Spis treści
01. 1942–1945 Szlak
bojowy armii Andersa – mapa ogólnogeograficzna
03.
1941–1942 Formowanie armii Andersa
04.
1942 Ewakuacja armii Andersa z ZSRS
05.
1943 Bliski Wschód – formowanie 2 Korpusu Polskiego
06. 1944–1945
Kampania włoska armii Andersa
07.
1942–1945 CYWILE W ARMII ANDERSA
08.
1945–1947 Koniec szlaku armii Andersa.
Źródła
wykorzystane w tekście:
Armia Andersa była formacją wojskową, która dała szansę dziesiątkom tysięcy ludzi – obywatelom II Rzeczpospolitej, którzy znaleźli się w sowieckim Gułagu – na wydostanie się z ZSRS. Opuścili oni tę „nieludzką ziemię” już jako wolni ludzie: oficerowie i szeregowi żołnierze polskiego wojska, zabrali również ze sobą cywilów: kobiety, starców, osierocone dzieci. Bez wątpienia wyprowadzenie armii Andersa ze Związku Sowieckiego dla Polski było jednym z ważniejszych wydarzeń w czasie II wojny światowej. Szlak bojowy armii miał być dla Polaków drogą do wolnej ojczyzny.
Polskie Siły Zbrojne w ZSRS, bo tak brzmiała pierwsza oficjalna nazwa armii dowodzonej przez gen. Władysława Andersa, powstały w 1941 roku, po napaści hitlerowskich Niemiec na Związek Sowiecki – gdy ten ostatni szukał sojuszników do walki w „wielkiej wojnie ojczyźnianej”. Jak podkreśla prof. Norman Davies w książce Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty: „stosowanie którejś z innych wersji [nazwy] byłoby niezwykle skomplikowane. Wojsko, nad którym Anders objął dowództwo w sierpniu 1941 roku, nazywało się oficjalnie Polskimi Siłami Zbrojnymi w ZSRS. Po ewakuacji do Persji przemianowano je na Polskie Siły Zbrojne na Bliskim Wschodzie (spotyka się również nazwę PSZ na Wschodzie). Jednak w marcu 1943 roku Armię podzielono na dwie części: 2 Korpus Polski, który został włączony do 8 Armii, oraz 3 Korpus Polski, który miał pozostać na Bliskim Wschodzie”.
Termin „armia Andersa” obejmuje nie tylko szlak bojowy wojska z jego porażkami i zwycięstwami, ale też osobiste ścieżki wszystkich żołnierzy i cywili im towarzyszących – Polaków, Białorusinów, Ukraińców, Żydów – którzy dzięki tworzeniu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS mogli opuścić więzienia, obozy jenieckie, łagry i zesłanie, by przez południowe republiki sowieckie: Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan, Tadżykistan wydostać się do Iranu (dawniej – Persji). Tam ich drogi zaczęły się rozchodzić. Część wraz z 2 Korpusem Polskim przeszła szlak bojowy z krwawą, ale zwycięską bitwą pod włoskim Monte Cassino. Niektórzy zostali w Iranie, Palestynie, Egipcie, trafiali do obozów dla uchodźców w Indiach, Afryce. Po zakończeniu II wojny światowej rozjechali się do Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii. Powojenna, już komunistyczna, Polska nie sprzyjała powrotom andersowców i wielu z nich, chcąc uniknąć represji politycznych, rozproszyło się później po całym świecie.
KALENDARIUM
1939
23
sierpnia
W Moskwie zostaje podpisany przez ministrów
spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa i ZSRS Wiaczesława
Mołotowa niemiecko-sowiecki układ o nieagresji, zwany paktem
Ribbentrop–Mołotow.
1
września
Po agresji Niemiec na Polskę wybucha II
wojna światowa.
17
września
Wojska sowieckie zajmują wschodnie ziemie
II Rzeczpospolitej.
1940–1941
Sowieci przeprowadzają
przymusowe deportacje na Wschód polskich obywateli. W czterech głównych falach
z terenów tzw. Białorusi Zachodniej i Ukrainy Zachodniej (dawne tereny II
Rzeczpospolitej) wywożą co najmniej 320 tysięcy obywateli polskich.
1941
22
czerwca
Wojska niemieckie uderzają na ZSRS, co dla
Rosjan jest początkiem tzw. wielkiej wojny ojczyźnianej.
30
lipca
W Londynie premier rządu RP na uchodźstwie gen. Władysław Sikorski i ambasador ZSRS w Wielkiej Brytanii Iwan Majski podpisują polsko-sowieckie porozumienie, zwane układem Sikorski–Majski, który zakłada utworzenie na terytorium ZSRS armii polskiej.
4 sierpnia
Z więzienia na Łubiance w Moskwie
zostaje zwolniony gen. Władysław Anders, przewidziany przez polskiego
Naczelnego Wodza na stanowisko dowódcy Armii Polskiej w ZSRS.
10
sierpnia
Naczelny
Wódz gen. Władysław Sikorski nominuje gen. Władysława Andersa na dowódcę Armii
Polskiej w ZSRS.
12
sierpnia
Prezydium Rady Najwyższej ZSRS
ogłasza dekret o tzw. amnestii dla obywateli polskich pozbawionych wolności na
terytorium ZSRS.
By zrozumieć, czym
była armia Andersa i skąd werbowali się do niej żołnierze, trzeba cofnąć się do
początków II wojny światowej. Po agresji Niemiec 1 września i zajęciu
wschodnich ziem II Rzeczpospolitej przez ZSRS 17 września 1939, praktycznie
natychmiast zaczęły się represje wobec polskich obywateli. Na terenach zajętych
przez Sowietów (wschodnie województwa II RP: wileńskie, nowogródzkie,
białostockie, poleskie, wołyńskie, lwowskie, tarnopolskie, stanisławowskie)
podlegali represjom ci, którzy nie tylko stawiali opór okupantowi, ale nawet
potencjalnie mogli zagrażać Związkowi Sowieckiemu. NKWD – Narodnyj komissariat wnutriennich dieł
(Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych), czyli centralny organ władz bezpieczeństwa – zaczął
likwidację
polskiej administracji, żeby jak najszybciej zastąpić ją władzą sowiecką.
Oznaczało to wprost eliminację ludzi, którzy mogli być zagrożeniem dla nowych
porządków: działaczy politycznych, samorządowych, sędziów, przedsiębiorców,
lokalnych działaczy społecznych, niepodległościowych, oficerów Wojska Polskiego
i Policji Państwowej, którzy dotąd nie znaleźli się w niewoli.
Od września 1939 do 22 czerwca 1941
aresztowano prawie 150 tysięcy polskich obywateli różnych narodowości. Część z
nich (ponad 7300 osób więzionych w
sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie) zginęła
zamordowana w 1940 roku w ramach zbrodni katyńskiej, a około 40 tysięcy spośród
aresztowanych wówczas obywateli polskich do trafiło łagrów. Większość z nich
znalazła się w obozach w republice Komi: Workutłagu, Peczorłagu i Uchtiżemłagu, kilka
tysięcy trafiło na Kołymę, resztę rozrzucono po mniejszych punktach łagrowych.
Z tej grupy około 7 tysięcy osób w łagrach zmarło.
Sowieci na zajętych terenach II
Rzeczpospolitej poza aresztowaniami zorganizowali w latach 1940–1941 cztery
masowe deportacje obywateli polskich różnych narodowości (Polaków,
Białorusinów, Ukraińców, Żydów) w głąb ZSRS. Już w grudniu 1939 roku wskazano
pierwszą grupę do wywózki: osadników wojskowych i cywilnych oraz leśników. Ich
„przewinieniem” było to, że służyli rządowi „burżuazyjnej Polski”,
„wykorzystywali pracę najemną”, prowadzili „aktywną walkę z władzą sowiecką w
1920 roku” (podczas wojny polsko-bolszewickiej) i że zostali przygotowani do
działań antysowieckich jako „szpiedzy” i „terroryści”. Ta grupa miała zostać
rozlokowana w specjalnych osiedlach NKWD (spiecposiołkach), zorganizowanych
na terenach wyrębu lasów oraz w przedsiębiorstwach hutnictwa metali kolorowych
głęboko na wschodzie.
Akcję rozpoczęto o świcie 10 lutego 1940,
panował wówczas siarczysty mróz sięgający minus 40 stopni. Wyrwanych ze snu
ludzi – całe rodziny z maleńkimi dziećmi i staruszkami – zmuszono do
natychmiastowego spakowania tylko najpotrzebniejszych rzeczy i przewożono
zarekwirowanymi saniami, furmankami lub ciężarówkami do punktów zbiorczych lub
bezpośrednio do stacji kolejowych, gdzie czekały pociągi z bydlęcymi wagonami.
Według źródeł NKWD, podczas deportacji w lutym 1940 roku prawie 140 tysięcy polskich obywateli wywieziono w 100 transportach. Rozlokowano ich w 115 spiecposiołkach rozrzuconych w 22 obwodach, krajach i republikach autonomicznych – na północy europejskiej części Rosji, na Uralu, Syberii i w Kazachstanie – najwięcej w obwodzie archangielskim (położony najbardziej na północ spośród wszystkich regionów, w których przebywali deportowani, wyróżniały go surowy klimat i wszechobecna tajga), Kraju Krasnojarskim (jedna z największych terytorialnie jednostek administracyjnych w ZSRS, stanowił jeden z najdalej wysuniętych na wschód regionów, do którego zostali zesłani polscy obywatele), obwodzie swierdłowskim, Komi ASRS i w obwodzie irkuckim.
Kolejna duża akcja deportacyjna miała
miejsce w kwietniu 1940 roku. Wywieziono wówczas ponad 61 tysięcy osób do
północnego i wschodniego Kazachstanu, wśród nich były rodziny represjonowanych
od 1939 roku (jeńców, więźniów) oraz prostytutki. Wywożono ich etapami: 9
kwietnia zabrano do Kazachstanu i Uzbekistanu prostytutki, a największa akcja
rozpoczęła się 13 kwietnia, nad ranem. Była ona podobna w przebiegu do deportacji
z lutego 1940 roku, jednak ludzie już wiedzieli, czego się spodziewać i byli
nieco lepiej przygotowani, zgromadzili zapasy żywności, spakowali odzież i
sprzęty domowe, niektórzy się ukryli lub uciekli. Tę grupę Sowieci określili
jako „wydaleni w trybie administracyjnym” (administratiwno-wysłannyje) bez
prawa powrotu. W ogromnej większości były to kobiety i dzieci oraz starsi
ludzie – wykształceni, dość dobrze sytuowani, mieszkańcy miast. Zostali
osiedleni w azjatyckich stepach, gdzie panowały prymitywne warunki bytowe i
surowy klimat, dodatkowo komplikowały ich sytuację nieznajomość języka,
miejscowych zwyczajów, inna religia. Byli też nieprzygotowani do ciężkiego
wysiłku fizycznego, a musieli tam podjąć pracę, przeważnie ponad siły, głównie
w rolnictwie i w kopalniach.
Kolejna
fala deportacji, która miała miejsce w nocy z 28 na 29 czerwca 1940, objęła uchodźców (bieżeńców)
z obszarów Rzeczpospolitej, zajętych w 1939 roku przez III Rzeszę, którzy
chcieli wrócić na tereny okupacji niemieckiej i nie zostali wpuszczeni przez Niemców, a
nie przyjęli paszportów sowieckich.
Skupieni
w strefie przygranicznej, bez mieszkania i pracy, dla Sowietów stanowili
kłopotliwy „element podejrzany politycznie”. Deportacja ta objęła ponad 78
tysięcy ludzi, których rozmieszczono w 14 obwodach, krajach i republikach
autonomicznych. Zmuszeni byli pracować tam w przemyśle leśnym, w kopalniach, w
budownictwie i transporcie.
W maju–czerwcu 1941 roku miała miejsce
ostatnia masowa deportacja obywateli polskich – ssylnoposielenców (zesłanych na
osiedlenie). Chciano w ten sposób „oczyścić” tereny zajęte przez ZSRS w latach
1939–1940 z „obcych społecznie elementów” – członków rodzin „uczestników
kontrrewolucyjnych ukraińskich i polskich organizacji nacjonalistycznych”,
którzy przeszli do podziemia lub zostali skazani na karę śmierci:
funkcjonariuszy służb mundurowych, oficerów, ziemian, kupców, fabrykantów,
wysokich urzędników państwowych, uchodźców „z Polski”, którzy nie przyjęli
obywatelstwa ZSRS, element kryminalny.
