiceprezesem Stowarzyszenia Arcus. Współpracuje także z fundacją Lex Humana, Radius i Edukadis. Jest laureatką wielu nagród za swoją działalność zarówno społeczną, jak i poetycką, m.in. Srebrnego Krzyża Zasługi, który otrzymała w 2012 roku.
Z fotografii zamieszczonej na okładce tomiku poetyckiego Lalki nie płaczą patrzy na mnie dystyngowana dama, elegancka, w kapeluszu i perłach. Jej twarz wyraża refleksję i radość. Potwierdza się to w naszej pierwszej rozmowie telefonicznej, ponieważ jest to osoba niezwykle otwarta, szczera – właściwie, co chwila rozbrzmiewa jej śmiech. Kolejne rozmowy ujawniły wielką wrażliwość na ludzi, pogodę ducha, ale również stanowczość i nieugięte dążenie do celu. Prawdziwie renesansowa postać, dlatego nie zdziwiło mnie, że otrzymała Główną Nagrodę Marszałka Okręgu Pomorskiego im. Krystyny Bochenek pn. Lady D. w kategorii kultura i sztuka.
Ucieszyłam się bardzo, gdy udało mi się ją namówić na wywiad.
Iza Galicka – Czy piszesz od zawsze
, czy może Twoja twórczość jest związana z jakimś przełomem, wydarzeniem w życiu?
Teresa Alina Ławecka – W liceum byłam w klasie matematyczno‑fizycznej, potem studiowałam biologię, ale studia przerwałam. Wtedy nie pisałam, ale zawsze bardzo lubiłam czytać. Właściwie moja przygoda z poezją rozpoczęła się, gdy pracowałam w Gazecie Mówionej
. Od 2008 roku byłam jej redaktorką naczelną. Był tam kącik literacki, gdzie zamieszczaliśmy wiersze osób niepełnosprawnych lub mówiące o niepełnosprawnościach. We wrześniu 2008 roku zabrakło nam wiersza z okazji Międzynarodowego Dnia Białej Laski – wówczas napisałam swój pierwszy wiersz. Za nim poszły następne. Dzisiaj mam w swoim dorobku trzy tomiki poetyckie: Oddaj moją twarz, Ogród niezapominajek oraz Lalki nie płaczą. Moje utwory zamieszczono także w trzynastu antologiach.
I. G. – Gdzie bije źródło Twojej poezji, gdzie szukasz inspiracji?
T. A. Ł. – Nie chcę powielać czyjejś twórczości, piszę o tym, co mnie porusza. Czasami coś usłyszę, ktoś coś powie, co staje się impulsem do napisania wiersza. Natomiast koloryt natury, przywołuję z pamięci. Ale ważne jest, by zachować indywidualizm. Moje wiersze poruszają różne tematy, od niepełnosprawności do miłości. Pierwszy tomik wyrastał z tęsknoty za widzeniem, w drugim pisałam o tym, o czym powinniśmy pamiętać, trzeci wreszcie jest o miłości – takiej uniwersalnej, do ludzi, do miejsc, do świata w ogóle, bo przecież miłość jest początkiem wszystkiego.
Słońce osusza łzy nieba
Bezradne dłonie kradną uśmiech
Plecy przygniata wór życia
Wypełniony ludzkimi drobinami piasku
Rozsypywane
Po bezdrożach nadziei
I. G. – Jak zmieniło się Twoje życie po utracie wzroku?
T. A. Ł. Miałam trzydzieści cztery lata, kiedy straciłam wzrok. Pracowałam, sama wychowywałam dzieci. Chciałam, żeby synowie jak najmniej odczuli nową sytuację. Miałam więc olbrzymią motywację i cel – trzeba było żyć, walczyć, uczyć się na nowo wielu rzeczy. Chyba jak większość osób niewidomych, musiałam pokonać wewnętrzny opór przed wychodzeniem do miejsc publicznych z białą laską, nie pasowała do moich krótkich spódniczek i sukienek. Ale nauka szła mi bardzo szybko, nauczyłam się właściwie sama dochodzić do miejsca pracy czy potrzebnych instytucji. Nie chodziłam na żadne kursy orientacji przestrzennej. Nie, nie chciałam także psa przewodnika. Nie chciałam przywiązywać swoich dzieci przez dodatkową opiekę nade mną i jeszcze nad psem. Wychodziłam z założenia, że one mają prawo do własnego życia.
I. G. – Co Ci daje działalność społeczna?
T. A. Ł. – Wiesz, ja w swoim życiu spotkałam bardzo wiele życzliwych osób. To trochę spłata swoistego długu wdzięczności. Jeżeli coś potrafię robić, to dzielę się tym z innymi. Zawsze byłam aktywną i pracowitą osobą. Satysfakcję daje mi to, że mogę pomagać ludziom słabszym psychicznie, często połamanym
przez życie, pokazywać im drogę wyjścia. To takie przekazywanie dobrego hasła: Podaj dalej
. Jako osoba niewidoma chodzę na przykład do słupskich szkół, żeby młodym ludziom przybliżyć życie osób z dysfunkcją wzroku i innymi niepełnosprawnościami oraz pokazać, w jaki sposób można tym osobom pomóc na ulicy, przystanku itp.
I. G. – Co uważasz za swój największy sukces?
T. A. Ł. (śmieje się) – Jestem zakochana w swoich synach. Wychowałam ich na porządnych, mądrych ludzi. Kochają mnie bez ograniczeń i troszczą się o mnie, chociaż mieszkamy oddzielnie. To właśnie ich miłość daje mi siłę do działania, pracy, samorealizacji.
I. G. – Zmieniając temat, czy lubisz wieczory autorskie?
T. A. Ł. – Uwielbiam! Sama dopieszczam wiersze i oprawę muzyczną, żeby jak najbardziej zadowolić odbiorców. Wielokrotnie moje wiersze czytali świetni słupscy aktorzy i dziennikarze. Lubię słyszeć reakcję czytelników, to mi daje niesamowitą satysfakcję i wiarę w sens tego, co robię. Nawet jeżeli jeden wiersz się komuś spodobał, to daje mi olbrzymią radość. Nie czuję tremy, może dlatego, że tyle lat działałam społecznie, nie mam problemu z wystąpieniami publicznymi. Innym doświadczeniem było koordynowanie i współprowadzenie programu TV Pod lupą, ponieważ byłam po drugiej stronie
mikrofonu i to ja przeprowadzałam wywiady, a nie ze mną, jak bywało wcześniej.
I. G. – Jakie plany na najbliższą przyszłość?
T. A. Ł. – Och, dużo, nie zdradzę wszystkich. Muszę pochwalić się, że mam w życiu nową miłość – moje wnuczęta. Właśnie z myślą o nich, powstał pomysł napisania wierszy dla dzieci. Początkowo odnosiłam się do tego sceptycznie, ale najbliżsi przekonali mnie, że warto.
I. G. – Co chciałabyś przekazać naszym czytelnikom?
T. A. Ł. – Może to, że w życiu nie ma porażek. Powiem coś, co może wydawać się paradoksem, ale jest prawdą. Jestem szczęściarą, że dane mi było poznać dwa światy – ten widzialny i ten pozbawiony światła. Obydwa są inne, ale dopełniają się, niosą coś nowego, nowe możliwości, naukę i wyzwania.
I tak oto zakończyła wywiad ze mną ta niezwykła kobieta społecznica i poetka, której credo brzmi: Największą nagrodą dla poety jest dotknięcie słowem duszy Czytelnika
. Mojej dotknęła – zwłaszcza tym poniżej zamieszczonym wierszem.
Ludzka myśl
Przenika ciągłość nieskończoności
Plus i minus
Dobro i zło
Kobieta i mężczyzna
W geometrycznym zapisie
Odnajduje wspólną styczną
Miłości
Wokół ludzi niewidomych narosła w naszym społeczeństwie cała masa mitów i stereotypów. Powstała już prawdziwa barykada między widzącymi a niewidomymi, która utrudnia obopólne zrozumienie i autentyczną integrację. Nie od dzisiaj wiadomo, że to, co mamy w głowie najsilniej determinuje nasze postawy. Tak jest również w przypadku relacji widzący – niewidomi. Dlatego cegiełka po cegiełce, stereotyp po stereotypie spróbujemy rozebrać tę mentalną barykadę.
Co to jest stereotyp? To utarty, obiegowy sąd, przekonanie nie oparte na rzetelnej wiedzy, lecz często na irracjonalizmach. Stereotyp nie jest indywidualny, zawsze funkcjonuje w pewnej zbiorowości, jego siłą jest to, że najczęściej jest bezmyślnie powielany. Istnieją stereotypy pozytywne i negatywne, naturalnie tych drugich jest więcej i zazwyczaj są one krzywdzące, na przykład dla pewnej grupy osób. Każdy jednak stereotyp zaburza nam prawdziwy obraz rzeczywistości. Dlatego spróbujemy dziś powalczyć z nimi przy pomocy wiedzy i racjonalnej refleksji.
Nie. Ludzie z dysfunkcją wzroku są często bardzo samodzielni i dążą do niezależności. Świetnie radzą sobie z obowiązkami życia codziennego, pracują, samodzielnie przemieszczają się z białą laską czy psem przewodnikiem, podróżują, pokonując nawet duże odległości. Dlatego nie bądźmy w stosunku do nich nadopiekuńczy, nie wyręczajmy ich we wszystkim. Niewidomy nie znaczy ubezwłasnowolniony! Oczywiście, są sytuacje, kiedy nasza pomoc jest przydatną, ale oferujmy ją z wyczuciem – większość niewidomych bez fałszywego wstydu poprosi nas o pomoc, gdy będzie im to rzeczywiście potrzebne.
Nie. Ten stereotyp jest wyjątkowo krzywdzący. Mamy różne przyczyny i stopnie niepełnosprawności i może się oczywiście zdarzyć, że brak wzroku idzie w parze z deficytami intelektualnymi, ale zwykle jedno nie ma nic wspólnego z drugim. Brak jednego zmysłu nie implikuje opóźnień umysłowych, choć niewątpliwie niewidomy musi włożyć dużo wysiłku w naukę. Ale dzięki zdobyczom techniki kilka tysięcy niewidomych dziś studiuje, niektórzy z nich robią nawet doktoraty!
Nie. Nie ma żadnych badań naukowych, które potwierdzałyby taką hipotezę. Słuch, dotyk czy węch pełnią u niewidomego ważne funkcje poznawcze. Dlatego niewidomi uczą się wykorzystywać w pełni inne zmysły. Ale to my, widzący, przyzwyczajeni do wzrokowego obcowania ze światem nie doceniamy roli innych zmysłów i przez to nie odbieramy wszystkich dostępnych przez te zmysły informacji.
Nie. Niewidomi samodzielnie i w pełni niezależnie decydują o sobie i swoim życiu. W urzędzie czy banku wystarczy pomoc urzędnika i jego dobra wola, by wszystko poszło dobrze. Biorą nawet udział w wyborach, używając do głosowania specjalnych nakładek i ich głos jest ważny. Pamiętajmy, że niewidomy chce i powinien być za siebie odpowiedzialny.
I tak, i nie. Zależy to od dojrzałości psychicznej i od pełnej rehabilitacji. Chodzenie z psem przewodnikiem czy białą laską to naruszenie sfery prywatności, pełne przyznanie się publiczne do faktu niewidzenia – jest to 107 bardzo trudne. Dlatego niektórzy mogą próbować ukrywać swoją wadę wzroku. Pamiętajmy też, że każdy chciałby być akceptowany i nie postrzegany tylko przez pryzmat choroby.
Nie. Żadne badania nie potwierdziły, by u niewidomego rozwijały się jakieś szczególne zdolności, na przykład intuicja. Pod tym względem pełnosprawni i niewidomi są obdarzeni dokładnie tak samo. Widzących może zadziwiać sprawność, z jaką niewidomy pokonuje przeszkody codziennego życia, ale pamiętajmy, że zawsze jest to efekt wielkiego wysiłku i wytrwałości, a nie nadnaturalnych mocy.
I tak, i nie. Zależy to w dużej mierze od indywidualnych cech osobowości, ale także od kontaktów ze środowiskiem, od tego, czy niewidomy pracuje itp. Oczywiście są tacy, którzy wybiorą postawę negatywną, będą się izolować i użalać nad sobą. Jednak zdecydowana większość niewidomych żyje normalnie, korzysta z życia wbrew trudnościom, ma wysokie aspiracje, spełnia się zawodowo i społecznie. I nie zraża się swoją chorobą.
Nie! To przekonanie jest powiązane z rzekomo genialnym słuchem niewidomych. Tymczasem zdolności muzyczne są sprawiedliwie rozłożone między pełnosprawnych i niepełnosprawnych. Oczywiście, znamy wybitnych niewidomych muzyków, na przykład Stevie Wonder, Ray Charles czy Edwin Kowalik, ale, mając wyjątkowe zdolności, do sukcesu doszli ciężką pracą. Faktem jest jednak, że wielu niewidomych zajmuje się muzyką, gdyż akurat ta aktywność nie koliduje z ich możliwościami.
I tak, i nie. Zależy to od charakteru i ogólnej postawy wobec świata. Coraz mniejsza liczba niewidomych przyjmuje postawę pasywną i uważa, że państwo powinno zapewnić im wszelkie ulgi i przywileje. Znacząca większość niewidomych świetnie radzi sobie z wyzwaniami, jakie niesie otwarty rynek pracy, zakłada własne, całkiem dobrze prosperujące firmy. Czyli nie oglądając się na pomoc z zewnątrz, odpowiedzialnie bierze los we własne ręce.
