Spis treści

01.         1942–1945 Szlak bojowy armii Andersa – mapa ogólnogeograficzna. 1

02. 1939–1941  Polacy w ZSRS. 1

03. 1941–1942 Formowanie armii Andersa. 1

04. 1942 Ewakuacja armii Andersa z ZSRS. 1

05. 1943 Bliski Wschód – formowanie 2 Korpusu Polskiego. 1

06. 1944–1945 Kampania włoska armii Andersa. 1

07. 1942–1945 CYWILE W ARMII ANDERSA.. 1

08. 1945–1947 Koniec szlaku armii Andersa. 1

Źródła wykorzystane w tekście: 1

 

 

 

01.  1942–1945 Szlak bojowy armii Andersa – mapa ogólnogeograficzna

 

Armia Andersa była formacją wojskową, która dała szansę dziesiątkom tysięcy ludzi – obywatelom II Rzeczpospolitej, którzy znaleźli się w sowieckim Gułagu – na wydostanie się z ZSRS. Opuścili oni tę „nieludzką ziemię” już jako wolni ludzie: oficerowie i szeregowi żołnierze polskiego wojska, zabrali również ze sobą cywilów: kobiety, starców, osierocone dzieci. Bez wątpienia wyprowadzenie armii Andersa ze Związku Sowieckiego dla Polski było jednym z ważniejszych wydarzeń w czasie II wojny światowej. Szlak bojowy armii miał być dla Polaków drogą do wolnej ojczyzny.

Polskie Siły Zbrojne w ZSRS, bo tak brzmiała pierwsza oficjalna nazwa armii dowodzonej przez gen. Władysława Andersa, powstały w 1941 roku, po napaści hitlerowskich Niemiec na Związek Sowiecki – gdy ten ostatni szukał sojuszników do walki w „wielkiej wojnie ojczyźnianej”. Jak podkreśla prof. Norman Davies w książce Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty: „stosowanie którejś z innych wersji [nazwy] byłoby niezwykle skomplikowane. Wojsko, nad którym Anders objął dowództwo w sierpniu 1941 roku, nazywało się oficjalnie Polskimi Siłami Zbrojnymi w ZSRS. Po ewakuacji do Persji przemianowano je na Polskie Siły Zbrojne na Bliskim Wschodzie (spotyka się również nazwę PSZ na Wschodzie). Jednak w marcu 1943 roku Armię podzielono na dwie części: 2 Korpus Polski, który został włączony do 8 Armii, oraz 3 Korpus Polski, który miał pozostać na Bliskim Wschodzie”.

Termin „armia Andersa” obejmuje nie tylko szlak bojowy wojska z jego porażkami i zwycięstwami, ale też osobiste ścieżki wszystkich żołnierzy i cywili im towarzyszących – Polaków, Białorusinów, Ukraińców, Żydów – którzy dzięki tworzeniu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS mogli opuścić więzienia, obozy jenieckie, łagry i zesłanie, by przez południowe republiki sowieckie: Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan, Tadżykistan wydostać się do Iranu (dawniej – Persji). Tam ich drogi zaczęły się rozchodzić. Część wraz z 2 Korpusem Polskim przeszła szlak bojowy z krwawą, ale zwycięską bitwą pod włoskim Monte Cassino. Niektórzy zostali w Iranie, Palestynie, Egipcie, trafiali do obozów dla uchodźców w Indiach, Afryce. Po zakończeniu II wojny światowej rozjechali się do Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii. Powojenna, już komunistyczna, Polska nie sprzyjała powrotom andersowców i wielu z nich, chcąc uniknąć represji politycznych, rozproszyło się później po całym świecie.

Powrót do spisu treści

 

02. 1939–1941  Polacy w ZSRS

 

KALENDARIUM

 

1939

23 sierpnia

W Moskwie zostaje podpisany przez ministrów spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa i ZSRS Wiaczesława Mołotowa niemiecko-sowiecki układ o nieagresji, zwany paktem Ribbentrop–Mołotow.

 

1 września

Po agresji Niemiec na Polskę wybucha II wojna światowa.

 

17 września

Wojska sowieckie zajmują wschodnie ziemie II Rzeczpospolitej.

 

1940–1941

Sowieci przeprowadzają przymusowe deportacje na Wschód polskich obywateli. W czterech głównych falach z terenów tzw. Białorusi Zachodniej i Ukrainy Zachodniej (dawne tereny II Rzeczpospolitej) wywożą co najmniej 320 tysięcy obywateli polskich.

 

1941

22 czerwca

Wojska niemieckie uderzają na ZSRS, co dla Rosjan jest początkiem tzw. wielkiej wojny ojczyźnianej.

 

30 lipca

W Londynie premier rządu RP na uchodźstwie gen. Władysław Sikorski i ambasador ZSRS w Wielkiej Brytanii Iwan Majski podpisują polsko-sowieckie porozumienie, zwane układem Sikorski–Majski, który zakłada utworzenie na terytorium ZSRS armii polskiej.

 

4 sierpnia

Z więzienia na Łubiance w Moskwie zostaje zwolniony gen. Władysław Anders, przewidziany przez polskiego Naczelnego Wodza na stanowisko dowódcy Armii Polskiej w ZSRS.

 

10 sierpnia

Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski nominuje gen. Władysława Andersa na dowódcę Armii Polskiej w ZSRS.

 

12 sierpnia

Prezydium Rady Najwyższej ZSRS ogłasza dekret o tzw. amnestii dla obywateli polskich pozbawionych wolności na terytorium ZSRS.

 

 

By zrozumieć, czym była armia Andersa i skąd werbowali się do niej żołnierze, trzeba cofnąć się do początków II wojny światowej. Po agresji Niemiec 1 września i zajęciu wschodnich ziem II Rzeczpospolitej przez ZSRS 17 września 1939, praktycznie natychmiast zaczęły się represje wobec polskich obywateli. Na terenach zajętych przez Sowietów (wschodnie województwa II RP: wileńskie, nowogródzkie, białostockie, poleskie, wołyńskie, lwowskie, tarnopolskie, stanisławowskie) podlegali represjom ci, którzy nie tylko stawiali opór okupantowi, ale nawet potencjalnie mogli zagrażać Związkowi Sowieckiemu. NKWD – Narodnyj komissariat wnutriennich dieł (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych), czyli centralny organ władz bezpieczeństwa – zaczął likwidację polskiej administracji, żeby jak najszybciej zastąpić ją władzą sowiecką. Oznaczało to wprost eliminację ludzi, którzy mogli być zagrożeniem dla nowych porządków: działaczy politycznych, samorządowych, sędziów, przedsiębiorców, lokalnych działaczy społecznych, niepodległościowych, oficerów Wojska Polskiego i Policji Państwowej, którzy dotąd nie znaleźli się w niewoli.

Od września 1939 do 22 czerwca 1941 aresztowano prawie 150 tysięcy polskich obywateli różnych narodowości. Część z nich (ponad 7300 osób więzionych w sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie) zginęła zamordowana w 1940 roku w ramach zbrodni katyńskiej, a około 40 tysięcy spośród aresztowanych wówczas obywateli polskich do trafiło łagrów. Większość z nich znalazła się w obozach w republice Komi: Workutłagu, Peczorłagu i Uchtiżemłagu, kilka tysięcy trafiło na Kołymę, resztę rozrzucono po mniejszych punktach łagrowych. Z tej grupy około 7 tysięcy osób w łagrach zmarło.

Sowieci na zajętych terenach II Rzeczpospolitej poza aresztowaniami zorganizowali w latach 1940–1941 cztery masowe deportacje obywateli polskich różnych narodowości (Polaków, Białorusinów, Ukraińców, Żydów) w głąb ZSRS. Już w grudniu 1939 roku wskazano pierwszą grupę do wywózki: osadników wojskowych i cywilnych oraz leśników. Ich „przewinieniem” było to, że służyli rządowi „burżuazyjnej Polski”, „wykorzystywali pracę najemną”, prowadzili „aktywną walkę z władzą sowiecką w 1920 roku” (podczas wojny polsko-bolszewickiej) i że zostali przygotowani do działań antysowieckich jako „szpiedzy” i „terroryści”. Ta grupa miała zostać rozlokowana w specjalnych osiedlach NKWD (spiecposiołkach), zorganizowanych na terenach wyrębu lasów oraz w przedsiębiorstwach hutnictwa metali kolorowych głęboko na wschodzie.

Akcję rozpoczęto o świcie 10 lutego 1940, panował wówczas siarczysty mróz sięgający minus 40 stopni. Wyrwanych ze snu ludzi – całe rodziny z maleńkimi dziećmi i staruszkami – zmuszono do natychmiastowego spakowania tylko najpotrzebniejszych rzeczy i przewożono zarekwirowanymi saniami, furmankami lub ciężarówkami do punktów zbiorczych lub bezpośrednio do stacji kolejowych, gdzie czekały pociągi z bydlęcymi wagonami.

Według źródeł NKWD, podczas deportacji w lutym 1940 roku prawie 140 tysięcy polskich obywateli wywieziono w 100 transportach. Rozlokowano ich w 115 spiecposiołkach rozrzuconych w 22 obwodach, krajach i republikach autonomicznych – na północy europejskiej części Rosji, na Uralu, Syberii i w Kazachstanie – najwięcej w obwodzie archangielskim (położony najbardziej na północ spośród wszystkich regionów, w których przebywali deportowani, wyróżniały go surowy klimat i wszechobecna tajga), Kraju Krasnojarskim (jedna z największych terytorialnie jednostek administracyjnych w ZSRS, stanowił jeden z najdalej wysuniętych na wschód regionów, do którego zostali zesłani polscy obywatele), obwodzie swierdłowskim, Komi ASRS i w obwodzie irkuckim.

Kolejna duża akcja deportacyjna miała miejsce w kwietniu 1940 roku. Wywieziono wówczas ponad 61 tysięcy osób do północnego i wschodniego Kazachstanu, wśród nich były rodziny represjonowanych od 1939 roku (jeńców, więźniów) oraz prostytutki. Wywożono ich etapami: 9 kwietnia zabrano do Kazachstanu i Uzbekistanu prostytutki, a największa akcja rozpoczęła się 13 kwietnia, nad ranem. Była ona podobna w przebiegu do deportacji z lutego 1940 roku, jednak ludzie już wiedzieli, czego się spodziewać i byli nieco lepiej przygotowani, zgromadzili zapasy żywności, spakowali odzież i sprzęty domowe, niektórzy się ukryli lub uciekli. Tę grupę Sowieci określili jako „wydaleni w trybie administracyjnym” (administratiwno-wysłannyje) bez prawa powrotu. W ogromnej większości były to kobiety i dzieci oraz starsi ludzie – wykształceni, dość dobrze sytuowani, mieszkańcy miast. Zostali osiedleni w azjatyckich stepach, gdzie panowały prymitywne warunki bytowe i surowy klimat, dodatkowo komplikowały ich sytuację nieznajomość języka, miejscowych zwyczajów, inna religia. Byli też nieprzygotowani do ciężkiego wysiłku fizycznego, a musieli tam podjąć pracę, przeważnie ponad siły, głównie w rolnictwie i w kopalniach.

Kolejna fala deportacji, która miała miejsce w nocy z 28 na 29 czerwca 1940, objęła uchodźców (bieżeńców) z obszarów Rzeczpospolitej, zajętych w 1939 roku przez III Rzeszę, którzy chcieli wrócić na tereny okupacji niemieckiej i nie zostali wpuszczeni przez Niemców, a nie przyjęli paszportów sowieckich. Skupieni w strefie przygranicznej, bez mieszkania i pracy, dla Sowietów stanowili kłopotliwy „element podejrzany politycznie”. Deportacja ta objęła ponad 78 tysięcy ludzi, których rozmieszczono w 14 obwodach, krajach i republikach autonomicznych. Zmuszeni byli pracować tam w przemyśle leśnym, w kopalniach, w budownictwie i transporcie.

W maju–czerwcu 1941 roku miała miejsce ostatnia masowa deportacja obywateli polskich – ssylnoposielenców (zesłanych na osiedlenie). Chciano w ten sposób „oczyścić” tereny zajęte przez ZSRS w latach 1939–1940 z „obcych społecznie elementów” – członków rodzin „uczestników kontrrewolucyjnych ukraińskich i polskich organizacji nacjonalistycznych”, którzy przeszli do podziemia lub zostali skazani na karę śmierci: funkcjonariuszy służb mundurowych, oficerów, ziemian, kupców, fabrykantów, wysokich urzędników państwowych, uchodźców „z Polski”, którzy nie przyjęli obywatelstwa ZSRS, element kryminalny.

W nocy z 21 na 22 maja wysiedlono z zachodnich obwodów Ukraińskiej SRS ponad 12 tysięcy osób do Rosji (do obwodów archangielskiego, nowosybirskiego, omskiego i do Kraju Krasnojarskiego) oraz do Kazachstanu (do obwodu południowokazachskiego). 14 czerwca przeprowadzono taką samą akcję w Litewskiej SRS, podczas której wśród niemal 13 tysięcy deportowanych znalazło się między 3 a 7 tysięcy obywateli polskich. Skierowano ich głównie do Kraju Ałtajskiego, a wielu mężczyzn aresztowano i wysłano do łagrów. W nocy z 19 na 20 czerwca rozpoczęto wysiedlenie w zachodnich obwodach Białoruskiej SRS, które objęło ponad 22 tysiące osób, aresztowano wówczas ponad 2 tysiące mężczyzn. Wysiedlonych wysłano do Rosji: do obwodów nowosybirskiego i omskiego, do Kraju Ałtajskiego, Kraju Krasnojarskiego i Komi ASRS oraz do obwodu aktiubińskiego w Kazachstanie.

W sumie w latach 1940–1941 deportowano – według dostępnych źródeł NKWD – co najmniej 320 tysięcy obywateli polskich. Zostali oni rozmieszczeni w sumie w 13 obwodach, 2 krajach, 4 republikach autonomicznych Rosyjskiej FSRS oraz w 8 obwodach Kazachskiej SRS.

Na miejscu przeznaczenia trafiali oni w nieludzkie warunki, byli brutalnie traktowani przez miejscowe władze, które nierzadko witały ich słowami: „Tu zdechniecie”. Zasiedlano ich w zarobaczonych barakach i ziemiankach, w środku tajgi lub w bezkresnym stepie z dala od innych osad ludzkich. Praca fizyczna ponad siły w lasach, kopalniach czy kołchozach, głodowe zarobki, zbyt skąpe wyżywienie (jedzenie wydzielano zesłańcom w zależności od tego, jaki procent dziennej normy wykonali), brak opieki medycznej, upokorzenia, grubiańskie zachowanie nadzorców – powodowały wycieńczenie, choroby i śmierć.

Istnieje bogata literatura źródłowa, dzięki której można prześledzić na jednostkowych przykładach zesłańczy los. Wielu deportowanych zostawiło po sobie również wspomnienia, przechowywane w archiwach. Relację z deportacji złożyła między innymi Anastazja Kumoter – żona posterunkowego Policji Polskiej Stefana Kumotera, który po 17 września 1939 trafił do obozu jenieckiego w Ostaszkowie i został zamordowany przez NKWD w Twerze wiosną 1940. Anastazja, jako żona funkcjonariusza państwa polskiego, została przymusowo przesiedlona do Kazachstanu, do kołchozu Woroszyłow w rejonie kemerowskim. Tak wspomina tamten czas:

„Wreszcie stało się to, o czym wszyscy mówili. Wybuchła wojna. Powiedział mi o niej Stefan po powrocie z nocnego dyżuru 1 września 1939 roku o godzinie ósmej rano. Wysłuchaliśmy jeszcze raz przemówienia Mościckiego do narodu polskiego. Spojrzeliśmy na siebie jak dzieci z pełną trwogą i zaniemówiliśmy. Wtuliłam się w jego ramiona, bo tak czułam się najbezpieczniej.

Razem z wybuchem wojny ogłoszono powszechną mobilizację. Mąż już od tego czasu w ogóle do domu nie wracał. Całe noce i dnie spędzał na posterunku. [...] Przez wsie i miasteczka przepływały teraz grupy uciekinierów z różnych stron Polski. Nieśli ze sobą małe tobołki. Były też i dzieci. Razem z nimi szło wojsko. Wszyscy kierowali się w kierunku południa. Ludność cywilna była zdezorientowana. [...] Widząc te obrazy, dziękowałam Bogu, że nie mam dzieci, gdyż nie wiadomo było, co nas czeka i jaki obrót przyjmie wojna. Nikt nawet nie przypuszczał, że największe zagrożenie grozi nam od wschodu. [...]

17 września armia sowiecka przekroczyła nasze granice. [...] do miasta ze wszystkich stron wjeżdżały ogromne czołgi sowieckie. Po raz pierwszy zobaczyłam te olbrzymy. Jechali w nich sowieccy żołnierze. Pełni dumy z zajęcia miasta. Pełno wszędzie sowieckiego wojska, nie ma żołnierzy polskich, których tak dużo było tu przed wojną. [...]

Od chwili aresztowania męża żyłam tylko myślą o wiadomościach od niego. [...] Nie wiem dlaczego, ale od chwili jego wywiezienia mój dom był stale napastowany przez NKWD. O każdej porze dnia i nocy były przeprowadzane rewizje. Rzekomo szukano broni, ale przeglądano wszystkie dokumenty, notatki, grzebano w zdjęciach. [...] Wszystko porozrzucane, podeptane, nic nie miało swego miejsca. Początkowo sprzątałam po ich wyjściu, później zaniechałam tych prac, gdyż stale było to samo. [...]

Ostatnią taką rewizję przeprowadzono w moim mieszkaniu, już nie pamiętam którą z kolei, 13 kwietnia 1940 roku. Znów szukano broni, której nigdy tu nie znaleźli. Była to jednak inna rewizja od poprzednich. Przeprowadzało ją kilka osób z NKWD, a w drzwiach i na podwórku stali żołnierze sowieccy z bronią z pogotowiu wymierzoną w kierunku naszych drzwi wejściowych. Na dworze też stała fura zaprzężona w dwa konie, którymi powoził również wojskowy. Byłam zdziwiona taką obstawą mego domu. [...] Po zakończeniu rzekomej rewizji kazano mi się ubrać i szykować do dłuższej drogi. Nawet żartobliwie powiedziano: do męża. Nie wierzyłam tym słowom.

Oznajmiono, bym pakowała swoje rzeczy w ilości dozwolonej do 32 kilogramów. Wszystkie moje ruchy były kontrolowane i pilnowane. Nie wiedziałam, od czego zacząć, co wziąć. Część rzeczy ze względu na bombardowania wywiozłam wcześniej do moich rodziców. Stanęłam bezradnie, płacząc. Eskortujący mnie żołnierz podpowiedział, bym wzięła bieliznę, pościel, ciepłe ubranie i żywność. Ponieważ byłam ponaglana, przystąpiłam do pakowania najniezbędniejszych rzeczy. Robiłam to wszystko jak automat. W rezultacie wzięłam ze sobą pościel, dwie poduszki i ciepłą kołdrę, koc, ciepłe ubrania, jak mi doradził ten żołnierz, i żywność. Zabrałam 20 kilogramów pszennej mąki, litr miodu, jeden chleb, trochę herbaty, cukru, prymus i litr nafty. Przy wyjściu wzięłam też filcowe buty męża, które używał na polowaniu. Wzięłam je jedynie dlatego, że kazał mi je wziąć ten sam żołnierz, który mi doradzał wcześniej.

Kiedy skończyłam pakowanie, sprawdzono ciężar bagaży i pod eskortą kazano mi wyjść na podwórko. Przez cały czas byłam pilnowana jak więzień. Nigdzie nie mogłam samorzutnie odejść, z nikim porozmawiać. Rzeczy moje załadowano na furę, a w domu robiono protokół rzekomo pozostawionych przedmiotów. Protokołu tego nigdy nie widziałam i nie podpisywałam. [...] Stałam jeszcze chwilę na dworze. Żegnali mnie z płaczem sąsiedzi i podali bochenek chleba. Prosiłam, żeby zawiadomili moich rodziców o zabraniu mnie przez NKWD.

Kiedy podjechałam pod rampę kolejową, zobaczyłam pełno furmanek wyładowanych moimi znajomymi rodzinami policyjnymi i wojskowych z Dubna. [...] Byliśmy obstawieni wojskiem i NKWD. Wagony na nas czekały.

Wieczorem załadowano nas do wagonów towarowych. Rzeczy pomagali wnosić wojskowi sowieccy. Moje rzeczy ustawiono w pobliżu okna. Jeszcze raz ten sam wojskowy, który zabierał mnie z domu, doradził, bym nie lokowała się koło okna, gdyż podróż będzie długa i na pewno zmarznę. [...]

Na rampie w Dubnie staliśmy w wagonach dwa dni. Dzieci już płakały, upominały się o coś ciepłego. Przydał się teraz mój prymus, na którym gotowaliśmy herbatę. Przez całe te dwa dni przez okienko widzieliśmy tłumy mieszkańców naszego miasta. Próbowali nawet coś nam podać, ale nie byli dopuszczeni do wagonów. W niedzielę rano pociąg ruszył. Płaczem żegnaliśmy nasze miasto i w duchu zadawaliśmy sobie pytanie: czy jeszcze tu wrócimy i kiedy?

Z innych wagonów słychać było głośno powtarzane modlitwy i pieśni religijne. Wsłuchiwaliśmy się w milczeniu w stuk kół wagonu o szyny i nikt, nawet dzieci nie śmiały przerywać tej ciszy i monotonii. Pociąg jechał bardzo powoli. Droga niezmiernie się dłużyła. Najciężej znosiły ją dzieci. Zaczęły chorować. Nie było mowy o jakiejkolwiek opiece lekarskiej. Same je leczyłyśmy lekarstwami zabranymi z domu. Jedna drugiej pomagała w tych trudnych chwilach. Dzieliłyśmy się też chlebem i jedzeniem zabranym z domu. Zapasy szybko się wyczerpywały i ograniczyłyśmy nasze posiłki do dwóch dziennie. Czasami na postoju pociągu wypuszczano z wagonu jedną osobę po wodę. Dzieci były brudne. Nie było gdzie wyprać i wysuszyć pieluch.

Cała ta podróż stała się dla nas jedną wielką tragedią. Byliśmy zupełnie bezradni, zamknięci w wagonach, pozostawieni samym sobie bez wody, jedzenia i toalet. Dzieci załatwiały się do nocniczków, które wylewały przez okno, ale nie było czym ich podmyć. Toteż marudziły, były poodparzane i zmarznięte. Byliśmy zupełnie bezsilni i szukaliśmy ratunku w modlitwie. Jeszcze nigdy tak gorąco się nie modliłam jak właśnie teraz, w tej drodze.