W nocy z 21 na 22 maja wysiedlono z
zachodnich obwodów Ukraińskiej SRS ponad 12 tysięcy osób do Rosji (do obwodów
archangielskiego, nowosybirskiego, omskiego i do Kraju Krasnojarskiego) oraz do
Kazachstanu (do obwodu południowokazachskiego). 14
czerwca przeprowadzono taką samą akcję w Litewskiej SRS, podczas której wśród
niemal 13 tysięcy deportowanych znalazło się między 3 a 7 tysięcy obywateli
polskich. Skierowano ich głównie do Kraju Ałtajskiego, a wielu mężczyzn
aresztowano i wysłano do łagrów. W nocy z 19 na 20 czerwca rozpoczęto
wysiedlenie w zachodnich obwodach Białoruskiej SRS, które objęło ponad 22
tysiące osób, aresztowano wówczas ponad 2 tysiące mężczyzn. Wysiedlonych
wysłano do Rosji: do obwodów nowosybirskiego i omskiego, do Kraju Ałtajskiego,
Kraju Krasnojarskiego i Komi ASRS oraz do obwodu aktiubińskiego
w Kazachstanie.
W sumie w latach 1940–1941 deportowano – według dostępnych źródeł NKWD – co najmniej 320 tysięcy obywateli polskich. Zostali oni rozmieszczeni w sumie w 13 obwodach, 2 krajach, 4 republikach autonomicznych Rosyjskiej FSRS oraz w 8 obwodach Kazachskiej SRS.
Na miejscu przeznaczenia trafiali oni w
nieludzkie warunki, byli brutalnie traktowani przez miejscowe władze, które
nierzadko witały ich słowami: „Tu zdechniecie”. Zasiedlano ich w zarobaczonych
barakach i ziemiankach, w środku tajgi lub w bezkresnym stepie z dala od innych
osad ludzkich. Praca fizyczna ponad siły w lasach, kopalniach czy kołchozach,
głodowe zarobki, zbyt skąpe wyżywienie (jedzenie wydzielano zesłańcom w zależności
od tego, jaki procent dziennej normy wykonali), brak opieki medycznej,
upokorzenia, grubiańskie zachowanie nadzorców – powodowały wycieńczenie,
choroby i śmierć.
Istnieje bogata literatura źródłowa,
dzięki której można prześledzić na jednostkowych przykładach zesłańczy los. Wielu
deportowanych zostawiło po sobie również wspomnienia, przechowywane w
archiwach. Relację z deportacji złożyła między innymi Anastazja Kumoter – żona posterunkowego Policji Polskiej Stefana Kumotera, który po 17 września 1939 trafił do obozu jenieckiego w
Ostaszkowie i został zamordowany przez NKWD w Twerze wiosną 1940. Anastazja,
jako żona funkcjonariusza państwa polskiego, została przymusowo przesiedlona do
Kazachstanu, do kołchozu Woroszyłow w rejonie kemerowskim.
Tak wspomina tamten czas:
„Wreszcie stało się to, o czym wszyscy mówili.
Wybuchła wojna. Powiedział mi o niej Stefan po powrocie z nocnego dyżuru 1
września 1939 roku o godzinie ósmej rano. Wysłuchaliśmy jeszcze raz
przemówienia Mościckiego do narodu polskiego. Spojrzeliśmy na siebie jak dzieci
z pełną trwogą i zaniemówiliśmy. Wtuliłam się w jego ramiona, bo tak czułam się
najbezpieczniej.
Razem z wybuchem wojny ogłoszono powszechną
mobilizację. Mąż już od tego czasu w ogóle do domu nie wracał. Całe noce i dnie
spędzał na posterunku. [...] Przez wsie i miasteczka przepływały teraz grupy
uciekinierów z różnych stron Polski. Nieśli ze sobą małe tobołki. Były też i
dzieci. Razem z nimi szło wojsko. Wszyscy kierowali się w kierunku południa.
Ludność cywilna była zdezorientowana. [...] Widząc te obrazy, dziękowałam Bogu,
że nie mam dzieci, gdyż nie wiadomo było, co nas czeka i jaki obrót przyjmie
wojna. Nikt nawet nie przypuszczał, że największe zagrożenie grozi nam od
wschodu. [...]
17 września armia sowiecka przekroczyła nasze granice.
[...] do miasta ze wszystkich stron wjeżdżały ogromne czołgi sowieckie. Po raz
pierwszy zobaczyłam te olbrzymy. Jechali w nich sowieccy żołnierze. Pełni dumy
z zajęcia miasta. Pełno wszędzie sowieckiego wojska, nie ma żołnierzy polskich,
których tak dużo było tu przed wojną. [...]
Od chwili aresztowania męża żyłam tylko myślą o
wiadomościach od niego. [...] Nie wiem dlaczego, ale od chwili jego wywiezienia
mój dom był stale napastowany przez NKWD. O każdej porze dnia i nocy były
przeprowadzane rewizje. Rzekomo szukano broni, ale przeglądano wszystkie
dokumenty, notatki, grzebano w zdjęciach. [...] Wszystko porozrzucane,
podeptane, nic nie miało swego miejsca. Początkowo sprzątałam po ich wyjściu,
później zaniechałam tych prac, gdyż stale było to samo. [...]
Ostatnią taką rewizję przeprowadzono w moim
mieszkaniu, już nie pamiętam którą z kolei, 13 kwietnia 1940 roku. Znów szukano
broni, której nigdy tu nie znaleźli. Była to jednak inna rewizja od
poprzednich. Przeprowadzało ją kilka osób z NKWD, a w drzwiach i na podwórku
stali żołnierze sowieccy z bronią z pogotowiu wymierzoną w kierunku naszych
drzwi wejściowych. Na dworze też stała fura zaprzężona w dwa konie, którymi
powoził również wojskowy. Byłam zdziwiona taką obstawą mego domu. [...] Po
zakończeniu rzekomej rewizji kazano mi się ubrać i szykować do dłuższej drogi.
Nawet żartobliwie powiedziano: do męża. Nie wierzyłam tym słowom.
Oznajmiono, bym pakowała swoje rzeczy w ilości
dozwolonej do 32 kilogramów. Wszystkie moje ruchy były kontrolowane i pilnowane.
Nie wiedziałam, od czego zacząć, co wziąć. Część rzeczy ze względu na
bombardowania wywiozłam wcześniej do moich rodziców. Stanęłam bezradnie,
płacząc. Eskortujący mnie żołnierz podpowiedział, bym wzięła bieliznę, pościel,
ciepłe ubranie i żywność. Ponieważ byłam ponaglana, przystąpiłam do pakowania
najniezbędniejszych rzeczy. Robiłam to wszystko jak automat. W rezultacie
wzięłam ze sobą pościel, dwie poduszki i ciepłą kołdrę, koc, ciepłe ubrania,
jak mi doradził ten żołnierz, i żywność. Zabrałam 20 kilogramów pszennej mąki,
litr miodu, jeden chleb, trochę herbaty, cukru, prymus i litr nafty. Przy
wyjściu wzięłam też filcowe buty męża, które używał na polowaniu. Wzięłam je
jedynie dlatego, że kazał mi je wziąć ten sam żołnierz, który mi doradzał wcześniej.
Kiedy skończyłam pakowanie, sprawdzono ciężar bagaży i
pod eskortą kazano mi wyjść na podwórko. Przez cały czas byłam pilnowana jak
więzień. Nigdzie nie mogłam samorzutnie odejść, z nikim porozmawiać. Rzeczy
moje załadowano na furę, a w domu robiono protokół rzekomo pozostawionych
przedmiotów. Protokołu tego nigdy nie widziałam i nie podpisywałam. [...]
Stałam jeszcze chwilę na dworze. Żegnali mnie z płaczem sąsiedzi i podali
bochenek chleba. Prosiłam, żeby zawiadomili moich rodziców o zabraniu mnie przez
NKWD.
Kiedy podjechałam pod rampę kolejową, zobaczyłam pełno
furmanek wyładowanych moimi znajomymi rodzinami policyjnymi i wojskowych z
Dubna. [...] Byliśmy obstawieni wojskiem i NKWD. Wagony na nas czekały.
Wieczorem załadowano nas do wagonów towarowych. Rzeczy
pomagali wnosić wojskowi sowieccy. Moje rzeczy ustawiono w pobliżu okna.
Jeszcze raz ten sam wojskowy, który zabierał mnie z domu, doradził, bym nie
lokowała się koło okna, gdyż podróż będzie długa i na pewno zmarznę. [...]
Na rampie w Dubnie staliśmy w wagonach dwa dni. Dzieci
już płakały, upominały się o coś ciepłego. Przydał się teraz mój prymus, na
którym gotowaliśmy herbatę. Przez całe te dwa dni przez okienko widzieliśmy
tłumy mieszkańców naszego miasta. Próbowali nawet coś nam podać, ale nie byli
dopuszczeni do wagonów. W niedzielę rano pociąg ruszył. Płaczem żegnaliśmy
nasze miasto i w duchu zadawaliśmy sobie pytanie: czy jeszcze tu wrócimy i
kiedy?
Z innych wagonów słychać było głośno powtarzane
modlitwy i pieśni religijne. Wsłuchiwaliśmy się w milczeniu w stuk kół wagonu o
szyny i nikt, nawet dzieci nie śmiały przerywać tej ciszy i monotonii. Pociąg
jechał bardzo powoli. Droga niezmiernie się dłużyła. Najciężej znosiły ją
dzieci. Zaczęły chorować. Nie było mowy o jakiejkolwiek opiece lekarskiej. Same
je leczyłyśmy lekarstwami zabranymi z domu. Jedna drugiej pomagała w tych
trudnych chwilach. Dzieliłyśmy się też chlebem i jedzeniem zabranym z domu.
Zapasy szybko się wyczerpywały i ograniczyłyśmy nasze posiłki do dwóch
dziennie. Czasami na postoju pociągu wypuszczano z wagonu jedną osobę po wodę.
Dzieci były brudne. Nie było gdzie wyprać i wysuszyć pieluch.
Cała ta podróż stała się dla nas jedną wielką tragedią.
Byliśmy zupełnie bezradni, zamknięci w wagonach, pozostawieni samym sobie bez
wody, jedzenia i toalet. Dzieci załatwiały się do nocniczków, które wylewały
przez okno, ale nie było czym ich podmyć. Toteż marudziły, były poodparzane i
zmarznięte. Byliśmy zupełnie bezsilni i szukaliśmy ratunku w modlitwie. Jeszcze
nigdy tak gorąco się nie modliłam jak właśnie teraz, w tej drodze.
29 kwietnia 1940. Obok jakiejś nieznanej mi stacji
stało dużo ciężarowych samochodów. Wokół inny zupełnie obraz niż w Polsce.
Puste, bezmierne pola. Step i step. Obraz ten wprawił nas w rozpacz. Nigdzie
domów mieszkalnych. Ludzie mali, czarni, skośnoocy. Nie można się z nimi
porozumieć nawet po rosyjsku. Byli to Koreańczycy wywiezieni w ten step z
rodzinami w 1936 roku. Brudni, zmęczeni stanęliśmy obok swoich bagaży zupełnie
załamani. Niektórzy dostali szoku. Trzeba było uspokajać, tłumaczyć, ale jak,
jakąż dawać nadzieję?
Wsiedliśmy do podstawionych samochodów ciężarowych,
zabierając ze sobą swój już uszczuplony przez drogę dobytek. Po czterech
godzinach jazdy drogą polną, pełną wybojów samochody się zatrzymały i kazano
nam wysiadać. Zobaczyliśmy rozwalony dom, jakieś małe rozrzucone daleko od
siebie ziemianki. To nie były nasze domy. Zupełnie co innego. Żadnej zieleni.
Puste długie pola porośnięte chwastami, ale też nie takimi jak u nas. […]
Zaczęto rozwodzić nas po ziemiankach. [...] Całe
mieszkanie składało się z kuchni i jednej izby. Żadnych rzeczy poza pryczami. W
kuchni dodatkowo piec, wiadro z wodą i szafeczka na naczynia. [...] Nie było tu
żadnego światła. Ludzie kładli się spać o zmroku i wstawali o świcie. Wszyscy
pracowali w kołchozie. Warunki ich życia były bardzo prymitywne. Nie wyobrażali
sobie innego życia, nawet nie przypuszczali, że w ogóle może być gdzieś lepiej
niż u nich. Praca w kołchozie i te ziemianki to był ich cały świat. Czymś nowym
dopiero byliśmy my.
Do jednej izby kwaterowano po trzy i cztery rodziny.