Nie. Znacząca większość niewidomych jest w udanych związkach zarówno z osobami niewidomymi, jak i widzącymi. Nie jest prawdą, że niewidomego nikt nie zechce
. Brak wzroku nie jest żadną przeszkodą w zbudowaniu szczęśliwej rodziny i posiadaniu dzieci. Niewidomy, o ile jest samodzielny i przedsiębiorczy, nie musi być wcale mniej atrakcyjnym partnerem niż osoba widząca.
Nie. Stereotyp ten jest napędzany irracjonalnym lękiem. Oczywiście istnieją choroby przekazywane genetycznie, które predestynują do problemów ze wzrokiem, jednakże większa część niewidomych ma pełnosprawne, widzące dzieci.
Nie. Żadna choroba nie implikuje negatywnych cech charakteru. Wszystko zależy od tego, jakie podejście wobec niej przyjmiemy. Jeżeli będziemy się skupiać na ograniczeniach i trudnościach, to rzeczywiście mamy szansę stać się wkrótce jednostkami toksycznymi dla otoczenia. Jeżeli jednak będziemy się starać aktywnie sprostać wyzwaniom, jakie niosą nasze ograniczenia, to i nam będzie dobrze z samym sobą, i innym z nami. Prawda ta dotyczy wszystkich, nie tylko niewidomych, gdyż każdy ma jakieś ograniczenia, widzący także.
Nie. Jest to wyjątkowo szkodliwy i krzywdzący stereotyp, niestety, pokutujący jeszcze wśród mniej wykształconych warstw społeczeństwa. Jest on oparty na kompletnie irracjonalnych przesłankach i wypaczonym rozumieniu chrześcijaństwa. Powinniśmy przecież kierować się życzliwością wobec osoby niewidomej, a nikt nam nie dał prawa do oceniania jej czy jej rodziców.
Nie! To nam, widzącym, tak się wydaje, bo nie umiemy wyobrazić sobie świata bez widzenia. Jednak miara szczęścia czy nieszczęścia jest rzeczą bardzo subiektywną. Oczywiście temu, kto stracił wzrok później, będzie pod pewnymi względami trudniej niż niewidomemu od urodzenia. Jednak wszyscy niewidomi, mimo że pozbawieni jednego ze zmysłów, mają prawo do szczęśliwego, pełnego radości i spełnienia życia. I my, widzący, powinniśmy się też do tego przyczynić.
Dlatego zamiast zakończenia chciałabym wszystkim czytelnikom przekazać pewien wiersz.
Dla nich ciemność to nie metafora
To doświadczenie każdego dnia
Nie różniącego się zbytnio od nocy
To rzeczywistość odkrywana inaczej
Gdzie jesteśmy dla nich brzmieniem głosu
Ciepłem i fakturą dłoni
Pięknem umysłu sączonym w słowach
My, dzieci światła i koloru
Jak często nie dostrzegamy tych
Dla których możemy się stać
Tłumaczami świata
Źródła:
Gorajewska D., Fakty i mity o osobach z niepełnosprawnością, www.niepełnosprawni.pl
Kotowski S., Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących, Fundacja Polskich Niewidomych i Słabowidzących Trakt
, Warszawa 2008
Oczyszczalnia mitów, https://firr.org.pl/
Integracja, podobnie jak tolerancja, jest dziś bardzo modnym słowem. Szczególnie często jest ono używane w odniesieniu do dzieci i młodzieży z dysfunkcją wzroku. Wszyscy chcielibyśmy, aby zwłaszcza najmłodsi, obarczeni takimi trudnościami, mogli się w pełni zasymilować z klasą, grupą rówieśniczą, a w przyszłości, w szerszej perspektywie, ze społeczeństwem ludzi widzących. W czasach obecnych następuje odwrót od nauczania segregacyjnego w kierunku szkolnictwa integracyjnego czy wręcz inkluzyjnego. Wydaje się to rozwiązaniem słusznym i właściwym. Niekiedy jednak integracja jest tylko pozorna i nie przebiega tak, jakby życzyli sobie tego pedagodzy, rodzice czy sami zainteresowani – dzieci i młodzież.
O barierach w integracji piszą, m.in. Małgorzata Paplińska i Joanna Witczak‑Nowotna. Autorki zwracają uwagę, iż muszą współistnieć dwie rzeczy: normalizacja, czyli zapewnienie godziwych warunków życia osobie niepełnosprawnej, i integracja, czyli prawidłowe relacje z osobami sprawnymi. Ważne jest stworzenie dziecku niepełnosprawnemu w jego naturalnym środowisku optymalnych warunków edukacji, rozwoju czy zagospodarowania czasu wolnego.
Wydawałoby się, że obecnie problem z integracją zmniejsza się, a to dzięki edukacji oraz mediom popularyzującym wiedzę o osobach niepełnosprawnych. Z drugiej jednak strony media promujące różnorodne style życia, ale i konsumpcjonizm, także tworzą kategorie obcych‑wykluczonych
. Są nimi najczęściej osoby niezamożne, nie mogące sprostać lansowanym standardom młodości, urody i sprawności fizycznej. Osoby z dysfunkcją wzroku łatwo wpisują się w tę kategorię. Tak więc rola mediów może być określana jako co najmniej ambiwalentna.
Innym problemem jest to, że integrujemy się przez poznawanie kogoś, zbliżenie się do niego. Wówczas zatraca się podział na my
i oni‑obcy
. Łatwiej jest o taką relację w grupie rówieśniczej, klasie czy szkole. Trudniej w życiu codziennym, gdy młody człowiek z dysfunkcją wzroku spotyka na ulicy nieznajomych. Mają oni tendencję do postrzegania go poprzez atrybuty jego niepełnosprawności – mogą to być zmiany w obrębie oczu, ograniczona mimika, nieco inny sposób poruszania się. Ze względu na niewielki odsetek niewidomych i słabowidzących w Polsce są to kontakty zdawkowe, sporadyczne, nie wystarczające do poznania głębszej istoty problemu. Dlatego też wiedza przeciętnego widzącego
o niewidomych jest często oparta na stereotypach – brak wzroku postrzegany jest jako najgorsze kalectwo
i budzi niepotrzebną litość zamiast normalnego potraktowania tej dysfunkcji.
Barierą w integracji są właśnie przede wszystkim stereotypy myślowe. Widzący, niezależnie od wieku i płci skłonni są postrzegać osoby niewidome jako zależne i słabsze, a ich życie jako nieszczęśliwe, smutne i mało satysfakcjonujące. Osoba niewidoma jest także odbierana jako ta, która nie ma zadowalającej pracy, przyjaciół, która ma trudności w ułożeniu sobie życia osobistego. Kiedyś podczas podróży z moją niewidomą koleżanką autobusem jeden z pasażerów zakończył rozmowę z nami nieoczekiwaną konkluzją: Taka piękna kobieta i takie nieszczęście!
. Zachował się więc tak, jakbyśmy miały problemy nie tylko ze wzrokiem, ale i ze słuchem.
Istnieje też pewne rozdwojenie, jeśli chodzi o cechy przypisywane osobom niewidomym. Znów trudno tutaj o obiektywizm, znacznie łatwiej wpaść w pułapkę przesadnego wychwalania lub – na drugim krańcu skali – negatywizmu. Niektórzy uważają, że osoby niewidome są bardziej wrażliwe, empatyczne i uczynne od innych, a niektórzy wprost przeciwnie – że są one złośliwe, roszczeniowe i zawistne. Co ciekawe, z badań przytoczonych przez Paplińską i Witczak‑Nowotną wynika, że widzący respondenci mieliby chęć posiadania osoby niewidomej w gronie przyjaciół, ale już nie pracowników (mniejsze kompetencje i wydajność) czy członków rodziny (zagrożenie sprawnego funkcjonowania tejże).
Niełatwa jest także sytuacja w szkołach integracyjnych czy ogólnodostępnych, gdzie przebywają razem widzący i ci z dysfunkcją wzroku. Uczniowie dysfunkcyjni, mimo nauki w tej samej klasie doświadczają ze strony rówieśników izolacji czy nawet odrzucenia, a także manifestacji negatywnych postaw emocjonalnych. Okazuje się więc, że wspólne przebywanie nie jest gwarancją prawdziwej integracji, konieczne byłoby modelowanie właściwych postaw w całym procesie dydaktycznym. W przeciwnym razie będziemy mieć do czynienia tylko z integracją pozorną. Musimy także zrozumieć, że przez wykluczenie tracimy wszyscy, a w realnym interesie społeczeństwa jako zbiorowości jest pełna integracja.
Kolejnymi barierami mogą być wygląd i atrakcyjność towarzyska. Dotyczy to m.in. wspólnych gier i zabaw zespołowych, uprawiania razem sportów, posługiwania się nowinkami technicznymi. W tym nieoficjalnym
życiu grup dziecięcych i młodzieżowych dochodzi często do wykluczenia ze względu na te właśnie czynniki. W dzisiejszych czasach, gdy wyścig szczurów
trwa właściwie od przedszkola, osoby z dysfunkcją wzroku, czy nawet szerzej patrząc, niepełnosprawne, nie zawsze mogą sprostać wyznaczanym standardom.
Z drugiej strony jednak bariery utrudniające integrację mogą istnieć w samych uczniach z niepełnosprawnością. Chodzi tu o roszczeniową postawę wobec uczniów i nauczycieli, wykorzystywanie swojej niepełnosprawności do zwalniania z określonych zadań, nieumiejętność proszenia o pomoc i dziękowania za nią. Kiedy uczyłam języka polskiego w klasie integracyjnej, mieliśmy dwoje uczniów po porażeniu mózgowym: jednooczną dziewczynkę i chłopca na wózku. O ile Agata była bardzo samodzielna i świadoma swojego stanu, o tyle Rafał miał z jednej strony potrzebę wyróżniania się, a z drugiej żądał od kolegów bezustannej opieki. Nie przysparzało mu to sympatii wśród rówieśników i powodowało w klasie liczne konflikty.
Jakie wobec tego należałoby przyjąć rozwiązania, by zmniejszyć poczucie wykluczenia dzieci z dysfunkcją wzroku i podążać w kierunku jak najpełniejszej integracji? Istotna wydaje się dwutorowa edukacja, prowadzona w ciągu całego procesu dydaktycznego, zaczynając już od najmłodszych. Konieczna wydaje się w niej ścisła współpraca pedagogów, tyflopedagogów i psychologów. Z jednej strony powinno to być jak najszersze edukowanie widzących oraz popularyzacja wiedzy o niepełnosprawnościach, na przykład w formie warsztatowej. Z drugiej zaś także nauka właściwego podejścia do własnej niepełnosprawności dla dzieci z dysfunkcją wzroku. Tylko wówczas mamy szansę na realne włączenie osób niepełnosprawnych w struktury i działania społeczeństwa i zmniejszenie poziomu marginalizacji osób niewidomych.
Źródło:
Paplińska M., Witczak‑Nowotna J., Tyfloedukacja jako element budowania integracji społecznej uczniów niewidomych i słabowidzących w edukacji włączającej, [w:] Tyflopedagogika wobec współczesnej przestrzeni edukacyjno‑rehabilitacyjnej, Wydawnictwo APS, Warszawa 2015
Widzenie i patrzenie nie są czymś danym z góry i statycznym. Są to raczej umiejętności, które można rozwijać i doskonalić. Rehabilitacja wzroku jest szczególnie ważna dla dzieci słabowidzących. Proponowane przez nas ćwiczenia są bardzo efektywne, przy systematycznym i długofalowym ich wykonywaniu w znaczący sposób poprawiają jakość widzenia dziecka. Opracowane przez terapeutów widzenia, mogą jednakże być stosowane także przez rodziców i opiekunów w codziennej praktyce. Ważne, aby odbywały się w przyjaznej dla małego człowieka atmosferze, dlatego obok wymiaru edukacyjnego należy im nadać wymiar zabawy.
Dziecko ma reagować na źródło światła, lokalizować je i fiksować na nim wzrok. Nasze pomoce to latarki zwykłe i migające oraz zabawki. Należy skierować światło na twarz dziecka i podać mu ulubioną zabawkę. Gdy dziecko skończy się bawić, należy zgasić latarkę. Takie połączenie ułatwia dziecku kojarzenie światła z ulubionym bodźcem i przez to zwraca ono większą uwagę na światło.
Nasze pomoce to latarka i grzechotka lub dzwonek. Razem z zapaleniem światła należy dołączyć dźwięk lubiany przez dziecko. Gdy gasi się światło, równocześnie wycisza się dźwięk. W czasie dalszej zabawy należy usuwać stopniowo dźwięk, aż do chwili, gdy dziecko zareaguje na samo światło.
Nasze pomoce to latarka i przedmioty błyszczące, na przykład celofan czy płyty CD. Dziecko ma reagować na światło odbite, lokalizować je i fiksować na nim wzrok. Należy skierować światło na błyszczącą powierzchnię i poruszać nim tak, by wywołać efekt migania. Oświetlaną powierzchnię dobrze jest umieścić na początku w preferowanym przez dziecko obszarze widzenia, a potem także w innych obszarach.
Nasze pomoce to latarki i zabawki, na przykład kukiełki. Dziecko ma reagować na przedmioty podświetlone, lokalizować je i fiksować na nich wzrok. Należy podświetlić zabawkę i umieścić ją najpierw w preferowanym przez dziecko obszarze widzenia, a potem także w innych obszarach. Można zmieniać odległość bodźca od twarzy dziecka, obserwując jego reakcje.