29 kwietnia 1940. Obok jakiejś nieznanej mi stacji stało dużo ciężarowych samochodów. Wokół inny zupełnie obraz niż w Polsce. Puste, bezmierne pola. Step i step. Obraz ten wprawił nas w rozpacz. Nigdzie domów mieszkalnych. Ludzie mali, czarni, skośnoocy. Nie można się z nimi porozumieć nawet po rosyjsku. Byli to Koreańczycy wywiezieni w ten step z rodzinami w 1936 roku. Brudni, zmęczeni stanęliśmy obok swoich bagaży zupełnie załamani. Niektórzy dostali szoku. Trzeba było uspokajać, tłumaczyć, ale jak, jakąż dawać nadzieję?

Wsiedliśmy do podstawionych samochodów ciężarowych, zabierając ze sobą swój już uszczuplony przez drogę dobytek. Po czterech godzinach jazdy drogą polną, pełną wybojów samochody się zatrzymały i kazano nam wysiadać. Zobaczyliśmy rozwalony dom, jakieś małe rozrzucone daleko od siebie ziemianki. To nie były nasze domy. Zupełnie co innego. Żadnej zieleni. Puste długie pola porośnięte chwastami, ale też nie takimi jak u nas. […]

Zaczęto rozwodzić nas po ziemiankach. [...] Całe mieszkanie składało się z kuchni i jednej izby. Żadnych rzeczy poza pryczami. W kuchni dodatkowo piec, wiadro z wodą i szafeczka na naczynia. [...] Nie było tu żadnego światła. Ludzie kładli się spać o zmroku i wstawali o świcie. Wszyscy pracowali w kołchozie. Warunki ich życia były bardzo prymitywne. Nie wyobrażali sobie innego życia, nawet nie przypuszczali, że w ogóle może być gdzieś lepiej niż u nich. Praca w kołchozie i te ziemianki to był ich cały świat. Czymś nowym dopiero byliśmy my.

Do jednej izby kwaterowano po trzy i cztery rodziny. [...] Palono tu w piecach kiziakiem, tj. łajnem wolim i krowim. Początkowo w ogóle nie wiedziałam, że może być taki opał. Należało go zbierać w stepie rękoma i w ten sposób robić zapasy na zimę. Chodziłam po stepie i zbierałam.

Żeby dostać się do drugiej wsi, tzw. posiołka, należało mieć przepustkę od naczelnika. Wsie położone były od siebie w odległości co najmniej 20 i więcej kilometrów. Nie było żadnej komunikacji, żadnych środków transportu. Chodzono tylko pieszo. Wszystko było na kartki. My nie mieliśmy prawa korzystania z jakichkolwiek zakupów w sklepie. Ludzie tu się nie myli. Spali w tym ubraniu, w którym pracowali w kołchozie. Nie znali nocnej bielizny ani bielizny pościelowej. Prawie że nie znali mydła. Byli zawszeni. Wszy te na skutek takich warunków dostały też nasze dzieci i my. [...]

Dla nas najważniejsze było przetrwanie. Dla przetrwania zamienialiśmy swoją odzież, pościel i bieliznę na żywność. Wymiana taka odbywała się zazwyczaj w drugich odległych o kilkanaście kilometrów wsiach. W naszym kołchozie był głód. Kołchoźnicy sami nie mieli co jeść i nie mieli też za co kupić. Z wymiany takiej przynosiłyśmy na plecach pszenicę lub mąkę. O tłuszczu jakimkolwiek nie było tu mowy. Nikt czegoś takiego tu nie używał i nie znał. [...] Nie było też pieców, w których można by było upiec chleb. Piekliśmy tak jak oni placki na piecu, które zastępowały chleb i były naszym podstawowym pokarmem poza zacierką na wodzie. Nie wszyscy jednak mieli placki. Pomału i nasze zapasy odzieży się wyczerpywały. Zaczęliśmy dzielić mąkę na dni. Ograniczyliśmy spożywanie do syta. Kłopoty też były z solą, której nigdzie tu nie można było dostać ani za nic wymienić. Przypadkowo zdobyłam ją w trzeciej wsi za ubranie. Było jej jednak za mało, toteż nie wszystko i nie zawsze soliliśmy. Cukru w ogóle tu nie znano. Miałyśmy tylko tyle, ile przywiozłyśmy z Polski. Chowałyśmy go dla dzieci w czasie choroby. Nie znano tu też żadnych jarzyn i owoców. Przez cały pobyt nie widzieliśmy marchwi, buraków, cebuli itp. [...] Coraz bardziej przekonywałyśmy się, że bez pomocy z Polski od naszych pozostałych tam rodzin i krewnych nie będziemy w stanie przeżyć. Nie wszyscy jednak otrzymywali tę pomoc. Moi rodzice przysyłali mi co jakiś czas paczki i pieniądze. To mnie jedynie ratowało.

Zatrudniono nas przy wyrabianiu cegieł z ziemi i kiziaku. Wyrabiałyśmy je ręcznie i po wysuszeniu czyściłyśmy, a potem układałyśmy na wskazanym miejscu. Żadna z nas nie była przyzwyczajona do takiej pracy, do tego bez żadnych narzędzi. Żadna z nas fizycznie w życiu nie pracowała. Nic dziwnego, że w pierwszych dniach praca ta szła nam bardzo ciężko i niezręcznie. Ziemia z łajnem wymykała się nam z rąk i rozsypywała. Nie mogłyśmy nijak tej cegły zlepić swoimi rękoma. Byłyśmy za tę niezręczność obrzucane obelżywymi słowami przez pilnującego nas brygadzistę. [...] Traktowane byłyśmy jak niewolnice.

Już jesienią sekretarz kołchozu uprzedzał nas o ostrej zimie. Mówił, żeby zrobić zapasy ze wszystkiego. Zimy są tu bardzo mroźne i śnieżne. Śnieg dochodzi tu do kilku metrów i zasypuje nie tylko drogi, ale i ziemianki. Ludzie nie wychodzą wtedy w ogóle z domów. Są odcięci od świata, a nawet najbliższych sąsiadów. Jesienią otrzymałam paczkę z domu i pieniądze. Od razu przeznaczyłam je na zapasy żywności. Udałam się do drugich wsi i na plecach przyniosłam zboże. Podobnie zrobiły i moje współtowarzyszki. Pani Siwakowa zamieniła garnitur męża na worek pszennej mąki, a ja swoje rzeczy na 20 kilogramów. […]

Tymczasem nadeszła straszna zima. Śnieg zasypał drogi i nasze domy do tego stopnia, że nie można było otworzyć drzwi. Nasze na szczęście otwierały się do wewnątrz, dzięki czemu odsypałyśmy łopatami śnieg i ratowałyśmy innych.

Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Pierwsze święta na zesłaniu. W listach z domu przysłano nam opłatek. [...] Tuż przed świętami otrzymałam z domu 200 rubli. Od razu dokupiłam od Koreańczyka opał i deski na prycze. Było to już świąteczne posłanie, bo do tego czasu spaliśmy na podłodze, a właściwie na ziemi. Za miód, który użyczyłam ciężko chorej Koreance, otrzymałam chleb. W drugiej wiosce kupiłam dwa czerwone buraki, które ukisiłam na barszcz wigilijny. W ten sposób zbierałyśmy pomału zapasy na Wigilię. Nie był to barszcz domowy z grzybkami, ale był czerwony. Nie było tak jak w domu ryb, śledzi, pierogów z kapustą i innych potraw. Były one w naszych wspomnieniach. Nie było też choinki i podarków dla dzieci. Największym podarkiem był tu chleb i opłatek, który przysłano nam z domu. [...]

Za oknami szalała zamieć. Wyły wilki. Wszystkie nasze oczy były zwrócone na opłatek. Podniosłam go, rozdzieliłam i zaczęliśmy się nim łamać, składając sobie życzenia. Jakież były one inne niż w domu w normalnych warunkach. Wszyscy, nawet dzieci, życzyli sobie nawzajem, by drugie święta były już w Polsce. Serca nasze w ten wieczór były pełne bólu i rozterek. Myśli leciały do naszych mężów i domów. Nikt nie śmiał zanucić kolędy, bo czyż można w takich warunkach kolędować? Był to wieczór naszej rozpaczy i tragedii. Płakaliśmy wszyscy. Potem każda z nas oddała się wspomnieniom i wyobraźni.

Ja w oddali słyszałam dzwony kościelne nawołujące na pasterkę. W wyobraźni widziałam siebie w domu u boku męża i najbliższych. Słyszałam, jak śpiewał Cichą noc, moją ulubioną kolędę. Były to tylko marzenia, wyobraźnia. Rzeczywistość była zupełnie inna.”

Aldona Piaścińska 10 lutego 1940 została deportowana w wieku 12 lat z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa do obwodu archangielskiego:

„Jechaliśmy cały miesiąc. Wyładowano nas na stacji Kotłas i wpędzono do wielkiej szopy. W ogromnej ciasnocie i zimnie byliśmy tam dwa dni. Przez ten czas zgromadzono większą liczbę sań, na które załadowano nas. [...] Nocowaliśmy na leśnych polanach przy ogniskach lub w napotykanych wioskach. Miejscowa ludność przyjmowała nas życzliwie, dzieląc się żywnością, której sama miała niewiele. Pod dwóch tygodniach stanęliśmy na miejscu zesłania: posiołek Talec, rejon wierchnietojemski, obwód archangielski.

Były tam na dużej polanie wielkie baraki z nieociosanych pni sosnowych. Stały na słupach pół metra nad ziemią. Szpary pomiędzy pniami były uszczelnione mchem. Każda rodzina dostała jedną izbę. Były w niej prycze i piece, więc po morderczej podróży byliśmy tak zadowoleni, jakbyśmy dostali luksusowe pokoje w pierwszorzędnym hotelu.

Mężczyźni i starsi chłopcy zostali wkrótce zatrudnieni przy wyrębie lasu i spławianiu drzewa Dwiną do Archangielska. Prace te wykonywali w odległości kilkudziesięciu kilometrów od posiołka. Pracowali ciężko, a zarabiali bardzo mało. Obowiązkiem kobiet i starszych dziewcząt było przygotowanie drewna opałowego. Cięły także łozę, którą sprzedawano w punkcie skupu na pokarm dla kóz i miotełki do ruskich łaźni.

Może jakoś urządzilibyśmy sobie tam życie, gdyby nie głód. Nasze zapasy kończyły się. Dostawaliśmy wprawdzie po kawałku czarnego chleba i coś, co nazywano zupą. Było tego zbyt mało, aby żyć w tym klimacie. Sytuacja nieco poprawiła się, kiedy mężczyźni otrzymali pierwsze wynagrodzenie. […]

W lecie dowiedzieliśmy się, że Niemcy napadli na Związek Radziecki. Dorosłych ogarnęło wielkie podniecenie – ta wojna musi zmienić coś i w naszym życiu – mówili. Na razie były tylko zmiany na gorsze. Przestały nadchodzić paczki z żywnością, bo nasi krewni znaleźli się po drugiej stronie linii frontu. Trudniej też było kupić coś do jedzenia w sklepie i u sąsiadów – Białorusinów”.

Do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 deportowani polscy obywatele nie mieli szans na opuszczenie ZSRS. Zmiana sytuacji międzynarodowej po inwazji III Rzeszy na Wschód spowodowała, że Związek Sowiecki został zmuszony do zmiany polityki. Już w dniu niemieckiego ataku na ZSRS premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill w przemówieniu radiowym zaoferował pomoc Sowietom, a dzień później premier RP na uchodźstwie gen. Władysław Sikorski, również na antenie radiowej wypowiedział przypuszczenie, że w nowej sytuacji będzie możliwy powrót do zerwanych 17 września 1939 polsko-sowieckich stosunków dyplomatycznych. Mówił również o przebywających w niewoli polskich obywatelach, którzy „marnieją bezczynnie w obozach”.

Szukając sprzymierzeńców, Sowieci podjęli rozmowy i 5 lipca 1941 w Londynie ambasador ZSRS w Wielkiej Brytanii Iwan Majski spotkał się z premierem RP gen. Władysławem Sikorskim oraz ministrem spraw zagranicznych Augustem Zaleskim. Podczas tego pierwszego spotkania uzgodniono tekst porozumienia polsko-sowieckiego (tak zwanego układu Sikorski–Majski), podpisanego 30 lipca 1941 – niemal sześć tygodni po ataku III Rzeszy na ZSRS. Układ zobowiązywał obie strony do wzajemnej pomocy w wojnie przeciwko III Rzeszy, zaś na terytorium ZSRS miała powstać polska armia, która w sprawach operacyjnych będzie podporządkowana Naczelnemu Dowództwu ZSRS.

Dowódcą armii gen. Sikorski mianował gen. Władysława Andersa, który 4 sierpnia 1941 został zwolniony z moskiewskiego więzienia na Łubiance, gdzie był więziony przez NKWD od jesieni 1939 roku. W liście z 14 sierpnia gen. Anders napisał do Naczelnego Wodza gen. Sikorskiego: „Pomimo cierpień moralnych i fizycznych, któreśmy tu przebyli, mogę zapewnić Pana Generała, że umowa polsko-rosyjska była przez wszystkich oczekiwaną z trudno opisać się dającą niecierpliwością, a ogłoszenie takowej i zapowiedź formowania Armii Polskiej przyjęte zostało wprost z entuzjazmem. Wszyscy bez wyjątku uważamy pakt ten za czyn historyczny”.

W dodatkowym protokole do układu Sikorski–Majski władze sowieckie zobowiązały się udzielić tak zwanej amnestii wszystkim obywatelom polskim, którzy byli uwięzieni na terytorium ZSRS – łagiernikom, więźniom, zesłańcom, jeńcom, w sumie – prawie 390 tysiącom ludzi. Na terytorium ZSRS utworzono 20 terenowych delegatur Ambasady Rzeczpospolitej, a także placówek mężów zaufania, których zadaniem była pomoc, również materialna, dla „amnestionowanych”. Zwalniani z łagrów i miejsc zesłania, ruszyli na południe z nadzieją na wolność.

Tę drogę przebył między innymi ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, tak ją opisał brytyjski historyk Norman Davies: „Po wielomiesięcznej podróży, która doprowadziła go do portu Magadan nad Pacyfikiem, a stamtąd statkiem do wyniszczających obozów nad Kołymą i złotonośnych ziem Jakucji, dotarł w połowie 1940 roku w grupie ponad 300 deportowanych na północno-wschodnią Syberię. [...] Rok po deportacji wracał z Syberii w towarzystwie zaledwie 18 osób, które przeżyły”.

Wielu Polaków nie dowiedziało się jednak o „amnestii”, ponieważ władze łagrowe ukrywały tę informację bądź zwalniały jedynie ludzi chorych, by zatrzymać w obozach darmową siłę roboczą. Ci, którym się udało opuścić łagry, musieli pokonać nierzadko setki lub nawet tysiące kilometrów, by dotrzeć do miejsc formowania polskiej armii. Wyniszczeni pracą w nieludzkich warunkach, niedożywieni i zawszeni, bardziej się nadawali na pacjentów szpitala niż poborowych do wojska.

Powrót do spisu treści

 

03. 1941–1942 Formowanie armii Andersa

 

 

KALENDARIUM

 

1941

14 sierpnia

W Moskwie zostaje podpisana polsko-sowiecka umowa wojskowa, która stanowi podstawę tworzenia Armii Polskiej w ZSRS. Jej stan wyjściowy oszacowano na około 30 tysięcy żołnierzy.

 

19 sierpnia

Zostają ustalone punkty mobilizacyjne Armii Polskiej: Buzułuk, Tockoje i Tatiszczewo. Zapada decyzja o stworzeniu komisji mobilizacyjnych i wysłaniu ich do obozów jenieckich, w których przebywają Polacy.

 

27 sierpnia

W gmachu Ambasady Polskiej w Moskwie odbywa się pierwsza odprawa, na której zostaje ustalona obsada dowództw wielkich jednostek: w Tatiszczewie ma być organizowana 5 Dywizja Piechoty, w Tockoje – 6 Dywizja Piechoty oraz Ośrodek Zapasowy Armii, w Buzułuku – Dowództwo Armii.

 

10 września

Do tego dnia do punktów mobilizacyjnych przybywa z obozów sowieckich około tysiąca oficerów i ponad 21 tysięcy podoficerów polskich.

 

14 września

Odbywa się pierwsza wizyta dowódcy Armii Polskiej gen. Władysława Andersa w Tockoje.

 

15 października

We wszystkich miejscach formowania armii Andersa przebywa około 38 tysięcy żołnierzy i 2 tysiące cywilów.

 

24 października

Premier brytyjski Winston Churchill obiecuje dostarczyć pełne wyposażenie dla Armii Polskiej oraz sugeruje jej ewakuację z ZSRS do Iranu.

 

3 grudnia

Na Kremlu zostaje podpisana przez gen. Władysława Sikorskiego i Józefa Stalina „Deklaracja Rządu Rzeczpospolitej Polskiej i Rady Związku Sowieckiego o przyjaźni i wzajemnej pomocy”.

 

4 grudnia

W Moskwie odbywają się polsko-sowieckie rozmowy wojskowe, w wyniku których zapadają ustalenia: nowy stan Armii Polskiej – 96 tysięcy żołnierzy, zgoda ewakuację 25 tysięcy żołnierzy do Wielkiej Brytanii i na Środkowy Wschód, cztery nowo zorganizowane dywizje – 7, 8, 9 i 10 – będą na etatach brytyjskich.

 

11 grudnia

Gen. Władysław Sikorski przybywa do Buzułuku. Następnego dnia rozpoczyna się inspekcja 6 Dywizji Piechoty w Tockoje, a trzy dni później w garnizonie 5 Dywizji w Tatiszczewie odbywa się defilada oddziałów Armii Polskiej, które maszerują przed Naczelnym Wodzem w kufajkach, podartych płaszczach i dziurawych butach.

 

1942

15 stycznia – 25 lutego

Trwa przesunięcie Armii Polskiej do republik azjatyckich ZSRS, wyznaczonych przez władze sowieckie jako nowe miejsce postoju. W trakcie transportu do Kazachstanu, Uzbekistanu i Kirgizji umiera wielu żołnierzy. Po przybyciu na nowe miejsca postoju okazuje się, że warunki zakwaterowania i wyżywienia oraz epidemiologiczne są tu jeszcze gorsze.

 

2 lutego

Gen. Władysław Anders zostaje powiadomiony przez majora NKWD Gieorgija Żukowa, że rząd sowiecki uważa za wskazane wysłanie na front gotowych jednostek polskich. Wobec niedostatecznego uzbrojenia 5 Dywizji (zupełny brak artylerii przeciwlotniczej i broni przeciwpancernej) dowódca Armii Polskiej nie wyraża zgody na propozycje sowieckie.

 

6 lutego

Rozpoczyna się drugi etap formowania Armii Polskiej, na południu ZSRS powstają polskie komisje poborowe w Kazachstanie, Uzbekistanie i Kirgizji.

 

15 lutego

Liczba żołnierzy w Armii Polskiej w ZSRS wynosi 48.411, zwiększenie stanu następuje powoli z powodu wysokiej śmiertelności na skutek chorób i epidemii.

 

6 marca

Sowieci zawiadamiają, że od 20 marca liczba racji żywnościowych dla Armii Polskiej zostanie zmniejszona z 44 tysięcy do 26 tysięcy. Kilkanaście dni później gen. Władysław Anders i płk Leopold Okulicki podczas spotkania z Józefem Stalinem uzyskują zgodę na zwiększenie racji do 44 tysięcy, a nadwyżka żołnierzy miała być ewakuowana do Iranu.

 

15 marca

Stan liczebny Armii Polskiej wynosi około 67 tysięcy.

 

29 marca

Sowieci żądają likwidacji polskich placówek wojskowych, wstrzymuje to dopływ ochotników do Armii Polskiej.

 

13 kwietnia

Władze sowieckie wstrzymują pobór do polskiego wojska.

 

Polskie Siły Zbrojne w ZSRS, potocznie zwane armią Andersa, formowały się z ludzi, którzy dotąd przez władze sowieckie byli uważani za wrogów i represjonowani. Teraz mieli walczyć u boku Armii Czerwonej przeciwko wspólnemu wrogowi – III Rzeszy. By rozwiać jakiekolwiek wątpliwości co do charakteru politycznego polskich jednostek, gen. Władysław Sikorski w przemówieniu wygłoszonym 5 sierpnia 1941 oświadczył: „Jeżeli kto tutaj twierdzi, że Armia Polska tworząca się w Rosji, aby walczyć obok Armii Sowieckiej, będzie armią komunistyczną, popełnia jedną z największych pomyłek. W szeregi tej armii wejdą przecież nasi najwięksi i najgorętsi patrioci, wypróbowani żołnierze, którzy walczyć teraz będą o ideę demokracji prawdziwej i opartej o sprawiedliwość społeczną, o wolność ludzką i prawo, o które walczy dziś cały świat przeciw tym, którzy te święte ideały ludzkości na każdym kroku gwałcą”.

Umowa wojskowa zawarta w Moskwie 14 sierpnia 1941 określała, że „Armia Polska będzie zorganizowana w możliwie najkrótszym czasie przy czym: […] będzie przeznaczona do wspólnej walki z wojskami ZSRR oraz innych państw sojuszniczych przeciw Niemcom: […] składać się będzie tylko z jednostek lądowych. […] Polskie jednostki wojskowe będą przesunięte na front dopiero po osiągnięciu pełnej gotowości bojowej”. Polskie Siły Zbrojne miały operacyjnie podlegać Naczelnemu Dowództwu ZSRS, z nim też strona polska miała uzgadniać sprawy organizacyjne i personalne. Wyposażenie dla armii dostarczały służby tyłowe Armii Czerwonej (uzbrojenie, żywność) i armii brytyjskiej (umundurowanie i pozostały ekwipunek).

Dowódcą Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS rząd polski mianował gen. Władysława Andersa. Swoje obowiązki objął on 18 sierpnia 1941, a 27 sierpnia w gmachu polskiej ambasady w Moskwie odbyła się odprawa oficerów powołanych do pracy w dowództwie armii, podczas której gen. Anders poinformował o obsadzie personalnej. Między innymi szefem sztabu armii został płk Leopold Okulicki, dowódcą 5 Wileńskiej Dywizji Piechoty gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz, jej szefem sztabu – ppłk Zygmunt Berling, dowódcą 6 Lwowskiej Dywizji Piechoty – gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz.