[...] Palono tu w piecach kiziakiem, tj. łajnem wolim
i krowim. Początkowo w ogóle nie wiedziałam, że może być taki opał. Należało go
zbierać w stepie rękoma i w ten sposób robić zapasy na zimę. Chodziłam po
stepie i zbierałam.
Żeby dostać się do drugiej wsi, tzw. posiołka, należało mieć przepustkę od naczelnika. Wsie
położone były od siebie w odległości co najmniej 20 i więcej kilometrów. Nie
było żadnej komunikacji, żadnych środków transportu. Chodzono tylko pieszo.
Wszystko było na kartki. My nie mieliśmy prawa korzystania z jakichkolwiek
zakupów w sklepie. Ludzie tu się nie myli. Spali w tym ubraniu, w którym
pracowali w kołchozie. Nie znali nocnej bielizny ani bielizny pościelowej. Prawie
że nie znali mydła. Byli zawszeni. Wszy te na skutek takich warunków dostały
też nasze dzieci i my. [...]
Dla nas najważniejsze było przetrwanie. Dla
przetrwania zamienialiśmy swoją odzież, pościel i bieliznę na żywność. Wymiana
taka odbywała się zazwyczaj w drugich odległych o kilkanaście kilometrów
wsiach. W naszym kołchozie był głód. Kołchoźnicy sami nie mieli co jeść i nie
mieli też za co kupić. Z wymiany takiej przynosiłyśmy na plecach pszenicę lub
mąkę. O tłuszczu jakimkolwiek nie było tu mowy. Nikt czegoś takiego tu nie
używał i nie znał. [...] Nie było też pieców, w których można by było upiec
chleb. Piekliśmy tak jak oni placki na piecu, które zastępowały chleb i były
naszym podstawowym pokarmem poza zacierką na wodzie. Nie wszyscy jednak mieli placki.
Pomału i nasze zapasy odzieży się wyczerpywały. Zaczęliśmy dzielić mąkę na dni.
Ograniczyliśmy spożywanie do syta. Kłopoty też były z solą, której nigdzie tu
nie można było dostać ani za nic wymienić. Przypadkowo zdobyłam ją w trzeciej
wsi za ubranie. Było jej jednak za mało, toteż nie wszystko i nie zawsze
soliliśmy. Cukru w ogóle tu nie znano. Miałyśmy tylko tyle, ile przywiozłyśmy z
Polski. Chowałyśmy go dla dzieci w czasie choroby. Nie znano tu też żadnych
jarzyn i owoców. Przez cały pobyt nie widzieliśmy marchwi, buraków, cebuli itp.
[...] Coraz bardziej przekonywałyśmy się, że bez pomocy z Polski od naszych
pozostałych tam rodzin i krewnych nie będziemy w stanie przeżyć. Nie wszyscy
jednak otrzymywali tę pomoc. Moi rodzice przysyłali mi co jakiś czas paczki i
pieniądze. To mnie jedynie ratowało.
Zatrudniono nas przy wyrabianiu cegieł z ziemi i kiziaku. Wyrabiałyśmy je ręcznie i po wysuszeniu
czyściłyśmy, a potem układałyśmy na wskazanym miejscu. Żadna z nas nie była
przyzwyczajona do takiej pracy, do tego bez żadnych narzędzi. Żadna z nas
fizycznie w życiu nie pracowała. Nic dziwnego, że w pierwszych dniach praca ta
szła nam bardzo ciężko i niezręcznie. Ziemia z łajnem wymykała się nam z rąk i
rozsypywała. Nie mogłyśmy nijak tej cegły zlepić swoimi rękoma. Byłyśmy za tę
niezręczność obrzucane obelżywymi słowami przez pilnującego nas brygadzistę.
[...] Traktowane byłyśmy jak niewolnice.
Już jesienią sekretarz kołchozu uprzedzał nas o ostrej
zimie. Mówił, żeby zrobić zapasy ze wszystkiego. Zimy są tu bardzo mroźne i
śnieżne. Śnieg dochodzi tu do kilku metrów i zasypuje nie tylko drogi, ale i
ziemianki. Ludzie nie wychodzą wtedy w ogóle z domów. Są odcięci od świata, a
nawet najbliższych sąsiadów. Jesienią otrzymałam paczkę z domu i pieniądze. Od razu
przeznaczyłam je na zapasy żywności. Udałam się do drugich wsi i na plecach
przyniosłam zboże. Podobnie zrobiły i moje współtowarzyszki. Pani Siwakowa
zamieniła garnitur męża na worek pszennej mąki, a ja swoje rzeczy na 20
kilogramów. […]
Tymczasem nadeszła straszna zima. Śnieg zasypał drogi
i nasze domy do tego stopnia, że nie można było otworzyć drzwi. Nasze na
szczęście otwierały się do wewnątrz, dzięki czemu odsypałyśmy łopatami śnieg i
ratowałyśmy innych.
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Pierwsze święta
na zesłaniu. W listach z domu przysłano nam opłatek. [...] Tuż przed świętami
otrzymałam z domu 200 rubli. Od razu dokupiłam od Koreańczyka opał i deski na
prycze. Było to już świąteczne posłanie, bo do tego czasu spaliśmy na podłodze,
a właściwie na ziemi. Za miód, który użyczyłam ciężko chorej Koreance,
otrzymałam chleb. W drugiej wiosce kupiłam dwa czerwone buraki, które ukisiłam
na barszcz wigilijny. W ten sposób zbierałyśmy pomału zapasy na Wigilię. Nie
był to barszcz domowy z grzybkami, ale był czerwony. Nie było tak jak w domu
ryb, śledzi, pierogów z kapustą i innych potraw. Były one w naszych
wspomnieniach. Nie było też choinki i podarków dla dzieci. Największym
podarkiem był tu chleb i opłatek, który przysłano nam z domu. [...]
Za oknami szalała zamieć. Wyły wilki. Wszystkie nasze
oczy były zwrócone na opłatek. Podniosłam go, rozdzieliłam i zaczęliśmy się nim
łamać, składając sobie życzenia. Jakież były one inne niż w domu w normalnych
warunkach. Wszyscy, nawet dzieci, życzyli sobie nawzajem, by drugie święta były
już w Polsce. Serca nasze w ten wieczór były pełne bólu i rozterek. Myśli
leciały do naszych mężów i domów. Nikt nie śmiał zanucić kolędy, bo czyż można
w takich warunkach kolędować? Był to wieczór naszej rozpaczy i tragedii.
Płakaliśmy wszyscy. Potem każda z nas oddała się wspomnieniom i wyobraźni.
Ja w oddali słyszałam dzwony kościelne nawołujące na
pasterkę. W wyobraźni widziałam siebie w domu u boku męża i najbliższych.
Słyszałam, jak śpiewał Cichą noc,
moją ulubioną kolędę. Były to tylko marzenia, wyobraźnia. Rzeczywistość była
zupełnie inna.”
Aldona
Piaścińska 10
lutego 1940 została deportowana w wieku 12 lat z rodzicami i pięciorgiem
rodzeństwa do obwodu archangielskiego:
„Jechaliśmy cały miesiąc. Wyładowano nas na stacji Kotłas i wpędzono do wielkiej szopy. W ogromnej ciasnocie i zimnie byliśmy tam dwa dni. Przez ten czas zgromadzono większą liczbę sań, na które załadowano nas. [...] Nocowaliśmy na leśnych polanach przy ogniskach lub w napotykanych wioskach. Miejscowa ludność przyjmowała nas życzliwie, dzieląc się żywnością, której sama miała niewiele. Pod dwóch tygodniach stanęliśmy na miejscu zesłania: posiołek Talec, rejon wierchnietojemski, obwód archangielski.
Były tam na dużej polanie wielkie baraki z nieociosanych pni sosnowych. Stały na słupach pół metra nad ziemią. Szpary pomiędzy pniami były uszczelnione mchem. Każda rodzina dostała jedną izbę. Były w niej prycze i piece, więc po morderczej podróży byliśmy tak zadowoleni, jakbyśmy dostali luksusowe pokoje w pierwszorzędnym hotelu.
Mężczyźni i starsi chłopcy zostali wkrótce zatrudnieni przy wyrębie lasu i spławianiu drzewa Dwiną do Archangielska. Prace te wykonywali w odległości kilkudziesięciu kilometrów od posiołka. Pracowali ciężko, a zarabiali bardzo mało. Obowiązkiem kobiet i starszych dziewcząt było przygotowanie drewna opałowego. Cięły także łozę, którą sprzedawano w punkcie skupu na pokarm dla kóz i miotełki do ruskich łaźni.
Może jakoś urządzilibyśmy sobie tam życie, gdyby nie głód. Nasze zapasy kończyły się. Dostawaliśmy wprawdzie po kawałku czarnego chleba i coś, co nazywano zupą. Było tego zbyt mało, aby żyć w tym klimacie. Sytuacja nieco poprawiła się, kiedy mężczyźni otrzymali pierwsze wynagrodzenie. […]
W lecie dowiedzieliśmy się, że Niemcy
napadli na Związek Radziecki. Dorosłych ogarnęło wielkie podniecenie – ta wojna
musi zmienić coś i w naszym życiu – mówili. Na razie były tylko zmiany na
gorsze. Przestały nadchodzić paczki z żywnością, bo nasi krewni znaleźli się po
drugiej stronie linii frontu. Trudniej też było kupić coś do jedzenia w sklepie
i u sąsiadów – Białorusinów”.
Do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej 22
czerwca 1941 deportowani polscy obywatele nie mieli szans na opuszczenie ZSRS.
Zmiana sytuacji międzynarodowej po inwazji III Rzeszy na Wschód spowodowała, że
Związek Sowiecki został zmuszony do zmiany polityki. Już w dniu niemieckiego
ataku na ZSRS premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill w przemówieniu
radiowym zaoferował pomoc Sowietom, a dzień później premier RP na uchodźstwie
gen. Władysław Sikorski, również na antenie radiowej wypowiedział
przypuszczenie, że w nowej sytuacji będzie możliwy powrót do zerwanych 17
września 1939 polsko-sowieckich stosunków dyplomatycznych. Mówił również o
przebywających w niewoli polskich obywatelach, którzy „marnieją bezczynnie w
obozach”.
Szukając sprzymierzeńców, Sowieci podjęli
rozmowy i 5 lipca 1941 w Londynie ambasador ZSRS w Wielkiej Brytanii Iwan Majski spotkał się z premierem RP gen. Władysławem Sikorskim
oraz ministrem spraw zagranicznych Augustem Zaleskim. Podczas tego pierwszego spotkania
uzgodniono tekst porozumienia polsko-sowieckiego (tak zwanego układu Sikorski–Majski), podpisanego 30 lipca 1941 – niemal sześć tygodni
po ataku III Rzeszy na ZSRS. Układ zobowiązywał obie strony do wzajemnej pomocy
w wojnie przeciwko III Rzeszy, zaś na terytorium ZSRS miała powstać polska armia,
która w sprawach operacyjnych będzie podporządkowana Naczelnemu Dowództwu ZSRS.
Dowódcą armii gen. Sikorski mianował gen.
Władysława Andersa, który 4 sierpnia 1941 został zwolniony z moskiewskiego
więzienia na Łubiance, gdzie był więziony przez NKWD od jesieni 1939
roku. W liście z 14 sierpnia gen. Anders napisał do Naczelnego Wodza gen.
Sikorskiego: „Pomimo cierpień moralnych i fizycznych, któreśmy tu przebyli,
mogę zapewnić Pana Generała, że umowa polsko-rosyjska była przez wszystkich
oczekiwaną z trudno opisać się dającą niecierpliwością, a ogłoszenie takowej i
zapowiedź formowania Armii Polskiej przyjęte zostało wprost z entuzjazmem.
Wszyscy bez wyjątku uważamy pakt ten za czyn historyczny”.
W dodatkowym protokole do układu Sikorski–Majski władze sowieckie zobowiązały się udzielić tak zwanej
amnestii wszystkim obywatelom polskim, którzy byli uwięzieni na terytorium ZSRS
– łagiernikom, więźniom, zesłańcom, jeńcom, w sumie – prawie 390 tysiącom
ludzi. Na terytorium ZSRS utworzono 20 terenowych delegatur Ambasady
Rzeczpospolitej, a także placówek mężów zaufania, których zadaniem była pomoc,
również materialna, dla „amnestionowanych”. Zwalniani z łagrów i miejsc
zesłania, ruszyli na południe z nadzieją na wolność.