W tym ćwiczeniu dziecko lokalizuje wzrokiem światło i przemieszcza się w stronę jego źródła. W zaciemnionym pokoju należy skierować światło na preferowany przez dziecko obszar widzenia. Kiedy dziecko zlokalizuje światło, prosimy, aby przeszło w jego kierunku i dotknęło go. Potem prezentuje się światło w innych obszarach widzenia dziecka, za każdym razem zachęcając je, by zlokalizowało i dotknęło światła. Ćwiczenie to wzmacnia koordynację oko‑ręka.
Dziecko siada twarzą do ściany. Terapeuta lub rodzic rysuje
latarką na ścianie prosty wzór. Następnie zachęca dziecko, by powtórzyło jego ruch.
Dziecko ma podążać wzrokiem za poruszającym się światłem. Ćwiczenie najlepiej przeprowadzać w zaciemnionym pokoju, by dziecko miało duży kontrast. Należy skierować światło latarki na ścianę i polecić dziecku, by je śledziło. Kiedy światło się porusza, dziecko siedzi na krześle, kiedy światło się zatrzymuje, dziecko wstaje z krzesła.
Dziecko ma nawiązywać kontakt wzrokowy, naśladować mimikę twarzy i proste ruchy ciała. Terapeuta lub rodzic powinien stanąć w preferowanej przez dziecko odległości i polecić dziecku naśladowanie prostych ruchów ciała i min. Twarz w tym ćwiczeniu warto podkreślić wyrazistym makijażem.
Potrzebne są papierowe figury w różnych kształtach, kolorach i wielkościach. Umieszcza się je na białej ścianie w preferowanym przez dziecko obszarze widzenia. Dziecko ma podawać nazwy kolorów i kształtów, może też określać, czy coś jest małe czy duże. Ćwiczenie to można wykonywać dwojgiem oczu albo każdym okiem z osobna.
Proponowane tu ćwiczenia można wykonywać z dziećmi już od trzeciego roku życia. Ważne, aby były one przeprowadzane w komfortowej dla dziecka atmosferze, aby stały się po prostu fajną zabawą, dlatego też należy regulować ich czas, by nie doprowadzać do zmęczenia i zniechęcenia dziecka. Pamiętajmy też o nagradzaniu dziecka – niekoniecznie muszą być to nagrody rzeczowe, ale raczej pochwały i pozytywne komentarze dorosłych. To wzmocni motywację dziecka do ćwiczenia oczu.
Źródło:
Walkiewicz‑Krutak M., Funkcjonowanie wzrokowe małych dzieci słabowidzących, Wydawnictwo APS, Warszawa 2009
Tekst ten jest adresowany przede wszystkim do rodziców dzieci z dysfunkcją wzroku oraz ich opiekunów, a także wychowawców i nauczycieli. Będę w nim chciała odwołać się do osobistych doświadczeń oraz do pewnych zapamiętanych z dzieciństwa postaw moich rodziców, ale także do uniwersalnych doświadczeń psychologów i tyflopedagogów.
Od kiedy pamiętam, byłam dzieckiem słabowidzącym. Wtedy, czyli blisko czterdzieści lat temu, to określenie nie było jeszcze tak spopularyzowane jak dziś, częściej używało się określenia, że dziecko niedowidzi. Moje problemy ze wzrokiem spowodowane były niejako dwoma przyczynami: mój tata był krótkowidzem, a więc wchodziło w grę pewne obciążenie genetyczne, poza tym ja sama jako wcześniak przebywający w inkubatorze miałam oczy uszkodzone przez tlen, przed którym dostatecznie nie chroniono wówczas oczu dzieci.
Dla mojej mamy było szokiem, że jej dziecko źle widzi i wyciąga ręce przed siebie, gdy napotyka przeszkodę. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, rozpoczęły się liczne konsultacje okulistyczne, które pamiętam z dzieciństwa jako nieustanny koszmar. Wówczas wykryto u mnie krótkowzroczność, ale, niestety, nie można jej było skorygować szkłami z powodu niedorozwoju siatkówki – okuliści radzili wstrzymać się z okularami, aż ona się rozwinie.
Nie wiem, czy we wczesnym dzieciństwie zdawałam sobie sprawę z dysfunkcji wzroku. Chyba nie miałam tej świadomości i wydawało mi się, że wszyscy widzą tak jak ja. Pamiętam tylko, że odczuwałam lęk, gdy bliska osoba znikała z zasięgu mojego wzroku. Musiałam też mieć znaczne problemy z orientacją przestrzenną – kłopotliwe było dla mnie na przykład biegnięcie w określonym kierunku.
Wyzwaniem stała się szkoła. Chodziłam do zwykłej rejonowej podstawówki, ale pamiętam, że siedziałam zawsze w pierwszej ławce. Zdawało to egzamin, byłam dzieckiem skoncentrowanym i chyba nadmiernie spokojnym, cierpiały na tym być może kontakty towarzyskie, ale nie nauka. Znacznie gorzej było na lekcjach wychowania fizycznego, byłam dużo wolniejsza niż większość dzieci, nie byłam w stanie wykonać wszystkich ćwiczeń, na przykład na rytmice.
W szkole zaczęłam stopniowo rozumieć, że to ja widzę świat niewłaściwie, inaczej niż inni. Zaczęłam odczuwać swoje ograniczenie, porównując siebie do innych dzieci, i porównania te wypadały zawsze na moją niekorzyść. Mimo to nie mogłam narzekać na brak kolegów i koleżanek, byłam z natury raczej towarzyska, dawałam ściągać
, przez co wyrobiłam sobie niezłą pozycję w klasie – cóż, musiałam sobie radzić. Z perspektywy czasu myślę, że rówieśnicy traktowali mnie jako miłą maskotkę, którą można się zaopiekować – co było fatalne dla mojej samodzielności. Podświadomie bowiem oczekiwałam takiej pomocy w swoim dalszym, dorosłym już życiu i wiele lat musiało upłynąć, zanim nauczyłam się liczyć sama na siebie.
Dla rodziców dziecka słabowidzącego jego właściwe wychowanie musi być prawdziwym wyzwaniem. Na pewno chcą oni jak najlepiej, ale trudno tu jest ustrzec się od wielu błędów. Moi rodzice, zwłaszcza mama, przyjęli postawę nadmiernej opiekuńczości. Ma to fatalny skutek dla dziecka – czuje ono ciągle z jednej strony zbędną kontrolę i wyhamowywanie
swoich poczynań, a z drugiej strony w aspekcie psychologicznym jest szprycowane
lękiem i podświadomym niepokojem rodzica, że coś złego może się stać. To prowadzi w linii prostej do zaburzeń poczucia własnej wartości, jej zaniżenia.
Niezmiernie ważne jest, aby rodzice dziecka z dysfunkcją wzroku umieli budować z nim prawidłową relację. Niepotrzebna kontrola może prowadzić do poczucia nieporadności, bezradności w nowych sytuacjach. Nie można mieć stale dziecka na oku
i hamować jego aktywności. Dziecko słabowidzące musi tym bardziej rozwijać samodzielność, bo będzie mu ona w życiu niezbędna.
Trzeba też dziecko wychowywać w przekonaniu, że potrafi ono rozwiązać każdy problem, a zamiast nadopiekuńczości wskazane jest mądre wsparcie rodziców. Przykładowo, pamiętam z własnego dzieciństwa, że moja mama zrobiła straszną aferę, gdy dowiedziała się, że chodzę z rówieśnikami po drzewach i że z tego drzewa spadłam. Ojciec miał bardziej zdrowe podejście do mojej niepełnosprawności, może dlatego, że sam nosił okulary. Jako dziecko uwielbiałam chodzić po drabinkach, tato zawsze mi towarzyszył i asekurował, ale nie ograniczał mojej inicjatywy. I to jest bardzo istotne, aby nie hamować wrodzonej ruchliwości dziecka, nawet jeśli ma ono problemy z orientacją przestrzenną czy wyczuciem odległości. Ostatecznie siniaki są wpisane w dzieciństwo każdego brzdąca, nie tylko słabowidzącego.
Równie ważna, a związana z powyższym jest sprawa samoakceptacji dziecka dysfunkcyjnego. Nadmierny strach rodziców o dziecko może wywołać w nim samym postawę lękową, dziecko zaczyna bać się nowych nieznanych sytuacji i przyjmuje postawę bierną, a nawet izolacyjną. Jednocześnie spada w nim poczucie własnej wartości jako równoprawnego członka grupy rówieśniczej. Gdy dziecko słyszy od rodzica: Tego nie rób, bo nie dasz sobie rady
, Ty ze swoim wzrokiem się do tego nie nadajesz
– narasta w nim poczucie frustracji i gorszości
.
Wielu wad wzroku u dzieci nie da się wystarczająco naprawić szkłami korekcyjnymi. Zarówno więc dzieci, jak i ich rodzice muszą się zmagać z dysfunkcją wzroku i wynikającymi z niej problemami.
Jako pierwszy można wymienić utratę fizycznej pełnowartościowości. Rzeczywiście, jako dziecko czułam się mniej sprawna niż reszta rówieśników. Wiedziałam, że moje oczy w dużej mierze ograniczają moje działania i poczynania. Krótko mówiąc, wiele rzeczy i aktywności było dla mnie zakazanych, nad czym bardzo bolałam. Czułam się przez to inna i nieco wyizolowana.
Drugi problem to utrata zaufania do pozostałych zmysłów. Nie przypominam sobie dokładnie, ale na pewno w niewystarczającym stopniu rekompensowałam sobie brak wzroku wrażeniami słuchowymi, nie wykorzystywałam tego zmysłu tak jak trzeba. Bardziej ufałam dotykowi, dlatego też moje ręce były dla mnie przewodnikiem. Niestety, nie było to dobrze widziane przez moich rodziców – chyba z powodu ich niewiedzy, a trochę i wstydu, że dziecko od razu pokazuje swoją ułomność. Ta postawa moich rodziców bardzo utrudniała mi życie – starałam się doskoczyć
do ich wymagań, żeby wszystkiego nie sprawdzać dotykiem, ale nie mogłam.
Trzeci problem to utrata realnego kontaktu z rzeczywistością. Rzeczywistość dla dziecka słabowidzącego traci swoje kontury, jest nieostra, jak gdyby rozmazana. Dziecko przebywa w dziwnym świecie, w którym niczego nie jest w stu procentach pewne. Nie wiesz do końca, jak wyglądają przedmioty, zwłaszcza te dalej od ciebie położone. Taka sytuacja psychofizyczna nie sprzyja ciekawości poznawczej, typowej dla każdego dziecka, a wręcz niekiedy ją blokuje.
Kolejnym dylematem jest utrata możliwości swobodnego poruszania się. W czasach mojego dzieciństwa nie było jeszcze treningów orientacji przestrzennej, tak dzisiaj popularnych. Przemieszczanie się, zwłaszcza w nowych i nieznanych rejonach sprawiało mi wiele kłopotu. Często doprowadzało do dezorientacji i zagubienia się. Wywoływało to lęk przed nowymi sytuacjami przy niemożności opanowania nieznanego terenu wzrokiem. Dlatego też uważam, że terapia właśnie w tej dziedzinie jest dzieciom z dysfunkcją wzroku niezbędna.
Utrata niezależności osobistej może być czymś, co dziecko, zwłaszcza starsze, odczuwa nadzwyczaj boleśnie. Psychicznie sytuacja, gdy jesteśmy ciągle zdani na czyjąś pomoc, nie jest łatwa. Szczególnie w grupie rówieśniczej, gdzie istnieje silna rywalizacja i żadne dziecko nie chce okazać się fajtłapą
. Trudności z tym związane mogą doprowadzić do dwóch skrajnych postaw – albo dziecko niepełnosprawne za wszelką cenę będzie chciało udowodnić swoją pełnowartościowość, albo przyjmie postawę roszczeniową wobec rówieśników, domagając się od nich opieki.
Dylematem jest również utrata społecznego przystosowania. Niepełnosprawne dziecko, nie mogąc uczestniczyć we wszystkich działaniach rówieśniczych czy szkolnych, może się z nich wycofywać. Podświadomy lęk i przekonanie, że w pewnych sytuacjach społecznych sobie nie poradzę, może prowokować postawę izolacji, zamknięcia się na nowe doświadczenia, unikania wszystkiego, co wydaje się ryzykowne. W takich warunkach znacznie trudniej jest się dziecku adaptować, trudniej jest uczyć się właściwych wzorców i konwencji społecznych, choćby przez naśladownictwo.
I wreszcie wspomniana już przeze mnie utrata poczucia własnej wartości. Każde dziecko z dysfunkcją wzroku bez fachowej pomocy psychologa i właściwej postawy najbliższych będzie miało z tym problemy. Dziecko czuje się inne, gorsze od całej reszty ludzi, niepełnowartościowe jako człowiek. Taka postawa przeniesiona w dalsze życie może blokować inicjatywę zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym; zmniejsza to szansę na sukces, zwiększa zaś na porażkę, która jeszcze bardziej utwierdza w negatywnym myśleniu o sobie.
Dlatego zasadnicze znaczenie mają: właściwa opieka i wychowanie dziecka z dysfunkcją wzroku, a także jego rehabilitacja. Mądrze kochający rodzice powinni zdawać sobie sprawę z tego, że nie uchronią dziecka przed wszystkimi porażkami życia. Z drugiej jednak strony powinni budować w dziecku, które i tak ma pod górkę
, poczucie samoakceptacji, ugruntowywać w dziecku jego wysoką wartość jako człowieka pomimo dysfunkcji wzroku.