Sztab Armii Polskiej ulokowano w Buzułuku koło Kujbyszewa w obwodzie czkałowskim (obecnie orenburskim), miejsce postoju dowódcy armii wyznaczono w Kołtubance koło Buzułuku. Powstające oddziały rozmieszczono w Tatiszczewie koło Saratowa (5 Dywizja Piechoty) i w Tockoje koło Buzułuku (6 Dywizja Piechoty). Tam też zaczęli przybywać ze wszystkich stron Związku Sowieckiego Polacy zwalniani na mocy tak zwanej amnestii z łagrów, więzień i miejsc zesłania. Jednocześnie Delegatury Ambasady RP w Rosji, rozmieszczone na terenie całego ZSRS i oficerowie łącznikowi WP przy Delegaturach przyjmowali uwolnionych z łagrów i zesłania Polaków, kierując ich do miejsca koncentracji armii. Ilość ochotników wielokrotnie przekraczała ustalone wstępnie pomiędzy Andersem a Stalinem stany etatowe polskich jednostek wojskowych.

Strona polska liczyła, że w nowo powstającej armii znajdzie się co najmniej 200 tysięcy żołnierzy. Z powodu fatalnego stanu zdrowia i trudności w trwającej miesiącami drodze wielu z tych, którzy chcieli wstąpić do armii Andersa, nigdy do niej nie dotarło. Zmarli w drodze z głodu, zimna i chorób. Umierali także tuż po dotarciu do celu.

Gen. Władysław Anders tak wspominał ten moment: „Kiedy przystąpiłem do tworzenia armii, ze wszystkich stron Związku Sowieckiego ściągać zaczęli byli więźniowie i zesłańcy do miejsca postoju pierwszych jednostek. Mieli nieraz do przebycia tysiące kilometrów i do pokonania wiele trudności ze strony władz, które bynajmniej nie wykonywały lojalnie postanowień układu. Dopóki znajdowaliśmy się w granicach ZSRS, codziennie do oddziałów naszych docierali nędzarze, osłonięci łachmanami, goniąc resztkami sił i zdrowia. Mieli za sobą dwa lata poniżania i niewoli, przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych, znajdując się tysiące kilometrów od domów i kraju rodzinnego, w atmosferze terroru moralnego, który odmawiał im prawa do własnej narodowości, religii, cywilizacji. Ludzie ci mieli wrażenie, że wydostali się z piekła, o którego istnieniu na ziemi, wychowani w kraju cywilizowanym, nie mieli przedtem wyobrażenia. I to jeszcze nie był koniec ofiar”.

Dr Seweryn Ehrlich, lekarz służący w armii Andersa, przyjmował rekrutów w skrajnie złym stanie zdrowotnym: „bladzi, obrzękli, zżarci przez szkorbut, poznaczeni mrozem, wyczerpani głodem, skręceni przez gościec i rwę. Pokryci wrzodami, podrapani do krwi, z nogami opuchłymi, z odmrożonymi palcami, setkami przepuklin – od taczek, od kloców przymarzłych, od kopalń – z rękami i nogami złamanymi, złożonymi niezgrabnie, krzywo, ze zniekształconymi klatkami piersiowymi, popękanymi żebrami i krwią zatrutą malarią. […] Takim był materiał poborowy powstającej w Rosji Polskiej Armii”.

Ostatkiem sił ciągnęli jednak ze wszystkich zakamarków nieprzyjaznego im imperium. Jacek Łopuszański trafił do armii Andersa z łagru w Magadanie, w którym spędził niemal dwa lata. Po zwolnieniu z obozu dotarł do punktu formowania polskiego wojska:

„Pociąg stanął. Nie mogłem się doczekać, żeby wydostać się na zewnątrz. Płacząc z radości, rzuciłem się przez okno i wylądowałem z hukiem na piaszczystej ziemi. Zacząłem biec. Wówczas zobaczyłem innych mężczyzn wyskakujących z pociągu. Niektórzy byli bez butów, ze szmatami na stopach, ubrani w łachmany. Na głowach mieli papachy, które prezentowały się dość absurdalnie w palącym słońcu. […]

Poszedłem wraz z moimi nowymi towarzyszami do chaty nieopodal stacji. W kolejce ustawiło się już kilku mężczyzn tak wychudzonych i słabych, że niektórzy z nich nie mogli stać o własnych siłach. Kilku bardzo chorych leżało na ziemi. Przybyliśmy z każdego możliwego zakątka Związku Sowieckiego – z Kołymy, Archangielska, Workuty, środkowej Syberii, Kazachstanu. Widziałem rodaków, którzy umarli z wyczerpania tuż przed badaniami lekarskimi […].

Ściemniało się. Wraz z innymi rekrutami zrzuciliśmy nasze łachy na wielki stos, który natychmiast podpalono. W płomieniach zniknęła moja sowiecka przeszłość wraz z sowieckimi wszami. Po umyciu się dostałem czystą, brytyjską bieliznę, koszulę i mundur. Urodziłem się na nowo.

Od chwili, gdy włożyłem mundur, chodziłem jak we śnie. Wciąż go dotykałem. Patrzyłem ciągle na biało-czerwoną flagę powiewającą nad bramą fortu, przyglądałem się polskim żołnierzom. Nareszcie byłem wśród swoich. Byłem wolny”.

Problemem pozostawała kadra oficerska. Polacy byli zaniepokojeni tym, że nie zgłaszali się oficerowie więzieni wcześniej w sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. W Griazowcu odnaleziono jedynie 400 oficerów, których przeniesiono tam z trzech wspomnianych obozów wiosną 1940 roku. Sowieci konsekwentnie unikali odpowiedzi na pytania o tych zaginionych i utrudniali polskim władzom prowadzenie poszukiwań.

Współpraca ze stroną sowiecką od początku sprawiała wiele problemów. Władze ZSRS nie realizowały uczciwie ustaleń układu Sikorski–Majski. Tak zwana amnestia objęła nie wszystkich polskich więźniów, a wiele zwalnianych osób Sowieci kierowali na przymusowe osiedlenie w Azji Środkowej.

W jenieckich obozach NKWD już 23 sierpnia 1941 rozpoczęły pracę komisje rekrutacyjne i do 12 września zaakceptowały 24.828 jeńców wojennych i internowanych. Niektórym odmówiono rekrutacji (273 osobom narodowości niemieckiej), 252 osoby odrzuciły akceptację, 234 osoby nie kwalifikowały się z powodów zdrowotnych, a 3 osoby ze względu na obciążające je wyroki sądowe. Łącznie wcielono do Armii 25.115 byłych jeńców, w tym 960 oficerów.

Gen. Władysław Anders rozkazał przyjmować zgłaszających się bez względu na wiek, więc do wojska rekrutowano także młodzież w wieku od 14 do 18 lat, w sumie około 3 tysięcy osób, dla których utworzono szkoły junackie. Chodziło o ułatwienie młodym ludziom wyjazdu z Rosji, a także o zapewnienie wojsku w przyszłości wykształconych kadr. Młodzież dostała mundury wojskowe i rozpoczęła naukę.

Do Armii Polskiej w ZSRS wyruszyły również dziesiątki tysięcy byłych zesłańców. Na początku w mniejszej liczbie na Powołże (gdzie zaciągali się do wojska głównie zwolnieni z obozów jenieckich oraz internowania), a później masowo do południowych republik ZSRS, gdzie od stycznia 1942 odbywał się drugi etap formowania Armii Polskiej. Cywile byli kierowani głównie do Uzbekistanu przez władze sowieckie, ale też jechali na południe z własnej woli w przeświadczeniu, że tam łatwiej będzie im przetrzymać zimę.

Podróż taka często trwała kilka tygodni, a nawet parę miesięcy. Zesłańcy musieli wydostać się z odciętych od świata, położonych głęboko w tajdze posiołków, na kolei panował chaos, bowiem w tym samym czasie odbywała się ewakuacja na wschód zakładów przemysłowych i ludzi z terenów, na które wkraczali Niemcy po ataku na ZSRS.

Paweł Bartosz, deportowany w 1940 roku z rodzicami i siódemką rodzeństwa do obwodu wołogodzkiego, po ogłoszeniu tak zwanej amnestii wyruszył w końcu 1941 roku na południe: „Jechaliśmy parę ładnych tygodni. […] Na stacjach kolejowych było bardzo wielu bezdomnych, różnych włóczęgów, ludzi wygłodzonych. Często niesiony prowiant, zwłaszcza chleb był nam wyrywany z rąk. Na jednej ze stacji podszedł do wagonów polski oficer i zapytał, kto chce iść do wojska. Cały ród męski powyżej 14 lat stanął przed wagonami. Ustawiono ich w dwuszeregu i odprowadzono. W tym czasie wstąpił do wojska ojciec i brat Bolesław. Pociąg ruszył dalej. Matki i dzieci jechały dalej z nadzieją, że rodzinami wojskowymi zaopiekuje się Rząd Polski.

Po kilku dniach jazdy w Uzbekistanie na stacji w Guzar przyszedł do wagonu porucznik polski i zapytał: Chłopcy, kto chce do junaków? Natychmiast z wagonu wysypały się wszystkie dzieci powyżej 9 lat. Ustawiono nas w szeregu i odprowadzono. W tym czasie do junaków wstąpiłem ja, brat Tadeusz i Stanisław. W wagonie pozostały niewiasty i małe dzieci. Pociąg ruszył i pojechał z nimi dalej. W tej grupie była matka i moje młodsze rodzeństwo.

W Guzarze po przespanej nocy rano zrobiono zbiórkę. […] Dzieci powyżej 11 lat zakwalifikowano do junaków. W tej grupie znalazłem się ja i brat Tadeusz. Dzieci poniżej 10 lat skierowano do sierocińców, w tej grupie znalazł się brat Stanisław. W tym momencie drogi mojej rodziny rozeszły się na kilka ładnych lat. […]

Mieszkaliśmy w namiotach. Zajęć wojskowych mieliśmy sporo. Tu stacjonowała też armia polska. Nasza szkoła junaków składała się z dwóch kompanii. Każdy namiot stanowił drużynę. Naszą kadrą byli oficerowie i podoficerowie polscy. Namioty były dwunastoosobowe. Jedynym naszym ubiorem była bielizna, to jest ruska koszula i kalesony długie u dołu wiązane. Ze starości nie były one białe, lecz żółte. Praliśmy je sami w rzece. Butów nie mieliśmy. Na ćwiczenia i w ogóle cały czas chodziliśmy boso. Było ciepło.

Wymęczona i wychudzona dzieciarnia bardzo chorowała na tyfus, czerwonkę, dyzenterię, szkorbut, egzemę, kurzą ślepotę, dawało o sobie znać wiele innych chorób. Wiele osób zmarło. Matka zmarła w 1942 roku w ZSRS, nie wiemy gdzie i kiedy. Młodsze rodzeństwo – Janina, Zbigniew i Czesław zostali zabrani do sierocińca”.

Kwestią sporną w trakcie formowania armii Andersa było obywatelstwo rekrutów. Według polskich władz obywatelem polskim był zgodnie z prawem międzynarodowym każdy, kto przed 1 września 1939 posiadał obywatelstwo polskie. Sowieci uważali, że dotyczy to tylko osób narodowości polskiej, jednostronnie decydując o statusie prawnym obywateli Rzeczpospolitej. W odpowiedzi na protesty polskiej ambasady rząd sowiecki wystosował 1 grudnia 1941 notę, w której odmawiał uznania za obywateli polskich tych mieszkańców wschodnich obszarów Rzeczpospolitej, zaanektowanych przez ZSRS, którzy nie byli narodowości polskiej. Kreml nie tylko nie chciał dopuścić do polskiej armii Ukraińców, Białorusinów i Żydów, ale także potwierdzić zwierzchność Związku Sowieckiego nad terytoriami zajętymi przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku. Polskie komisje rekrutacyjne, wbrew Sowietom, przyjmowały do oddziałów armii Andersa konsekwentnie obywateli RP bez różnicy narodowości; wyjątek stanowili jedynie Niemcy.

Jako pierwszą zaczęto formować w Tatiszczewie 5 Dywizję Piechoty. Sformowano tam: 13, 14 i 15 pułki piechoty, 5 pułk artylerii lekkiej, 5 dywizjon artylerii przeciwlotniczej. Pododdziały dywizyjne stanowiły: 5 batalion łączności, 5 batalion saperów, 5 dywizjon kawalerii i 5 batalion sanitarny. Ponadto dywizja posiadała zawiązki batalionu pancernego, kompanie lotników i komendę obozu. W drugiej połowie września 1941 roku zaczęło do Tatiszczewa napływać umundurowanie, uzbrojenie i sprzęt bojowy, który pochodził z bieżącej produkcji sowieckiego przemysłu wojennego. Dywizja otrzymała karabiny automatyczne i powtarzalne, działa artyleryjskie, działka i karabiny przeciwlotnicze, działa przeciwpancerne, moździerze, środki łączności, sanitarne, sprzęt saperski, transport samochodowy i konny.

15 października 1941 stan osobowy 5 Dywizji Piechoty wynosił 475 oficerów i 8.617 szeregowców, a dywizja dysponowała już stanem organizacyjnym, który umożliwił jej rozpoczęcie szkolenia bojowego.

Jako druga była formowana w Tockoje 6 Lwowska Dywizja Piechoty, której struktura wzorowana była na 5 Dywizji. W jej skład, obok dowództwa i sztabu oraz służb, wchodziły trzy pułki piechoty: 16, 17, 18, ponadto 6 batalion saperów, 6 batalion łączności i 6 batalion sanitarny. Poza etatem w dywizji zorganizowano: 6 batalion „Dzieci Lwowskich”, 6 batalion pancerny, 6 pluton lotniczy oraz 6 oddział Pomocniczej Służby Kobiet. W połowie października 6 Dywizja Piechoty liczyła: 393 oficerów, 11.344 podoficerów i szeregowców oraz 69 kobiet.

10 października 1941 dywizja otrzymała 615 koni, 343 pary uprzęży i 343 wozy. Nie została wyposażona w sprzęt łączności i inżynieryjno-saperski, ale przede wszystkim brakowało jej broni i sprzętu bojowego – była w posiadaniu jedynie 200 karabinów otrzymanych od 5 Dywizji, które przeznaczono do służby wartowniczej i częściowo wykorzystywano w szkoleniu.

Do Ośrodka Zapasowego Armii w Tockoje był duży napływ ludzi, co pozwoliło na rozpoczęcie organizacji 7 Dywizji Piechoty, jej dowódcą został płk Bronisław Rakowski. Brak odpowiednich warunków bytowych oraz niedobór kadry oficerskiej nie pozwolił w pierwszej fazie tworzenia armii na utworzenie dywizji, która ostatecznie została sformowana dopiero w 1942 roku.

W miejscach formowania armii Andersa panowały trudne warunki. W obozie w Tockoje znajdowało się kilka drewnianych domków bez ogrzewania i starych sowieckich wojskowych namiotów, część zmobilizowanych musiała kwaterować pod gołym niebem. Z powodu niewystarczającego zaplecza kuchnie przygotowywały posiłki na okrągło przez całą dobę, brakowało misek i łyżek, za którymi ustawiały się ogromne kolejki. Za małe były przydziały żywności, zwłaszcza dla ludzi wygłodzonych i wycieńczonych ciężką pracą na zesłaniu i w łagrach. Były braki w zaopatrzeniu w środki czystości, naczynia do mycia, umundurowanie i obuwie – do listopada 1941 roku około 60 procent żołnierzy nie posiadało butów, więc chodzili w butach na zmianę – schodzący ze służby oddawali je kolegom, którzy ich zastępowali. Szerzyły się choroby, które dziesiątkowały szeregi. „Serce mi się ściskało, gdy patrząc na tych nędzarzy, zapytywałem się siebie w duchu – wspominał gen. Anders – czy uda się z nich stworzyć wojsko i czy zdołają znieść oczekujące ich trudy wojenne”.

Polskie wojsko nie zostało również wystarczająco wyposażone w obiecane uzbrojenie. Pierwsze ćwiczenia odbywano z drewnianymi atrapami karabinów. Władze sowieckie przyspieszyły uzbrajanie polskich oddziałów dopiero, gdy pojawił się plan wykorzystania ich na froncie. Mimo to udało się wyposażyć tylko 5 Dywizję Piechoty. Składająca się z około 10 tysięcy ludzi 6 Dywizja Piechoty miała tylko 100 karabinów, na czas szkoleń wypożyczała jedną armatę z 5 Dywizji. Brakowało amunicji, żołnierze otrzymali zaledwie po 120 pocisków na karabin i 60 na działo, co wystarczało jedynie na cele szkoleniowe. Broni przeciwpancernej nie było w ogóle. Dywizje otrzymały po dziesięć ciężarówek do celów transportowych, brakowało do nich paliwa, a artyleria ciągnięta była przez konie, które też były w złym stanie.

Żołnierze młodej armii przede wszystkim musieli zabezpieczyć podstawowe potrzeby życiowe, zatem gdy Sowieci chcieli wysłać 5 Dywizję na front, musieli spotkać się z odmową ze strony polskiej. Dowódca Dywizji gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz tak oceniał jej wartość bojową: „jest raczej dywizją roboczą, a nie bojową, większość bowiem wysiłków zużywa się na budowę ziemianek, prace w lasach, wożenie drzewa, furażu, żywności […]. Prace te wykonują ludzie posiadający jakie takie ubrania i buty. Ludzie bez butów i płaszczy pozostają w namiotach, a jedynie drobna część oddziałów może być szkolona”.

Pomimo trudności Armia Polska w połowie października 1941 roku liczyła już ponad 40 tysięcy żołnierzy. Wraz ze wzrostem stanu liczebnego oddziałów, a także z powodu coraz większej grupy cywilów przybywających do miejsc tworzenia armii, narastały problemy aprowizacyjne. W grudniu 1941 roku obóz w Tockoje nie otrzymał w ogóle pożywienia, panował coraz dokuczliwszy głód. Żołnierze przy 40-stopniowych mrozach mieszkali w namiotach, chodzili w łachmanach, a bose nogi owiązywali szmatami.

By rozwiązać te kwestie, gen. Władysław Sikorski, gen. Władysław Anders i ambasador Stanisław Kot 3 grudnia 1941 spotkali się w Moskwie z Józefem Stalinem, komisarzem spraw wewnętrznych Wiaczesławem Mołotowem oraz zastępcą szefa sztabu Armii Czerwonej gen. Aleksiejem Panfiłowem. Gen. Sikorski mówił o ewentualnym wyprowadzeniu Armii Polskiej do Iranu, gdzie: „Klimat oraz zapewniona pomoc amerykańsko-brytyjska dałyby może w krótkim czasie przyjść ludziom do siebie i sformować silną armię. […] Armia ta wróciłaby potem na front, by zająć na nim własny odcinek. […] Nie stawiam ultimatum, ale gdy jest ostra zima, wiatr i mrozy, od których giną ludzie, nie mogę na to patrzeć i milczeć”.

W tym czasie walki z Niemcami toczyły się już pod samą Moskwą, dlatego Józef Stalin nie chciał kolejnych konfliktów z rządem polskim, bowiem mogłyby one wywołać nieprzychylne dla niego reakcje w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Przychylił się więc do żądań zwalniania obywateli polskich, przetrzymywanych nadal w obozach pracy i więzieniach sowieckich. Nadal jednak wymijająco ustosunkował się do pytań o tysiące zaginionych polskich oficerów i żołnierzy wziętych do niewoli w 1939 roku, tłumacząc ich zniknięcie wojennym chaosem i rzekomą ucieczką do Mandżurii.

Na tym spotkaniu zdecydowano, że w zamian za rezygnację Polaków z ewakuacji do Iranu powstanie sześć dywizji liczących 96 tysięcy żołnierzy, a cała Armia Polska przeniesiona zostanie w okolice Taszkentu w Azji Środkowej. 25 tysięcy żołnierzy lotnictwa, marynarki i wojsk pancernych miało udać się do Wielkiej Brytanii oraz na Bliski Wschód. Ponadto dwie dywizje piechoty miały być uzbrojone przez Sowietów, pozostałe cztery przez Brytyjczyków i Amerykanów. Nowe dywizje miały być zorganizowane do końca lutego 1942 roku.

Wyznaczono też nowe miejsca formowania dywizji: w Uzbekistanie – dowództwo i sztab armii w Yangiyo’l (30 kilometrów na południowy zachód od Taszkentu), 6 Dywizja w Shahrisabzie (70 kilometrów na południe od Samarkandy), 7 Dywizja w Kermine (obecnie Nawoi, 150 kilometrów na północny zachód od Samarkandy), 9 Dywizja w Marg’ilonie (w dolinie Fergany), Ośrodek Organizacyjny Armii w G’uzorze (180 kilometrów na południowy wschód od Buchary), Centrum Wyszkolenia Armii w miejscowości Wriewskij (obecnie Olmazor); w Kazachstanie – 8 Dywizja w Czokpaku (obecnie Szokpak, 100 kilometrów na północny wschód od Taszkentu), 10 Dywizja – w miejscowości Ługowaja (140 kilometrów na zachód od Frunze); w Kigrizji – 5 Dywizja w Dżalalabadzie (300 kilometrów od Taszkentu), Centrum Wyszkolenia Artylerii w Kara-Suu, Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej w Kaindzie (obecnie Kayyngdy) oraz bataliony samochodowe w Krabałdy (50 kilometrów na zachód od Frunze – obecnie Kadamdżaj).

Przenoszenie polskich jednostek do Azji Środkowej zakończono pod koniec lutego 1942 roku. Skrajnie trudną operację logistyczną pogorszyła jeszcze wyjątkowo ciężka zima 1941/1942, z mrozami sięgającymi ponad 50 stopni Celsjusza, podczas której wielu żołnierzy, którzy przeszli wcześniej łagry i pracę ponad siły, umierało od zimna i chorób. Nowe miejsca zakwaterowania okazały się fatalne pod względem klimatycznym – ludzi dotknęła tragiczna w skutkach epidemia tyfusu, co miesiąc umierało od 300 do 400 osób. W Azji Środkowej Polacy pochowali ponad 3 tysiące żołnierzy i 10 tysięcy cywilów.