Tę drogę przebył między innymi ostatni
prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, tak ją opisał brytyjski
historyk Norman Davies: „Po wielomiesięcznej podróży, która doprowadziła go
do portu Magadan nad Pacyfikiem, a stamtąd statkiem do wyniszczających obozów
nad Kołymą i złotonośnych ziem Jakucji, dotarł w połowie 1940 roku w grupie
ponad 300 deportowanych na północno-wschodnią Syberię. [...] Rok po deportacji wracał z Syberii w
towarzystwie zaledwie 18 osób, które przeżyły”.
Wielu Polaków nie dowiedziało się jednak o
„amnestii”, ponieważ władze łagrowe ukrywały tę informację bądź zwalniały
jedynie ludzi chorych, by zatrzymać w obozach darmową siłę roboczą. Ci, którym
się udało opuścić łagry, musieli pokonać nierzadko setki lub nawet tysiące
kilometrów, by dotrzeć do miejsc formowania polskiej armii. Wyniszczeni pracą w
nieludzkich warunkach, niedożywieni i zawszeni, bardziej się nadawali na
pacjentów szpitala niż poborowych do wojska.
KALENDARIUM
1941
14
sierpnia
W Moskwie zostaje podpisana
polsko-sowiecka umowa wojskowa, która stanowi podstawę tworzenia Armii Polskiej
w ZSRS. Jej stan wyjściowy oszacowano na około 30 tysięcy żołnierzy.
19
sierpnia
Zostają ustalone punkty mobilizacyjne
Armii Polskiej: Buzułuk, Tockoje i Tatiszczewo. Zapada decyzja o stworzeniu komisji
mobilizacyjnych i wysłaniu ich do obozów jenieckich, w których przebywają
Polacy.
27 sierpnia
W gmachu Ambasady Polskiej w Moskwie odbywa
się pierwsza odprawa, na której zostaje ustalona obsada dowództw wielkich
jednostek: w Tatiszczewie ma być organizowana 5
Dywizja Piechoty, w Tockoje – 6 Dywizja Piechoty oraz
Ośrodek Zapasowy Armii, w Buzułuku – Dowództwo Armii.
10
września
Do tego dnia do punktów mobilizacyjnych
przybywa z obozów sowieckich około tysiąca oficerów i ponad 21 tysięcy
podoficerów polskich.
14 września
Odbywa się
pierwsza wizyta dowódcy Armii Polskiej gen. Władysława Andersa w Tockoje.
15
października
We wszystkich miejscach formowania armii
Andersa przebywa około 38 tysięcy żołnierzy i 2 tysiące cywilów.
24
października
Premier brytyjski Winston Churchill
obiecuje dostarczyć pełne wyposażenie dla Armii Polskiej oraz sugeruje jej
ewakuację z ZSRS do Iranu.
3 grudnia
Na Kremlu zostaje podpisana przez
gen. Władysława Sikorskiego i Józefa Stalina „Deklaracja Rządu Rzeczpospolitej
Polskiej i Rady Związku Sowieckiego o przyjaźni i wzajemnej pomocy”.
4
grudnia
W
Moskwie odbywają się polsko-sowieckie rozmowy
wojskowe, w wyniku których zapadają ustalenia: nowy stan Armii Polskiej – 96
tysięcy żołnierzy, zgoda ewakuację 25 tysięcy żołnierzy do Wielkiej Brytanii i
na Środkowy Wschód, cztery nowo zorganizowane dywizje – 7, 8, 9 i 10 – będą na
etatach brytyjskich.
11
grudnia
Gen.
Władysław Sikorski przybywa do Buzułuku.
Następnego dnia rozpoczyna się inspekcja 6 Dywizji Piechoty w Tockoje, a trzy dni później w garnizonie 5 Dywizji w Tatiszczewie odbywa
się defilada oddziałów Armii Polskiej, które maszerują przed Naczelnym Wodzem w
kufajkach, podartych płaszczach i dziurawych butach.
1942
15 stycznia – 25 lutego
Trwa przesunięcie Armii Polskiej do
republik azjatyckich ZSRS,
wyznaczonych przez władze sowieckie jako nowe miejsce postoju. W
trakcie transportu do Kazachstanu, Uzbekistanu i Kirgizji umiera wielu
żołnierzy. Po przybyciu na nowe miejsca
postoju okazuje się, że warunki zakwaterowania i wyżywienia oraz
epidemiologiczne są tu jeszcze gorsze.
2
lutego
Gen. Władysław Anders zostaje
powiadomiony przez majora NKWD Gieorgija Żukowa, że rząd sowiecki uważa za
wskazane wysłanie na front gotowych jednostek polskich. Wobec niedostatecznego
uzbrojenia 5 Dywizji (zupełny brak artylerii przeciwlotniczej i broni
przeciwpancernej) dowódca Armii Polskiej nie wyraża zgody na propozycje
sowieckie.
6
lutego
Rozpoczyna się drugi etap formowania Armii
Polskiej, na południu ZSRS powstają polskie komisje poborowe w Kazachstanie,
Uzbekistanie i Kirgizji.
15
lutego
Liczba żołnierzy w Armii Polskiej w ZSRS
wynosi 48.411, zwiększenie stanu następuje powoli z powodu wysokiej
śmiertelności na skutek chorób i epidemii.
6 marca
Sowieci zawiadamiają, że od 20 marca
liczba racji żywnościowych dla Armii Polskiej zostanie zmniejszona z 44 tysięcy
do 26 tysięcy. Kilkanaście dni później gen. Władysław Anders i płk Leopold
Okulicki podczas spotkania z Józefem Stalinem uzyskują zgodę na zwiększenie
racji do 44 tysięcy, a nadwyżka żołnierzy miała być ewakuowana do Iranu.
15
marca
Stan liczebny Armii Polskiej wynosi około
67 tysięcy.
29
marca
Sowieci żądają likwidacji polskich
placówek wojskowych, wstrzymuje to dopływ ochotników do Armii Polskiej.
13
kwietnia
Władze sowieckie wstrzymują pobór do
polskiego wojska.
Polskie Siły Zbrojne w ZSRS, potocznie zwane armią
Andersa, formowały się z ludzi, którzy dotąd przez władze sowieckie byli
uważani za wrogów i represjonowani. Teraz mieli walczyć u boku Armii Czerwonej
przeciwko wspólnemu wrogowi – III Rzeszy. By rozwiać jakiekolwiek wątpliwości
co do charakteru politycznego polskich jednostek, gen. Władysław Sikorski w
przemówieniu wygłoszonym 5 sierpnia 1941 oświadczył: „Jeżeli kto tutaj
twierdzi, że Armia Polska tworząca się w Rosji, aby walczyć obok Armii
Sowieckiej, będzie armią komunistyczną, popełnia jedną z największych pomyłek.
W szeregi tej armii wejdą przecież nasi najwięksi i najgorętsi patrioci,
wypróbowani żołnierze, którzy walczyć teraz będą o ideę demokracji prawdziwej i
opartej o sprawiedliwość społeczną, o wolność ludzką i prawo, o które walczy
dziś cały świat przeciw tym, którzy te święte ideały ludzkości na każdym kroku
gwałcą”.
Umowa wojskowa zawarta w Moskwie 14 sierpnia 1941
określała, że „Armia Polska będzie zorganizowana w możliwie najkrótszym czasie
przy czym: […] będzie przeznaczona do wspólnej walki z wojskami ZSRR oraz
innych państw sojuszniczych przeciw Niemcom: […] składać się będzie tylko z
jednostek lądowych. […] Polskie jednostki wojskowe będą przesunięte na front
dopiero po osiągnięciu pełnej gotowości bojowej”. Polskie Siły Zbrojne miały
operacyjnie podlegać Naczelnemu Dowództwu ZSRS, z nim też strona polska miała
uzgadniać sprawy organizacyjne i personalne. Wyposażenie dla armii dostarczały
służby tyłowe Armii Czerwonej (uzbrojenie, żywność) i armii brytyjskiej
(umundurowanie i pozostały ekwipunek).
Dowódcą Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS rząd polski
mianował gen. Władysława Andersa. Swoje obowiązki objął on 18 sierpnia 1941, a 27
sierpnia w gmachu polskiej ambasady w Moskwie odbyła się odprawa oficerów
powołanych do pracy w dowództwie armii, podczas której gen. Anders poinformował
o obsadzie personalnej. Między innymi szefem sztabu armii został płk Leopold Okulicki,
dowódcą 5 Wileńskiej Dywizji Piechoty gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz, jej szefem sztabu – ppłk Zygmunt Berling, dowódcą
6 Lwowskiej Dywizji Piechoty – gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz.
Sztab Armii Polskiej ulokowano w Buzułuku koło
Kujbyszewa w obwodzie czkałowskim (obecnie
orenburskim), miejsce postoju dowódcy armii wyznaczono w Kołtubance
koło Buzułuku. Powstające oddziały rozmieszczono w Tatiszczewie
koło Saratowa (5 Dywizja Piechoty) i w Tockoje koło
Buzułuku (6 Dywizja Piechoty). Tam też zaczęli przybywać ze wszystkich stron
Związku Sowieckiego Polacy zwalniani na mocy tak zwanej amnestii z łagrów,
więzień i miejsc zesłania. Jednocześnie Delegatury Ambasady RP w Rosji,
rozmieszczone na terenie całego ZSRS i oficerowie łącznikowi WP przy
Delegaturach przyjmowali uwolnionych z łagrów i zesłania Polaków, kierując ich
do miejsca koncentracji armii. Ilość ochotników wielokrotnie przekraczała
ustalone wstępnie pomiędzy Andersem a Stalinem stany etatowe polskich jednostek
wojskowych.
Strona polska liczyła, że w nowo powstającej armii
znajdzie się co najmniej 200 tysięcy żołnierzy. Z powodu fatalnego stanu
zdrowia i trudności w trwającej miesiącami drodze wielu z tych, którzy chcieli
wstąpić do armii Andersa, nigdy do niej nie dotarło. Zmarli w drodze z głodu,
zimna i chorób. Umierali
także tuż po dotarciu do celu.
Gen. Władysław
Anders tak wspominał ten moment: „Kiedy przystąpiłem do tworzenia armii, ze
wszystkich stron Związku Sowieckiego ściągać zaczęli byli więźniowie i zesłańcy
do miejsca postoju pierwszych jednostek. Mieli nieraz do przebycia tysiące
kilometrów i do pokonania wiele trudności ze strony władz, które bynajmniej nie
wykonywały lojalnie postanowień układu. Dopóki znajdowaliśmy się w granicach
ZSRS, codziennie do oddziałów naszych docierali nędzarze, osłonięci łachmanami,
goniąc resztkami sił i zdrowia. Mieli za sobą dwa lata poniżania i niewoli,
przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych, znajdując się
tysiące kilometrów od domów i kraju rodzinnego, w atmosferze terroru moralnego,
który odmawiał im prawa do własnej narodowości, religii, cywilizacji. Ludzie ci
mieli wrażenie, że wydostali się z piekła, o którego istnieniu na ziemi,
wychowani w kraju cywilizowanym, nie mieli przedtem wyobrażenia. I to jeszcze
nie był koniec ofiar”.
Dr
Seweryn Ehrlich, lekarz służący w armii Andersa, przyjmował rekrutów w skrajnie
złym stanie zdrowotnym: „bladzi, obrzękli, zżarci przez szkorbut, poznaczeni
mrozem, wyczerpani głodem, skręceni przez gościec i rwę. Pokryci wrzodami,
podrapani do krwi, z nogami opuchłymi, z odmrożonymi palcami, setkami
przepuklin – od taczek, od kloców przymarzłych, od kopalń – z rękami i nogami
złamanymi, złożonymi niezgrabnie, krzywo, ze zniekształconymi klatkami
piersiowymi, popękanymi żebrami i krwią zatrutą malarią. […] Takim był materiał
poborowy powstającej w Rosji Polskiej Armii”.
Ostatkiem sił ciągnęli jednak ze wszystkich zakamarków nieprzyjaznego im imperium. Jacek Łopuszański trafił do armii Andersa z łagru w Magadanie, w którym spędził niemal dwa lata. Po zwolnieniu z obozu dotarł do punktu formowania polskiego wojska:
„Pociąg stanął. Nie mogłem się doczekać, żeby wydostać się na zewnątrz. Płacząc z radości, rzuciłem się przez okno i wylądowałem z hukiem na piaszczystej ziemi. Zacząłem biec. Wówczas zobaczyłem innych mężczyzn wyskakujących z pociągu. Niektórzy byli bez butów, ze szmatami na stopach, ubrani w łachmany. Na głowach mieli papachy, które prezentowały się dość absurdalnie w palącym słońcu. […]
Poszedłem wraz z moimi nowymi towarzyszami
do chaty nieopodal stacji. W kolejce ustawiło się już kilku mężczyzn tak
wychudzonych i słabych, że niektórzy z nich nie mogli stać o własnych
siłach. Kilku bardzo chorych leżało na ziemi. Przybyliśmy z każdego możliwego
zakątka Związku Sowieckiego – z Kołymy, Archangielska, Workuty, środkowej
Syberii, Kazachstanu. Widziałem rodaków, którzy umarli z wyczerpania tuż przed
badaniami lekarskimi […].