Prawdziwa akceptacja łączy się ze zrozumieniem niepełnosprawności dziecka, z niej wypływa wspieranie go i mądre pomaganie. Mądre, czyli na tyle wyważone, by nie stwarzać dziecku sytuacji zagrażających jego bezpieczeństwu, ale też dalekie od zbędnej i szkodliwej nadopiekuńczości, która prowadzi do braku samodzielności i związanych z nim trudności w dalszym życiu. Dziecko trzeba uaktywniać, motywować do działań, usprawniać. Dzisiaj rodzice i opiekunowie dzieci niepełnosprawnych wzrokowo mają szeroki wachlarz możliwości w tym zakresie. Dlatego nie wahajmy się poprosić o pomoc psychologa czy terapeutę wzroku – wszystko po to, aby nasze dziecko rosło pełne wiary w siebie i rozwijało jak najpełniej swój życiowy potencjał.
Źródło:
Dutkiewicz A., Podstawowe problemy i metody opieki, wychowania i rehabilitacji dzieci z niepełnosprawnością wzrokową, http://internetdsl.spprzezmierowo.pl/
Emocje są codziennym i powszechnym doświadczeniem, nieodłącznie związanym z życiem społecznym i relacjami z innymi ludźmi. Są zjawiskami osobistymi, zwłaszcza emocje dziecka, wyrażane od pierwszych chwil niemowlęctwa, wpływają one na jego rozwój umysłowy i społeczny.
Emocja może być pozytywna lub negatywna, jej zewnętrzny wyraz nazywamy afektem. Na emocję składa się ekspresja, zmiany w układzie nerwowym, subiektywne odczucia. Rozwój emocjonalny dziecka jest procesem uczenia się. Dziecko rozwija zdolność do rozumienia, nazywania i doświadczania odczuć i pragnień. Pojawiająca się emocja jest trudna do odrzucenia czy zignorowania. Nawet u nowo narodzonych dzieci widzimy szeroki wachlarz ekspresji, niemowlę reaguje płaczem na ból, głód samotność lub gdy sygnalizuje potrzebę zainteresowania. Z kolei dzieci zadbane i zaopiekowane
przez rodziców będą okazywać zadowolenie. W pierwszych trzech latach życia występują doświadczenia emocjonalne, pełniące funkcje adaptacyjne. Około trzeciego miesiąca życia pojawiają się smutek, radość, zainteresowanie, wstręt, niezadowolenie. Około szóstego miesiąca pojawiają się złość, strach, zaskoczenie, reakcje negatywne na nieprzyjemne smaki i zapachy. Emocje w niemowlęctwie są bardzo krótkotrwałe, później mogą być długotrwałe, bo są podtrzymywane przez procesy poznawcze. W drugim, trzecim roku życia, gdy dziecko osiągnęło świadomość ja
, dochodzą do głosu emocje złożone, takie jak zakłopotanie, duma, wstyd, zazdrość. Rozwój emocjonalny polega głównie na wykształceniu się związków między emocją a poznaniem, jak również na umiejętności regulacji emocji.
Emocje dzieci słabowidzących i niewidomych wymagają szczególnej uwagi. Łatwo je wzbudzić, właściwie każdy napływający bodziec może wyzwalać emocje czy stany emocjonalne. Mogą one powodować szereg zmian w mimicznym, cielesnym i słownym zachowaniu dziecka. Dziecko dopiero uczy się radzić sobie z emocjami i zachowaniem, może się to odbywać tylko w warunkach pełnej miłości i ufności więzi z opiekunem. Wrażliwy rodzic odczytuje i odzwierciedla emocje, odpowiada na nie, i uczy dziecko radzić sobie z nimi.
Dzieci z problemami wzrokowymi zdecydowanie okazują swój dyskomfort i niezadowolenie. Trudniej jest spowodować ich radość i podniecenie, gdyż nie odbierają one uśmiechu matki, nie mają wzorca do naśladowania, trudniej jest więc im zacząć się uśmiechać. Najlepiej wyzwalają radość wspólne zabawy z opiekunami – baraszkowanie, kołysanie, turlanie, taniec z dzieckiem na ręku, huśtanie i inne podobne aktywności. Dobre zabawy aktywizują wszystkie zmysły, wzmacniają więź między rodzicami a dzieckiem, są wspólnym doświadczeniem radości. Wyzwalają silne emocje oraz ich ekspresję. Schemat: lekkie napięcie – lekki przestrach – rozładowanie, powoduje regulację emocji i autentyczną radość. Zabawy takie muszą być jednak umiejętnie dawkowane, rodzice muszą wyczuć, czy dziecko jest do nich gotowe czy jeszcze nie, ważne też, aby sami rodzice byli przekonani i pełni entuzjazmu. Istotne jest dostrojenie się do tego, czego pragnie dziecko.
Radosne dziecko odbiera więcej pozytywnych komunikatów. Z radością związane jest zainteresowanie. Motywuje ono do odkrywania świata, badania, szukania wrażeń. Trzeba obserwować, co najbardziej interesuje dziecko, a potem rozwijać tę poznawczą ciekawość. Zainteresowanie dziecka wzmacnia fakt, że rodzice zauważają i doceniają jego działania. Szczególnej uwagi natomiast wymaga u dzieci z wadami wzroku reakcja zaskoczenia. Może ono bowiem zamiast zaciekawienia wywołać strach i dezorientację. Na przykład, za dużo hałasów czy wydarzeń lub nieznany bodziec w znanym otoczeniu może być odebrany przez dziecko jako zagrożenie. Trzeba wówczas we wspólnym doświadczeniu z dzieckiem pomóc mu przejść od fazy przestrachu do zainteresowania.
Co u jednych wzbudza strach, u innych wywołuje zainteresowanie. Zależy to od cech indywidualnych dziecka, jego temperamentu i wrażliwości. Dzieci z dysfunkcją wzroku doświadczają jednak częściej niż ich zdrowi rówieśnicy trudnych sytuacji, ich lęk może być bardzo nasilony. Mogą się bać wszelkich nagłych zmian dotyczących osób, miejsc, przedmiotów, a także mogą się obawiać dotykania faktur czy samodzielnego ruchu. Także wstręt i obrzydzenie, które dotyczą smaków i zapachów, pokazują nam, co dziecko lubi, a czego nie. U dziecka z wadą wzroku to również często dotyczy zmysłu dotyku.
Niezadowolenie z kolei może być wywołane przez głód, zmęczenie, zbyt silne bodźce, lub przeciwnie, przez nudę albo też nieumiejętność poradzenia sobie z innymi emocjami. Złość natomiast, niekiedy powiązana ze strachem, powoduje zachowania ochronne, unikanie lub wycofywanie się z zabawy. W przypadku strachu przed obcymi (około siódmego miesiąca życia) dziecko umie już porównywać twarze najbliższych z twarzami innych ludzi. Pamiętajmy jednak, że dziecko słabowidzące lub niewidome dokonuje tego rozróżnienia na podstawie sygnałów słuchowych i dotykowych. Niezadowolenie, złość, strach – to symptomy wołania o pomoc. Nie wolno ich lekceważyć, trzeba też dziecko zachęcać do wyrażania tych emocji. Bagatelizowanie niepokoju dziecka podważa zarówno jego postrzeganie, jak i samoocenę.
Jeżeli chodzi o lęk, to lepszym rozwiązaniem będzie wspólne go oswajanie niż tylko słowne komunikaty w stylu: nie bój się
. Dobrą metodą jest ręka pod rękę
– wsuwamy dłonie pod dłonie dziecka i wspólnie poznajemy przedmiot. Pamiętajmy też o brzmieniu i intonacji głosu, które mają dla dziecka niewidzącego olbrzymie znaczenie. Możemy też odsunąć się od niepokojącego bodźca, dając jednocześnie słowny i dotykowy komunikat, że rozumiemy przyczynę lęku.
Strach i niepokój dziecka niewidzącego są zawsze uzasadnione. Ono po prostu często nie wie, co oznaczają odbierane przez niego sygnały, choć naszym zdaniem powinno wiedzieć. Dlatego częściej okazuje emocje o charakterze negatywnym. Dzieci, które nie spotykają się z pozytywną odpowiedzią otoczenia, gdy wołają o pomoc, mogą czuć się niezrozumiane, rozzłoszczone, mogą się wycofywać. Mogą nawet uciekać w autostymulację jako bezpieczną formę aktywności lub w autoagresję. Dlatego koniecznie należy wzmacniać pozytywne sygnały, obserwując, komentując i akceptując to, co wywołuje u dziecka zainteresowanie i radość.
Mówiąc do dziecka, uznajemy je za odrębną osobę, kształtujemy jego poczucie własnej osobowości, uczymy przetwarzać informacje i emocje. Jest to trening porozumiewania się co do emocji, potrzeb i zainteresowań. Ważne jest na przykład, aby nie oceniać dziecka w kategoriach: jesteś grzeczny/niegrzeczny
, ładnie się bawisz
, ale pytać o emocje wywołane przez zabawę. Kiedy dziecko się z czegoś cieszy, trzeba to zauważyć i skomentować. Stopniowo przekazujemy mu coraz większy zasób słów, tak by mogło spostrzegać i wyrażać coraz szerszą skalę nastrojów i emocji, tak u siebie samego, jak i u innych ludzi.
Niewidome czy słabowidzące dziecko nie zawsze jest w stanie sprostać oczekiwaniom rodziców. Staje się starsze, mądrzejsze, ale nadal obarczone jest dysfunkcją. Jego rozwój ma inną dynamikę. Badania wykazują, że niewidome dziecko trzyletnie jest na etapie rozwoju zdrowego dziecka osiemnastomiesięcznego i jest to prawidłowość.
Czasami sposób okazywania emocji bywa kłopotliwy dla rodziców. Ograniczenia w obserwacji i naśladownictwie sprawiają, że dobre chęci i starania rodziców mogą nie być wystarczające. Okazywane emocje nawarstwiają się w ciele. Dziecko zachowuje się tak, jakby nie wyrosło z wieku niemowlęcego – zaciska dłonie, napina mięśnie, trzepocze rękami, uderza nimi po ciele, kiwa się, zaciska oczy, starsze dziecko podskakuje w miejscu. Takie zachowania zwane blindyzmami są metodami rozładowania napięcia oraz nadmiaru energii, którego dziecko nie może się pozbyć w spontanicznej zabawie. Stanowią one także źródło przyjemności. Przyjmują one formę nawyków. Są częstsze w stanach nudy, złości, zaniepokojenia. Budzi to niepokój rodziców. Ale dziecko przecież nie widzi, jak wygląda, tak się zachowując. Trudno jest mu naśladować zachowania akceptowane społecznie. Przeciwdziałanie blindyzmom jest trudne, przekierowanie musi być za każdym razem dobrane indywidualnie do dziecka.
W ogóle nabywanie wiedzy o ekspresji, emocji jest dla dzieci z dysfunkcją wzroku trudne. Skupienie się na własnych odczuciach i jednoczesne dopasowanie do oczekiwań rodziców przy braku kontroli wzrokowej to nie lada wyzwanie. Dlatego okażmy naszym słabowidzącym i niewidomym dzieciom maksimum wrażliwości i empatii, nie poganiajmy
ich, cieszmy się każdym najmniejszym krokiem w ich rozwoju.
Źródła:
Łosiak W., Psychologia emocji, WAiP, Warszawa 2007
Schaffer H. R., Psychologia rozwojowa. Podstawowe pojęcia, Wydawnictwo UJ, Kraków 2006
Witkowska M., Rozwój emocjonalno‑społeczny małych dzieci z niepełnosprawnością wzroku, [w:] K. Czerwińska (red.), Wybrane aspekty rozwoju małego dziecka z niepełnosprawnością wzroku, Wydawnictwo APS, Warszawa 2016
Książka Małgorzaty Walkiewicz‑Krutak podejmuje temat zaburzeń wzroku u małych dzieci, oceny stopnia ich widzenia oraz rehabilitacji, poprawiającej możliwości wzrokowe dzieci.
Autorka, podążając za badaniami Natalie C. Barragi, przyjmuje założenie, że umiejętności widzenia można się nauczyć. Dlatego też dzieciom słabowidzącym można i należy stwarzać odpowiednie warunki, aby rozwijać ich percepcję wzrokową.
Rehabilitacja wzroku powinna obejmować: pobudzanie patrzenia, stymulowanie widzenia, rozwijanie podstawowych sprawności wzrokowych, kształtowanie pojęć i pamięci wzrokowej oraz osiąganie wyższych sprawności wzrokowych.
W rozdziale pierwszym autorka zajmuje się rozwojem zdolności widzenia. Podkreśla znaczenie zmysłu wzroku w rozwoju małego dziecka, motorycznym, poznawczym i społecznym. Autorka szczegółowo analizuje etapy rozwoju widzenia od stanu prenatalnego do wieku szkolnego.
Z kolei w rozdziale drugim przedstawione zostały zaburzenia występujące w rozwoju widzenia i ich skutki u dzieci. Są tu szczegółowo opisane takie zaburzenia, jak: oczopląs, zaburzenia śledzenia i przenoszenia spojrzenia, zaburzenia fiksacji, koordynacji i akomodacji, obniżenie ostrości wzroku, ubytki w polu widzenia, zaburzenia widzenia barw i zaburzenia wyższych czynności wzrokowych. Autorka rozważa też negatywny wpływ zaburzeń widzenia na rozwój motoryczny dziecka.