Wśród kolejnych grup rekrutów w południowych republikach ZSRS znalazły się także kobiety. Katarzyna Rutkowska, później dyspozytorka 316 kompanii transportowej, stawiła się w Marg’ilonie, gdzie odbywał się pobór do Pomocniczej Służby Kobiet: „Trzeba było stanąć przed poborową komisją lekarską i obie z matką zaryzykowałyśmy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności głównym lekarzem komisji poborowej był nasz przyjaciel sprzed wojny, który był w jednym łagrze z moim ojcem, ale po amnestii stracił jego ślad. Mojej matce odjął trochę lat i obie zostałyśmy żołnierzami armii gen. Andersa. Była to pamiętna data: 11 kwietnia 1942 roku. Jeszcze tego samego dnia otrzymałyśmy mundury i wyposażenie wojskowe. Sorty mundurowe były brytyjskie, ale męskie. Przy umowie Sikorskiego ze Stalinem nie było mowy o kobietach w wojsku […]. Na pierwszym apelu wyglądałyśmy okropnie. Buty za duże i bez sznurowadeł, spodnie sięgały do szyi, furażerki spadały nam na nos, battle-dressy były za duże, ale byłyśmy pełne szczęścia. Potrafiłyśmy szczerze śmiać się ze swego wyglądu i byłyśmy bardzo dumne, że jesteśmy żołnierzami i na furażerkach mamy polskiego orzełka”.

W marcu 1942 roku Sowieci zawiadomili, że liczba racji żywnościowych dla polskiej armii zostanie zmniejszona. Gen. Anders natychmiast interweniował w tej sprawie bezpośrednio u Stalina i niespodziewanie, zamiast żywności, dostał zgodę na ewakuację armii do kontrolowanego przez Brytyjczyków Iranu. 

Gen. Władysław Anders z tysięcy wynędzniałych łagierników i zesłańców, w nieludzkich wręcz warunkach, stworzył prawdziwe wojsko. Dokonał rzeczy, która wydawała się niemożliwa i choć wojsko to nie osiągnęło na terytorium ZSRS gotowości bojowej, to odegrało później znaczącą rolę w II wojnie światowej, a przede wszystkim pozwoliło na opuszczenie Związku Sowieckiego dziesiątkom tysięcy polskich obywateli.

Powrót do spisu treści

 

04. 1942 Ewakuacja armii Andersa z ZSRS

 

KALENDARIUM

 

1942

18 marca

Józef Stalin zgadza się na ewakuację ponad 44 tysięcy żołnierzy armii Andersa do Iranu.

 

24 marca – 4 kwietnia

Odbywa się pierwszy etap ewakuacji z ZSRS. Przez Krasnowodzk (obecnie Turkmenbaszy) do Iranu trafia ponad 47 tysięcy ludzi (ponad 33 tysiące żołnierzy i około 11 cywilów, w tym 3 tysiące dzieci). W trakcie ewakuacji lub bezpośrednio po niej umiera około tysiąca osób.

 

29 marca

Sowieci żądają likwidacji polskich placówek wojskowych. Wstrzymuje to dopływ ochotników do armii Andersa.

 

13 kwietnia

Władze sowieckie wstrzymują pobór do polskiego wojska.

 

5 czerwca

Stan Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS wynosi około 43 tysięcy żołnierzy.

 

Czerwiec

Wielka Brytania negocjuje z ZSRS kolejną ewakuację żołnierzy armii Andersa do Iranu, a następnie Iraku. Armia ma wzmocnić brytyjską 8 Armię i pomóc w ochronie pól naftowych przed Niemcami.

 

31 lipca

Władze sowieckie zgadzają się na drugą ewakuację armii Andersa z ZSRS.

 

931 sierpnia

Odbywa się druga ewakuacja oddziałów polskich z ZSRS, która obejmuje ponad 44 tysiące żołnierzy i ponad 25 tysięcy cywilów.

 

19 sierpnia

Gen. Władysław Anders wyjeżdża do Teheranu.

 

1 września

Ostatni transport do Pahlevi, ZSRS łącznie opuszczają 115.742 osoby: 78.470 żołnierzy i 37.272 cywilów (w tym 13.948 dzieci).

 

 

 

Na początku 1942 roku sytuacja militarna ZSRS poprawiła się, co niestety miało negatywny wpływ na stosunki z władzami polskimi. Sowieci zaczęli opóźniać pobór do armii Andersa i ograniczyli go do trzech republik: kazachskiej, kirgiskiej i uzbeckiej. Uniemożliwiali zwalnianie osób wcześniej wcielonych do Armii Czerwonej i batalionów pracy, nie zgadzali się na ustaloną wcześniej ewakuację do Wielkiej Brytanii i na Bliski Wschód 25 tysięcy żołnierzy przeznaczonych do służby w lotnictwie, marynarce i wojskach pancernych. Na początku lutego 1942 roku żądali skierowania nieprzygotowanych jeszcze do walki polskich oddziałów na front, na co gen. Anders zdecydowanie odmówił. Według niego armia mogła osiągnąć gotowość bojową najwcześniej w ciągu sześciu miesięcy.

Do 15 marca 1942 liczebność armii Andersa osiągnęła 66.750 żołnierzy, co było liczbą znacząco mniejszą, niż przewidywały to polsko-sowieckie porozumienia z grudnia 1941 roku. Otrzymywali oni tylko 40 tysięcy przydziałów żywnościowych, a w marcu tę głodową liczbę jeszcze zredukowano – do 26 tysięcy racji, którymi żołnierze dzielili się także z cywilami. Szansą na ocalenie ich wszystkich mogło się stać jedynie wyjście ze Związku Sowieckiego. Gen. Władysław Anders poruszył kwestię ewakuacji na spotkaniu ze Stalinem 18 marca 1942. Stalin zgodził się wówczas na wyjazd do Iranu 44 tysięcy osób – wszystkich tych żołnierzy, dla których nie wystarczało żywności. Iran, którego północna część wskutek angielsko-sowieckiej inwazji w 1941 roku znalazła się pod okupacją Armii Czerwonej, miał pełnić dla polskich obywateli rolę głównie kraju tranzytowego.

24 marca rozpoczęto, wspieraną przez Brytyjczyków, ewakuację polskich oddziałów. Pierwszy etap podróży odbywał się pociągami z obozów w Taszkencie i Yangiyo’l do portu w Krasnowodzku (obecnie Turkmenbaszy), gdzie zorganizowano bazę przeładunkową, a następnie statkami przez Morze Kaspijskie do portu Pahlevi (obecnie Bandar-e Anzali) w Iranie (dawniej Persji). Szef Sztabu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko o tym momencie napisał:

„Wieść o ewakuacji gruchnęła po całym wojsku, a w krótkim czasie pocztą pantoflową i przez listy dostała się do wiadomości cywilnej ludności polskiej. Tak jak po ogłoszeniu amnestii w 1941 roku, ludzi ogarnął szał radości. Nie chcieli początkowo wierzyć w prawdziwość tej informacji. Ludność sowiecka również wyrażała powątpiewanie, bo jak Sowiety Sowietami, nie było jeszcze precedensu, by kogoś wypuszczać za granicę […].

Ewakuacja wkrótce się zaczęła. Warunki transportowe były dosyć znośne. Na punktach załadowczych nasze władze wojskowe zaopatrywały każdy pociąg w żywność i wodę oraz zapewniały pomoc sanitarną i ochronę. W porcie krasnowodzkim została przez nas zorganizowana baza i szpital dla ciężej chorych […].

Podziwu godny był wysiłek, uczyniony przez brytyjskie władze na terenie Persji. Pahlevi, mały, trzeciorzędny port irański nie miał odpowiednich urządzeń do szybkiego wyładunku. Miasteczko przy nim nie posiadało gmachów do pomieszczenia kilkudziesięciu tysięcy ludzi i nie mogło ich wykarmić. Wszystko to trzeba było przewieźć z Teheranu trudną kołową drogą. Anglicy jednak uporali się z tym wszystkim, przygotowali obozy przejściowe dla przybywających ludzi, zdołali ich nakarmić i przetransportować do obozów stałych […]. Trzeba wziąć pod uwagę, że do Pahlevi przybywało co dzień po 5 tysięcy ludzi”.

W błyskawicznej ewakuacji od 24 marca do 6 kwietnia 1942 ewakuowano przez Krasnowodzk do Iranu 33.069 żołnierzy oraz 10.789 osób cywilnych, wśród których było 3 tysiące dzieci. Z ZSRS wyjechały zawiązki 8, 9 i 10 Dywizji Piechoty, oddziałów pancernych, 1 Pułk Ułanów oraz nadwyżki 6 i 7 Dywizji Piechoty i Ośrodka Organizacyjnego Armii. Na terenie Związku Sowieckiego zostało jeszcze ponad 40 tysięcy andersowców.

Z kraju, w którym doznali tak wielu cierpień, chcieli wydostać się wszyscy i za wszelką cenę. Płk Klemens Rudnicki zanotował wrażenia z obserwacji chorych żołnierzy: „Zrywali się z posłań, symulowali zdrowych, byle tylko nie zostać, byle wyjechać i uratować się. […] Chory uśmiechał się, koledzy brali go pod ramiona, dyskretnie podtrzymywali przy przeglądzie przedzaładowczym i w końcu wpychali do wagonów, gdzie walił się taki na podłogę, ale radował się, że jedzie, że nie zostaje”.

Po likwidacji polskich placówek wojskowych na terenie republik azjatyckich w kwietniu 1942 roku władze sowieckie uniemożliwiły dalszą rekrutację do armii Andersa (oficjalnie powiadomiły o tym polski rząd w maju 1942). Rozpoczęto również tak zwaną paszportyzację – zmuszano pozostałych w ZSRS obywateli polskich do przyjęcia obywatelstwa sowieckiego. W tym czasie aresztowano delegatów Ambasady Polskiej i skonfiskowano majątek ambasady przeznaczony na pomoc dla Polaków, uniemożliwiając w ten sposób jakąkolwiek faktyczną pomoc cywilom.

Dla pozostałej w Związku Sowieckim części polskiego wojska pogorszyły się warunki żywieniowe, wskutek niedożywienia wielu żołnierzy chorowało, szerzyły się epidemie malarii, czerwonki, chorób żołądkowo-jelitowych. Niewystarczające były warunki, by przeprowadzać ćwiczenia, a do tego nadeszła fala morderczych upałów. Gen. Anders 7 czerwca pisał w depeszy do Naczelnego Wodza: ,,Nasza sytuacja wojskowa tutaj zbliża się ku katastrofie. [...] Żołnierze głodują, mam już kilkanaście procent kurzej ślepoty. Nie ma żadnej nadziei na polepszenie, odwrotnie – położenie pogarsza się stale. [...] Wskutek powyższego morale wojska utrzymuje się wyłącznie nadzieją wyjścia z ZSRR i wielką narodową dyscypliną. [...] Warunki szkolenia żadne. Brak benzyny, opon, środków transportu i części zamiennych. Wkraczanie w nasze życie wewnętrzne coraz większe. Jestem przekonany, że jedynie równocześnie z decyzją o wyjściu wojska będzie możliwa dalsza rekrutacja”. Gen. Anders obawiał się, że w przypadku poprawy sytuacji militarnej ZSRS polskie jednostki mogą zostać rozwiązane, a żołnierze uwięzieni ponownie w łagrach: „pozostanie w Rosji musi skończyć się dla wszystkich Polaków całkowitą zagładą”.

Wpływ na losy armii Andersa miała również trudna sytuacja Brytyjczyków w Afryce, związana z podjętą w końcu maja 1942 roku ofensywą gen. Erwina Rommla. Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, bez wiedzy Polaków, rozmawiał ze Stalinem na temat przekazania Brytyjczykom polskich wojsk. 2 lipca 1942 rząd polski w Londynie został poinformowany o tym, że Stalin zdecydował się na wyprowadzenie z ZSRS pozostałych jednostek wojska polskiego na Bliski Wschód.

26 lipca dowództwo polskiej armii w Yangiyo’l otrzymało podpisane przez majora Żukowa pismo, w którym deklarowano, że ,,Rząd ZSRS zgadza się uczynić zadość staraniom dowódcy Armii Polskiej w ZSRS gen. dyw. Andersa o ewakuację oddziałów polskich z ZSRS na teren Bliskiego Wschodu i nie ma zamiaru stawiać jakichkolwiek przeszkód w natychmiastowym urzeczywistnieniu ewakuacji”.

Władze sowieckie w ten sposób pozbywały się polskiego wojska, które było lojalne wobec władz RP na uchodźstwie, a jednocześnie zyskiwały wdzięczność Brytyjczyków. 31 lipca 1942 w Taszkencie podpisano polsko-sowiecki protokół dotyczący ewakuacji do Iranu Polskich Sił Zbrojnych oraz rodzin oficerów i żołnierzy.

Druga ewakuacja trwała przez niemal cały sierpień 1942. W tym czasie wyjechało z ZSRS 44.832 żołnierzy i 25.457 cywilów. Sowieckie statki „Kaganowicz” i „Żdanow” zabrały ich przez Morze Kaspijskie do Pahlevi w Iranie. W ZSRS pozostały polskie biura wojskowe, ale i one wkrótce zostały ewakuowane.

Liczba żołnierzy i cywilów, którzy wyszli z ZSRS z armią Andersa w 1942 roku, wynosiła w sumie około 116 tysięcy osób. Co najmniej połowę tej grupy (około 70 tysięcy) stanowili byli deportowani – wszyscy cywile przy armii Andersa (około 41 tysięcy, głównie dzieci i kobiet) oraz część żołnierzy armii Andersa (prawdopodobnie około 30 tysięcy, głównie mężczyzn). Pozostali żołnierze to obywatele polscy przetrzymywani wcześniej w sowieckich obozach jenieckich i internowania oraz w łagrach.

Zdecydowana większość ewakuowanych (około 113 tysięcy ludzi) przebyła trasę przez Krasnowodzk, pozostali – prawie 3 tysiące, głównie cywilów, w tym niemal połowa to dzieci i młodzież do 18. roku życia – zostali ewakuowani drogą lądową przez granicę sowiecką-irańską w okolicy Aszchabadu do Meszhedu w Iranie. W tej grupie pierwszeństwo wyjazdu miały dzieci z sierocińców, rodziny żołnierzy armii Andersa oraz wojskowych, którzy przebywali w niewoli niemieckiej i w sowieckich obozach: Kozielsku, Ostaszkowie, Starobielsku, a także „najbardziej wartościowe jednostki”: specjaliści, nauczyciele, zasłużeni dla Polski.

Droga w czasie obu ewakuacji była również trudna, wielu ludzi atakowały choroby – tyfus, malaria, żółtaczka, dezynteria, brakowało leków. Jednak w znacznie gorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy „nie zdążyli do Andersa” – pomimo „amnestii” w sowieckich obozach pozostało nadal około 10 tysięcy osób, a jeszcze więcej w różnych regionach ZSRS na zesłaniu.

W szeregach polskiej armii znalazło się natomiast kilku oficerów, którzy odmówili wyjazdu. Wśród nich był szef bazy ewakuacyjno-zaopatrzeniowej w Krasnowodzku ppłk Zygmunt Berling, który już wcześniej współpracował z władzami sowieckimi. Polski sąd wojskowy uznał ten akt za złamanie przysięgi wojskowej i dezercję.

Obecność armii Andersa na Bliskim Wschodzie według gen. Władysława Sikorskiego mogła się okazać „zbawienna dla sojuszniczych działań wojennych. Toteż wyjście wojsk polskich z Rosji – pozbawione momentów politycznych – ten jedynie cel miało na oku”.

Powrót do spisu treści

 

05. 1943 Bliski Wschód – formowanie 2 Korpusu Polskiego

 

KALENDARIUM

 

1942

12 września

Na podstawie rozkazu Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego z połączenia Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie i Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS powstaje Armia Polska na Wschodzie. Jej dowódcą zostaje gen. Władysław Anders.

 

Październik–listopad

Armia Polska na Wschodzie liczy około 74 tysiące żołnierzy oraz 4,5 tysiąca junaków (młodocianych) i ochotniczek Pomocniczej Służby Kobiet. Całość sił rozmieszczona zostaje w północno-wschodnim Iraku. Rozpoczyna się programowe szkolenie.

 

1943

13 kwietnia

Niemieckie radio podaje komunikat o znalezieniu pod Katyniem zbiorowych grobów ponad 10 tysięcy polskich oficerów, rozstrzelanych przez Sowietów. Rząd polski na uchodźstwie zwraca się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z prośbą o zbadanie grobów.

 

21 kwietnia

Przywódca sowiecki Józef Stalin oświadcza premierowi Wielkiej Brytanii Winstonowi Churchillowi, że rząd sowiecki uważa postępowanie rządu polskiego wobec ZSRS za niedopuszczalne. Kilka dni później ZSRS zrywa stosunki dyplomatyczne z Polską.

 

Maj–lipiec

Wśród żołnierzy Armii Polskiej szerzy się epidemia malarii. Przeciętny stan chorych sięga 8 tysięcy osób miesięcznie.

 

26 maja – 3 lipca

Trwa wizyta gen. Władysława Sikorskiego na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Naczelny Wódz w czerwcu wydaje m.in. rozkaz o wyłonieniu z Armii Polskiej na Wschodzie związku taktycznego pod nazwą 2 Korpus Polski.

 

4 lipca

Prezes Rady Ministrów i Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski ginie w katastrofie lotniczej w Gibraltarze. Nowym premierem RP na uchodźstwie zostaje Stanisław Mikołajczyk, a Naczelnym Wodzem gen. Kazimierz Sosnkowski.

 

21 lipca

Powstaje 2 Korpus Polski – związek organizacyjny i taktyczno-operacyjny PSZ na Zachodzie. Brytyjskie Dowództwo Frontu Persja i Irak („Paiforce”) decyduje o przesunięciu polskich wojsk do końca września z Iraku do Palestyny.


Październik

Odbywają się ćwiczenia dywizyjne na terenie południowej Palestyny.

 

Listopad

Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, w przemówieniu do żołnierzy 3 Dywizji Strzelców Karpackich, zapowiada udział Armii Polskiej w walkach na froncie włoskim.

 

7 grudnia

Gen. Kazimierz Sosnkowski, gen. Władysław Anders i dowódca wojsk brytyjskich na Środkowym Wschodzie gen. Henryk Wilson decydują o przesunięciu 2 Korpusu Polskiego do Egiptu, do rejonu Qassassin. W skład jednostki wchodzą 3 Dywizja Strzelców Karpackich, 5 Kresowa Dywizja Piechoty, 2 Samodzielna Brygada Czołgów, pułk samochodów pancernych, armijna grupa artylerii i służby.

 

Połowa grudnia

Rozpoczyna się transport polskich żołnierzy drogą morską z Egiptu do Włoch.

 

 

Losy armii Andersa zależały od wielkiej polityki i sytuacji na frontach II wojny światowej. Ewakuacja kilkudziesięciu tysięcy wojskowych i cywilów, która przywiodła ich do Iranu okupowanego wówczas przez Sowietów i Brytyjczyków, mogła się zdarzyć dzięki temu, że na początku 1942 roku znacznie poprawiła się pozycja militarna ZSRS. Ofensywę niemiecką zatrzymano, szala zwycięstwa zaczęła przeważać na stronę Armii Czerwonej. Jak ocenił historyk prof. Andrzej Paczkowski: „Kierownictwo Kremla uznało, że z politycznego punktu widzenia nieobecność armii polskiej na froncie wschodnim będzie dla ZSRR dogodniejsza: rozwiązał się problem niechcianego sojusznika, co – w ich przekonaniu – zwalniało z jakichkolwiek zobowiązań wobec Polski”.

Na decyzję w sprawie wyjścia armii Andersa z ZSRS miała wpływ także sytuacja na froncie w Egipcie. Komisarz ludowy spraw zagranicznych ZSRS Wiaczesław Mołotow w rozmowie z ambasadorem amerykańskim w Moskwie stwierdził na początku lipca 1942 roku: „Kiedy rząd sowiecki dowiedział się, że sprawy Anglików w Egipcie mają się źle z powodu natarcia niemieckich wojsk, rząd sowiecki postanowił zaoferować rządowi brytyjskiemu sformowane, wyszkolone, ale nie w pełni uzbrojone trzy dywizje znajdujące się w ZSRS. […] Chociaż przekazanie polskich wojsk jest dla nas kłopotliwe, jesteśmy gotowi to zrobić, aby pomóc Anglikom w likwidacji niemiecko-włoskich wojsk w Egipcie. […] Polacy także tego chcą”.

Po dotarciu do Iranu polskie wojsko przeszło reorganizację. 12 września Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz formujący z połączenia Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie i Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS – Armię Polską na Wschodzie, co jednoznacznie zrywało z nazewnictwem kojarzącym się ze Związkiem Sowieckim. W skład Armii Polskiej na Wschodzie weszły: 3 i 5 Dywizje Strzelców (każda posiadała po dwie brygady piechoty, pułk rozpoznawczy, trzy pułki artylerii lekkiej, pułk artylerii przeciwpancernej, pułk artylerii przeciwlotniczej, batalion ciężkich karabinów maszynowych, trzy kompanie saperów, kompanię parkową saperów, pozostałe służby), 6 Dywizja (2 Brygada Czołgów, 6 Samodzielna Brygada Strzelców oraz pozostałe służby) oraz 7 Dywizja z jednostkami zapasowymi i ośrodkami szkolenia. Dowódcą Armii Polskiej na Wschodzie został gen. Władysław Anders, jego zastępcą gen. Józef Zając, szefem sztabu gen. Bronisław Rakowski.

Irańczycy, okupowani przez Sowietów i Brytyjczyków, wykorzystujących ich kraj jako źródło surowców, początkowo byli niechętni polskiemu wojsku, które przybyło do nich ze Związku Sowieckiego. O poprawne stosunki między swoimi podwładnymi a Irańczykami starał się zadbać gen. Anders. Po przylocie do Teheranu spotkał się z szachem irańskim: „Podziękowałem mu za życzliwość, z jaką władze i naród perski przyjęły naszą ludność cywilną i żołnierzy. Na ulicach Teheranu można było już spotkać grupki Polaków. Kiedy pytałem, jakie jest ich najsilniejsze przeżycie w nowych warunkach, wszyscy odpowiadali, że po latach ciągłej zmory poczucie, że są na wolności”.