Ściemniało się. Wraz z innymi rekrutami
zrzuciliśmy nasze łachy na wielki stos, który natychmiast podpalono. W
płomieniach zniknęła moja sowiecka przeszłość wraz z sowieckimi wszami. Po
umyciu się dostałem czystą, brytyjską bieliznę, koszulę i mundur. Urodziłem się
na nowo.
Od chwili, gdy włożyłem mundur, chodziłem
jak we śnie. Wciąż go dotykałem. Patrzyłem ciągle na biało-czerwoną flagę
powiewającą nad bramą fortu, przyglądałem się polskim żołnierzom. Nareszcie
byłem wśród swoich. Byłem wolny”.
Problemem pozostawała kadra oficerska. Polacy byli
zaniepokojeni tym, że nie zgłaszali się oficerowie więzieni wcześniej w sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i
Ostaszkowie. W Griazowcu odnaleziono jedynie 400 oficerów, których przeniesiono
tam z trzech wspomnianych obozów wiosną 1940 roku. Sowieci konsekwentnie unikali odpowiedzi na pytania o tych zaginionych i
utrudniali polskim władzom prowadzenie poszukiwań.
Współpraca ze stroną sowiecką od początku sprawiała
wiele problemów. Władze ZSRS nie realizowały uczciwie ustaleń układu Sikorski–Majski. Tak zwana amnestia objęła nie wszystkich polskich
więźniów, a wiele zwalnianych osób Sowieci kierowali na przymusowe osiedlenie w
Azji Środkowej.
W jenieckich obozach NKWD już 23 sierpnia 1941
rozpoczęły pracę komisje rekrutacyjne i do 12 września zaakceptowały 24.828
jeńców wojennych i internowanych. Niektórym odmówiono rekrutacji (273 osobom
narodowości niemieckiej), 252 osoby odrzuciły akceptację, 234 osoby nie
kwalifikowały się z powodów zdrowotnych, a 3 osoby ze względu na obciążające je
wyroki sądowe. Łącznie wcielono do Armii 25.115 byłych jeńców, w tym 960
oficerów.
Gen. Władysław Anders rozkazał przyjmować
zgłaszających się bez względu na wiek, więc do wojska rekrutowano także młodzież
w wieku od 14 do 18 lat, w sumie około 3 tysięcy osób, dla których utworzono
szkoły junackie. Chodziło o ułatwienie młodym ludziom wyjazdu z Rosji, a także
o zapewnienie wojsku w przyszłości wykształconych kadr. Młodzież dostała
mundury wojskowe i rozpoczęła naukę.
Do Armii
Polskiej w ZSRS wyruszyły również dziesiątki tysięcy byłych zesłańców. Na
początku w mniejszej liczbie na Powołże (gdzie zaciągali się do wojska głównie
zwolnieni z obozów jenieckich oraz internowania), a później masowo do południowych
republik ZSRS, gdzie od stycznia 1942 odbywał się drugi etap formowania Armii
Polskiej. Cywile byli kierowani głównie do Uzbekistanu przez władze sowieckie,
ale też jechali na południe z własnej woli w przeświadczeniu, że tam łatwiej
będzie im przetrzymać zimę.
Podróż taka
często trwała kilka tygodni, a nawet parę miesięcy. Zesłańcy musieli wydostać
się z odciętych od świata, położonych głęboko w tajdze posiołków,
na kolei panował chaos, bowiem w tym samym czasie odbywała się ewakuacja na
wschód zakładów przemysłowych i ludzi z terenów, na które wkraczali Niemcy po
ataku na ZSRS.
Paweł Bartosz,
deportowany w 1940 roku z rodzicami i siódemką rodzeństwa do obwodu
wołogodzkiego, po ogłoszeniu tak zwanej amnestii wyruszył w końcu 1941 roku na
południe: „Jechaliśmy
parę ładnych tygodni. […] Na stacjach kolejowych było bardzo wielu bezdomnych,
różnych włóczęgów, ludzi wygłodzonych. Często niesiony prowiant, zwłaszcza
chleb był nam wyrywany z rąk. Na jednej ze stacji podszedł do wagonów polski
oficer i zapytał, kto chce iść do wojska. Cały ród męski powyżej 14 lat stanął
przed wagonami. Ustawiono ich w dwuszeregu i odprowadzono. W tym czasie wstąpił
do wojska ojciec i brat Bolesław. Pociąg ruszył dalej. Matki i dzieci jechały
dalej z nadzieją, że rodzinami wojskowymi zaopiekuje się Rząd Polski.
Po kilku dniach jazdy w Uzbekistanie na stacji w Guzar przyszedł do wagonu porucznik polski i zapytał: Chłopcy, kto chce do junaków? Natychmiast z wagonu wysypały się wszystkie dzieci powyżej 9 lat. Ustawiono nas w szeregu i odprowadzono. W tym czasie do junaków wstąpiłem ja, brat Tadeusz i Stanisław. W wagonie pozostały niewiasty i małe dzieci. Pociąg ruszył i pojechał z nimi dalej. W tej grupie była matka i moje młodsze rodzeństwo.
W Guzarze po przespanej nocy rano zrobiono zbiórkę. […] Dzieci powyżej 11 lat zakwalifikowano do junaków. W tej grupie znalazłem się ja i brat Tadeusz. Dzieci poniżej 10 lat skierowano do sierocińców, w tej grupie znalazł się brat Stanisław. W tym momencie drogi mojej rodziny rozeszły się na kilka ładnych lat. […]
Mieszkaliśmy w namiotach. Zajęć wojskowych mieliśmy sporo. Tu stacjonowała też armia polska. Nasza szkoła junaków składała się z dwóch kompanii. Każdy namiot stanowił drużynę. Naszą kadrą byli oficerowie i podoficerowie polscy. Namioty były dwunastoosobowe. Jedynym naszym ubiorem była bielizna, to jest ruska koszula i kalesony długie u dołu wiązane. Ze starości nie były one białe, lecz żółte. Praliśmy je sami w rzece. Butów nie mieliśmy. Na ćwiczenia i w ogóle cały czas chodziliśmy boso. Było ciepło.
Wymęczona i wychudzona dzieciarnia bardzo chorowała na tyfus, czerwonkę, dyzenterię, szkorbut, egzemę, kurzą ślepotę, dawało o sobie znać wiele innych chorób. Wiele osób zmarło. Matka zmarła w 1942 roku w ZSRS, nie wiemy gdzie i kiedy. Młodsze rodzeństwo – Janina, Zbigniew i Czesław zostali zabrani do sierocińca”.
Kwestią sporną w trakcie formowania armii Andersa było
obywatelstwo rekrutów. Według polskich władz obywatelem polskim był zgodnie z
prawem międzynarodowym każdy, kto przed 1 września 1939 posiadał obywatelstwo polskie. Sowieci uważali, że dotyczy
to tylko osób narodowości polskiej, jednostronnie decydując o statusie prawnym
obywateli Rzeczpospolitej. W odpowiedzi na protesty polskiej ambasady rząd
sowiecki wystosował 1 grudnia 1941 notę, w której odmawiał uznania za obywateli
polskich tych mieszkańców wschodnich obszarów Rzeczpospolitej, zaanektowanych
przez ZSRS, którzy nie byli narodowości polskiej. Kreml nie tylko nie chciał
dopuścić do polskiej armii Ukraińców, Białorusinów i Żydów, ale także
potwierdzić zwierzchność Związku Sowieckiego nad terytoriami zajętymi przez
Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku. Polskie komisje rekrutacyjne, wbrew
Sowietom, przyjmowały do oddziałów armii Andersa konsekwentnie obywateli RP bez
różnicy narodowości; wyjątek stanowili jedynie Niemcy.
Jako pierwszą zaczęto formować w Tatiszczewie
5 Dywizję Piechoty. Sformowano tam: 13, 14 i 15 pułki piechoty, 5 pułk
artylerii lekkiej, 5 dywizjon artylerii przeciwlotniczej. Pododdziały dywizyjne
stanowiły: 5 batalion łączności, 5 batalion saperów, 5 dywizjon kawalerii i 5
batalion sanitarny. Ponadto dywizja posiadała zawiązki batalionu pancernego,
kompanie lotników i komendę obozu. W drugiej połowie września 1941 roku zaczęło
do Tatiszczewa napływać umundurowanie, uzbrojenie i
sprzęt bojowy, który pochodził z bieżącej produkcji sowieckiego przemysłu
wojennego. Dywizja otrzymała karabiny automatyczne i powtarzalne, działa
artyleryjskie, działka i karabiny przeciwlotnicze, działa przeciwpancerne,
moździerze, środki łączności, sanitarne, sprzęt saperski, transport samochodowy
i konny.
15 października 1941 stan osobowy 5 Dywizji Piechoty wynosił
475 oficerów i 8.617 szeregowców, a dywizja dysponowała już stanem
organizacyjnym, który umożliwił jej rozpoczęcie szkolenia bojowego.
Jako druga była formowana w Tockoje
6 Lwowska Dywizja Piechoty, której struktura wzorowana była na 5 Dywizji. W jej
skład, obok dowództwa i sztabu oraz służb, wchodziły trzy pułki piechoty: 16,
17, 18, ponadto 6 batalion saperów, 6 batalion łączności i 6 batalion
sanitarny. Poza etatem w dywizji zorganizowano: 6 batalion „Dzieci Lwowskich”,
6 batalion pancerny, 6 pluton lotniczy oraz 6 oddział Pomocniczej Służby
Kobiet. W połowie października 6 Dywizja Piechoty liczyła: 393 oficerów, 11.344
podoficerów i szeregowców oraz 69 kobiet.
10 października 1941 dywizja otrzymała 615 koni, 343
pary uprzęży i 343 wozy. Nie została wyposażona w sprzęt łączności i
inżynieryjno-saperski, ale przede wszystkim brakowało jej broni i sprzętu
bojowego – była w posiadaniu jedynie 200 karabinów otrzymanych od 5 Dywizji,
które przeznaczono do służby wartowniczej i częściowo wykorzystywano w
szkoleniu.
Do Ośrodka Zapasowego Armii w Tockoje
był duży napływ ludzi, co pozwoliło na rozpoczęcie organizacji 7 Dywizji Piechoty,
jej dowódcą został płk Bronisław Rakowski. Brak odpowiednich warunków bytowych
oraz niedobór kadry oficerskiej nie pozwolił w pierwszej fazie tworzenia armii
na utworzenie dywizji, która ostatecznie została sformowana dopiero w 1942
roku.
W miejscach formowania armii Andersa
panowały trudne warunki. W obozie w Tockoje
znajdowało się kilka drewnianych domków bez ogrzewania i starych sowieckich
wojskowych namiotów, część zmobilizowanych musiała kwaterować pod gołym niebem.
Z powodu niewystarczającego zaplecza kuchnie przygotowywały posiłki na okrągło
przez całą dobę, brakowało misek i łyżek, za którymi ustawiały się ogromne
kolejki. Za małe były przydziały żywności, zwłaszcza dla ludzi wygłodzonych i
wycieńczonych ciężką pracą na zesłaniu i w łagrach. Były braki w zaopatrzeniu w
środki czystości, naczynia do mycia, umundurowanie i obuwie – do listopada 1941
roku około 60 procent żołnierzy nie posiadało butów, więc chodzili w butach na
zmianę – schodzący ze służby oddawali je kolegom, którzy ich zastępowali.
Szerzyły się choroby, które dziesiątkowały szeregi. „Serce mi się ściskało, gdy patrząc na tych nędzarzy, zapytywałem
się siebie w duchu – wspominał gen. Anders – czy uda się z nich stworzyć wojsko i czy zdołają znieść oczekujące ich trudy wojenne”.