Rozdział trzeci charakteryzuje przyczyny zaburzeń w funkcjonowaniu wzrokowym małych dzieci, jak również opisuje częściej występujące schorzenia układu wzrokowego. Wymienia się wśród nich: mózgowe uszkodzenie widzenia, retinopatię wcześniaków, niedorozwój i zanik nerwu wzrokowego oraz zmiany pozapalne w gałkach ocznych.
W rozdziale czwartym autorka porusza problem funkcjonalnej oceny widzenia dziecka słabowidzącego. Jest ona dokonywana w celu określenia, w jakim stopniu dziecko wykorzystuje wzrok w naturalnych warunkach i gdzie ma największe trudności. Dokonuje się jej na podstawie diagnozy okulistycznej, ale i obserwacji przez terapeutę oraz wywiadu z rodzicami. Szczególnie istotna jest ta ocena u dzieci z niepełnosprawnością złożoną.
W rozdziale piątym autorka przedstawia ocenę funkcji wzrokowych dzieci we wczesnym okresie rozwoju widzenia. Odwołując się do metod i testów Lei Hyvärinen, autorka zamieszcza Arkusz oceny funkcji wzrokowych
dziecka. Bada on m.in. reakcję na zauważanie bodźców wzrokowych, zasięg widzenia (przy użyciu lizaków Heidi), fiksację, śledzenie i podążanie wzrokiem, zbieżność, przenoszenie spojrzenia, sięganie do bodźca wzrokowego, manipulowanie przedmiotami, pole widzenia i ostrość wzroku. Tę ostatnią mierzy się, używając testów prążkowych Lea Gratings i optotypów obrazkowych Lea Symbols. Natomiast wrażliwość na kontrast określa się przy pomocy kart Hiding Heidi lub przy użyciu Low Contrast Symbol Test. Wszystkie te metody użyte w trakcie zabawy z dzieckiem służą uzyskaniu jak najpełniejszej oceny funkcjonalnego widzenia i dobraniu najskuteczniejszych środków terapeutycznych. Autorka zapoznaje nas też z Project Ivey
, którego celem jest zarówno ocena widzenia, jak i zwiększanie sprawności w posługiwaniu się wzrokiem.
Rozdział szósty książki zajmuje się wspomaganiem rozwoju widzenia. Za najważniejsze uważa autorka stymulację do patrzenia i stymulację do widzenia. Aby taka stymulacja była efektywna, powinna być wpleciona w codzienne czynności wykonywane z dzieckiem, nie tylko przez terapeutę, ale i opiekunów. Rozdział ten podaje również przykłady ćwiczeń, które należy wykonywać z dzieckiem. Są one pogrupowane następująco: ćwiczenia związane ze światłem, ćwiczenia z przedmiotami, ćwiczenia z koordynacją wzrokowo‑ruchową, ćwiczenia z obiektami na fotografiach i obrazkach. Szczegółowa metodyka ćwiczeń jest także dostosowana do dzieci z niepełnosprawnością złożoną.
Rozdział siódmy przedstawia nam ważniejsze teorie i mechanizmy intensywnego wspomagania rozwoju małych dzieci. Autorka zwraca uwagę na funkcjonowanie strefy najbliższego rozwoju u dziecka, jak też wskazuje intensywne uczenie się jako główny czynnik zmieniający przebieg rozwoju. Spośród mechanizmów analizuje m.in. modelowanie i naśladownictwo. Tak więc rola edukacji i terapii musi być ze sobą powiązana.
Rozdział ósmy przedstawia osiem studiów przypadków dzieci w wieku od trzech do ośmiu lat. Są to dzieci nie tylko słabowidzące, ale i z niepełnosprawnością złożoną, na przykład mózgowym uszkodzeniem widzenia czy niedosłuchem. Każde takie studium składa się z diagnozy psychologicznej, oceny funkcjonowania wzrokowego, programu naprawczego widzenia i sprawozdania. Wnioski wskazują, że zwykle po osiemnastu miesiącach ćwiczeń u dzieci w różnym wieku następuje istotna poprawa sprawności widzenia.
Rozdział dziewiąty konstruuje usystematyzowany model programu wspomagania rozwoju widzenia u dzieci na wczesnych etapach rozwoju widzenia.
Książka Walkiewicz‑Krutak jest niezbyt dużym objętościowo, ale wyczerpującym kompendium wiedzy na temat małych dzieci słabowidzących i ich problemów. Rozbudowana warstwa teoretyczna pozwala poznać przyczyny i skutki zaburzeń wzrokowych u dzieci. Jednak niewątpliwym atutem tej książki jest warstwa praktyczna – solidna metodyka pracy z dzieckiem, oparta o najlepsze europejskie wzory. Również propozycje ćwiczeń stanowić mogą inspirację dla terapeutów i rodziców pracujących nad rozwojem widzenia własnych dzieci. Książkę tę powinni przeczytać zarówno okuliści i terapeuci widzenia, jak również rodzice opiekunowie dzieci, mających jakiekolwiek problemy ze wzrokiem.Źródło:
Walkiewicz‑Krutak M., Funkcjonowanie wzrokowe małych dzieci słabowidzących, Wydawnictwo APS, Warszawa 2009
Narodziny dziecka są zwykle podniosłym i radosnym wydarzeniem w życiu rodziny. Sytuacja ta może jednak się zmienić, gdy przychodzi na świat dziecko z dysfunkcją wzroku, słabo widzące lub niewidome. U dorosłych pojawia się wtedy cała gama uczuć ambiwalentnych czyli zarówno pozytywnych jak i negatywnych, skierowanych na samo dziecko i na własną rolę jako rodzica. Zwłaszcza młodzi rodzice mogą czuć się w tej sytuacji niepewni i zagubieni, doświadczać lęku, rozczarowania, poczucia skrzywdzenia przez los. Jeszcze bardziej może być to nasilone w rodzinie niepełnej, gdy dziecko jest wychowywane tylko przez matkę lub przez ojca. Rodzice również często wzmacniają te złe
emocje dodatkowym poczuciem winy, co nie prowadzi do konstruktywnych rozwiązań. Dlatego też niniejszy artykuł ma na celu uświadomienie rodzicom pewnych psychologicznych prawidłowości i pomoc w adaptacji do niełatwej roli rodzica dziecka niepełnosprawnego wzrokowo.
Wanda Urmańska w swojej koncepcji kształtowania się roli rodzicielskiej wyróżnia cztery fazy:
Pierwsza z nich obejmuje okres oczekiwania na dziecko przed porodem i przygotowywania się emocjonalnie i mentalnie do roli rodzica. Przyszli rodzice, chcąc zaadaptować się do nowych zadań czytają fachową lekturę, rozmawiają z własnymi rodzicami czy przyjaciółmi, uczestniczą w zajęciach szkoły rodzenia i podejmują inne aktywności, które mają im pomóc stać się dobrymi rodzicami.
W drugiej fazie, formalnej, rodzice realizują perfekcyjny lub wyidealizowany model rodzicielstwa. Może wtedy pojawić się brak biegłości w praktycznej opiece nad dzieckiem, niepewność co do poprawności podejmowanych działań, dezorientacja wywołana sprzecznymi informacjami z różnych źródeł. To wszystko może prowadzić do przeciążenia. W tym czasie początkujący rodzice szczególnie potrzebują wsparcia i zapewnienia, że są wystarczająco dobrzy w zakresie potrzeb własnego dziecka i sposobów ich zaspokajania.
Do fazy trzeciej, nieformalnej, rodzice przechodzą, gdy upewnią się w swoich kompetencjach w roli matki i ojca. Wówczas odchodzą stopniowo od sztywnych zasad i przekonań dotyczących opiekowania się dzieckiem.
W ostatniej fazie, osobowej, rodzice rozwijają własny, unikalny styl rodzicielski.
Poszczególne fazy nie mają jednak ostro wyodrębnionych granic, często się przenikają, a w szczególnie problematycznych sytuacjach zdarza się powrót do zachowań i działań charakterystycznych dla poprzedniej fazy. Taką sytuację stwarza niewątpliwie pojawienie się na świecie dziecka z dysfunkcją wzroku. Wtedy poszczególne stadia adaptacji do roli rodzicielskiej mogą zostać zakłócone.
Przede wszystkim rodzice przeżywają żałobę po zdrowym dziecku, którego reprezentację mieli w swojej psychice przed rozpoznaniem trudności. Faza formalna może się znacznie wydłużyć, gdyż wiedza i umiejętności nabywane w fazie oczekiwania dotyczyły pełnosprawnego dziecka i stają się nieadekwatne przy dziecku z dysfunkcją wzroku. Rodzice w szczególnie silny sposób mogą odczuwać brak kompetencji w opiece nad niewidomym czy słabowidzącym dzieckiem. Nie mogą także w pełni skorzystać z podpowiedzi i porad dziadków czy znajomych, którym obce jest podobne doświadczenie.
Zawsze, gdy rodzi się dziecko, otoczenie społeczne rodziny przekazuje jej wiele pozytywnych sygnałów. Kiedy jednak jest to dziecko niepełnosprawne, te kulturowe zachowania wydają się nie w pełni adekwatne. Otoczenie może unikać kontaktu lub też okazywać nawet życzliwość, ale pomieszaną ze współczuciem, co nie ułatwia rodzicom wejścia w nową rolę i nie redukuję ich niepewności. Trudno jest wtedy młodym rodzicom liczyć na autentyczne wsparcie z zewnątrz. Bywa też, że to otoczenie, zakłopotane tą sytuacją, rezygnuje z kontaktu z rodziną niepełnosprawnego dziecka, tłumacząc to izolującą postawą rodziców.
Fazę formalną może często wydłużać zależność rodziców od autorytetów medycznych, zwłaszcza, jeśli dziecko jest poddawane częstym zabiegom czy diagnozom. Rodzice mogą w tym przypadku ograniczać się do roli obserwatora i przyjmować postawę bierności. Konieczność ścisłego przestrzegania zaleceń lekarskich rodzi dodatkowe napięcie emocjonalne oraz niepewność, czy postępujemy właściwie jako rodzice.
Dzieci z dysfunkcją wzroku są znacznie bardziej wymagającymi partnerami relacji niż dzieci zdrowe. Przed rodzicami pojawia się więc specjalne zadanie – nauczenia się sygnałów, które daje dziecko dawania mu możliwych do odczytania przez nie odpowiedzi. Czyli wyzwaniem staje się stworzenie z dzieckiem wspólnego języka, wspólnej strategii komunikacji. Uzyskanie satysfakcji i dumy z bycia rodzicem jest więc w tej sytuacji bardzo trudne i w zasadzie niemożliwe bez pomocy profesjonalistów. Dlatego też stadia adaptacji będą tu prawdopodobnie przebiegać inaczej niż u rodziny zdrowego dziecka i częściej będzie mieć zindywidualizowany, a nie modelowy charakter.
Andrzej Twardowski jest autorem klasycznej już dziś koncepcji czterech etapów przystosowywania się do roli rodzica niepełnosprawnego dziecka.
Pierwszy etap to okres wstrząsu emocjonalnego. Występuje on, gdy rodzice zdają sobie sprawę z niepełnosprawności wzrokowej dziecka. Normalne są wówczas uczucia lęku, żalu, rozpaczy, bezradności, beznadziejności, skrzywdzenia. Rodzice mogą mieć obniżony nastrój, niekontrolowane reakcje emocjonalne czy objawy typowe dla stanów nerwicowych – zaburzenia snu czy apetytu. Nadmierne obciążenie psychiczne może powodować dezorganizację zachowania. Rozpoczyna się u nich okres swoistej żałoby czyli psychologicznej, somatycznej i społecznej reakcji na utratę wyobrażenia zdrowego dziecka. Cierpienie to będzie wywoływało sprzeczne dążenia – z jednej strony chęć przywrócenia dziecku wzroku za wszelką cenę, z drugiej strony zaś nabranie dystansu emocjonalnego wobec niewidzenia dziecka. Mechanizmy te służą zmniejszeniu odczuwanego cierpienia.
Drugą fazą jest kryzys emocjonalny. Charakteryzują go takie odczucia, jak: poczucie klęski życiowej, osamotnienie, skrzywdzenie przez los. Rodzice mogą się obwiniać o niepełnosprawność dziecka, także wzajemnie, co doprowadza do zaburzenia relacji w rodzinie. Mogą też sądzić, że nie potrafią zapewnić dziecku optymalnego bezpieczeństwa i warunków rozwoju. Często występuje utrata zainteresowania światem zewnętrznym i wyhamowanie aktywności. Występuje w tej fazie ryzyko zakłóceń w komunikacji między rodzicami, co nieraz skutkuje oddaleniem się ojca od rodziny. Trudno jest stworzyć przestrzeń do wzajemnego wyrażania i przepracowywania emocji. Typowe dla tego stadium jest nadmierne koncentrowanie się na negatywnych aspektach niepełnosprawności wzrokowej dziecka i pesymizm co do jego rozwoju. Rodzicom niezwykle trudno jest wyobrazić sobie szczęśliwą przyszłość dziecka, gdyż kierują się oni wyobrażeniami stereotypowymi i niepełną wiedzą, jaką mieli dotychczas na temat ludzi niewidomych.