Żołnierze otrzymali mundury tropikalne i musieli odbyć kwarantannę. Dramatycznie ciężkie warunki w Sowietach i trudy drogi podczas ewakuacji odbiły się na ich zdrowiu. Większość ewakuowanych była poważnie niedożywiona, zapadali na ciężkie choroby, w tym szkorbut, krwawą biegunkę i tyfus plamisty, który w tamtym czasie był w większości śmiertelny. „Wszystek niemal czas – wspominał st. szer. Franciszek Machalski – wypełniała naszym ludziom pogoń za jedzeniem, walka ze wszawicą i świerzbem oraz niemal bójki o każdy kawałek świeżej odzieży, zastępującej brudne i śmierdzące łachmany. […] Każdy przydział żywności był ewenementem: biały chleb, australijska margaryna, daktyle, ser żółty, konserwy mięsne i ryby, ryż i jajka gotowane, wreszcie papierosy – rzeczy nieoglądane przez wiele długich miesięcy, a przez niektórych widziane pierwszy raz w życiu. […] Euforia pierwszych dni spędzonych w nowych zupełnie warunkach została rychło zmącona nawrotną falą udręki. Nagła zmiana pożywienia i względna obfitość pokarmów odbijały się fatalnie na zdrowiu wojennych tułaczy. Szczególnie mocno cierpiały kobiety i dzieci”.

Początkowe trudności szybko jednak zostały przez Polaków pokonane. Józef Czapski, wówczas szef przysztabowego Wydziału Propagandy i Informacji, odpowiedzialnego za sprawy kulturalno-oświatowe w armii Andersa, w maju 1942 roku zapisał: „Ostatnie wrażenia z podróży nagrodziły mi wiele trudnych chwil w życiu. Odwiedziłem obozy nasze pod Teheranem. Kobiety i dzieci polskie tam zebrane zgotowały mi przyjęcie bardzo serdeczne. Widziałem przy tym, że większość z nich, po przebytych trudach podróży, dzięki bardzo dobremu odżywianiu, doszła do bardzo dobrego wyglądu fizycznego. Największą radość sprawił mi wygląd dzieci – wesoły i zdrowy”.

Po reorganizacji, dozbrojeniu i rekonwalescencji armia Andersa została przeniesiona pod koniec lata 1942 do Iraku, gdzie ochraniała strategiczne pola naftowe w zagłębiu Mosul–Kirkuk przed dywersją niemiecką. Dowództwo armii zakwaterowano w Quizil Ribat, obozy wojskowe rozmieszczono w rejonie Khanaqin, w Quizil Ribat i w okolicach Bagdadu. Józef Czapski wspominał: „Po zimach sowieckich, gdzie ten żołnierz, wyczerpany, znosić musiał mrozy nieraz ponad 40 stopni, uczy się użytku nowej dla niego broni w morderczym słońcu Iraku, na czołgach, których dotknąć gołą ręką nie można bez ciężkich oparzeń. Dla tego żołnierza, przeważnie z Kresów Wschodnich, z kraju pól, wilgotnych łąk i gęstych lasów, adaptacja do klimatu, do życia na pustyni, rudej i wyschłej, bez cienia trawy, nie była łatwa. Miewaliśmy po kilka wypadków ciężkich udarów słonecznych dziennie, trafiały się nieraz nagłe zaburzenia umysłowe. Jeden z żołnierzy na warcie, w upalne południe, strzelać zaczął do słońca. Żołnierze obozu układali na wyschłej ziemi klomby. Były to zwykle herby ich miast rodzinnych, Lwowa i Wilna, z kamieni ułożone. […] Te lasy namiotów w Khanaqin, Mosulu, Kirkuku, a potem w Palestynie, Egipcie, we Włoszech – czy to było wojsko w klasycznym, normalnym znaczeniu tego słowa? To był naród do Ziemi Obiecanej, do Polski”.

Armia Polska na Wschodzie w październiku 1942 roku liczyła około 74 tysięcy żołnierzy i 4,5 tysiąca junaków i ochotniczek Pomocniczej Służby Kobiet. Na początku 1943 roku w armii przeprowadzono reorganizację – zmieniała swój kształt na wzór brytyjski. Na początek rozwiązano 6 Lwowską Dywizję Piechoty, a większość jej sił oddelegowano do 5 Kresowej Dywizji Piechoty.

Kwiecień 1943 roku był punktem kulminacyjnym w kryzysie polsko-sowieckim. 13 kwietnia niemiecka radiostacja ogłosiła odkrycie zbiorowych mogił w pobliżu Katynia, w których pogrzebano pomordowanych przez NKWD oficerów Wojska Polskiego. Pod koniec miesiąca stosunki dyplomatyczne z Polakami zostały oficjalnie zerwane przez Kreml. By uspokoić narastające niepokoje w polskich oddziałach, gen. Władysław Sikorski postanowił polecieć z wizytacją na Bliski Wschód. Dzień przed zakończeniem wizyty, 16 czerwca, Naczelny Wódz ogłosił kolejną zmianę struktury Armii Polskiej na Wschodzie – w porozumieniu z Brytyjczykami przygotowano projekt utworzenia 2 Korpusu Polskiego, który miał wejść w skład wojsk walczących w kampanii włoskiej. Dowództwo Armii przekształcono w Dowództwo Jednostek Wojskowych na Środkowym Wschodzie, nazywane 3 Korpusem.

Wracając z Bliskiego Wschodu, gen. Sikorski zatrzymał się w Gibraltarze. W nocy 4 lipca, krótko po starcie samolot, którym leciał Naczelny Wódz, w niewyjaśnionych okolicznościach spadł do morza. Gen. Władysław Na stanowisku Naczelnego Wodza zastąpił go gen. Kazimierz Sosnkowski, a premierem został Stanisław Mikołajczyk.

2 Korpus Polski, który powołany został przez gen. Sikorskiego, miał być sztandarową polską jednostką podczas kampanii w Europie. Dowodził nim gen. Władysław Anders, a jego zastępcą został gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko (gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski został wydelegowany do dyspozycji Naczelnego Wodza), szefem sztabu był płk Kazimierz Wiśniowski, 3 Dywizję Strzelców Karpackich przejął gen. Tadeusz Klimecki (niedługo później zmieniony przez gen. Bronisława Ducha), dowodzenie 5 Kresowej Dywizji Piechoty objął gen. Nikodem Sulik. Po zmianach personalnych postanowiono również, że nastąpi zmiana miejsca kwaterowania. W okresie od drugiej połowy czerwca do września 1943 roku żołnierzy przetransportowano do Palestyny i Syrii.

Bogusław Aleksander Topolski, żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich, o Palestynie napisał: „Miała wszystko, o czym żołnierz na pustyni mógł marzyć: nowoczesne miasta, asfaltowe szosy, gaje pomarańczowe i mnóstwo wody pitnej. Łaźni i natrysków każdy obóz wojskowy miał w bród. Żydowska społeczność była do Polaków przychylnie nastawiona. Można było odnieść wrażenie, że wszyscy wokół mówią po polsku […].

Z przejazdu przez Palestynę zapamiętałem przede wszystkim zielone drzewa i gaje pomarańczowe. Było wiele krętych asfaltowych dróg, wiele znaków drogowych i ludzi. Jednak mijaliśmy miasteczko za miasteczkiem, kierując się prosto do obozu, który znajdował się w pobliżu dzisiejszej granicy Strefy Gazy. Nosił nazwę Camp Kilo 89 – od odległości, jaka dzieliła go od Tel Awiwu na północy. W obozie czekały na nas chaty z desek, z prawdziwymi łazienkami i stołówkami – wielki luksus po namiotach na irackim pustkowiu i czterodniowej jeździe przez pustynię […].

Jak wielu innych, którzy cudem przeżyli sowieckie więzienia i głód, jeszcze w Rosji złożyłem ślubowanie, że jeśli Bóg mnie ocali, odbędę pielgrzymkę do Jerozolimy […]. Nigdy nie sądziłem, że tak łatwo i szybko przyjdzie mi wypełnić zawarty z Bogiem pakt”.

W Palestynie z armii Andersa zdezerterowało około 3 tysięcy żołnierzy pochodzenia żydowskiego, w większości brali oni później udział w walkach o utworzenie niepodległego państwa izraelskiego. Dezercje te były wspierane przez organizacje syjonistyczne, które oferowały przewodników, samochody, pomagały uciekinierom załatwić cywilne ubrania.

Polscy żołnierze, zwłaszcza oficerowie, rozumieli intencje, jakimi kierowali się żydowscy żołnierze. I choć wszystkich obowiązywała przysięga wojskowa na wierność Rzeczpospolitej, a dezercja karana była śmiercią, to ani Naczelny Wódz, ani dowódca 2 Korpusu nie widzieli sensu w ściganiu dezerterów żydowskich. Gen. Anders wysłał do polskich władz w Londynie raport w tej sprawie, a w odpowiedzi otrzymał jedynie polecenie sporządzenia listy uciekinierów i przekazania jej Brytyjczykom. Tak tłumaczył swoją decyzję: „Dezercje tak wielkiej ilości Żydów, częściowo dobrze wyszkolonych, spowodowały znaczne luki w oddziałach. Nie zezwoliłem na poszukiwanie dezerterów i ani jeden dezerter nie został przez nas aresztowany. Postanowiłem nie stosować ściśle wobec mniejszości narodowych ustawy o powszechnym obowiązku służby wojskowej obywateli polskich poza Krajem. Nie chciałem mieć pod dowództwem żołnierzy, którzy bić się nie chcą”.

W tym czasie na terenie Włoch trwała już, od lipca 1943 roku, kampania wojsk sprzymierzonych przeciwko Niemcom, w której miał wziąć udział 2 Korpus Polski. W Palestynie polscy żołnierze rozpoczęli więc odpowiednie przeszkolenie, przede wszystkim w terenach górskich, co miało imitować trudne włoskie warunki. Sprzęt dostarczyli Brytyjczycy, roztaczali oni także opiekę strategiczną nad Polakami, których planowali wykorzystać do swoich celów militarnych.

Józef Kowalczuk, żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich, także przeszedł takie szkolenie: „W Palestynie – zapoznanie z bronią maszynową nieprzyjaciela oraz minami. Tamże staliśmy najpierw w Barbarze […]. Na całym Środkowym Wschodzie trzeba było toczyć walkę z malarią i wszelkim robactwem pustyni. Były tam węże, żmije, skorpiony i tarantule, jadowite pająki. Przed tym wszystkim chroniły nas zawieszone nad łóżkami moskitiery. Przez taką siatkę nawet komar widliszek nie wpadł do śpiącego żołnierza. Prócz tego dawano nam antymalaryczne pastylki oraz wszędzie rozlepiono odezwy ostrzegawcze: Malaria wróg, ścina z nóg. Podobne ostrzeżenia dotyczyły jeszcze szpiegów (Uwaga, szpieg podsłuchuje!), wywiad niemiecki, i to nie na małą skalę, miał tam swoje siatki z którymi kontrwywiad angielski musiał walczyć”.

Tadeusz Mieczysław Czerkawski, również żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich, o nastrojach panujących w dywizji pisał: „Ludzie byli bliscy załamania, panowała ogólna nerwowość […]. Każde nieopatrznie wypowiedziane słowo powodowało wybuch. Dodatkowym elementem deprymującym była pustynia. Jak okiem sięgnąć, zbita na kamień gleba, bez punktu zaczepienia dla oczu. Czasem jadąc na ćwiczenia, ulegaliśmy złudzeniom optycznym – fatamorganie; jawiły nam się oazy i zabudowania […]. Upał dochodził do 70 stopni Celcjusza w cieniu. Już nie można żyć. Nawet woda, której wypijaliśmy niesamowite ilości, była ciepła.

Mówiło się coraz głośniej, że wyjedziemy z Iraku na front. Pierwszą taką wiadomość nadało radio niemieckie: Generał Anders ze swymi malarycznymi dywizjami jedzie na front włoski!”.

Pomyślny dla aliantów rozwój kampanii afrykańskiej oznaczał, że kolejne zasadnicze stracie z Niemcami odbędzie się w Europie. Ustalono, że wojska alianckie wylądują na Sycylii, skąd ruszą w górę „włoskiego buta”. 10 lipca 1943 rozpoczęła się operacja „Husky”, która zainicjowała kampanię włoską.

Oddziały 2 Korpusu Polskiego, który liczył w tym czasie 53 tysiące żołnierzy, do października 1943 prowadziły jeszcze manewry taktyczne, a w listopadzie zostały przeniesione do Libanu i Qassasin – 30 kilometrów na zachód od miasta Ismailia na północnym wschodzie Egiptu. W Qassasin żołnierze Korpusu otrzymali nowe uzbrojenie i wyposażenie.

Wśród nich był Edward Herzbaum, żołnierz 5 Kresowej Dywizji Piechoty: „Już gotowym do odjazdu. Za parę minut ruszymy, znowu zostawimy za sobą kraj – wrażenia i pustynię. Czerwona linia, którą na mapie kreśli nasz sztab, wydłuża się coraz bardziej. Egipt – dziwaczny kraj piramid […]. A stamtąd? Na wszelki wypadek kupię mapę Włoch. Dziś sylwester i odjazd, dobrze się składa – na Nowy Rok będziemy w drodze. Tylko – dokąd ta droga wiedzie?”.

Dalej droga 2 Korpusu Polskiego wiodła na front włoski.

Powrót do spisu treści

 

06. 1944–1945 Kampania włoska armii Andersa

 

KALENDARIUM

 

1944

2 lutego

Żołnierze 3 Dywizji Strzelców Karpackich rozpoczynają luzowanie brytyjskiej 78 Dywizji Piechoty nad rzeką Sangro. Do końca marca trwa przerzut tam oddziałów 2 Korpusu Polskiego, jego działania bojowe ograniczają się do akcji patrolowych.

 

24 marca

Dowódca brytyjskiej 8 Armii gen. Olivier Leese informuje gen. Władysława Andersa o przygotowaniach do czwartej bitwy o Monte Cassino. Natarcie ma na celu przełamanie linii Gustawa i Hitlera, które zagradzają aliantom drogę do Rzymu. 2 Korpus Polski ma przełamać niemieckie pozycje w masywie Cassino – zdobyć klasztor i miejscowość Piedimonte. Gen. Anders ma 10 minut na przyjęcie lub odrzucenie zadania, ostatecznie wyraża zgodę, która nie została uzgodniona z Naczelnym Wodzem gen. Kazimierzem Sosnkowskim.

 

12–18 maja

Trwają walki o wzgórze i klasztor Monte Cassino, w których ginie 923 żołnierzy armii Andersa, 2931 zostaje rannych, a 345 uznano za zaginionych.

 

18 maja

Rankiem 3 Dywizja Strzelców Karpackich zdobywa ostatecznie wzgórze 593. Około godziny 10:00 do klasztoru wkracza patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich.

 

25 maja

Gen. Władysław Anders wizytuje pole bitwy pod Monte Cassino.

 

4 czerwca

Wojska amerykańskie wkraczają do Rzymu.

 

8 czerwca

Żołnierze 2 Korpusu Polskiego otrzymują zadanie rozwinięcia natarcia na samodzielnym kierunku operacyjnym wzdłuż Adriatyku na Ankonę.

 

18 lipca

Polskie oddziały zdobywają Ankonę.

 

Sierpień

Zacięte walki w rejonie rzek Cesano i Metauro.

 

Sierpień–wrzesień

Następuje przełamanie przez wojska sojusznicze linii Gotów.

 

Październik

Po trwającym niespełna miesiąc odpoczynku żołnierze 2 Korpusu Polskiego wchodzą do pierwszego rzutu 8 Armii i walczą wzdłuż drogi numer 9 z Ankony do Bolonii.

 

17 grudnia

2 Korpus Polski osiąga linię rzeki Senio, na której stabilizuje się linia frontu.

 

1945

21 kwietnia

Polski 9 Batalion Strzelców Karpackich zdobywa Bolonię.

 

1946

Przeniesienie 2 Korpusu Polskiego do Wielkiej Brytanii.

 

1947

Rozwiązanie 2 Korpusu Polskiego.

 

 

 

W ogromnym obozie wojskowym w Qassasin nieopodal Kairu 3 Dywizja Karpacka armii Andersa czekała na rozkaz, by wyruszyć na front europejski. Jako pierwsza 12 grudnia 1943 wyruszyła grupa komandosów, a 16 grudnia główne siły dywizji. Z portu Taufiq popłynęły przez Kanał Sueski do Port Saidu, a stamtąd pod eskortą polskiego niszczyciela ORP „Ślązak” do portu Tarent na południu Włoch. Polscy żołnierze 21 grudnia po zejściu na ląd dowiedzieli się, że zostaną wysłani na pozycje nad rzeką Sangro.

Ks. Stanisław Chmielewski przebył tę drogę z 5 Kresową Dywizją Piechoty: „Powoli przygotowywaliśmy się do wyjazdu na kontynent europejski […]. Nasza dywizja włączona została do jednostek biorących udział w operacjach wojskowych w ramach 8 Armii Brytyjskiej na froncie włoskim. 15 lutego [1944] zakończono ładowanie ciężkiego sprzętu wojennego i naszych bagaży na statki angielskie w Port Saidzie. […]

Podróż przez Morze Śródziemne była bardzo niebezpieczna, gdyż nasze statki mogły zostać w każdej chwili zaatakowane przez lotnictwo nieprzyjacielskie oraz niemieckie łodzie podwodne. Dlatego wszystkich obowiązywało stałe pogotowie, a więc nie wolno było rozbierać się do spania ani kłaść do snu. Kilka razy w ciągu dnia urządzano próbne zbiórki poszczególnych grup na wypadek ewentualnego alarmu na statku, a ponadto wszyscy musieli nosić stale na sobie pas ratunkowy. Wielu ludzi chorowało na skutek choroby morskiej i tylko oni byli zwolnieni z obowiązku zachowania przepisów porządkowych. Płynęliśmy prawie pięć dni”.

Na południe Włoch przez kolejne trzy miesiące przetransportowano w ślad za 3 Dywizją Sztab Kwatery Głównej, 5 Dywizję Kresową i 2 Brygadę Pancerną. Gen. Władysław Anders przyleciał 3 lutego 1944 do Neapolu samolotem.

Oddziały 2 Korpusu Polskiego, które przybyły do Włoch, liczyły łącznie 2574 oficerów i 44.067 szeregowych. Liczby te potem zmieniały się z rozwojem działań na froncie, bowiem ponoszono straty wśród żołnierzy, ale też nadchodziły uzupełnienia. Dołączali się we Włoszech do armii Andersa również dezerterzy z wojska niemieckiego – Pomorzanie i Ślązacy wcieleni do Wehrmachtu. Szacuje się, że uciekinierów z Wehrmachtu mogło się zgłosić ponad 35 tysięcy. 2 Korpus w maju 1944 liczył już 48 tysięcy żołnierzy, rok później – 56 tysięcy, a w październiku 1945 – 105 tysięcy.

Trzon 2 Korpusu Polskiego stanowiły: 3 Dywizja Strzelców Karpackich pod dowództwem gen. Bronisława Ducha licząca ponad 13 tysięcy żołnierzy, 5 Kresowa Dywizja Piechoty gen. Nikodema Sulika w sile prawie 13 tysięcy, 2 Brygada Czołgów gen. Bronisława Rakowskiego, 2 Grupa Artylerii płk. Ludwika Ząbkowskiego oraz mniejsze oddziały i służby. Korpus miał na wyposażeniu 160 czołgów, 9386 pojazdów mechanicznych, 32 haubice, 352 armaty, 24 ciężkie działa przeciwlotnicze, 162 lekkie działa przeciwlotnicze, 112 moździerzy, 212 dział przeciwpancernych, 570 ciężkich karabinów maszynowych, 1610 ciężkich karabinów maszynowych.

Polskim żołnierzom w drodze z Egiptu do Włoch towarzyszyły oddziały pomocnicze, między innymi Pomocnicza Służba Wojskowa Kobiet. Część jednostek wojskowych oraz kadry oddziałów pomocniczych pozostały w tym czasie na Bliskim Wschodzie. Tam też zostali junacy i junaczki, tylko część z nich dołączyła do polskich jednostek lotniczych w Wielkiej Brytanii lub 2 Korpusu we Włoszech w późniejszym okresie.

Armię polską podporządkowano 8 Armii brytyjskiej, która prowadziła natarcie na prawym skrzydle sił sprzymierzonych. W tym czasie wojska alianckie stały już na Linii Gustawa, której główny punkt stanowiło wzniesienie Monte Cassino z zabytkowym klasztorem benedyktynów i okoliczne wzgórza. Już wkrótce jednostki 2 Korpusu Polskiego miały wziąć udział w bitwie o Monte Cassino – jednej z najważniejszych rozgrywek kampanii włoskiej i najbardziej krwawych bitew II wojny światowej.

Zasadniczym przełomem politycznym i militarnym dla Europy w II wojnie światowej było lądowanie wojsk alianckich w nocy z 9 na 10 lipca 1943 na plażach Sycylii w południowych Włoszech. Kapitulacja Włoch wymusiła na III Rzeszy konieczność okupacji Półwyspu Apenińskiego i zatrzymanie aliantów z dala od granicy Niemiec. Marszałek Albert Kesselring, dowodzący wojskami niemieckimi we Włoszech, postanowił stworzyć sieć umocnień opartych na naturalnym ukształtowaniu terenów górzystych, które przecinały drogę na Rzym. Linie Bernhardta, Barbary i Gustawa miały nie dopuścić do zdobycia przez aliantów środkowych Włoch. Był to przykład imponującej inżynierii wojskowej, najpotężniejszy system obronny, z jakim podczas II wojny światowej zetknęli się Brytyjczycy i Amerykanie. W każdym miejscu, które mogło posłużyć za osłonę podczas natarcia, kryły się śmiertelne niespodzianki – miny lub bomby pułapki.

Linia Gustawa przebiegała przez miejscowość Cassino, leżącą u stóp góry z opactwem benedyktynów na szczycie, założonym w 529 roku. Przez Cassino wiodła jedna z dwóch dróg umożliwiających marsz na Rzym (druga biegła wzdłuż Morza Tyrreńskiego). Pozostałą część półwyspu przegradzały trudno dostępne góry, które obsadziły wojska niemieckie, a tym samym opanowały wiodące dolinami drogi, całkowicie blokując wojska alianckie. Zwyciężały one na morzu i w powietrzu, miały przewagę w czołgach i transporterach opancerzonych, ale nie mogły ich użyć pod Monte Cassino, tu niemiecką linię obronną mogła przełamać jedynie piechota. Obronę rejonu powierzono niemieckiej elitarnej 1 Dywizji Strzelców Spadochronowych.