Polskie wojsko nie zostało również wystarczająco wyposażone w obiecane uzbrojenie. Pierwsze ćwiczenia odbywano z drewnianymi atrapami karabinów. Władze sowieckie przyspieszyły uzbrajanie polskich oddziałów dopiero, gdy pojawił się plan wykorzystania ich na froncie. Mimo to udało się wyposażyć tylko 5 Dywizję Piechoty. Składająca się z około 10 tysięcy ludzi 6 Dywizja Piechoty miała tylko 100 karabinów, na czas szkoleń wypożyczała jedną armatę z 5 Dywizji. Brakowało amunicji, żołnierze otrzymali zaledwie po 120 pocisków na karabin i 60 na działo, co wystarczało jedynie na cele szkoleniowe. Broni przeciwpancernej nie było w ogóle. Dywizje otrzymały po dziesięć ciężarówek do celów transportowych, brakowało do nich paliwa, a artyleria ciągnięta była przez konie, które też były w złym stanie.
Żołnierze
młodej armii przede wszystkim musieli zabezpieczyć podstawowe potrzeby życiowe,
zatem gdy Sowieci chcieli wysłać 5 Dywizję na front, musieli spotkać się z
odmową ze strony polskiej. Dowódca Dywizji gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz tak oceniał jej wartość bojową: „jest
raczej dywizją roboczą, a nie bojową, większość bowiem wysiłków zużywa się na budowę ziemianek, prace w
lasach, wożenie drzewa, furażu, żywności […]. Prace
te wykonują ludzie posiadający jakie takie ubrania i buty. Ludzie bez butów i
płaszczy pozostają w namiotach, a jedynie drobna część oddziałów może być
szkolona”.
Pomimo trudności Armia Polska w połowie października
1941 roku liczyła już ponad 40 tysięcy żołnierzy. Wraz ze wzrostem stanu
liczebnego oddziałów, a także z powodu coraz większej grupy cywilów
przybywających do miejsc tworzenia armii, narastały problemy aprowizacyjne. W
grudniu 1941 roku obóz w Tockoje nie otrzymał w ogóle
pożywienia, panował coraz dokuczliwszy głód. Żołnierze przy 40-stopniowych
mrozach mieszkali w namiotach, chodzili w łachmanach, a bose nogi owiązywali
szmatami.
By rozwiązać te kwestie, gen. Władysław Sikorski, gen.
Władysław Anders i ambasador Stanisław Kot 3 grudnia 1941 spotkali się w
Moskwie z Józefem Stalinem, komisarzem spraw wewnętrznych Wiaczesławem Mołotowem
oraz zastępcą szefa sztabu Armii Czerwonej gen. Aleksiejem Panfiłowem. Gen.
Sikorski mówił o ewentualnym wyprowadzeniu Armii Polskiej do Iranu, gdzie: „Klimat
oraz zapewniona pomoc amerykańsko-brytyjska dałyby może w krótkim czasie
przyjść ludziom do siebie i sformować silną armię. […] Armia ta wróciłaby potem
na front, by zająć na nim własny odcinek. […] Nie stawiam ultimatum, ale gdy
jest ostra zima, wiatr i mrozy, od których giną ludzie, nie mogę na to patrzeć
i milczeć”.
W tym czasie walki z Niemcami toczyły się już pod samą
Moskwą, dlatego Józef Stalin nie chciał kolejnych konfliktów z rządem polskim, bowiem
mogłyby one wywołać nieprzychylne dla niego reakcje w Wielkiej Brytanii i Stanach
Zjednoczonych. Przychylił się więc do żądań zwalniania obywateli polskich,
przetrzymywanych nadal w obozach pracy i więzieniach sowieckich. Nadal jednak
wymijająco ustosunkował się do pytań o tysiące zaginionych polskich oficerów i
żołnierzy wziętych do niewoli w 1939 roku, tłumacząc ich zniknięcie wojennym
chaosem i rzekomą ucieczką do Mandżurii.
Na tym spotkaniu zdecydowano, że w zamian za
rezygnację Polaków z ewakuacji do Iranu powstanie sześć dywizji liczących 96
tysięcy żołnierzy, a cała Armia Polska przeniesiona zostanie w okolice
Taszkentu w Azji Środkowej. 25 tysięcy żołnierzy lotnictwa, marynarki i wojsk
pancernych miało udać się do Wielkiej Brytanii oraz na Bliski Wschód. Ponadto dwie
dywizje piechoty miały być uzbrojone przez Sowietów, pozostałe cztery przez
Brytyjczyków i Amerykanów. Nowe dywizje miały być zorganizowane do końca lutego
1942 roku.
Wyznaczono też nowe miejsca formowania dywizji: w Uzbekistanie
– dowództwo i sztab armii w Yangiyo’l (30 kilometrów
na południowy zachód od Taszkentu), 6 Dywizja w Shahrisabzie
(70 kilometrów na południe od Samarkandy), 7 Dywizja w Kermine
(obecnie Nawoi, 150 kilometrów na północny
zachód od Samarkandy), 9 Dywizja w Marg’ilonie (w
dolinie Fergany), Ośrodek Organizacyjny Armii w G’uzorze
(180 kilometrów na południowy wschód od Buchary), Centrum Wyszkolenia
Armii w miejscowości Wriewskij (obecnie Olmazor); w Kazachstanie – 8 Dywizja w Czokpaku
(obecnie Szokpak, 100 kilometrów na północny
wschód od Taszkentu), 10 Dywizja – w miejscowości Ługowaja
(140 kilometrów na zachód od Frunze); w Kigrizji
– 5 Dywizja w Dżalalabadzie (300 kilometrów od Taszkentu), Centrum
Wyszkolenia Artylerii w Kara-Suu, Centrum Wyszkolenia
Broni Pancernej w Kaindzie (obecnie Kayyngdy) oraz bataliony samochodowe w Krabałdy (50 kilometrów na zachód od Frunze – obecnie Kadamdżaj).
Przenoszenie polskich jednostek do Azji Środkowej zakończono pod koniec lutego 1942 roku. Skrajnie trudną operację logistyczną pogorszyła jeszcze wyjątkowo ciężka zima 1941/1942, z mrozami sięgającymi ponad 50 stopni Celsjusza, podczas której wielu żołnierzy, którzy przeszli wcześniej łagry i pracę ponad siły, umierało od zimna i chorób. Nowe miejsca zakwaterowania okazały się fatalne pod względem klimatycznym – ludzi dotknęła tragiczna w skutkach epidemia tyfusu, co miesiąc umierało od 300 do 400 osób. W Azji Środkowej Polacy pochowali ponad 3 tysiące żołnierzy i 10 tysięcy cywilów.
Wśród kolejnych grup rekrutów w południowych
republikach ZSRS znalazły się także kobiety. Katarzyna
Rutkowska, później dyspozytorka 316 kompanii transportowej, stawiła się w Marg’ilonie, gdzie odbywał
się pobór do Pomocniczej Służby Kobiet: „Trzeba było stanąć przed poborową
komisją lekarską i obie z matką zaryzykowałyśmy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności
głównym lekarzem komisji poborowej był nasz przyjaciel sprzed wojny, który był
w jednym łagrze z moim ojcem, ale po amnestii stracił jego ślad. Mojej matce
odjął trochę lat i obie zostałyśmy żołnierzami armii gen. Andersa. Była to
pamiętna data: 11 kwietnia 1942 roku. Jeszcze tego samego dnia otrzymałyśmy
mundury i wyposażenie wojskowe. Sorty mundurowe były
brytyjskie, ale męskie. Przy umowie Sikorskiego ze Stalinem nie było mowy o
kobietach w wojsku […]. Na pierwszym apelu wyglądałyśmy okropnie. Buty za duże
i bez sznurowadeł, spodnie sięgały do szyi, furażerki spadały nam na nos, battle-dressy były za duże, ale byłyśmy pełne szczęścia.
Potrafiłyśmy szczerze śmiać się ze swego wyglądu i byłyśmy bardzo dumne, że
jesteśmy żołnierzami i na furażerkach mamy polskiego orzełka”.
W marcu 1942 roku Sowieci zawiadomili, że
liczba racji żywnościowych dla polskiej armii zostanie zmniejszona. Gen. Anders
natychmiast interweniował w tej sprawie bezpośrednio u Stalina i
niespodziewanie, zamiast żywności, dostał zgodę na ewakuację armii do
kontrolowanego przez Brytyjczyków Iranu.
Gen.
Władysław Anders z tysięcy wynędzniałych łagierników i zesłańców, w nieludzkich
wręcz warunkach, stworzył prawdziwe wojsko. Dokonał rzeczy, która wydawała się
niemożliwa i choć wojsko to nie osiągnęło na terytorium ZSRS gotowości bojowej,
to odegrało później znaczącą rolę w II wojnie światowej, a przede wszystkim
pozwoliło na opuszczenie Związku Sowieckiego dziesiątkom tysięcy polskich
obywateli.
KALENDARIUM
1942
18
marca
Józef Stalin zgadza się na ewakuację ponad
44 tysięcy żołnierzy armii Andersa do Iranu.
24
marca – 4 kwietnia
Odbywa się pierwszy etap ewakuacji z ZSRS.
Przez Krasnowodzk (obecnie Turkmenbaszy) do Iranu
trafia ponad 47 tysięcy ludzi (ponad 33 tysiące żołnierzy i około 11 cywilów, w
tym 3 tysiące dzieci). W trakcie ewakuacji lub bezpośrednio po niej umiera
około tysiąca osób.
29
marca
Sowieci
żądają likwidacji polskich placówek wojskowych. Wstrzymuje to dopływ ochotników
do armii Andersa.
13
kwietnia
Władze
sowieckie wstrzymują pobór do polskiego wojska.
5
czerwca
Stan Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS wynosi
około 43 tysięcy żołnierzy.
Czerwiec
Wielka Brytania negocjuje z ZSRS kolejną ewakuację żołnierzy armii Andersa do Iranu, a następnie Iraku. Armia ma wzmocnić brytyjską 8 Armię i pomóc w ochronie pól naftowych przed Niemcami.
31
lipca
Władze sowieckie zgadzają się na drugą ewakuację
armii Andersa z ZSRS.
9–31 sierpnia
Odbywa się druga
ewakuacja oddziałów polskich z ZSRS, która obejmuje ponad 44 tysiące żołnierzy
i ponad 25 tysięcy cywilów.
19
sierpnia
Gen.
Władysław Anders wyjeżdża do Teheranu.
1
września
Ostatni transport do Pahlevi,
ZSRS łącznie opuszczają 115.742 osoby: 78.470 żołnierzy i 37.272 cywilów (w tym
13.948 dzieci).
Na początku 1942 roku
sytuacja militarna ZSRS poprawiła się, co niestety miało negatywny wpływ na
stosunki z władzami polskimi. Sowieci zaczęli opóźniać pobór do armii Andersa i ograniczyli go do trzech
republik: kazachskiej, kirgiskiej i uzbeckiej. Uniemożliwiali zwalnianie osób
wcześniej wcielonych do Armii Czerwonej i batalionów pracy, nie zgadzali się na
ustaloną wcześniej ewakuację do Wielkiej Brytanii i na Bliski Wschód 25 tysięcy
żołnierzy przeznaczonych do służby w lotnictwie, marynarce i wojskach pancernych.
Na początku lutego 1942 roku żądali skierowania nieprzygotowanych jeszcze do
walki polskich oddziałów na front, na co gen. Anders zdecydowanie odmówił.
Według niego armia mogła osiągnąć gotowość bojową najwcześniej w ciągu sześciu
miesięcy.
Do 15 marca 1942 liczebność armii Andersa osiągnęła 66.750 żołnierzy, co było liczbą znacząco mniejszą, niż przewidywały to polsko-sowieckie porozumienia z grudnia 1941 roku. Otrzymywali oni tylko 40 tysięcy przydziałów żywnościowych, a w marcu tę głodową liczbę jeszcze zredukowano – do 26 tysięcy racji, którymi żołnierze dzielili się także z cywilami. Szansą na ocalenie ich wszystkich mogło się stać jedynie wyjście ze Związku Sowieckiego. Gen. Władysław Anders poruszył kwestię ewakuacji na spotkaniu ze Stalinem 18 marca 1942. Stalin zgodził się wówczas na wyjazd do Iranu 44 tysięcy osób – wszystkich tych żołnierzy, dla których nie wystarczało żywności. Iran, którego północna część wskutek angielsko-sowieckiej inwazji w 1941 roku znalazła się pod okupacją Armii Czerwonej, miał pełnić dla polskich obywateli rolę głównie kraju tranzytowego.