Kolejny etap to okres pozornego przystosowania się. Rodzice uruchamiają różne mechanizmy obronne, służące obniżeniu napięcia psychicznego. Nie tworzą jednak warunków do konstruktywnego rozwiązywania problemów wynikających z obecności w rodzinie dziecka z dysfunkcją wzroku. Rodzice mogą zaprzeczać niepełnosprawności dziecka lub usilnie szukać coraz to nowych metod i lekarzy, by przywrócić dziecku wzrok. Mogą też stawiać dziecku nadmierne wymagania, nie respektując jego ograniczonych możliwości wzrokowych, co w znacznym stopniu utrudnia prawidłowy rozwój dziecka. Rodzice mogą też reagować agresją w stosunku do lekarzy, którzy, ich zdaniem, za mało się starają. Mogą też przemęczać dziecko rozmaitymi terapiami widzenia. Bywa też, że rodzice na siłę
poszukują winnych wystąpienia u dziecka niepełnosprawności, najczęściej wśród lekarzy. Za tym wszystkim stoją przekonania, że dziecko w przyszłości na pewno będzie widziało i wewnętrzna niemożność zaakceptowania rzeczywistego stanu rzeczy.
Często w tym okresie wszystkie siły i działania rodziny są skoncentrowane na przywróceniu dziecku wzroku, co zaburza jej normalne funkcjonowanie. Faza pozornego przystosowania może trwać bardzo długo i doprowadzić do wypalenia sił u rodziców. Jest to niebezpieczne, gdyż może doprowadzić do zmęczenia dzieckiem, zniechęcenia wobec niego, rodzice przestają akceptować dziecko i zaczynają je postrzegać jako przeszkodę w realizacji swoich życiowych celów. To powoduje rozluźnienie więzi między rodzicami a dzieckiem.
Ostatnie stadium to okres konstruktywnego przystosowania się. Niestety, nie wszystkie rodziny osiągają ten etap. Pomimo, że nadal występują ambiwalentne emocje, to jednak zdecydowanie przeważają te pozytywne. Rodzice odczuwają radość w kontaktach z dzieckiem, jako sukces postrzegają nawet drobne postępy w jego rozwoju. Skupiają uwagę na możliwościach i zdolnościach dziecka, a nie na jego niepełnosprawności oraz w sposób bardziej racjonalny i zorganizowany niż dotychczas wspomagają jego rozwój. Uwzględniają też indywidualne potrzeby wszystkich członków rodziny jak i jej dobro jako całości. Nie wpadają już w pułapkę nadmiernego zaangażowania wobec dziecka i nadopiekuńczości. Pozwalają dziecku na autonomię i stymulują jego rozwój w ramach jego indywidualnych możliwości. Umieją obiektywnie spojrzeć zarówno na samo dziecko, jak i na sytuację całej rodziny. Ale dzieje się tak tylko wtedy, gdy rodzice świadomie decydują się na nabywanie wiedzy i umiejętności niezbędnych do zrozumienia specyfiki rozwoju małego człowieka z dysfunkcją wzroku. Ten proces dojrzewania do odpowiedzialnego pełnienia funkcji rodzicielskich będzie trwał całe życie, będzie ewoluował wraz z kolejnymi cyklami życia rodziny i indywidualnym rozwojem dziecka.
Nieco inaczej opisuje ten problem Violetta Będkowska‑Heine, wyróżniając aż sześć faz adaptacji rodziców. Granice między stadiami są według niej płynne, a przystosowanie nie przebiega w prosty, liniowy sposób.
Pierwszy etap to wpadnięcie w pułapkę roli tak zwanej osaczenie. Rodzice doświadczają szoku i rozczarowania, a także lęku i niepewności. Matka odczuwa frustrację i często przyjmuje chorą rolę symbiozy z dzieckiem, z kolei ojciec często wycofuje się do postawy outsidera. Aby prawidłowe relacje w rodzinie zostały zachowane, niezbędna jest pomoc terapeutyczna.
Kolejne stadium to oswajanie się z rolą – staż
. Rodzice uświadamiają sobie nieodwracalne fakty i pomimo, że dominują jeszcze negatywne emocje, zaczynają aktywnie wypracowywać sposoby opieki nad dzieckiem. Potrzebna jest wtedy wzajemna pomoc partnerów i wsparcie społeczne.
Rozpoczyna się trzecia faza – emocjonalna i zadaniowa identyfikacja z rolą rodzicielską. Typowe dla niej są okresy aktywności naprzemiennie z biernością. Rodzice doceniają sukcesy dziecka i bardziej angażują się w jego rehabilitację.
Kolejna faza to wdrukowanie
roli odgrywanej w rodzinie. Rodzice zmieniają dotychczasowy system wartości, starają się nadać pozytywny sens własnemu rodzicielstwu. Świadomie wybierają cel wychowania dziecka i aktywnie dążą do jego osiągnięcia. Szczególnie ważny jest wówczas aktywny udział ojca w wychowaniu dziecka.
Piąte stadium to wrastanie w rolę
, czyli trwałe przekształcenie przez rodziców obrazu własnej osoby. Funkcja rodzica dziecka z dysfunkcją wzroku zostaje uznana za naturalną.
Ostatni, szósty etap to autonomizacja roli, czyli traktowanie jej w kategorii wartości. Wychowanie niepełnosprawnego dziecka staje się źródłem dumy i satysfakcji, jest odczuwane jako wzbogacające i rozwijające doświadczenie.
Jak więc widzimy, wszyscy badacze podkreślają, że dochodzenie do pełnej akceptacji siebie w roli rodzica dziecka z dysfunkcją wzroku to proces niełatwy, często bolesny i długofalowy. Ważne jest, dla dziecka i całej rodziny, aby nie pozostać we wczesnych, destrukcyjnych fazach pozornego przystosowania się. Konieczna jest do tego celu nie tylko zmiana mentalna i emocjonalna, ale przede wszystkim wiedza i kompetencje, które można nabyć. Dlatego, mając dziecko z dysfunkcją wzroku, nie ograniczajmy się tylko do wizyt u lekarzy; nie wahajmy się skorzystać z pomocy psychologa czy tyflopedagoga. Są też grupy wsparcia rodziców dzieci niepełnosprawnych wzrokowo. Uczestnictwo w nich może być bardzo cenne, wymiana doświadczeń pozwoli nie tylko zredukować stres i uzyskać większy dystans do własnej sytuacji, ale też zdobyć potrzebną wiedzę, aby rozwój naszego dziecka był optymalny, a ono samo szczęśliwe.
Źródła:
Będkowska‑Heine V., Tworzenie roli matki dziecka niepełnosprawnego, [w:] Wybrane zagadnienia psychopatologii rozwoju dzieci, młodzieży i dorosłych, Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2003
Czerwińska K., Środowisko rodzinne małego dziecka z niepełnosprawnością wzroku, [w:] Wybrane aspekty rozwoju małego dziecka z niepełnosprawnością wzroku, Wydawnictwo APS, Warszawa 2016
Twardowski A., Wczesne wspomaganie rozwoju dzieci z niepełnosprawnościami w środowisku rodzinnym, Wydawnictwo UAM, Poznań 2012
Urmańska W., Wczesna interwencja psychologiczna w procesie uczenia się rodzicielstwa, [w:] Interdyscyplinarność procesu wczesnej interwencji wobec dziecka i jego rodziny, Wydawnictwo UMCS, Lublin 2007
Komunikowanie się to jeden z podstawowych procesów społecznych. Dzięki komunikacji nabywamy wiedzę o świecie, wyrażamy siebie i swoje potrzeby, a także dowiadujemy się, co myślą inni. Najbardziej popularną definicję modelu komunikacji stworzył Roman Jakobson. Według niego, aby zaistniał udany akt komunikacji, muszą zostać spełnione odpowiednie warunki – musi istnieć kontakt fizyczny między nadawcą a odbiorcą, obydwaj muszą posługiwać się takim samym kodem, osadzonym w uchwytnym dla nich kontekście. Pamiętajmy jednak, że taki model dotyczy ludzi dorosłych. U dzieci natomiast bardzo ważną rolę odgrywają niewerbalne sygnały, czyli mowa ciała
, która w dużej mierze sygnalizuje potrzeby i emocje. Należałoby więc rozszerzyć pojęcie aktu komunikacji – komunikatem jest każde zachowanie, dające się odczytać jako znaczący sygnał przez odbiorcę. Ma to szczególne znaczenie w przypadku dzieci z dysfunkcją wzroku, u których bardzo często poszczególne etapy rozwoju komunikacji są zakłócone lub nie przebiegają prawidłowo.
Dzieci uczą się języka według określonego schematu – począwszy od pojedynczych wyrazów, fraz dwuwyrazowych aż do całych zdań. Umiejętności językowe kształtują się u dziecka przez sześć pierwszych lat życia, a ich najbardziej intensywny rozwój przypada na trzeci rok życia. Jednak, aby dziecko mogło w pełni opanować umiejętności językowe, konieczne jest prawidłowe funkcjonowanie zmysłów biorących udział w akcie komunikacji. Bardzo ważny jest zmysł słuchu. Percepcja słuchowa umożliwia słyszenie i rozumienie mowy innych ludzi oraz kontrolę własnej mowy. Ale również wzrok jest bardzo ważny. Dziecko nie tylko słyszy, ale poniekąd widzi
słowo, obserwując układ ust mówiącego, jego mimikę i emocje w jego twarzy. Gdy dziecko widzi, tworzy zarazem pojęcia i wyobrażenia przedmiotów.
Przy zapewnieniu odpowiednich warunków rozwój umiejętności językowych dziecka z dysfunkcją wzroku może przebiegać podobnie jak dziecka widzącego. Ważne jest, aby wcześnie pobudzać zmysły słuchu i dotyku, a także motywować dziecko do eksploracji ruchowej otaczającej go przestrzeni. Mimo to u dzieci słabowidzących zdarzają się przejściowe problemy związane z rozwojem mowy, najczęściej między pierwszym a czwartym rokiem życia. Ma to wiele przyczyn.
W pierwszych latach życia to właśnie kontakt wzrokowy stymuluje porozumiewanie się z otoczeniem. Małe dzieci niepełnosprawne wzrokowo nie mają naturalnych możliwości mimowolnego uczenia się przez obserwację świata i ludzi. Muszą się uczyć wielu rzeczy na podstawie niepełnych, fragmentarycznych informacji płynących z innych zmysłów. Jednak największy wpływ mają rodzice – to ich aktywna postawa i zaangażowanie decyduje o rozbudzeniu ciekawości poznawczej wobec świata, a także powoduje, że dziecko samo zaczyna domagać się kontaktu. Dlatego rodzice nie powinni traktować dziecka jak bezradne niemowlę, ale świadomie dostarczać mu materiał
, czyli bodźce, aby rozwijać jego potencjał.
Pamiętajmy także, iż na niekorzystne zaburzenia w zakresie mowy może wpłynąć przedłużający się pobyt dziecka w szpitalu. Dochodzi wówczas u małych dzieci do opóźnień w kształtowaniu się aparatu artykulacyjnego. Długotrwała hospitalizacja nie sprzyja także poznawczemu i emocjonalnemu rozwojowi dziecka. W szpitalu nie ma miejsca na nowe zabawy poznawcze – dziecko może więc mieć uboższy zasób słownictwa, może też wycofywać się z kontaktów. Trudności mogą być też spowodowane faktem, że dla dziecka, które źle widzi, słyszane dźwięki nie synchronizują się z widzianymi obrazami ust podczas mówienia. Dziecko nie może się więc uczyć poprzez naśladownictwo wzrokowe. Bardzo często pojawiają się w takich przypadkach zaburzenia w artykulacji głosek syczących, szumiących i głoski r
– są one z reguły trudne do wyeliminowania. Problemy wzrokowe łączą się także często z niedorozwojem motorycznym, co również ma negatywny wpływ na kształtowanie się mowy.
Pierwszy rok życia dziecka to tzw. okres melodii. Komunikacja między rodzicami a dzieckiem odbywa się tu w sposób niewerbalny, przez mimikę, uśmiech, zachętą do niej jest widok twarzy rodzica. Dziecko z dysfunkcją wzroku reaguje słabiej, wysyłając także rodzicom słabe sygnały, których nieraz nie potrafią oni odczytać. U dzieci z dysfunkcją wzroku wydłuża się zazwyczaj okres głużenia i gaworzenia, występuje też mniejsza liczba spontanicznych dźwięków. Mimo to jednak mowa jest dla dziecka atrakcyjna, a powtarzanie słów stanowi często element zabawy. Mniejsza liczba wokalizacji jest wynikiem niedoboru bodźców wizualnych.
Około ósmego miesiąca życia dziecko zaczyna coraz lepiej rozumieć mowę i może wykonywać już proste polecenia, na przykład daj rączkę
. U dziecka z dysfunkcją wzroku należy poprzeć komunikaty głosowe czynnościami dotykowymi, aby wzmocnić przekaz, o który nam chodzi.
Między pierwszym a drugim rokiem życia dziecko wymawia swoje pierwsze wyrazy, poszerza też zasób rozumianego i wymawianego słownictwa. Jest to tzw. okres wyrazu. Z kolei między drugim a trzecim rokiem życia dziecko wymawia pierwsze zdania dwu- i trzywyrazowe, uczy się wielu kompetencji językowych właściwych dla określonych sytuacji społecznych. Według niektórych badaczy u dzieci z dysfunkcją wzroku mogą wystąpić tu opóźnienia, przyjmuje się jednak, że pod koniec pierwszego roku życia dziecko potrafi wypowiadać pojedyncze wyrazy. Są one najczęściej związane z nazwami osób – mama
, tata
, związane z nazwami przedmiotów i czynności, a także słowa społeczne – proszę
. Wygląda to podobnie jak u dzieci widzących. Dzieci opisują to, co dzieje się wokół, a także wyrażają protest, żądanie, pytanie.