Oddziały brytyjskie, amerykańskie i francuskie uderzyły na Cassino 17 stycznia 1944. Była to często walka wręcz, toczona za pomocą granatów, bagnetów. Atak został krwawo odparty przez niemieckie oddziały, które zdziesiątkowały Amerykanów.

Miesiąc później, 15 lutego, zmasowanym nalotem ciężkich bombowców alianci zniszczyli klasztor Monte Cassino, bowiem byli przekonani, że Niemcy wykorzystują go jako punkt obserwacyjny. Mylili się. Pochodzący z katolickiej rodziny marszałek Kesselring, nie chcąc zniszczenia jednego z najważniejszych zabytków Włoch, co mogłoby zaszkodzić propagandowemu wizerunkowi Rzeszy, nie zgodził się na ufortyfikowanie zabudowań klasztornych. Nalot nie tylko spotkał się z powszechnym potępieniem, ale też przyniósł odwrotny do zamierzonego skutek – wzmocnił morale żołnierzy niemieckich i ułatwił im budowę zakamuflowanych punktów oporu na wzgórzu.

Kilka dni później alianci, w tym nowozelandzkie oddziały Maorysów, znanych z odwagi i waleczności, próbowali zdobyć strategiczne punkty oporu znajdujące się u podnóża Monte Cassino. Znów bez powodzenia – z 200 maoryskich żołnierzy bitwę przeżyło zaledwie 70. Zażarte walki, które trwały na innych odcinkach pod Monte Cassino przez następne tygodnie, także nie przyniosły zwycięstwa. 15 marca znów przypuszczono silny atak, w trakcie którego zrównano z ziemią miasteczko Cassino, jednak oddziały niemieckie na klasztornym wzgórzu nadal skutecznie się broniły.

Alianci postanowili wznowić ofensywę wiosną, a do frontalnego ataku na Monte Cassino wytypowali 2 Korpus Polski. Rozpoczęcie czwartej, decydującej bitwy zaplanowano na noc z 11 na 12 maja 1944, walczyli w niej po stronie sprzymierzonych żołnierze dziesięciu narodowości z pięciu kontynentów. Tym razem zaplanowano uderzenie na całym lewym skrzydle włoskiego frontu, od masywu Monte Cassino po wybrzeże Morza Tyrreńskiego. Od prawej miały nacierać oddziały amerykańskie, następnie Francuski Korpus Ekspedycyjny, potem oddziały indyjskie i brytyjskie, wreszcie 2 Korpus Polski, który znalazł się na najtrudniejszym odcinku – jego zadaniem było uderzenie od północy na grzbiet górski łączący pozycje niemieckie z klasztorem Monte Cassino.

Gen. Władysław Anders przyjął to zadanie, nie uzgadniając tej decyzji z Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych gen. Kazimierzem Sosnkowskim, który był zaskoczony „samowolnym zobowiązaniem, zaciągniętym przez gen. Andersa wobec Dowódcy VIII Armii brytyjskiej, gen. Leese. W myśl tych zobowiązań Korpus Polski w nowej (majowej) ofensywie miał wykonać najcięższą część zadania, a mianowicie natarcie czołowe na umocniony masyw klasztoru Monte Cassino. Było rzeczą jasną, że uderzenie takie mocno skrwawi nasz Korpus, zaś po osobistym rozpoznaniu natarcia odcinku w terenie, powziąłem przeświadczenie, że straty nasze będą stosunkowo olbrzymie. […]

Oczywiście zgromiłem generała Andersa w słowach ostrych i pełnych zrozumiałej goryczy. […] W normalnych warunkach jedyną właściwą konsekwencją samowoli gen. Andersa byłoby odebranie mu dowództwa Korpusu. […] Gen. Andersa znałem i ceniłem jako dobrego i sprawnego dowódcę […]: dzielił on losy swoich podkomendnych w sowieckiej niewoli i cieszył się ich zaufaniem, zastąpić go na stanowisku w przededniu ciężkich walk nie było rzeczą łatwą. […] Postanowiłem więc poprzestać na wytknięciu generałowi Andersowi niewłaściwości jego postępowania”.

Dowódca 2 Korpusu Polskiego miał nadzieję na wykorzystanie ewentualnego sukcesu militarnego pod Monte Cassino w walce o zachowanie suwerenności przez Polskę, której ziemie od stycznia 1944 roku zajmowała krok po kroku Armia Czerwona. W rozkazie do swoich oddziałów 11 maja gen. Władysław Anders napisał: „Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego”.

Atak, który rozpoczął się 11 maja 1944 o godzinie 23.00 od potężnej nawały artyleryjskiej z 1600 dział, nie przyniósł decydującego rozstrzygnięcia i gen. Anders musiał wydać rozkaz o cofnięciu się polskich oddziałów na pozycje wyjściowe. Zwycięski okazał się dopiero drugi szturm, rozpoczęty nocą z 16 na 17 maja. Polacy przełamali częściowo niemieckie linie, a gdy atak zaczął się załamywać, do walki ruszyły ostatnie odwody – improwizowany batalion złożony z kierowców, kancelistów i żołnierzy służb pomocniczych. Najbardziej zacięte walki toczyły się na prawym skrzydle 2 Korpusu o grzbiet zwany „Widmo”. Obrona niemiecka opierała się na niewielkich schronach z bronią maszynową, przesłoniętych gęstymi polami minowymi i osłanianymi ogniem moździerzy oraz artylerii. Wielokrotnie powtarzane szturmy zostały okupione dużymi stratami, ale przyniosły zwycięstwo i Polakom udało się trwale wedrzeć na „Widmo”. Resztki niemieckich obrońców wzgórza w nocy z 17 na 18 maja rozpoczęły odwrót. Rankiem 18 maja siły alianckie opanowały większość celów, zdobyto Mass Albanetę, wzgórza 593 i 569, a potem ruiny klasztoru na Monte Cassino opuszczone przez Niemców. Około godziny 10.00 do klasztoru wkroczył patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich dowodzony przez ppor. Kazimierza Gurbiela.

Korespondent wojenny przy 2 Korpusie Polskim Melchior Wańkowicz również był pod Monte Cassino: „I już na dole – raz jeszcze, dosyć śmiesznie, przychwyciła nas wojna […]. Gdy podjeżdżaliśmy do miasteczka Cairo, stary skład poalianckiej amunicji dopalał się. Od czasu do czasu coś w tym hukło na gruby kaliber, a stale stał w powietrzu pyrkot drobnej amunicji. Kierowca spojrzał na mnie – droga szła przy składzie. Kierowca powiedział coś, co w każdym razie nie było westchnieniem do Boga i przekrzywił kapelusz na ucho od strony składu. Przechyliłem hełm też (noszony zresztą zwykle w ręku z wdziękiem dziewczęcia idącego na jagody, bo człowiek w hełmie nagle czuje się, jakby wyrosła mu końska głowa). Przelecieliśmy. Z tamtej strony miasteczka wylazł z bunkra żandarm regulujący ruch i pokiwał głową: – O ten – wskazał na wywrócony łazik – może panowie myślą, że go trafiło? Przewrócił się z samego strachu. Lepiej tak na oślep nie latać. Z tym ojcowskim napomnieniem kończyłem wojnę na linii Gustawa”.

Po zdobyciu Monte Cassino siły polskie zostały wysłane w kierunku miasteczka Piedimonte, by przełamać kolejny pas umocnień, nazwany linią Hitlera. Jeden z żołnierzy 6 Pułku Pancernego Dzieci Lwowskich napisał o tych walkach: „To była krwawa łaźnia. Poszliśmy do natarcia, nie mając najmniejszego pojęcia, co jest przed nami. Wydawało się, że jakby śpiące miasteczko uchwycimy w marszu. A tu nie minęło pół godziny posuwania się skokami i prowadzenia ognia – i już odczuliśmy potwornie celny ogień”. Krwawy bój o Piedimonte San Germano, stoczony przez armię Andersa między 20 a 25 maja, ostatecznie otworzył drogę na Rzym, do którego 4 czerwca wkroczyli Amerykanie.

Lekarz wojskowy Jan Ciemnołoński, po zdobyciu Rzymu przez wojska alianckie, jechał do niego z Bazą 2 Korpusu Polskiego: „Droga do Rzymu upłynęła nam niespodziewanie spokojnie, bez śladu przewidywanych trudności. Nikt nas nie zatrzymywał, nie kontrolował, o dokumenty nie pytał. Mogła tamtędy przejechać zmotoryzowana dywizja niemiecka – gdyby przebrana była w alianckie mundury, nikt by nawet okiem nie mrugnął, jeszcze by ich herbatą poczęstował. Nawet po drodze mogliby się w amunicję zaopatrzyć, bo co pewien czas spotykało się na poboczach drogi przez nikogo niepilnowane stosy wszelakiego rodzaju bomb lotniczych, min i pocisków artyleryjskich […].

Byliśmy jednymi z pierwszych polskich żołnierzy, którzy zawitali do oswobodzonego od Niemców Wiecznego Miasta […]. Sklepy poważnie pozamykane, w kawiarniach tłoczno – wszystkie stoliki zajęte, muzea, galerie, malarstwo nieczynne. Do oglądania pozostaje to, czego ukryć się w piwnicach nie dało – przesławne ruiny i przewspaniałe budowle […]. Na ławie ogrodowej jacyś amerykańscy żołnierze zabawiają się w sklep. Rozłożyli swoje przydziały: żyletki, mydła, papierosy, skarpetki. Skarby, skarby pożerane głodnymi oczyma tłumu rozkrzyczanego, gwałtownie gestykulujących Włochów, energicznie uspokajanych przez pilnującego businessu jankesa”.

Po zakończeniu ciężkich walk, Polaków odesłano w czerwcu 1944 roku w rejon Campobasso na odpoczynek i uzupełnienie sił. Kontakty z miejscową ludnością, jak wspominał jeden z żołnierzy 3 Dywizji Strzelców Karpackich Alfons Mrowiec, początkowo nie były łatwe: „Niejednokrotnie trzeba było siłą zdobywać przydzielone kwatery. Mieszkańcy otwierali bramy domów pod przymusem, z wielką niechęcią, niekiedy ze złością. Byli naszym przyjazdem przerażeni. Dopiero później ujawniły się powody ich niechęci. Niemiecka propaganda osiągnęła tu wielki sukces: Polacchi – to bandyci, rabusie, gwałciciele, kanalie, ludzie spod najciemniejszej gwiazdy… […]

Mieszkańcy Montagano cierpieli na brak żywności, w niektórych domach nędza wyzierała z każdego kąta. Natomiast nasze wojsko miało jedzenia pod dostatkiem. W bramie dwupiętrowej kamienicy zaczęła urzędować kuchnia III szwadronu. Podobnie jak ona, tak i inne kuchnie szwadronowe nęciły zapachem grochówki czy opiekanego mięsa. Miejscowa dzieciarnia, zawsze głodna, nie obawiała się nas ani naszych ciężkich wozów pancernych – i gromadziła się przy kuchniach. Nie odchodziła stamtąd z pustymi rękami. Potem dzieci przychodziły po zupę z puszkami i wiaderkami. Cukierek, kawałek czekolady – to była również swoista propaganda. Na kwaterach beef, boczek czy dżem – stopniowo zmiękczały nie tylko nieufne serca, ale też coraz ufniejsze żołądki”.

Po krótkim odpoczynku, oddziały 2 Korpusu Polskiego znów ruszyły do walki i już 18 lipca wkroczyły do włoskiej Ankony. Ofensywa na Ankonę była jedyną operacją samodzielnie zaplanowaną i przeprowadzoną przez polskich żołnierzy. Gen. Anders dowodził w niej 2 Korpusem, a także Włoskim Korpusem Wyzwolenia i brytyjskimi 7 Pułkiem Huzarów oraz 17 i 26 pułkami artylerii przeciwlotniczej. To zwycięstwo zostało okupione dużymi stratami, w bezpośrednich walkach o Ankonę było 377 zabitych i rannych, a podczas całej ofensywy na wybrzeżu adriatyckim – 496 zabitych, 1789 rannych i 139 zaginionych. Ciała poległych złożono na Polskim Cmentarzu Wojennym w Loreto w pobliżu Domku Loretańskiego.

Kampania włoska 2 Korpusu Polskiego, mimo zwycięstw Polaków, była naznaczona ich gorzkimi doświadczeniami, których sojusznicy nie rozumieli. W sierpniu 1944 roku wybuchło powstanie warszawskie, któremu nie przyszła z pomocą stojąca po drugiej Wisły Armia Czerwona, obserwując, jak Niemcy unicestwiają miasto i walczących powstańców. Wówczas gen. Władysław Anders z Włoch wysłał depeszę do polskiego ministra obrony narodowej oraz do Naczelnego Wodza w Londynie: „Żołnierz nie rozumie celowości powstania w Warszawie. Nikt nie miał u nas złudzenia, żeby bolszewicy mimo ciągłych zapowiedzi pomogli stolicy. W warunkach tych stolica pomimo bezprzykładnych w historii bohaterstw z góry skazana na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność”. Losy powstania z dalekich Włoch śledzili żołnierze Andersa. Widząc bezczynność zachodnich aliantów wobec zagłady stolicy, walczyli na froncie zachodnim z coraz większym zaangażowaniem, widząc w tym ostatnią deskę ratunku dla umęczonej ojczyzny.

Po wyczerpujących działaniach pościgowych latem i jesienią 1944 roku 2 Korpus przeszedł do obrony nad rzeką Senio. Od października 1944 do wczesnej wiosny 1945 roku 2 Korpus walczył w Apeninach, gdzie poległo blisko 700 żołnierzy. W styczniu 1945 roku jego liczebność znacznie wzrosła, ponieważ do oddziałów dołączali ochotnicy przybyli z Francji oraz byli jeńcy, wyzwalani z obozów znajdujących się na terenie Francji, Belgii i Holandii.

W marcu 1945 roku rozpoczęto przygotowania do nowej ofensywy, mającej na celu zniszczenie wojsk niemieckich w północnych Włoszech. Jedno z głównych zadań dla 8 Armii powierzono Polakom, którzy mieli po sforsowaniu Senio i przełamaniu obrony niemieckiej wykonać manewr oskrzydlający w kierunku Bolonii tak, by odciąć nieprzyjacielowi odwrót. Atak rozpoczęty 9 kwietnia zakończył się powodzeniem dzięki wsparciu korpusu brytyjskiego oraz jednostek inżynieryjnych, artylerii i lotnictwa. Polacy, po przebiciu się przez Senio, Santerno, Sillaro, Idice i Savena, doszli do Imoli, która została zdobyta 9 kwietnia 1945 i była ostatnim dużym przystankiem na drodze do Bolonii. Jeszcze tego samego dnia polskie jednostki wyruszyły na Bolonię. Czołowe natarcie prowadziła brygada czołgów pod dowództwem gen. Rudnickiego. 21 kwietnia Polacy, tuż przed Amerykanami nadchodzącymi z drugiej strony, wkroczyli do miasta, entuzjastycznie witani przez bolończyków.

Bitwa o Bolonię była ostatnią akcją bojową, w której wzięli udział żołnierze 2 Korpusu Polskiego. Podczas dwunastodniowych walk o miasto w kwietniu 1945 roku 2 Korpus Polski poniósł poważne straty: zginęło 234 żołnierzy, 1228 było rannych i 7 zaginionych. Polacy wzięli jednak w tej operacji krwawy odwet na Niemcach. Pojmano 1349 jeńców i wyeliminowano z walki ponad 6,5 tysiąca nieprzyjacielskich żołnierzy – zabitych i rannych. Sukces ten przyczynił się do rozbicia wojsk niemieckich we Włoszech, a w konsekwencji do ich kapitulacji i zakończenia całej kampanii włoskiej przez aliantów.

Po zajęciu Bolonii 2 Korpus Polski przeszedł na tyły brytyjskiej 8 Armii. Żołnierze zostali zakwaterowani między Bolonią, Rimini a Imolą, potem przeniesiono ich w okolice Ankony. Polaków wycofano z głównej linii frontu – najprawdopodobniej alianci obawiali się konfrontacji żołnierzy Andersa z Armią Czerwoną, która zbliżała się od wschodu.

Powrót do spisu treści

 

07. 1942–1945 CYWILE W ARMII ANDERSA

 

KALENDARIUM

 

1942

17 marca

Dowództwo Armii Polskiej w ZSRS tworzy Radę Opieki Społecznej dla polskich cywilów przebywających na terenie Związku Sowieckiego. Komitety opiekuńcze obejmują swoją działalnością około 370 tysięcy ludzi.

 

24 marca – 4 kwietnia

Odbywa się pierwszy etap ewakuacji armii Andersa z ZSRS, w której wyjeżdża również około 11 tysięcy osób cywilnych, w tym 3 tysiące dzieci.

 

5 kwietnia

Pozostający w ZSRS obywatele polscy otrzymują zakaz podróżowania.

 

Kwiecień

Z Iranu wyjeżdżają pierwsze transporty polskich uchodźców do Indii. Spośród ponad 20 tysięcy polskich dzieci i kobiet pozostaje tam około 6 tysięcy, reszta płynie dalej.

 

Maj

Z Karaczi w Indiach (obecnie w Pakistanie) wyrusza pierwszy transport 540 dorosłych i 166 dzieci do miasta Leon w Meksyku.

 

931 sierpnia

Odbywa się druga ewakuacja oddziałów polskich z ZSRS, która obejmuje również ponad 25 tysięcy cywilów.

 

Sierpień–wrzesień

Zaczynają się pierwsze transporty polskich uchodźców do Afryki, do listopada 1942 roku dociera tam ponad 11 tysięcy osób.

 

27 września 1944

Z irańskiego Isfahanu do Nowej Zelandii wyrusza transport około 660 sierot i półsierot, którym towarzyszy ponad 100 osób personelu z kilkudziesięciorgiem własnych dzieci.

 

 

Historia armii Andersa to także pojedyncze historie tysięcy ludzi, którzy nie mogli zostać żołnierzami, ale armia była dla nich jedyną szansą na wydostanie się ze Związku Sowieckiego.

Od jesieni 1941 do wiosny 1942 roku ponad dwukrotnie wzrosła liczba polskich obywateli przebywających w południowych republikach ZSRS – w Uzbekistanie, Kazachstanie, Kirgizji, Turkmenii, Tadżykistanie, gdzie panował łagodniejszy klimat – bowiem do znajdujących się już tam wcześniej 60 tysięcy deportowanych w latach 1940–1941 dołączyło kilkadziesiąt tysięcy byłych zesłańców z północy oraz środkowej i wschodniej części ZSRS, zwolnionych na mocy tak zwanej amnestii. Południowe republiki nie były przygotowane na tak masowy napływ ludzi, brakowało pożywienia, a w tamtejszym klimacie panowała szeroko rozprzestrzeniająca się dyzenteria. Polscy zesłańcy nie tracili jednak nadziei na opuszczenie ZSRS i w oczekiwaniu na wyjazd, by zapewnić sobie środki do przeżycia, podejmowali różne prace, głównie w kołchozach.

Aldona Piaścińska, która w 1940 roku została deportowana do obwodu archangielskiego z rodzicami i sześciorgiem rodzeństwa (z których czwórka zmarła na zesłaniu), zapamiętała, że po ogłoszeniu „amnestii” „komendant obydwu posiołków oznajmił nam, że jesteśmy wolni i możemy przenieść się do Uzbekistanu. Możemy to zrobić tylko na własną rękę. Nikt nam w tym nie pomoże. Szanse na przeżycie następnych zim na Syberii były bardzo nikłe, bo zdobyć jakąkolwiek żywność było coraz trudniej. Więc ojciec jako jeden z pierwszych podjął decyzję o wyjeździe.

Śnieg zasypał już drogi, gdy załadowaliśmy na sanki resztkę naszego dobytku i dwoje najmłodszych dzieci. Ciągnęli je rodzice. Z kilkoma innymi rodzinami ruszyliśmy w nową wędrówkę. Było to 5 września 1941.

Znów nocowaliśmy na śniegu przy ogniskach albo w opuszczonych chatach. Szlak znaczyliśmy rzeczami wyrzucanymi z sanek. W pierwszym rzędzie wyrzuciliśmy książki. Kiedy rodzice zupełnie opadli z sił, wyrzuciliśmy nawet pół worka ziemniaków. Ogromnie zmęczeni doszliśmy do Wierchotojmy nad Dwiną. Na szczęście zdążyliśmy na ostatni przedzimowy rejs małego statku płynącego w górę rzeki – do Kotłasu. W Kotłasie czekaliśmy kilka dni na pociąg jadący na południe. Wreszcie ruszyliśmy pociągiem towarowym w dalszą drogę zubożeni o trochę rzeczy wymienionych na żywność.

Przesiadaliśmy się wielokrotnie. Czasami musieliśmy czekać po kilka dni na możliwość dalszej jazdy. Głodowaliśmy. W pobliżu Uralu umarła z wycieńczenia sześcioletnia siostra. Zanieśliśmy ją do kostnicy przy cmentarzu w mieście, którego nazwy nie pamiętam. Jakiś człowiek obiecał ojcu, że ją pochowa. My musieliśmy szybko wracać, bo kierownik pociągu zapowiedział, że nie będzie mógł na nas długo czekać.

Im bliżej byliśmy Uzbekistanu, tym więcej spotykaliśmy Polaków. Łączyliśmy się w duże grupy. Wszyscy byli w stanie skrajnego wyczerpania. Niektórzy umierali pod płotem w obcym mieście, wśród obcych ludzi. Widziałam ludzi siedzących pod ścianami budynków stacji kolejowych i niemających sił, aby podnieść się i wepchnąć do przepełnionego pociągu, którym inni jechali do Taszkentu – miasta chleba.

Razem z gromadami polskich dzieci próbowałam żebrać o jedzenie, narażając się na to, że pociąg odjedzie z moją rodziną. Ludzie nie mieli czym się z nami dzielić. Cały kraj głodował. […] Doprowadzeni głodem do rozpaczy ludzie stawali się niebezpieczni: kradli i grabili. Dlatego też coraz więcej drzwi zamykano przed nami.