24 marca rozpoczęto, wspieraną przez Brytyjczyków, ewakuację polskich oddziałów. Pierwszy etap podróży odbywał się pociągami z obozów w Taszkencie i Yangiyo’l do portu w Krasnowodzku (obecnie Turkmenbaszy), gdzie zorganizowano bazę przeładunkową, a następnie statkami przez Morze Kaspijskie do portu Pahlevi (obecnie Bandar-e Anzali) w Iranie (dawniej Persji). Szef Sztabu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko o tym momencie napisał:
„Wieść o ewakuacji gruchnęła po całym wojsku, a w krótkim czasie pocztą pantoflową i przez listy dostała się do wiadomości cywilnej ludności polskiej. Tak jak po ogłoszeniu amnestii w 1941 roku, ludzi ogarnął szał radości. Nie chcieli początkowo wierzyć w prawdziwość tej informacji. Ludność sowiecka również wyrażała powątpiewanie, bo jak Sowiety Sowietami, nie było jeszcze precedensu, by kogoś wypuszczać za granicę […].
Ewakuacja wkrótce się zaczęła. Warunki transportowe były dosyć znośne. Na punktach załadowczych nasze władze wojskowe zaopatrywały każdy pociąg w żywność i wodę oraz zapewniały pomoc sanitarną i ochronę. W porcie krasnowodzkim została przez nas zorganizowana baza i szpital dla ciężej chorych […].
Podziwu godny był wysiłek, uczyniony przez brytyjskie władze na terenie Persji. Pahlevi, mały, trzeciorzędny port irański nie miał odpowiednich urządzeń do szybkiego wyładunku. Miasteczko przy nim nie posiadało gmachów do pomieszczenia kilkudziesięciu tysięcy ludzi i nie mogło ich wykarmić. Wszystko to trzeba było przewieźć z Teheranu trudną kołową drogą. Anglicy jednak uporali się z tym wszystkim, przygotowali obozy przejściowe dla przybywających ludzi, zdołali ich nakarmić i przetransportować do obozów stałych […]. Trzeba wziąć pod uwagę, że do Pahlevi przybywało co dzień po 5 tysięcy ludzi”.
W błyskawicznej ewakuacji od 24
marca do 6 kwietnia 1942 ewakuowano przez Krasnowodzk do Iranu 33.069 żołnierzy
oraz 10.789 osób cywilnych, wśród których było 3 tysiące dzieci. Z ZSRS
wyjechały zawiązki 8, 9 i 10 Dywizji Piechoty, oddziałów pancernych, 1 Pułk
Ułanów oraz nadwyżki 6 i 7 Dywizji Piechoty i Ośrodka Organizacyjnego Armii. Na
terenie Związku Sowieckiego zostało jeszcze ponad 40 tysięcy andersowców.
Z kraju, w którym doznali tak wielu cierpień,
chcieli wydostać się wszyscy i za wszelką cenę. Płk Klemens Rudnicki
zanotował wrażenia z obserwacji chorych żołnierzy: „Zrywali się z posłań, symulowali
zdrowych, byle tylko nie zostać, byle wyjechać i uratować się. […]
Chory uśmiechał się, koledzy brali go pod ramiona, dyskretnie podtrzymywali
przy przeglądzie przedzaładowczym i w końcu wpychali
do wagonów, gdzie walił się taki na podłogę, ale radował się, że jedzie, że nie
zostaje”.
Po likwidacji polskich placówek
wojskowych na terenie republik azjatyckich w kwietniu 1942 roku władze sowieckie uniemożliwiły
dalszą rekrutację do armii Andersa (oficjalnie powiadomiły o tym polski rząd w
maju 1942). Rozpoczęto również tak zwaną paszportyzację – zmuszano pozostałych
w ZSRS obywateli polskich do przyjęcia obywatelstwa sowieckiego. W tym czasie aresztowano
delegatów Ambasady Polskiej i skonfiskowano majątek ambasady przeznaczony na
pomoc dla Polaków, uniemożliwiając w ten sposób jakąkolwiek faktyczną pomoc
cywilom.
Dla pozostałej w Związku Sowieckim
części polskiego wojska pogorszyły się warunki żywieniowe, wskutek
niedożywienia wielu żołnierzy chorowało, szerzyły się epidemie malarii,
czerwonki, chorób żołądkowo-jelitowych. Niewystarczające były warunki, by
przeprowadzać ćwiczenia, a do tego nadeszła fala morderczych upałów. Gen.
Anders 7 czerwca
pisał w depeszy do Naczelnego Wodza: ,,Nasza
sytuacja wojskowa tutaj zbliża się ku katastrofie. [...] Żołnierze głodują, mam już
kilkanaście procent kurzej ślepoty. Nie ma żadnej nadziei na polepszenie,
odwrotnie – położenie pogarsza się stale. [...]
Wskutek powyższego morale wojska utrzymuje się
wyłącznie nadzieją wyjścia z ZSRR i wielką narodową dyscypliną. [...] Warunki szkolenia żadne.
Brak benzyny, opon, środków transportu i części zamiennych. Wkraczanie w nasze
życie wewnętrzne coraz większe. Jestem przekonany, że jedynie równocześnie z
decyzją o wyjściu wojska będzie możliwa dalsza rekrutacja”. Gen. Anders
obawiał się, że w przypadku poprawy sytuacji militarnej ZSRS polskie jednostki
mogą zostać rozwiązane, a żołnierze uwięzieni ponownie w łagrach: „pozostanie w
Rosji musi skończyć się dla wszystkich Polaków całkowitą zagładą”.
Wpływ na losy armii Andersa miała również trudna
sytuacja Brytyjczyków w Afryce, związana z podjętą w końcu maja 1942 roku ofensywą
gen. Erwina Rommla. Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, bez wiedzy
Polaków, rozmawiał ze Stalinem na temat przekazania Brytyjczykom polskich
wojsk. 2 lipca 1942 rząd polski w Londynie został poinformowany o tym, że
Stalin zdecydował się na wyprowadzenie z ZSRS pozostałych jednostek wojska
polskiego na Bliski Wschód.
26 lipca
dowództwo polskiej armii w Yangiyo’l otrzymało
podpisane przez majora Żukowa pismo, w którym deklarowano, że ,,Rząd ZSRS
zgadza się uczynić zadość staraniom dowódcy Armii Polskiej w ZSRS gen. dyw.
Andersa o ewakuację oddziałów polskich z ZSRS na teren Bliskiego Wschodu i nie
ma zamiaru stawiać jakichkolwiek przeszkód w natychmiastowym urzeczywistnieniu
ewakuacji”.
Władze sowieckie w ten sposób pozbywały się polskiego
wojska, które było lojalne wobec władz RP na uchodźstwie, a jednocześnie
zyskiwały wdzięczność Brytyjczyków. 31 lipca 1942 w Taszkencie podpisano
polsko-sowiecki protokół dotyczący ewakuacji do Iranu Polskich Sił Zbrojnych
oraz rodzin oficerów i żołnierzy.
Druga ewakuacja trwała przez niemal cały sierpień 1942. W tym czasie wyjechało z ZSRS 44.832 żołnierzy i 25.457 cywilów. Sowieckie statki „Kaganowicz” i „Żdanow” zabrały ich przez Morze Kaspijskie do Pahlevi w Iranie. W ZSRS pozostały polskie biura wojskowe, ale i one wkrótce zostały ewakuowane.
Liczba żołnierzy i cywilów, którzy wyszli z ZSRS z armią Andersa w 1942 roku, wynosiła w sumie około 116 tysięcy osób. Co najmniej połowę tej grupy (około 70 tysięcy) stanowili byli deportowani – wszyscy cywile przy armii Andersa (około 41 tysięcy, głównie dzieci i kobiet) oraz część żołnierzy armii Andersa (prawdopodobnie około 30 tysięcy, głównie mężczyzn). Pozostali żołnierze to obywatele polscy przetrzymywani wcześniej w sowieckich obozach jenieckich i internowania oraz w łagrach.
Zdecydowana większość ewakuowanych (około 113 tysięcy ludzi) przebyła trasę przez Krasnowodzk, pozostali – prawie 3 tysiące, głównie cywilów, w tym niemal połowa to dzieci i młodzież do 18. roku życia – zostali ewakuowani drogą lądową przez granicę sowiecką-irańską w okolicy Aszchabadu do Meszhedu w Iranie. W tej grupie pierwszeństwo wyjazdu miały dzieci z sierocińców, rodziny żołnierzy armii Andersa oraz wojskowych, którzy przebywali w niewoli niemieckiej i w sowieckich obozach: Kozielsku, Ostaszkowie, Starobielsku, a także „najbardziej wartościowe jednostki”: specjaliści, nauczyciele, zasłużeni dla Polski.
Droga
w czasie obu ewakuacji była również trudna, wielu ludzi atakowały choroby –
tyfus, malaria, żółtaczka, dezynteria, brakowało leków. Jednak w znacznie
gorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy „nie zdążyli do Andersa” – pomimo
„amnestii” w sowieckich obozach pozostało nadal około 10 tysięcy osób, a
jeszcze więcej w różnych regionach ZSRS na zesłaniu.
W
szeregach polskiej armii
znalazło się natomiast kilku oficerów, którzy odmówili wyjazdu. Wśród nich był szef
bazy ewakuacyjno-zaopatrzeniowej w Krasnowodzku ppłk Zygmunt Berling, który już
wcześniej współpracował z władzami sowieckimi. Polski sąd wojskowy uznał ten
akt za złamanie przysięgi wojskowej i dezercję.
Obecność
armii Andersa na Bliskim Wschodzie według gen. Władysława Sikorskiego mogła się
okazać „zbawienna dla sojuszniczych działań wojennych. Toteż wyjście wojsk
polskich z Rosji – pozbawione momentów politycznych – ten jedynie cel miało na
oku”.
KALENDARIUM
1942
12
września
Na podstawie rozkazu Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego z połączenia Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie i Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS powstaje Armia Polska na Wschodzie. Jej dowódcą zostaje gen. Władysław Anders.
Październik–listopad
Armia Polska na Wschodzie liczy około 74 tysiące żołnierzy oraz 4,5 tysiąca junaków (młodocianych) i ochotniczek Pomocniczej Służby Kobiet. Całość sił rozmieszczona zostaje w północno-wschodnim Iraku. Rozpoczyna się programowe szkolenie.
1943
13
kwietnia
Niemieckie radio podaje komunikat o znalezieniu pod Katyniem zbiorowych grobów ponad 10 tysięcy polskich oficerów, rozstrzelanych przez Sowietów. Rząd polski na uchodźstwie zwraca się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z prośbą o zbadanie grobów.
21
kwietnia
Przywódca sowiecki Józef Stalin oświadcza premierowi Wielkiej Brytanii Winstonowi Churchillowi, że rząd sowiecki uważa postępowanie rządu polskiego wobec ZSRS za niedopuszczalne. Kilka dni później ZSRS zrywa stosunki dyplomatyczne z Polską.
Maj–lipiec
Wśród żołnierzy Armii Polskiej szerzy się epidemia malarii. Przeciętny stan chorych sięga 8 tysięcy osób miesięcznie.
26 maja – 3 lipca
Trwa wizyta gen. Władysława Sikorskiego na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Naczelny Wódz w czerwcu wydaje m.in. rozkaz o wyłonieniu z Armii Polskiej na Wschodzie związku taktycznego pod nazwą 2 Korpus Polski.
4
lipca
Prezes Rady Ministrów i Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski ginie w katastrofie lotniczej w Gibraltarze. Nowym premierem RP na uchodźstwie zostaje Stanisław Mikołajczyk, a Naczelnym Wodzem gen. Kazimierz Sosnkowski.
21 lipca
Powstaje 2 Korpus Polski – związek organizacyjny i taktyczno-operacyjny PSZ na Zachodzie. Brytyjskie Dowództwo Frontu Persja i Irak („Paiforce”) decyduje o przesunięciu polskich wojsk do końca września z Iraku do Palestyny.
Październik
Odbywają się ćwiczenia dywizyjne na terenie południowej Palestyny.
Listopad
Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, w przemówieniu do żołnierzy 3 Dywizji Strzelców Karpackich, zapowiada udział Armii Polskiej w walkach na froncie włoskim.
7
grudnia
Gen. Kazimierz Sosnkowski, gen. Władysław Anders i dowódca wojsk brytyjskich na Środkowym Wschodzie gen. Henryk Wilson decydują o przesunięciu 2 Korpusu Polskiego do Egiptu, do rejonu Qassassin. W skład jednostki wchodzą 3 Dywizja Strzelców Karpackich, 5 Kresowa Dywizja Piechoty, 2 Samodzielna Brygada Czołgów, pułk samochodów pancernych, armijna grupa artylerii i służby.
Połowa grudnia
Rozpoczyna się transport polskich żołnierzy drogą morską z Egiptu do Włoch.