Są jednak pewne różnice. Dzieci z dysfunkcją wzroku używają więcej słów jednostkowych, a także odnoszących się do czynności związanych z ich działaniem i potrzebami. Mniej będzie tu słownictwa ogólnego – na przykład kot
. Więcej będzie nazw mebli i dźwięków niż zwierząt. Dziecko będzie bardziej skupiało się na własnych potrzebach niż na świecie zewnętrznym.
Najpierw są to rzeczowniki – nazwy przedmiotów małych i ruchomych, które można zbadać dotykiem, później nazwy przedmiotów dużych i nieruchomych, następnie nazwy cech – przymiotniki i czynności – czasowniki. Badania wskazują, że dzieci z dysfunkcją wzroku w tym czasie nie powiększają wyraźnie zasobu słownictwa, a nawet zapominają wyrazy. Niejednokrotnie winne są temu matki, które ograniczają aktywność dziecka ze strachu, na przykład poznawanie przestrzeni lub uprzedzają potrzeby i życzenia dziecka, nie motywując go do werbalnej ekspresji.
W kolejnym etapie, około dwudziestego miesiąca życia dzieci zaczynają budować proste zdania. Są to najczęściej połączenia rzeczowników z czasownikiem – na przykład: Pies biegnie
, Auto jedzie
. U dzieci z dysfunkcją wzroku obserwuje się około sześciomiesięczne opóźnienie tego etapu, jest im bowiem trudniej wiązać sekwencje słów dotyczące czasu i czynności. Może się też pojawić przedłużająca się echolalia, czyli tendencja do powtarzania zasłyszanych słów. Świadczy to o tym, że dziecko nie rozumie wystarczająco komunikatów, a rodzice za bardzo opisują świat, zamiast dać dziecku możliwość czerpania wrażeń płynących z innych zmysłów.
Następny etap to budowanie dłuższych zdań – do czterech wyrazów. Dzieci z dysfunkcją wzroku często powtarzają fragmenty wyuczonych zabaw i konstruują zdania o charakterze żądań czy próśb, żeby zwrócić na siebie uwagę, znacznie mniej jest natomiast wypowiedzi‑stwierdzeń i wypowiedzi związanych z pokazywaniem obiektów.
Wiek przedszkolny z kolei to czas mowy dziecięcej
, zabawy językiem, czas pytań i neologizmów. Dziecko dostrzega następstwo czasu, udziela odpowiedzi na proste pytania, buduje zdania złożone i rozwija zasób słownictwa. Powstaje także umiejętność narracji. Przedszkolak jest już świadomym użytkownikiem języka.
W miarę rozwoju języka różnice między dziećmi widzącymi a dysfunkcyjnymi zmniejszają się, ale daje się zauważyć u dzieci słabowidzących pewna nieprawidłowość w rozumieniu części mowy, a więc i ich używaniu. Najprościej wygląda sprawa z rzeczownikami, nieco trudniej z czasownikami, zwłaszcza oznaczającymi bardziej złożone czynności. Dzieciom dysfunkcyjnym jest bowiem trudno zaobserwować określoną czynność. Podobne trudności występują z przymiotnikami i przysłówkami, które odnoszą się do dystansu, wielkości i stosunków przestrzennych, na przykład: blisko‑daleko. Dzieci niepełnosprawne wzrokowo mają też trudności z przyimkami wyrażeniami przyimkowymi, na przykład: na prawo – na lewo, jest to jednak kwestia treningu. Kłopot mogą także sprawiać zaimki, które określają relacje ja‑inni
. Dzieci słabowidzące mylnie używają zaimków ja‑ty
lub zamiast ja
mówią własne imię.
W wieku przedszkolnym występuje także tzw. mowa egocentryczna. Dziecko mówi do siebie i dla siebie, co pomaga porządkować tok myślenia i czynności. Występuje to zjawisko zwykle w trakcie zabawy, u dzieci z dysfunkcją wzroku czas mowy egocentrycznej może być wydłużony. Wiek od trzech do siedmiu lat to także czas intensywnego zadawania pytań, najpierw dominują pytania o miejsce i nazwę, potem pytania o czas i przyczynę. Dzieci niepełnosprawne wzrokowo mogą przechodzić tę fazę jeszcze bardziej intensywnie, ich celem jest gromadzenie informacji i tworzenie wyobrażenia osoby czy rzeczy zamiast jej wizualnego obrazu. Informacje te dzieci bardzo dobrze i na długi czas zapamiętują.
Mogą się również pojawić nieprawidłowości w artykulacji głosek – najczęściej dotyczy to głosek wargowych, wargowo‑zębowych, syczących, szumiących oraz głoski r
. Dzieci mają bowiem trudności ze wzrokową obserwacją aparatu artykulacyjnego. Ważne jest, aby mówić do dziecka wyraźnie i zwracać uwagę na sposób, w jaki ono samo artykułuje głoski.
Na tym etapie dziecko nadal wzbogaca swój słownik i przyswaja nowe pojęcia. Bardzo istotne jest, aby dzieci z dysfunkcją wzroku uczyły się nie tylko werbalnie, przez zapamiętywanie danego słowa, ale mogły też jednocześnie doświadczać wrażeń słuchowych, dotykowych, smakowych i węchowych – inaczej można doprowadzić do zjawiska tzw. werbalizmu, czyli posługiwania się pustymi
słowami.
Fakty wyglądają tak, że dzieci z dysfunkcją wzroku, jeśli są dobrze prowadzone przez rodziców i wychowawców, zwykle nadrabiają zaległości
w komunikowaniu się. Oczywiście niekiedy pomoc logopedy może być potrzebna, aby likwidować opóźnienia. Jednak nie dotyczy to wszystkich dzieci z wadą wzroku, rozwój kompetencji komunikacyjnych zależy w dużej mierze od różnic indywidualnych wśród dzieci, a także od tego, w jakim stopniu środowisko stymuluje rozwój ich zdolności językowych.
Źródła:
Miler‑Zdanowska K., Specyfika rozwoju komunikacji językowej u dzieci z dysfunkcją wzroku, [w:] Wybrane aspekty rozwoju małego dziecka z niepełnosprawnością wzroku, Wydawnictwo APS, Warszawa 2015
Piaget J., Mowa i myślenie dziecka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005
Żyjemy dziś w formacji zwanej często społeczeństwem informacyjnym, społeczeństwem postindustrialnym lub społeczeństwem wiedzy. Jakie są jego wyznaczniki? Jerzy S. Nowak podaje kilka jego definicji. Posiada ono nie tylko środki przetwarzania informacji i komunikowania się, ale środki te są podstawą dochodu narodowego i źródła utrzymania większości ludności. W społeczeństwie postindustrialnym najważniejsza staje się informacja, produkcja informacji i wartości niematerialnych staje się siłą napędową do formowania i rozwoju, także gospodarczego. Cele takiego społeczeństwa to edukacja, swobodny dostęp do informacji, Internet jako jej przekaźnik w sferze obywatelskiej i publicznej.
Małgorzata Pacholec twierdzi, że rozwinięte technologie informatyczne zmieniają dziś rzeczywistość dzięki komputerom. Społeczeństwo informacyjne narodziło się w Japonii, ale urzeczywistniło w USA. Dzięki globalizacji znalazło też ono drogę do Polski. Jest dla niewidomych zarówno olbrzymią szansą, jak i wyzwaniem.
Dostęp do technologii komputerowych i cyberprzestrzeni stał się prawie powszechny, a co za tym idzie, łatwość i możliwość natychmiastowego niemal dostępu i przekazywania informacji. Dla młodych ludzi, także niewidomych i słabowidzących istnienie w nowoczesnym społeczeństwie wiedzy jest czymś naturalnym, m.in. dzięki programom udźwiękawiającym. Jednak Małgorzata Paplińska zwraca uwagę na fakt, iż dziś dla młodych najważniejsze stają się umiejętności komputerowe, kosztem poruszania się w przestrzeni oraz umiejętności pisania i czytania.
Młodzi ludzie, czyli do trzydziestego piątego roku życia charakteryzują się samorealizacją w pracy zawodowej i związkach oraz dużą samodzielnością życiową. Są również znacznie lepiej wykształceni niż pokolenie ich rodziców. Większe są też aspiracje tych młodych ludzi, słabowidzący kończą dziś częściej niż kiedyś szkoły integracyjne, także niewidomi nie poprzestają na szkołach specjalnych, ale kontynuują naukę na studiach licencjackich i magisterskich. Młodzi ludzie z dysfunkcją wzroku są w pełni świadomi roli, jaką odgrywa dobra edukacja w ich przyszłym życiu zawodowym. Wzrasta na przykład liczba takich studentów na studiach podyplomowych i doktoranckich, co potwierdza ten fakt. Zmienia się struktura zawodowa, eliminując z rynku pracy nieaktualne zawody, takie jak na przykład szczotkarz, natomiast zyskują na popularności takie zawody, jak informatyk, masażysta czy fizjoterapeuta.
Pokolenie SMS‑ów
wykazuje się ogromnym potencjałem rozwojowym, kreatywnością i otwartością poznawczą. Dzięki nowym technologiom świat stał się bliższy i bardziej dostępny osobom z dysfunkcją wzroku, w przestrzeni Internetu z jego portalami społecznościowymi, czatami i forami dyskusyjnymi osoby z wadami wzroku znalazły tam swoje miejsce. Interaktywność nowych mediów pozwala im stać się nie tylko odbiorcami, ale i twórcami. Rozwój technologii wspomagających zdecydowanie poprawił możliwości niewidomych w zakresie surfowania po Internecie. Coraz bardziej pożądane są wyższe umiejętności komputerowe, a co się z tym wiąże wzrasta rola kursów komputerowych, zwłaszcza tych zintegrowanych na europejskim poziomie.
Paplińska zwraca jednak uwagę na różnego typu zagrożenia. Informacja jest często utożsamiana z wiedzą, podczas gdy w istocie nadmiar danych sprawia trudność z przekształceniem ich w trwałą wiedzę. Niebezpieczne więc staje się przeciążenie informacyjne. Młodzi ludzie, zwłaszcza dzieci mają problemy z rozumieniem pojęć, w tym pojęć abstrakcyjnych, związanych z przestrzenią lub odwołujących się do wrażeń wzrokowych; brak rozumienia pojęć wpływa negatywnie na przejrzystość komunikatu i możliwości zdobycia wiedzy. Ponieważ percepcja u osób z dysfunkcją wzroku przebiega wolniej, dzieci i młodzież mogą przy przeciążeniu informacyjnym nie zapamiętać wielu podanych informacji. Swoisty paradoks informacyjny polega, zdaniem Paplińskiej, na tym, iż dzieci i młodzi ludzie niewidomi i słabowidzący świetnie posługują się nowymi technologiami, ale jednocześnie drastycznie obniża się u nich umiejętność pisania i czytania. Pismo czarnodrukowe, brajlowskie czy czytanie dotykowe jest, także z powodu niewłaściwej edukacji, wypierane przez programy udźwiękawiające tekst i w ogóle słuchową metodę pobierania informacji.
Młodzi niewidomi nie czują potrzeby czytania dotykowego, czyli czytania brajlem, skoro nowoczesne technologie oparte o syntezę mowy w pełni zaspokajają ich potrzeby komunikacyjne. Paplińska obarcza za tę sytuację winą nauczycieli, zwłaszcza w placówkach ogólnodostępnych i integracyjnych. Bagatelizują oni niejednokrotnie w pracy z uczniem niewidomym czy słabowidzącym naukę pisania i czytania na rzecz nauki pamięciowej i słuchowej, co nie jest pozytywne. Paradoksalnie więc nowe technologie doprowadzają do tego, że młody człowiek z dysfunkcją wzroku nie potrafi samodzielnie czytać, a w związku z tym właściwie odbierać komunikatu werbalnego.
Oczywiście wyżej opisywane zjawiska dominacji nowych technologii nad tradycyjnymi środkami przekazu dotyczą wszystkich młodych ludzi. Szczególne jednak znaczenie mają dla tych z dysfunkcją wzroku. Są dla nich szansą na pełne włączenie się w nurt społeczeństwa informacyjnego, kontakty towarzyskie, ciekawą pracę. Niosą jednak pewne zagrożenia, których edukacja inkluzyjna nie może nie dostrzegać. Mimo to komputery, jak uważa Pacholec, otwierają świat przed niewidomymi i może trzeba zaakceptować pewne nieuniknione zmiany oraz to, że udźwiękowione komputery staną się dla niewidomych głównym sposobem istnienia w świecie informacji.
Źródła:
Nowak J. S., Społeczeństwo informacyjne – geneza i definicje, www.silesia.org.pl
Pacholec M., Niewidomi w społeczeństwie informacyjnym, https://pochodnia.pzn.org.pl/
Paplińska M., Młode pokolenie osób z niepełnosprawnością wzroku w paradoksie informacyjno‑komunikacyjnym, [w:] Tyflopedagogika wobec współczesnej przestrzeni edukacyjno‑rehabilitacyjnej, Wydawnictwo APS, Warszawa 2015
Jak pomóc dzieciom słabowidzącym? pod red. W. Utnik, A. Lisowskiej, E. Sękowskiej, Poli ART. Studio, Lublin 1996
Niekiedy ludzie widzący są zaskoczeni niektórymi zachowaniami niewidomych, zwłaszcza dzieci z dysfunkcją wzroku. Zachowania te bywają postrzegane jako odbiegające od przyjętej normy, niezrozumiałe, wręcz dziwaczne i dlatego tak trudne do zaakceptowania. Tymczasem dla większości osób z dysfunkcją wzroku są one dość typowe. Mowa tu o tzw. blindyzmach, których nazwa pochodzi od angielskiego słowa blind
– ślepy. Cóż to takiego jest?