W połowie grudnia, po ponad trzech miesiącach podróży dojechaliśmy do Taszkentu. Tam wydzielono nam trochę żywności i skierowano do pracy w uzbeckim kołchozie. Znowu musieliśmy przejść kilkadziesiąt kilometrów na piechotę. […]

W ostatnich dniach podróży mój braciszek osłabł tak bardzo, że rodzice musieli go nieść. W kilka dni po zamieszkaniu w kołchozie – zmarł. Desek na trumnę nie można było nigdzie dostać. Pochowano go po uzbecku: zawinięty w płachtę, po złożeniu w grobie, został przykryty gałęziami, kolczastymi krzewami i zasypany ziemią. Uzbecy nie pozwolili pochować go na swoim cmentarzu wśród muzułmanów, ale kobiety uzbeckie wzięły udział w pogrzebie i płakały tak, jakby żegnały swego krewnego. […]

Zostaliśmy przeniesieni do innego kołchozu, gdzie rodziców zatrudniono w świniarni. Uzbecy jako muzułmanie brzydzili się świniami. Przymuszono więc ich do tej hodowli, bo wojsko potrzebowało mięsa i tłuszczu. Byli więc bardzo zadowoleni, że znalazł się ktoś, kto chciał i umiał zająć się tuczeniem świń. Żadnej żywności nadal nie otrzymywaliśmy. Mama podkradała świniom otręby, buraki i maślankę. Gotowaliśmy także lebiodę i jakoś żyliśmy.

W marcu ojciec zgłosił się do polskiego wojska.

W kilka tygodni później znów zaczął się głód. Świnie zostały odstawione do rzeźni. Nowych prosiąt nie sprowadzono. Były całe tygodnie, kiedy jadłyśmy jedynie owoce morwy.

Mama podjęła desperacką decyzję. Oddała mnie i moją młodszą siostrę do polskiego sierocińca w Paj Ariku. Tam nie groziła już nam śmierć głodowa. […] Sądzę, że przyczyna naszego skromnego wyżywienia w sierocińcu tkwiła w rękach człowieka, który w Paj Ariku był z ramienia Konsulatu Polskiego pełnomocnikiem do spraw opieki nad sierocińcami i rodzinami polskich żołnierzy”.

Przy wojsku, wokół miejsc postoju, gromadziła się spontaniczne ludność cywilna, do punktów zbornych zgłaszały się masy skrajnie wynędzniałych kobiety i dzieci, a wśród nich – mnóstwo sierot. Zaczęto organizować dla nich szpitale, sierocińce, szkoły. Polskie wojsko czyniło nadludzkie wysiłki, aby wszystkim tym ludziom zapewnić opiekę lekarską, wyżywienie i dach nad głową. Nie było to łatwe, bowiem władze sowieckie zapewniały kwatery i racje żywnościowe tylko dla żołnierzy. Ci zaś dzielili się skromnymi racjami z ludnością cywilną. Jednocześnie intensywnie poszukiwano rodzin żołnierzy i osób zaginionych. Jesienią 1941 roku powstała ochotnicza Pomocnicza Służba Kobiet, w której uratowane od śmierci w łagrach i na zesłaniu kobiety pracowały wszędzie tam, gdzie mogły zastąpić mężczyzn: głównie w prowizorycznych szpitalach, sierocińcach, biurach, świetlicach, magazynach, kasynach, kuchniach, pralniach, szwalniach. Potem, w czasie pobytu na Środkowym Wschodzie, kobiety z PSK przechodziły intensywne szkolenia, szczególnie opieki nad rannymi, w transporcie i służbie łączności.

W obozach formowania armii Andersa organizowano także życie kulturalne: wydawano prasę (miedzy innymi w Buzułuku zaczęto wydawać gazetę „Orzeł Biały”, której sekretarzem redakcji została Zofia Hertz, późniejsza współzałożycielka Instytutu Literackiego w Paryżu, najbliższa współpracownica Jerzego Giedroycia), organizowano koncerty, odczyty i przedstawienia – początkowo amatorskie, a później z udziałem zawodowych aktorów. Występowali między innymi legendarna aktorka i artystka estrady lat 20. Hanka Ordonówna, słynny aktor i konferansjer Kazimierz Krukowski ps. Lopek, poeta, aktor i później autor słów do pieśni Czerwone maki na Monte Cassino Feliks Konarski ps. Ref-Ren.

Kiedy gen. Władysławowi Andersowi udało się uzyskać zgodę Sowietów na wyjście jego armii z ZSRS, oczywiste było dla wszystkich, że muszą zabrać ze sobą również osoby cywilne. Po przyjeździe do Iranu kierowano je do obozów, a chorych do szpitali. Brytyjczycy wysyłali ich później z przepełnionych obozów na terenie Iranu do różnych prowincji swego Imperium: do ośrodków w południowej i zachodniej Afryce, Indiach, Nowej Zelandii i Meksyku.

 

Afryka

Blisko 20 tysięcy ewakuowanych trafiło na Czarny Ląd. Największym polskim osiedlem w Afryce było Tengeru, położone u stóp góry Meru. Z Iranu do Afryki polskich uchodźców transportowano na statkach brytyjskich przez Zatokę Perską, Morze Arabskie i Ocean Indyjski. Pierwsze transporty dotarły do Afryki na przełomie sierpnia i września 1942 roku, do listopada 1942 w Afryce znalazło się ponad 11 tysięcy byłych zesłańców, z czego niemal połowę stanowiły dzieci do 14. roku życia. Z portów w Mombasie, Tanga i Dar-es-Salaam przewożono ich potem do obozów przejściowych w Makindi, Morogoro, Kigoma, Irynga, Manira. Mieli tam przez kilka tygodni odpocząć i poczekać, aż zostaną przygotowane dla nich osiedla, które stanowiły punkt docelowy.

Tak wspominała podróż, która odbywała się głównie koleją, jedna z ewakuowanych, Maria Wierzchowska: „Ranek nas przywitał powodzią słońca, które wdarło się do wagonu i rozgrzało przyjemnie nasze ciała. Zaszokował nas trochę widok gołych Murzynów stojących tuż przy torach i machających przyjaźnie rękami w naszym kierunku. Pociąg jechał teraz bardzo wolno. Dojrzałam żyrafy, stały w cieniu drzew, które swą koroną przypominały rozłożony parasol, a głowy żyraf sterczały ponad zielenią. Antylopy całymi stadami stały wpatrzone w pociąg, jakby nas witały. Moc strusi przebiegało między drzewami i stojącymi za nimi żyrafami”.

Obozy dla uchodźców rozlokowano w koloniach brytyjskich w Afryce Wschodniej i Południowej. W Afryce Wschodniej były to Uganda, Kenia i Tanganika, do największych skupisk polskiej ludności należały tam: Tengeru, Ifunda, Kidugala, Koja, Kondoa, Masindi i Rongai. W Afryce Południowej Polaków przyjęły Rodezja Północna (obecnie Zambia) i Rodezja Południowa (obecnie Zimbabwe), a także Związek Południowej Afryki (obecnie RPA), tam największe osiedla uchodźcze powstały w: Abercorn, Bwana Mkubwa, Fort Jameson, Livingstone, Marandellas, Oudtshoorn i Rusapel.

Część osiedli, w których zamieszkali byli zesłańcy, istniała już wcześniej w roli obozów jenieckich, w których przetrzymywano żołnierzy włoskich. Pozostałe budowano od podstaw, na terenach wyżej położonych, gdzie panował łagodniejszy klimat. Osiedla podlegały pod administrację brytyjską, natomiast działające wewnątrz nich instytucje znajdowały się w rękach Polaków.

Wśród mieszkańców osiedli zdecydowanie przeważały kobiety – zwykle matki z dziećmi, w niektórych miejscach znajdowały się także domy dziecka dla polskich sierot. Filomena Bykowska, która znalazła się w osiedlu w Ifundzie, pisała: „Otrzymywaliśmy wszystko potrzebne do życia, ale brak nam było konkretnego zajęcia. Zaczęto więc organizować działalność kulturalno-oświatową. Polacy nie potrafili żyć biernie, oczekując na powrót do Ojczyzny. Uruchomiono przedszkole, szkołę podstawową. Zorganizowano hafciarnię oraz podejmowano pracę w kuchni, w stołówkach i urządzano małe ogródki przydomowe. W Ifundzie, podobnie jak w innych osiedlach polskich, działały świetlice organizacji międzynarodowej YMCA, gdzie prowadzono działalność oświatową i charytatywną. Młodzież znajdowała zajęcie i zainteresowanie w działalności harcerskiej”. W osiedlach tworzono polskie przedszkola i szkoły, dla dorosłych organizowano kursy doszkalające, warsztaty rękodzieła, by mogli podjąć pracę.

Ojciec Marii Wierzchowskiej, z wykształcenia i zawodu rolnik, w obozie Koja „zaproponował komendantowi osiedla, że może zorganizować fermę w celu produkcji żywności dla osiedla. Uzyskał na to zgodę i praca poszła. Ferma znajdowała się bardzo blisko osiedla, nad jeziorem. Pracowali na niej Murzyni i trochę polskich uchodźców z naszego obozu. […] Ferma prowadzona przez ojca zaczęła wydawać plony. Mieszkańcy osiedla otrzymywali dużo jarzyn, a nawet kapustę, która w Afryce nie rośnie. Do jej produkcji ojciec wykorzystał wodę z jeziora, urządzając sztucznie nawadniane pole. Założył również hodowlę świń, które przypominały raczej dziki, a nie nasze polskie świnie. Były czarne i bardzo duże. Mięso smaczne, nietłuste od czasu do czasu urozmaicało nasze posiłki. Z ziemnych orzeszków zaczął wyrabiać chałwę. Nie była ona tak smaczna jak ta, którą zajadaliśmy się w Teheranie, ale dawała się jeść z przyjemnością. Z pracy powracał do domu późno. Często razem z Pawliko – Murzynem, który był jego prawą ręką. Siadali na ganeczku i jedząc banany, gawędzili. Trochę po murzyńsku, trochę po angielsku i trochę po polsku”.

Polscy uchodźcy napływali do Afryki (z Iranu i pośrednio z Indii) również w latach 1943–1944, pod koniec 1944 roku ich liczba osiągnęła apogeum i wynosiła 18 tysięcy osób. Eugeniusz Szwajkowski mieszkał w Afryce w latach 1943–1945: „Mnie, jak i innym tułaczom polskim na osiedlu Tengeru żyło się nieźle, poza tęsknotą za Ojczyzną, rodzinami i zakończeniem wojny”.

 

Indie

Do Indii, wówczas kolonii brytyjskiej, pierwsi polscy uchodźcy – prawie 200 osób – dotarli drogą lądową z północno-wschodniej części Iranu przez miasto Quetta i dalej do Bandry, położonej na przedmieściach Bombaju, w kwietniu 1942. W sumie w tym roku szlakiem lądowym przyjechało tam łącznie kilkaset osób – głównie osieroconych dzieci. Od sierpnia 1942 ewakuacja do Indii odbywała się już drogą morską, statki odpływały z portu położonego nad Zatoką Perską koło obozu w Ahwazie do Karaczi oraz Bombaju. Do Indii przypłynął tym szlakiem, jako dziecko, Jerzy Ostolski: „Zaraz po opuszczeniu portu otoczyła nas chmara hinduskich dzieci, które pokazywały sobie nas palcami, śmiały się i hałasowały. Stanowiliśmy dla nich nie lada widowisko. Dziesiątki białych dzieci w autobusach – czegoś takiego nigdy nie widziały. Dla mnie także był to niezwykły widok, tyle dzieci o ciemnej skórze naraz, dzieci o wielkich oczach i dużych ustach, dla których samo patrzenie na nas było doskonałą zabawą”.

Spośród ponad 20 tysięcy polskich dzieci i kobiet, które dotarły do Indii, osiadło tam około 6 tysięcy, pozostali popłynęli dalej. Obozy przejściowe znajdowały się w mieście portowym Karaczi (wówczas port indyjski, obecnie na terytorium Pakistanu) oraz w jego pobliżu (Malir, Cautry Club Camp, Haji Camp). Stamtąd uchodźcy jechali dalej – do Afryki.

Ci, którzy pozostali, byli kierowani do osiedli położonych w głębi lądu, które mogły pomieścić kilka tysięcy osób, w tym do dwóch głównych osiedli uchodźczych: Balachadi oraz Valivade.

Osiedle Valivade koło Kolhapur powstało w 1943 roku z myślą o stworzeniu w miarę normalnych warunków bytowych dla matek z dziećmi. Stanisław Jasiński tak opisuje okres mieszkania w Valivade: „Czas upływa nieubłaganie, leczymy rany, szczególnie te wewnętrzne, zaczynamy się śmiać, śpiewać, skakać i w ogóle łobuzować. A to dobry objaw, wraca chęć życia”. W Valivade zbudowano szereg domków jednorodzinnych, w których pod koniec 1943 roku mieszkało ponad 2,5 tysiąca osób. Wśród nich znalazła się również Maria Derecka: „Hindusi traktowali Polaków bardzo życzliwie. To szlachetni i piękni ludzie. Rozumieli nas i naszą niedolę, bo sami doświadczali wiele złego we własnym kraju. Nienawidzili Anglików jako kolonizatorów i czekali, kiedy zakończy się angielska okupacja”.

Drugie osiedle stałe, Balachadi koło Jamnagar, zostało zbudowane w połowie 1942 roku i mogło pomieścić kilkaset osób – dzieci i młodzieży w wieku od 2 do 15 lat. Trafiły tam między innymi dzieci z Bandry, polskiego sierocińca zorganizowanego w pierwszym okresie ewakuacji do Indii w willach na przedmieściach Bombaju. Jerzy Ostolski tak zapamiętał Balachadi: „Obóz składał się z trzech odrębnych części: z części położonej na wzgórzu, liczącej około dwunastu kamiennych baraków i dachach pokrytych czerwoną dachówką. Baraki te stanowiły część mieszkalną. U stóp wzgórza stał duży szary budynek o dziwnym kształcie, szkoła, a dalej znajdowała się trzecia grupa budynków, zamieszkałych przez służbę, część jednoznacznie dla nas zakazana. Powiedziano nam, że są to ludzie nietykalni. Nazwa ta wywarła na mnie silne wrażenie, ale dopiero o wiele później dowiedziałem się, co ona oznacza.

Nie mieliśmy praktycznie żadnych kontaktów z mieszkańcami indyjskiej wioski, gdyż oni okazywali nam obojętność, a osób zatrudnionych przy różnego rodzaju usługach prawie nie widywaliśmy. Baraki sprzątaliśmy sami, zaś pranie bielizny i sprzątanie na zewnątrz baraków odbywało się wówczas, gdy mieliśmy lekcje. Za każdym razem, gdy któryś z nas wybrał się na wycieczkę w stronę baraków personelu, był grzecznie, lecz zdecydowanie proszony o opuszczenie tego terenu. Jedyny wyjątek stanowił kucharz, pochodzący z Goa, który był katolikiem. On często przychodził do nas podczas posiłków dowiedzieć się, czy jego kuchnia nam odpowiada.

W jednym baraku mieszkało około dwudziestu osób. Każdy miał do swojej dyspozycji łóżko i żelazną skrzynkę, służącą jako przechowalnia osobistych rzeczy i szafka nocna. Najwięcej kłopotu sprawiały łóżka. Podobno były to łóżka dziedziczone po indyjskim wojsku. Na drewnianej ramie rozciągnięte były sznurki z sizalu, a na nich leżał bawełniany materac. Sznurki regularnie puszczały i łóżko stawało się hamakiem. Codziennie trzeba było naciągać sznurki, żeby przywrócić łóżku pozory horyzontalności.

W porze monsunowej dachy naszych baraków zaczynały niepokojąco przypominać sita, woda lała się dosłownie wszędzie. Wówczas otrzymywaliśmy pozwolenie na wprowadzenie ulepszeń, by ochronić się przed wodą, w związku z czym nasze wzorowo uporządkowane baraki i zasłane łóżka przeobrażały się w ekstrawaganckie miasto. Z kołder budowaliśmy domy. […] inni budowali mieszkania zbiorowe, z łóżek i kołder powstawały domy kilkupoziomowe, z sypialniami i salonami, ponieważ podczas monsunu wychodziliśmy z domu tylko na posiłki. Całe więc życie towarzyskie, rozmowy, gra w karty albo kule, koncentrowało się w pobudowanych przez nas konstrukcjach.

Po każdym okresie monsunowym cierpiałem na zaskakująco silne ataki malarii. Prawie wszystkie dzieci z obozu przechodziły tę chorobę, tyle tylko, że przy odpowiedniej dawce chininy wychodziły z niej już po pierwszym ataku, ja zaś miałem dwa albo trzy ataki z rzędu. […]

Dni zaczynały się wcześnie rano. O 7.00 pobudka – to Franek budził nas grą na trąbce. Następnie uczestniczyliśmy w porannej mszy świętej, potem oddawało się cześć sztandarowi, jedliśmy śniadanie i o 8.30 wszyscy udawali się do klas. Lekcje kończyły się o 13.00, potem był obiad, po obiedzie sjesta, którą trudno było znieść, gdyż wczesnym popołudniem panował upał nie do wytrzymania. Po sjeście następował czas nie do końca określony, trochę pracy i dużo wolnego. Szliśmy na plażę albo na spacer na wsi. Kolację podawano o 18.30, w dzień powszedni światło gasiło się o 20.30, a w niedzielę o 21.00. Niedziela była jedynym dniem naprawdę wolnym, jedynym obowiązek stanowiły msza święta i posiłki, zaś resztę dnia mieliśmy do własnej dyspozycji. Dwiema bardzo ważnymi w naszym życiu rozrywkami były morze i wieś. […]

Kiedy dojechały do nas dzieci z Bombaju, stworzyliśmy grupę liczącą między sto dwadzieścia a sto pięćdziesiąt dziewcząt i chłopców. Dziewczęta mieszkały po jednej stronie obozu, a chłopcy po drugiej. Powstały klasy koedukacyjne i był to jedyny przypadek, w którym koedukacja okazała się obowiązująca, co nie przeszkadzało nam w tym, by w czasie przerw ponownie rozbijać się na klany chłopców i klany dziewcząt. W młodszych klasach wszystkie przedmioty wykładała jedna i ta sama nauczycielka, zaś w starszych klasach obowiązywał podział na specjalizacje: tak więc ojciec jezuita uczył historii, geografii i religii, ciocia Wanda wykładała matematykę, fizykę i chemię, a czescy ojcowie zajmowali się angielskim i wychowaniem fizycznym. […]

Wiedziałem, że będąc pierwszym uczniem w klasie sprawiam przyjemność pani, którą w duchu nazywałem ciocią Wandą. […] Od czasu do czasu zapraszała mnie na herbatę do siebie do pokoju, żeby przy okazji porozmawiać ze mną o moim zdrowiu i postępach w nauce. Ciocia Wanda była powodem mojego wielkiego rozczarowania w czasie pobytu w obozie… gdyby o tym wiedziała, gdyby zechciała, mogłaby zmienić całe moje życie. Podziwiałem ją i kochałem bardzo, a kochałbym jeszcze bardziej, gdyby zechciała uznać mnie… nawet nie za syna, aż tyle nie wymagałem, lecz za siostrzeńca. Dzięki temu mógłbym się do kogoś naprawdę przywiązać, miałbym w życiu jakiś punkt zaczepienia”.

 

Meksyk

Z Indii polscy uchodźcy wyjechali między innymi do Meksyku. Transporty wiodły szlakiem morskim z Karaczi przez port w Bombaju, gdzie miała miejsce przesiadka na transportowiec amerykański, potem przez Melbourne w Australii, Wellington w Nowej Zelandii do portu San Pedro w Stanach Zjednoczonych, a stamtąd już drogą lądową do Meksyku.

Pierwszy transport do Meksyku liczył 540 dorosłych oraz 166 dzieci. Wyruszyli oni z Karaczi w maju i dotarli do miasta Leon na początku lipca 1943 roku. W docelowym miejscu podróży, hacjendzie Santa Rosa, zostali zakwaterowani dopiero pod koniec sierpnia, ponieważ nie były jeszcze przygotowane dla nich budynki do zamieszkania. Drugi transport do Meksyku został zorganizowany wczesną jesienią 1943, znalazło się w nim 318 dorosłych oraz 408 dzieci, głównie sierot. W obu transportach wśród dorosłych znajdowały się głównie kobiety.

Józefa Nowak-Leszczyńska również znalazła się w hacjendzie w Santa Rosa: „Było tam już ponad 1500 Polaków. Na prośbę generała Sikorskiego Meksyk przyjął polskich uchodźców. W obozie ludzie trochę odzyskali siły i już nie dokuczał głód. Pracowałam w obozowej kuchni 10 godzin dziennie za 25 centów USA, w późniejszym czasie pracowałam w policji obozowej za 40 centów. Pracując w policji obozowej, zapoznałam Polaka, który przyjechał z Kanady na wizytę do tegoż obozu. Wyszłam za mąż i przyjechałam do Kanady w 1947 roku”.

Osiedle polskie w Santa Rosa znajdowało się na terenie hacjendy o tej samej nazwie, wydzierżawionej specjalnie dla polskich uchodźców. Został tam uruchomiony szpital, a także nowo wybudowany teatr, działała ogólna kuchnia oraz wspólna stołówka, w połowie 1945 roku otwarto sierociniec. Po przybyciu pierwszego transportu natychmiast zorganizowano dla dzieci i młodzieży szkołę podstawową i kursy gimnazjalne, nauczycieli wsparły kadry przysłane z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.

Poza hacjendą Polacy nie mogli pracować, bowiem nie pozwalały na to meksykańskie władze, bojąc się konkurencji na lokalnym rynku pracy. Mieszkańcy pracowali zatem w administracji osiedla, szkolnictwie, służbie zdrowia oraz utworzonych na potrzeby Santa Rosa warsztatach produkujących odzież czy rękodzieło. Pomagało to obniżyć koszty utrzymania osiedla, a także dawało dorosłym zajęcie zapełniające czas.

 

Nowa Zelandia

W 1943 roku amerykański okręt wiozący polskich uchodźców do Meksyku zawitał po drodze do nowozelandzkiego portu Wellington i wówczas zrodziła się idea przyjęcia polskich sierot w Nowej Zelandii. Pomysłodawczynią osiedlenia tam głównie polskich dzieci była delegatka PCK i zarazem żona polskiego konsula w Wellington hrabina Maria Wodzicka.

Udało się to dopiero jesienią 1944 roku, przewieziono wówczas z irańskiego Isfahanu do Nowej Zelandii około 660 sierot i półsierot, którym towarzyszyło ponad 100 osób personelu z kilkudziesięciorgiem własnych dzieci. Wyjechali oni z Iranu 27 września 1944 przez obóz przejściowy w Ahwazie, a dalej brytyjskim statkiem do Bombaju, gdzie nastąpiła przesiadka na amerykański transportowiec, i 1 listopada 1944 dotarli do Wellington.

Podróż i przywitanie polskiej grupy przez Nowozelandczyków opisała opiekunka dzieci, Monika Alexandrowicz: „Załadowaliśmy się na niewielki statek, który zupełnie nie był przystosowany do transportu tak dużej ilości pasażerów. Na statku nie było kabin ani jakichkolwiek pomieszczeń sypialnych. […] Przez Ahwaz dotarliśmy do Bombaju, gdzie przesiedliśmy się na amerykański statek S/S Gen. Randall, który wiózł amerykańskich i nowozelandzkich żołnierzy, powracających z wojny. Amerykanie w dużej liczbie byli polskiego pochodzenia, co nam było bardzo miłe. […] Płynęliśmy przez wody gęsto zaminowane, a także kryjące w sobie niemieckie łodzie podwodne. Nie było na naszym statku przyrządów służących do wykrywania tych łodzi. Skutkiem tego, aby uniknąć katastrofy, statek musiał zmieniać kierunek […], płynęliśmy nieustannie serpentyną o długich i gęstych pętlach, co oczywiście ogromnie przedłużało czas podróży, nie mówiąc już o tym, że była to sytuacja, jakby się żyło na wulkanie, który lada chwila grozi wybuchem. […]

Przybiliśmy do gościnnych brzegów Nowej Zelandii. […] Byliśmy witani nie tylko życzliwie i radośnie, jak mili goście, ale zostaliśmy przyjęci po prostu z miłością, jak odnaleziona po latach rodzina. […] Przenieśliśmy się z pokładu na ląd wprost w ramiona witających nas ludzi. Wśród nich były całe szkoły i organizacje społeczne ze sztandarami, tłum ludzi wiwatujących na cześć Polski. Opuszczający statek żołnierze nieśli małe dzieci na rękach. Zewsząd sypały się kwiaty”.

Ze stolicy Nowej Zelandii dzieci wraz z opiekunami zostały przewiezione do osiedla w Pahiatua, zwanego też Obozem Polskich Dzieci, które powstało w miejscu zbudowanego chwilę wcześniej obozu internowania dla obywateli niemieckich, japońskich i włoskich. Prawie 90 procent mieszkańców osiedla stanowiły dzieci.

Obóz dostosowano do potrzeb polskich uchodźców: z prefabrykatów wybudowano budynki szkolne, domki dla rodzin i personelu. Większość jednak zamieszkała w barakach przeznaczonych wcześniej dla internowanych. W osiedlu powstało przedszkole, dwie szkoły powszechne oraz szkoła średnia. Zorganizowano również harcerstwo, które poza funkcją wychowawczą zastępowało dzieciom rodziny utracone w ZSRS.

 

Po zakończeniu wojny większość „cywilnych” andersowców wyjechała z Afryki do Wielkiej Brytanii (ponad 11 tysięcy), mniejsze grupy osiedliły się w Australii (ponad tysiąc) oraz Kanadzie i Francji (po kilkaset osób). Do Polski repatriowało się 3,5 tysiąca osób. Z Indii wróciło do Polski około 500 osób, z Meksyku i Nowej Zelandii – po kilkadziesiąt.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Powrót do spisu treści

 

08. 1945–1947 Koniec szlaku armii Andersa

 

KALENDARIUM

 

1945

22 stycznia

Brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin naciska na rozwiązanie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Miesiąc później składa oświadczenie w Izbie Gmin, że rząd brytyjski czuje się w obowiązku rozwiązania kwestii rozmieszczenia żołnierzy po ewentualnej demobilizacji.

 

24 lutego

Komunistyczny rząd w Polsce zabrania uznawania jednostek Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie za Wojsko Polskie.

 

11 marca

W Londynie powstaje Gabinetowy Komitet dla Spraw Polskich Sił Zbrojnych pod przewodnictwem ministra skarbu Hugh Daltona. Kilka dni później minister Ernest Bevin zapowiada zwolnienie ze służby tych żołnierzy PSZ na Zachodzie, którzy nie chcą wrócić do Polski.

 

21 maja

Minister Ernest Bevin, gen. Władysław Anders i szefa sztabu Naczelnego Wodza gen. Stanisław Kopański ogłaszają powstanie specjalnego korpusu brytyjskiej armii pod nazwą Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, którego zadaniem jest przygotowanie polskich żołnierzy do życia cywilnego.

 

Sierpień

Do Wielkiej Brytanii, drogą morską przez Neapol i kolejową przez Niemcy i Francję, przybywają oddziały 2 Korpusu Polskiego. Pod koniec roku w 265 obozach wojskowych rozlokowanych zostaje około 120 tysięcy żołnierzy.

 

11 września

Początek rekrutacji do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia.

 

26 września

W Polsce Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wydaje dekret, którym pozbawia obywatelstwa polskiego 76 oficerów PSZ na Zachodzie, wśród nich gen. Władysława Andersa.

 

 

 

Polacy po zwycięskich bitwach podczas kampanii włoskiej sądzili, że odegrają jeszcze znaczącą rolę na frontach europejskich. Jednak losy naszego kontynentu, zmęczonego wieloletnią wojną, potoczyły się inaczej. 9 maja 1945 ogłoszono pokój. Nowe granice Polski, okrojone o wschodnie ziemie, z których pochodziła znaczna część żołnierzy Andersa, zostały przypieczętowane przez przywódców koalicji antyhitlerowskiej. W Polsce powstał 28 czerwca 1945 Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, kontrolowany przez Moskwę, który nie krył wrogiego nastawienia wobec gen. Władysława Andersa. A już następnego dnia nowy rząd został uznany przez Francję, potem Wielką Brytanię i USA. Brytyjczycy tolerowali rząd emigracyjny RP z premierem Tomaszem Arciszewskim, jednak zupełnie przestali się z nim liczyć.

Po zakończeniu działań wojennych tysiące żołnierzy 2 Korpusu Polskiego oczekiwały na dalsze dyspozycje. Brytyjczycy zastanawiali się nad różnymi koncepcjami, między innymi myślano o przeniesieniu Polaków do Niemiec i przydzielenia im tam strefy okupacyjnej, jednakże pomysł ten ostatecznie upadł. W tym czasie do Włoch przyjechała Polska Misja Wojskowa, która miała za zadanie nakłonić andersowców do powrotu do kraju. Jednak ci ostatni, mając za sobą bolesne doświadczenia z Rosji i czekając na swoich bliskich, którzy zostali w Indiach czy Afryce, nie decydowali się w większości na powrót. Do Polski postanowiło pojechać zaledwie 14 tysięcy osób, głównie Pomorzanie i Ślązacy. Skierowano ich do obozów repatriacyjnych w Cervinarai Polisi koło Neapolu, pozostających pod opieką Brytyjczyków. Transporty do Polski odbywały się drogą kolejową przez Mediolan, Brenner, Pilzno, Pragę do Zebrzydowic lub morską z Neapolu do Gdańska. W Polsce, wbrew obietnicom Misji Wojskowej, nie czekało ich dobre przyjęcie, a gen. Andersa okrzyknięto wrogiem ludowej Polski.

W związku z cofnięciem przez aliantów poparcia dla rządu RP w Londynie oraz uznania przez nich nowego rządu w Warszawie, istnienie 2 Korpusu stanęło pod znakiem zapytania. Początkowo gen. Władysław Anders podtrzymywał w żołnierzach nadzieję na dalszą walkę o wolną Polskę, 6 lipca 1945 zwrócił się do swoich podkomendnych w buntowniczym rozkazie:

„Możni tego świata przechodzą do porządku nad naszą konstytucją, nad naszymi prawowitymi władzami i […] godzą się na fakty dokonane, stworzone w stosunku do Polski i Polaków przez obcą przemoc.

Żołnierze! Zostaliśmy w tej ciężkiej chwili jedyną cząstką narodu polskiego, która ma możność i obowiązek głośnego wyrażenia swej woli i […] trzeba, abyśmy słowem i czynem dziś stwierdzili, że jesteśmy wierni naszej przysiędze żołnierskiej […], wierni testamentowi naszych poległych towarzyszy broni, którzy bili się i umierali w imię Polski niepodległej”.

Od połowy 1945 roku 2 Korpus Polski stale zwiększał liczebność, bowiem zgłaszali się do niego polscy żołnierze wyzwoleni z niemieckich obozów jenieckich, w tym członkowie Armii Krajowej, którzy walczyli w powstaniu warszawskim. 17 lipca Brytyjczycy wydali zakaz dalszego przyjmowania ochotników do armii, jednak dowództwo polskie się temu nie podporządkowało. W początkach sierpnia 1945 roku 2 Korpus liczył już około 113 tysięcy osób, w tym około 10 tysięcy kobiet.

Wśród żołnierzy Andersa, którzy nadal stacjonowali we Włoszech, narastało rozgoryczenie nowym kształtem Polski i układem sił w Europie. Dla Brytyjczyków tysiące andersowców stały się obciążeniem – nie było możliwości odesłania ich do Polski, a na wyspach trwała właśnie demobilizacja oddziałów brytyjskich. Postanowiono tymczasowo pozostawić 2 Korpus Polski we Włoszech. Sztab główny Korpusu znajdował się wówczas w Casarano koło Lecce i był największym wojskowym kontyngentem alianckim. Polscy żołnierze mieli zapewnione wyżywienie i zakwaterowanie, jednak wisiała nad nimi niepewność co do przyszłości. Dowództwo Korpusu, chcąc zapewnić żołnierzom zajęcie i podnieść morale, organizowało naukę przerwaną z powodu wojny, kursy pozwalające na zdobycie zawodu, a ponad 1200 żołnierzy wysłano na studia na uczelniach włoskich i w Wielkiej Brytanii.

W styczniu 1946 roku brytyjskie dowództwo wezwało gen. Władysława Andersa do Londynu na rozmowy, podczas których premier Clement Attlee oświadczył: „Demobilizacja PSZ została postanowiona. Rząd Jego Królewskiej Mości doszedł do porozumienia z rządem warszawskim odnośnie do dobrego traktowania żołnierzy powracających do Polski i będzie jak najbardziej popierał ich powrót jako najlepsze rozwiązanie”. Polaków zapewniono, że ci, którzy nie zdecydują się na powrót do kraju, będą mogli zostać w Wielkiej Brytanii.

W marcu 1946 roku w Londynie powstał Gabinetowy Komitet dla Spraw Polskich Sił Zbrojnych pod przewodnictwem ministra skarbu Hugh Daltona. Żołnierze 2 Korpusu Polskiego mieli trafić na wyspy. Ostatecznie na konferencji 21 maja 1946 brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin, gen. Władysław Anders i szef sztabu Naczelnego Wodza gen. Stanisław Kopański ogłosili powstanie w Wielkiej Brytanii specjalnego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, pod brytyjskim dowództwem, z gen. Stanisławem Kopańskim na czele (nominacja ta była na rękę Brytyjczykom, którzy nie chcieli na tym stanowisku buntowniczo nastawionego gen. Andersa).

Pięć dni później gen. Anders powiadomił żołnierzy o demobilizacji 2 Korpusu i wyjeździe z Włoch. W Wielkiej Brytanii zagwarantowano im przez dwa lata bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie, by przygotować ich do życia cywilnego. Między czerwcem a październikiem 1946 roku 2 Korpus Polski został przewieziony do Wielkiej Brytanii.

Tę drogę przebył również Józef Kołtan, żołnierz 5 Kresowej Dywizji Piechoty: „Z Ceseny, latem 1946 roku, przemieściliśmy się do Neapolu i stąd okrętami popłynęliśmy do Anglii, gdzie mieliśmy być zdemobilizowani […]. Po dwóch miesiącach pobytu w Anglii, zapisałem się na wyjazd do Polski. Dowódca szwadronu, który lubił mnie, powiedział do mnie: ‘Józef, jedź, ale za Bug po rodzinę nie jedź. Jak pojedziesz tam, to cię znów na Sybir wywiozą. Raz udało się was uratować, ale drugi raz to lepiej nie ryzykować’ […]. No, ale jakże miałem nie wracać do Polski. Zostawiłem tam przecież żonę i syna […].

Pojechałem z kolegami do konsula polskiego w Londynie. Przyjęto nas grzecznie i zapisano na wyjazd do Polski. Po dwóch tygodniach wyjechaliśmy do obozu przejściowego w Glasgow w Szkocji. Przed powrotem otrzymaliśmy od Anglików odprawę demobilizacyjną: 25 funtów w gotówce i 30 czekiem do wymiany w Polsce. Każdy dostał też cywilny garnitur, koszulę, krawat, kapelusz, no i zabrał swoje wojskowe ubranie i płaszcz. Do tego dostaliśmy po dwie pary butów i trzy pary nowych skarpetek”.

Losy powracających do kraju andersowców nie miały spokojnego zakończenia. Komunistyczny rząd traktował jako podejrzanego każdego, kto wracał z zagranicy. „Weryfikowano” i „prześwietlano” ich, wymuszano podpisywanie deklaracji lojalności, a w razie odmowy – mogli być aresztowani i uwięzieni, wysłani do sowieckich obozów. Tak właśnie potoczyły się losy Witolda Pileckiego, żołnierza Armii Krajowej, wielkiego patrioty, który w maju 1947 roku został oskarżony o zdradę i rozstrzelany.

W najgorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy postanowili wrócić w swoje rodzinne strony, teraz znajdujące się już za wschodnią granicą Polski. Ponad trzystu żołnierzy z 2 Korpusu Polskiego znalazło się w obozie dla Wyzwolonych Jeńców Wojennych i Internowanych Obywateli w Grodnie, kilkuset w podobnym obozie w Wilnie. Na początku kwietnia 1951 roku na terenach dzisiejszej Litwy i Białorusi rozpoczęły się masowe aresztowania byłych członków armii Andersa wraz z rodzinami. Skonfiskowano im mienie, zabrano wszystkie odznaczenia i wywieziono ich do obwodu irkuckiego, co dla niektórych oznaczało drugą już wywózkę na Wschód, z którego prawie dekadę wcześniej wyszli z armią Andersa. Łącznie zesłano ponad 4 tysiące osób, a pozwolono im wrócić dopiero w 1956 roku.

Dla żołnierzy, którzy zdecydowali się na pozostanie w Wielkiej Brytanii, wyznaczono kwatery głównie w byłych obozach wojskowych, a dwuletnia służba w Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczenia obejmowała między innymi kursy zawodowe i językowe. Żołnierze mogli potem wrócić do Polski lub wyemigrować do innych krajów, mogli również zostać w Wielkiej Brytanii i podjąć tam pracę zawodową.

Do Wielkiej Brytanii razem z wojskiem przyjechał również wyjątkowy żołnierz – niedźwiedź Wojtek. Do armii Andersa trafił jeszcze w Iranie, Polacy kupili go od pastuszka napotkanego w górach. Wojtek był ulubioną „maskotką” na stanie 22 kompanii transportowej. Gdy 2 Korpus miał przemieścić się do Włoch, postanowiono zabrać również Wojtka, a żeby obejść przepisy zabraniające wprowadzania zwierząt na pokład, otrzymał własną książeczkę wojskową i stał się pełnoprawnym żołnierzem. Podczas bitwy o Monte Cassino niedźwiedź Wojtek pomagał żołnierzom nosić skrzynie z amunicją, a po wygranej bitwie rysunek niedźwiedzia trzymającego w łapach pocisk stał się oficjalnym znakiem oddziału, w którym służył kapral Wojtek. Po wojnie opiekunowie Wojtka podjęli decyzję o przekazaniu go do ogrodu zoologicznego w Edynburgu, gdzie odwiedzali go przez wiele lat.

Ostatecznie likwidacja Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia nastąpiła jesienią 1949. Około połowa żołnierzy postanowiła zostać w Wielkiej Brytanii. Musieli sami o siebie zadbać, bowiem nie zapewniano im automatycznie brytyjskiego obywatelstwa, nie gwarantowano zatrudnienia ani miejsca do zamieszkania. Wielu z nich nie potrafiło sobie poradzić w nowym świecie i nie znalazło odpowiedniej pracy, imali się dorywczych zajęć, na emigracji żyli często w biedzie i zapomnieniu.

Druga połowa likwidowanego Korpusu postanowiła wyemigrować z Wielkiej Brytanii, ale nie do ludowej Polski. Wybrali oni głównie Australię i Kanadę jako ogromne kraje z małym zaludnieniem, poszukujące rąk do pracy, dynamicznie się rozwijające. A co najważniejsze – były to państwa demokratyczne. Emigracja Polaków do Australii odbywała się na mocy porozumienia, które rząd australijski zawarł z Międzynarodową Organizacją Uchodźców w Londynie w 1947 roku. W ciągu niecałych 10 lat na jego podstawie do Australii pojechało 60 tysięcy Polaków. Z kolei do Kanady trafiło w sumie około 50 tysięcy, z czego znaczącą grupę stanowili byli żołnierze Korpusu. Niektórzy Polacy emigrowali z Wielkiej Brytanii również do Ameryki Południowej, pozostali rozproszyli się właściwie po całym świecie.

Sam gen. Anders pozostał w Wielkiej Brytanii i zamieszkał w Londynie. Doskonale orientował się w sytuacji politycznej nowej Polski, która pozbawiła obywatelstwa polskiego jego i 75 generałów i wyższych oficerów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. 26 września 1946 Rada Ministrów przyjęła uchwałę, w której napisano: „Generał Władysław Anders, przebywając za granicą, działał na szkodę państwa polskiego, a w szczególności: 1. po utworzeniu legalnych władz Rzeczypospolitej nie podporządkował się naczelnemu dowództwu wojska polskiego, 2. po zakończeniu działań wojennych nie powrócił do kraju i czynił wszystko, by uniemożliwić powrót podległym mu żołnierzom, rozwijając zarazem działalność godzącą w najżywotniejsze interesy państwa polskiego, zagrażającą jego bezpieczeństwu i całości granic, 3. był jednym ze współtwórców i organizatorów Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, nakłaniając podległych mu żołnierzy do przyjęcia służby w obcej formacji wojskowej, 4. organizował i popierał walkę ośrodków terrorystyczno-dywersyjnych w kraju przeciwko interesom narodu polskiego i demokratycznej władzy Rzeczypospolitej”.

Po uroczystej defiladzie w Londynie w lipcu 1947 roku sztandary wszystkich jednostek polskich walczących na Zachodzie, w tym 2 Korpusu, zawieszono w Sali Sztandarów w Muzeum im. Generała Sikorskiego w Londynie.

Tysiące żołnierzy armii Andersa poległy na szlaku bojowym i pozostały już na zawsze na cmentarzach w miejscach największych bitew: Monte Cassino, Bolonii, Loreto. Na polskim Cmentarzu Wojskowym pod Monte Cassino w 1970 roku spoczął również, zgodnie z jego życzeniem, gen. Władysław Anders. Co roku odbywają się tam uroczystości upamiętniające żołnierzy 2 Korpusu Polskiego, którzy dopiero w demokratycznej Polsce doczekali się zasłużonego szacunku.

 

 

Powrót do spisu treści

 

 

 

 

Źródła wykorzystane w tekście:

 

1.      M. Alexandrowicz, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/530.

2.      W. Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, Warszawa 2008.

3.      S. Babiński, Kazimierz Sosnkowski. Myśl – praca – walka. Przyczynki do monografii oraz uzupełnienia do materiałów historycznych Kazimierza Sosnkowskiego, Londyn 1988.

4.      Z. Bohusz-Szyszko, Czerwony Sfinks, Londyn 1993.

5.      F. Bykowska, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/2195

6.      S. Chmielewski, Wspomnienia kapelana 1939–1948, Suwałki 1992.

7.      J. Ciemnołoński, W 2 Korpusie to było, czyli coś w rodzaju reportażu, Kraków–Wrocław 1983.

8.      J. Czapski, Na nieludzkiej ziemi, Warszawa 1990.

9.      T.M. Czerkawski, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 1991.

10.  N. Davies, Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty, tłum. I. i A. Zych, Warszawa 2015.

11.   M. Derecka, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/3317.

12.   E. Herzbaum, Między światami. Dziennik andersowca 1939–1945, Warszawa 2016.

13.  S. Jasiński, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/154.

14.  S. Jurkiewicz, relacja zarejestrowana przez pracowników Muzeum Wojska w Białymstoku, udostępniona na ekspozycji stałej pt. Przeciw dwóm wrogom.

15.  S. Kalbarczyk, Armia Andersa w ZSRS 1941–1942. Niespełnione braterstwo broni z Armią Czerwoną, Warszawa 2020.

16.  J. Kołtan, Z tajgi archangielskiej do tajgi irkuckiej przez Monte Cassino, [w: ] Monte Cassino. Ankona. Bolonia 19442004. Żołnierze 2 Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech, red. W. Żdanowicz, Katowice–Warszawa 2004.

17.  2 Korpus Polski, https://warhist.pl/polska/2-korpus-polski/; dostęp: 12.10.2021.

18.  J. Kowalczuk, Wspomnienia, rękopis w zbiorach Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/1310.

19.  A. Kumoter, Mój los – 575 dni na zesłaniu na Syberii i 7 lat w obozie Tengeru w Afryce, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/1098.

20.  J. Łopuszański, Przymierze z Andersem, „Karta” 35, 2002.

21.  F. Machalski, Z ziemi perskiej do Polski. Wybór tekstów, Kraków 2016.

22.  A. Mrowiec, Przez Monte Cassino do Polski, Katowice 1959.

23.   J. Ostolski, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/2879.

24.   A. Piaścińska, Moja wojenna tułaczka, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/1625

25.   Polacy w Iranie 1942–1945, t. 1, oprac. A.K. Kunert, Warszawa 2002.

26.  K. Rutkowska, Wspomnienia z 316 Kompanii Transportowej, [w:] B. Sanejko-Kwaśnicka, Zapomniane dziewczęta, Lublin 1995.

27.  E. Szwajkowski, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/441a.

28.  A. Topolski, Bez dachu. Moje wojenne przeżycia na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, Poznań 2012.

29.  M. Wańkowicz, Bitwa o Monte Cassino, t. III, Rzym 1947.

30.   K. Wasilewski, Na ludzkiej ziemi Persów, „Tygodnik Przegląd”, https://www.tygodnikprzeglad.pl/ludzkiej-ziemi-persow/; dostęp: 20.10.2021.

31.   M. Wierzchowska, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/1681.

32.  S. Żurakowski, Ot bajki… nie bajki, Londyn 1995.

Powrót do spisu treści