To zespół zróżnicowanych zachowań, utrwalonych w nawyk przez częste powtarzanie czynności. Blindyzmy mogą przyjmować różną postać. Bardzo często jest to mimowolne uciskanie gałek ocznych w celu wywołania błysków. Może być to dziwaczna, nadmierna gestykulacja, nieadekwatna do sytuacji społecznej, w której dana osoba się znajduje, na przykład do sytuacji rozmowy. Może to być kołysanie się, tupanie, podskakiwanie, pozornie bezcelowe przemierzanie przestrzeni. Także potrząsanie głową, poruszanie się na sztywnych
nogach, nieporuszanie ramionami podczas chodzenia, aż do całkowitego zastygnięcia w bezruchu. Niektóre z blindyzmów mogą mieć nawet charakter autodestrukcyjny i być bardzo drastyczne, na przykład drapanie się do krwi czy gryzienie. Spowinowacona z blindyzmami jest pokerowa twarz
niewidomego, czyli twarz z mocno ograniczoną mimiką, nie wyrażająca emocji, na przykład uśmiechu.
Obserwując blindyzmy, musimy zdawać sobie sprawę z faktu, że są to zachowania i czynności niechciane, podświadome, nad którymi niewidzący chciałby mieć kontrolę, ale jej nie ma. Pamiętajmy także, że dla wielu ludzi z dysfunkcją wzroku, a problem ten dotyczy i osób niewidomych i słabowidzących, są one bardzo trudną i bolesną sprawą, z którą niejednokrotnie zmagają się całymi latami.
Skąd się biorą blindyzmy? Stanowią one element swoistej kompensacji. Człowiek pozbawiony jednego ze zmysłów, w tym wypadku wzroku odbiera znacznie mniej wrażeń ze świata zewnętrznego. Sytuacja taka wywołuje też niepewność i liczne lęki, także przed poznawaniem otaczającej nas rzeczywistości. A co za tym idzie, osoba taka ma znacznie mniej ruchu, a ciało jednak tego ruchu potrzebuje. Wszystkie te niespełnione pragnienia w pewien sposób nasz mózg usiłuje sobie zrekompensować. Dzięki blindyzmom następuje zastępcza forma relaksu, z ciała usuwane są napięcia, człowiek w pewien sposób niweluje stres. Uciskanie rękami oczu powoduje lepsze ich poznanie, błyski wówczas powstające stanowią substytut wrażeń wzrokowych. Pozornie chaotyczne i bezcelowe ruchy pozwalają jednak w pewnym stopniu oswoić i poznać najbliższe otoczenie. Problem tkwi w tym, że blindyzmy w oczywisty sposób odbiegają od tego, co inni ludzie mogliby zaakceptować.
Choć teoretycznie wiemy, że człowiekowi niewidomemu jest o wiele trudniej nauczyć się norm i konwencji społecznych, gdyż nie może tego robić przez naśladownictwo wzrokowe, mimo to stosunek ogółu społeczeństwa do blindyzmów jest negatywny. Nie zdajemy sobie natomiast sprawy, jak bardzo przeszkadzają one osobom z dysfunkcją wzroku, jak mogą obniżać ich samoocenę, jak niejednokrotnie ludzie ci bezskutecznie usiłują walczyć z tym, co podświadome.
Jak przeciwdziałać blindyzmom? Sprawa jest trudna, trzeba pracować z dziećmi już od najmłodszych lat, później jest jeszcze trudniej. Trzeba poznawać samego siebie, obserwować sytuacje, w których blindyzmy się ujawniają i te sytuacje w miarę możności eliminować. Ważne jest, aby przeciwdziałać izolacji, zamykaniu się w czterech ścianach, ograniczeniu aktywności. Przeciwnie, powinno się wchodzić w jak najczęstsze relacje społeczne, znaleźć sobie jakąś twórczą pasję, na przykład muzykowanie – ale istotne, aby robić to z innymi. Nie bez znaczenia jest tu wsparcie ze strony rodziny i przyjaciół, psychiczna podpora i poczucie akceptacji. Niemniej należy sobie zdawać sprawę z faktu, że droga wychodzenia z uzależnienia
od blindyzmów nie jest ani prosta, ani krótkotrwała.
Źródła:
https://pochodnia.pzn.org.pl/
www.biomedical.pl
W globalnej wiosce
Zamiast lian
Do związywania ludzi
Używa się netu
Informacja się zbliżyła
Za to człowiek zniknął na dalszym planie
Dylemat mieć czy być
Połknął złoty cielec podaży i popytu
Neurony i synapsy szaleją
Zamiast natchnienia w duszy
Nie można się nawet schronić
W mglistą melancholię
Bo od razu wrzucą cię w kociołek
Z depresją cywilizacyjną
A zamiast cogito ergo sum
Dźwięczą wkoło bębenki know how
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Tu nie ma czasu
Na zamyślenie i refleksję
Żyjemy przecież w świecie Fast
Szybkie samochody
Szybkie jedzenie
Szybka miłość
...
Nawet od Niej żąda się szybkości
Nikt nie będzie się przecież
Bawił w moralitety
Ars moriendi
To przeżytek średniowiecza
Dziś tylko igła
I skok w nicość
Profesjonalnie i sterylnie
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Po amputacji duszy
Poruszamy się już tylko
W świecie dysku
Mamy emotikony
Na każdą okazję
Opakowujemy nasze białka
U Armaniego i Bossa
Niedługo będziemy oddychać
Przez maski tlenowe
Zza naszych pleksi kloszy
Coraz mniej widzącymi oczami
Szukać nieba
Wydrążonego z Boga i gwiazd
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
W szatana już nikt nie wierzy
Poza nałogowcami komputerowych gier
I miłośnikami fantasy
Niektórzy
Wierzą jeszcze w Czerwone Diabły
Ale to też tylko do półfinału
Piekło wyraźnie
Straciło na temperaturze
Za to zyskało na wysokości
To poprzeczka
Przesuwana coraz wyżej
Do której nigdy nie doskoczysz
Dlatego zsuwasz się w czarny lej
Po bombie
Która wybuchła w twojej głowie
To tylko piąte załamanie nerwowe
Tłumaczą ci aniołowie w białych kitlach
Sprawni i chętni
Proponują ci zbawienie na kozetce
I codzienną komunię z Prozacu
Wtedy na pewno
Staniesz się znów dla siebie
Bogiem
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Nie jestem Miłoszem
Ale jak dobrze w ten dzień
Wróble budzą mnie o świcie
Wczesna kawa bez papierosa
Wrześniowe słońce
Rozpłomienia fasadę kościoła
Ręce matki wciąż podają obiad
Słucham książki z audiobooka
Ale wzrok jeszcze całkiem dobry
Dostrzegam w człowieku przyjaciela
Smakuję ciche szczęście we własnym wnętrzu
A we mnie mieszka radość
Niewidomy z białą laską,
Bezdomna Cyganko z dzieckiem,
Inwalido na wózku,
Autystyczny dzieciaku,
Schizofreniku we własnych światach,
Kloszardzie znad kanałku,
Śniady synku uchodźców,
Wszyscy, którzy budzicie lęk i odrazę
U nas, tak z siebie zadowolonych –
Módlcie się za nami
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Bez kwasu hialuronowego
I omega3
Nie dajemy już rady
Obrastamy w rzeczy
Piórka
I etykietę
Tylko czasem coś kłuje
Gdy zarastają
Nam arterie
A zastawki
Coraz mniej elastyczne
Na miłość
24 na 24
W tabele i harmonogramy
W melanże do upadłego
W adrenalinę na ściance
A na dnie trzeciej szkockiej
Jak lód
Pytanie
Co spotkasz
W ciszy i w lustrze
Jeszcze stoję
Odłożona na półkę
Przez niegdysiejszych autorów
Wątki się gubią w osnowie
Retrospekcje bledną
Zostają epizody
I być może otwarte zakończenie
Ale już tylko pająki
Są mnie ciekawe
Przekłuć ego nie wzlatywać
aplauzem nie odmieniać
ja mnie o mnie przez całą deklinację
emigrować z fleszy konkursów
wieczorków poetyckich
do siebie
...
usiądź
mi na ramieniu szeptem
przesączaj słowa
nie do odparcia
Przed kartką lub monitorem
Obdarta z ról, półuśmiechów i rutyny codziennej
Goła jak święty turecki, nawet bardziej
Włókna nerwowe sterczą ze mnie
Niby antenki wyłapując sensy
Prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie
Czy przekaźnik jest przekazem
Chcę tylko wierzyć
Z dziecinnym zaufaniem poety
Że moje słowo stworzy
Choć jedną synapsę w twoim mózgu
Że przynagli
Choć jedno uderzenie twego serca
Jeżeli kiedyś
Brak konturu
Wytrąci mi z ram
Obraz życia
Jeżeli kolor
Rozpłynie się we mgle
A ciemność
Zastąpi światło
Najbardziej będzie mi żal
Wschodu słońca Moneta
I konturu twoich ust
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Jak pascalowska trzcina
Giętka i niezłomna
Jak brzoza zraniona
Tryskająca żywym sokiem
Jak brzytwa dryfująca
Po wezbranej wodzie
Jak kryształowa szklanka
Na brzegu stołu
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Może
Miłość zbyt rozrzutna
Rozmieni się sama
Na drobne
Może nadzieja zbyt ufna
Spłowieje
Skąd mam wiedzieć
Czasie
Żyjąc z tobą na wiarę
Czy mi jej kiedyś nie złamiesz
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
Jezus przyszedł do mnie
W czwartek po południu
Zwyczajnie
Nie otwierając drzwi
Mego pokoju i niepokoju
Nie miałam wiary ślepca
Ani długich włosów Magdaleny
Nawet wonnych olejków
Ale on powiedział
Że nie mógł spać
Przez mój krzyk
jaki wiersz ci napisać
tętniący oszalałym pulsem?
pachnący maciejką i tymiankiem?
Lekki jak ptasi przelot?
wiersz z głębi?
wiersz jak brzytwa?
wiersz jak kropla deszczu?
a może wyjąć wszystkie znaki
rozsypać samogłoski i spółgłoski
interpunkcję i znaczenia
do śmieci
zostanie ten wiersz najpiękniejszy
nienapisany
(z tomiku Jeżeli kiedyś...)
kulawa ta moja wiara, Panie
jedną nogą w kałuży
a drugą w niebie
niedowidzi ta moja wiara
nawet Anioła Stróża
nad skalnym uskokiem
niedosłyszy Dekalogu
nie mówiąc już
o głosie sumienia
marzy o wieczności
a nie umie Ci podarować
nawet jednego dnia
I tylko jak w songu Cohena
ciągle czeka na cud
…bo wciąż ku źródłu nie ku ujściu płynę
zawracam bieg tej rzeki niepokornie
chcę czas odnaleźć, z którego tu przyszłam
sens rzeczy małych a istotnych w drodze
nie wierzę w niebyt lecz w mądrość materii
wciąż napęczniałej miłującym duchem
źródło obecne we mnie i poza mną
gdzie kres spotyka się zawsze z początkiem
Niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne
Immanuel Kant
cóż mi po niebie gwiaździstym
ze śpiącym Bogiem
cóż mi po całej mądrości
kamiennych tablic
gwiazdy nie dla mnie
przykazania ciągle łamane
jak liche drzazgi
potykam się
o własną duszę
klęczącą w modlitwie
o twoją miłość
w wierszach nienapisanych
w listach niewysłanych
we łzach na dnie spojówek
pod powierzchnią skóry
pod powierzchnią mózgu
pod powierzchnią pamięci
za horyzontem oceanu
za horyzontem zdarzeń
za horyzontem nadziei
chwila i nieskończoność
są tym samym
twoje poranki pieszczą oko słodkim sfumato
wieczory zanurzone w ciemnym Morzu Tyrreńskim
i pełnokrwistym chianti
rozjarzony środek dnia
pod romańskim portalem
jem najlepsze lody na świecie
w San Gimignano
późnym popołudniem Arno płynie leniwie
przez Florencję obfitą i duszną
porażona pięknem Dawida
zupełnie nie biblijnym
podążam śladami Medyceuszów
w półcień modlitwy
do Madonny Kwietnej
na jakiejś piazzy pękają gorące kasztany
dojrzałe we wrzaskliwej zachęcie młodzieńca
z twarzą Fra Angelica
wzdłuż drogi pozdrawiają mnie cyprysy
wysmukłe i wcale nie smutne
kontrapunkty ostrej zieleni dla białych domostw
serpentyną szosy wijesz się w dół apenińskiego buta
pozostań jeszcze przez chwilę
w moich źrenicach, Toskanio
zanim po latach
obudzisz się we mnie na powrót
językiem Raju Dantego
Gdzie jest to dolce vita –
Piękni i młodzi wsiadają do smukłego ferrari
Szampan zlewa strugami pokład jachtu
Kokos powoli dojrzewa na palmie
A tutaj
Harmonogramy i tabele
Kurz na starej komodzie
Pies znowu chce na spacer
Ciężki los
Ale wszystko się zmienia
Gdy skowronki mnie budzą co rano
Popołudniem przewracam kolejną stronę książki
Wieczorem widzę płomyki świec
Odbite w twoich oczach
Życie jest jednak piękne