Losy armii Andersa zależały
od wielkiej polityki i sytuacji na frontach II wojny światowej. Ewakuacja kilkudziesięciu
tysięcy wojskowych i cywilów, która przywiodła ich do Iranu okupowanego wówczas
przez Sowietów i Brytyjczyków, mogła się zdarzyć dzięki temu, że na początku 1942
roku znacznie poprawiła się pozycja militarna ZSRS. Ofensywę niemiecką zatrzymano,
szala zwycięstwa zaczęła przeważać na stronę Armii Czerwonej. Jak ocenił historyk
prof. Andrzej Paczkowski: „Kierownictwo Kremla uznało, że z politycznego punktu
widzenia nieobecność armii polskiej na froncie wschodnim będzie dla ZSRR dogodniejsza:
rozwiązał się problem niechcianego sojusznika, co – w ich przekonaniu – zwalniało
z jakichkolwiek zobowiązań wobec Polski”.
Na decyzję w sprawie wyjścia armii Andersa z ZSRS miała
wpływ także sytuacja na froncie w Egipcie. Komisarz ludowy spraw zagranicznych ZSRS
Wiaczesław Mołotow w rozmowie z ambasadorem amerykańskim w Moskwie stwierdził na
początku lipca 1942 roku: „Kiedy rząd sowiecki dowiedział się, że sprawy Anglików
w Egipcie mają się źle z powodu natarcia niemieckich wojsk, rząd sowiecki postanowił
zaoferować rządowi brytyjskiemu sformowane, wyszkolone, ale nie w pełni uzbrojone
trzy dywizje znajdujące się w ZSRS. […] Chociaż przekazanie polskich wojsk jest
dla nas kłopotliwe, jesteśmy gotowi to zrobić, aby pomóc Anglikom w likwidacji niemiecko-włoskich
wojsk w Egipcie. […] Polacy także tego chcą”.
Po dotarciu do Iranu polskie wojsko przeszło reorganizację. 12 września Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz formujący z połączenia Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie i Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS – Armię Polską na Wschodzie, co jednoznacznie zrywało z nazewnictwem kojarzącym się ze Związkiem Sowieckim. W skład Armii Polskiej na Wschodzie weszły: 3 i 5 Dywizje Strzelców (każda posiadała po dwie brygady piechoty, pułk rozpoznawczy, trzy pułki artylerii lekkiej, pułk artylerii przeciwpancernej, pułk artylerii przeciwlotniczej, batalion ciężkich karabinów maszynowych, trzy kompanie saperów, kompanię parkową saperów, pozostałe służby), 6 Dywizja (2 Brygada Czołgów, 6 Samodzielna Brygada Strzelców oraz pozostałe służby) oraz 7 Dywizja z jednostkami zapasowymi i ośrodkami szkolenia. Dowódcą Armii Polskiej na Wschodzie został gen. Władysław Anders, jego zastępcą gen. Józef Zając, szefem sztabu gen. Bronisław Rakowski.
Irańczycy,
okupowani przez Sowietów i Brytyjczyków, wykorzystujących ich kraj jako źródło surowców,
początkowo byli niechętni polskiemu wojsku, które przybyło do nich ze Związku Sowieckiego.
O poprawne stosunki między swoimi podwładnymi a Irańczykami
starał się zadbać gen. Anders. Po przylocie do Teheranu spotkał się z szachem irańskim:
„Podziękowałem mu za życzliwość, z jaką władze i naród perski przyjęły naszą ludność
cywilną i żołnierzy. Na ulicach Teheranu można było już spotkać grupki Polaków.
Kiedy pytałem, jakie jest ich najsilniejsze przeżycie w nowych warunkach, wszyscy
odpowiadali, że po latach ciągłej zmory poczucie, że są na wolności”.
Żołnierze otrzymali mundury tropikalne i musieli odbyć kwarantannę. Dramatycznie ciężkie warunki w Sowietach i trudy drogi podczas ewakuacji odbiły się na ich zdrowiu. Większość ewakuowanych była poważnie niedożywiona, zapadali na ciężkie choroby, w tym szkorbut, krwawą biegunkę i tyfus plamisty, który w tamtym czasie był w większości śmiertelny. „Wszystek niemal czas – wspominał st. szer. Franciszek Machalski – wypełniała naszym ludziom pogoń za jedzeniem, walka ze wszawicą i świerzbem oraz niemal bójki o każdy kawałek świeżej odzieży, zastępującej brudne i śmierdzące łachmany. […] Każdy przydział żywności był ewenementem: biały chleb, australijska margaryna, daktyle, ser żółty, konserwy mięsne i ryby, ryż i jajka gotowane, wreszcie papierosy – rzeczy nieoglądane przez wiele długich miesięcy, a przez niektórych widziane pierwszy raz w życiu. […] Euforia pierwszych dni spędzonych w nowych zupełnie warunkach została rychło zmącona nawrotną falą udręki. Nagła zmiana pożywienia i względna obfitość pokarmów odbijały się fatalnie na zdrowiu wojennych tułaczy. Szczególnie mocno cierpiały kobiety i dzieci”.
Początkowe trudności
szybko jednak zostały przez Polaków pokonane. Józef Czapski, wówczas szef przysztabowego Wydziału Propagandy i Informacji, odpowiedzialnego
za sprawy kulturalno-oświatowe w armii Andersa, w maju 1942 roku zapisał: „Ostatnie wrażenia z podróży
nagrodziły mi wiele trudnych chwil w życiu. Odwiedziłem obozy nasze pod Teheranem.
Kobiety i dzieci polskie tam zebrane zgotowały mi przyjęcie bardzo serdeczne. Widziałem
przy tym, że większość z nich, po przebytych trudach podróży, dzięki bardzo dobremu
odżywianiu, doszła do bardzo dobrego wyglądu fizycznego. Największą radość sprawił
mi wygląd dzieci – wesoły i zdrowy”.
Po reorganizacji, dozbrojeniu i rekonwalescencji armia Andersa została przeniesiona pod koniec lata 1942 do Iraku, gdzie ochraniała strategiczne pola naftowe w zagłębiu Mosul–Kirkuk przed dywersją niemiecką. Dowództwo armii zakwaterowano w Quizil Ribat, obozy wojskowe rozmieszczono w rejonie Khanaqin, w Quizil Ribat i w okolicach Bagdadu. Józef Czapski wspominał: „Po zimach sowieckich, gdzie ten żołnierz, wyczerpany, znosić musiał mrozy nieraz ponad 40 stopni, uczy się użytku nowej dla niego broni w morderczym słońcu Iraku, na czołgach, których dotknąć gołą ręką nie można bez ciężkich oparzeń. Dla tego żołnierza, przeważnie z Kresów Wschodnich, z kraju pól, wilgotnych łąk i gęstych lasów, adaptacja do klimatu, do życia na pustyni, rudej i wyschłej, bez cienia trawy, nie była łatwa. Miewaliśmy po kilka wypadków ciężkich udarów słonecznych dziennie, trafiały się nieraz nagłe zaburzenia umysłowe. Jeden z żołnierzy na warcie, w upalne południe, strzelać zaczął do słońca. Żołnierze obozu układali na wyschłej ziemi klomby. Były to zwykle herby ich miast rodzinnych, Lwowa i Wilna, z kamieni ułożone. […] Te lasy namiotów w Khanaqin, Mosulu, Kirkuku, a potem w Palestynie, Egipcie, we Włoszech – czy to było wojsko w klasycznym, normalnym znaczeniu tego słowa? To był naród do Ziemi Obiecanej, do Polski”.
Armia Polska na Wschodzie w październiku 1942 roku liczyła
około 74 tysięcy żołnierzy i 4,5 tysiąca junaków i ochotniczek Pomocniczej Służby
Kobiet. Na początku 1943 roku w armii przeprowadzono reorganizację – zmieniała swój
kształt na wzór brytyjski. Na początek rozwiązano 6 Lwowską Dywizję Piechoty, a
większość jej sił oddelegowano do 5 Kresowej Dywizji Piechoty.
Kwiecień 1943 roku był punktem kulminacyjnym w kryzysie
polsko-sowieckim. 13 kwietnia niemiecka radiostacja ogłosiła odkrycie zbiorowych
mogił w pobliżu Katynia, w których pogrzebano pomordowanych przez NKWD oficerów
Wojska Polskiego. Pod koniec miesiąca stosunki dyplomatyczne z Polakami zostały
oficjalnie zerwane przez Kreml. By uspokoić narastające niepokoje w polskich oddziałach,
gen. Władysław Sikorski postanowił polecieć z wizytacją na Bliski Wschód. Dzień
przed zakończeniem wizyty, 16 czerwca, Naczelny Wódz ogłosił kolejną zmianę struktury
Armii Polskiej na Wschodzie – w porozumieniu z Brytyjczykami przygotowano projekt
utworzenia 2 Korpusu Polskiego, który miał wejść w skład wojsk walczących w kampanii włoskiej. Dowództwo
Armii przekształcono w Dowództwo Jednostek Wojskowych na Środkowym Wschodzie, nazywane
3 Korpusem.
Wracając z Bliskiego Wschodu, gen. Sikorski zatrzymał się
w Gibraltarze. W nocy 4 lipca, krótko po starcie samolot, którym leciał Naczelny
Wódz, w niewyjaśnionych okolicznościach spadł do morza. Gen. Władysław Na
stanowisku Naczelnego Wodza zastąpił go gen. Kazimierz Sosnkowski, a premierem został
Stanisław Mikołajczyk.
2 Korpus Polski, który powołany został przez gen. Sikorskiego,
miał być sztandarową polską jednostką podczas kampanii w Europie. Dowodził nim gen.
Władysław Anders, a jego zastępcą został gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko (gen. Michał
Karaszewicz-Tokarzewski został wydelegowany do dyspozycji Naczelnego Wodza), szefem
sztabu był płk Kazimierz Wiśniowski, 3 Dywizję Strzelców Karpackich przejął gen.
Tadeusz Klimecki (niedługo później zmieniony przez gen. Bronisława Ducha), dowodzenie
5 Kresowej Dywizji Piechoty objął gen. Nikodem Sulik. Po zmianach personalnych postanowiono
również, że nastąpi zmiana miejsca kwaterowania. W okresie od drugiej połowy czerwca
do września 1943 roku żołnierzy przetransportowano do Palestyny i Syrii.
Bogusław Aleksander
Topolski, żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich, o Palestynie napisał: „Miała
wszystko, o czym żołnierz na pustyni mógł marzyć: nowoczesne miasta, asfaltowe szosy,
gaje pomarańczowe i mnóstwo wody pitnej. Łaźni i natrysków każdy obóz wojskowy miał
w bród. Żydowska społeczność była do Polaków przychylnie nastawiona. Można było
odnieść wrażenie, że wszyscy wokół mówią po polsku […].
Z przejazdu przez Palestynę zapamiętałem przede wszystkim zielone drzewa i gaje pomarańczowe. Było wiele krętych asfaltowych dróg, wiele znaków drogowych i ludzi. Jednak mijaliśmy miasteczko za miasteczkiem, kierując się prosto do obozu, który znajdował się w pobliżu dzisiejszej granicy Strefy Gazy. Nosił nazwę Camp Kilo 89 – od odległości, jaka dzieliła go od Tel Awiwu na północy. W obozie czekały na nas chaty z desek, z prawdziwymi łazienkami i stołówkami – wielki luksus po namiotach na irackim pustkowiu i czterodniowej jeździe przez pustynię […].
Jak wielu innych, którzy cudem przeżyli sowieckie więzienia i głód, jeszcze w Rosji złożyłem ślubowanie, że jeśli Bóg mnie ocali, odbędę pielgrzymkę do Jerozolimy […]. Nigdy nie sądziłem, że tak łatwo i szybko przyjdzie mi wypełnić zawarty z Bogiem pakt”.
W Palestynie z armii Andersa zdezerterowało około 3 tysięcy żołnierzy pochodzenia żydowskiego, w większości brali oni później udział w walkach o utworzenie niepodległego państwa izraelskiego. Dezercje te były wspierane przez organizacje syjonistyczne, które oferowały przewodników, samochody, pomagały uciekinierom załatwić cywilne ubrania.
Polscy żołnierze, zwłaszcza oficerowie,
rozumieli intencje, jakimi kierowali się żydowscy żołnierze. I choć wszystkich obowiązywała
przysięga wojskowa na wierność Rzeczpospolitej, a dezercja karana była śmiercią,
to ani Naczelny Wódz, ani dowódca
2 Korpusu nie widzieli sensu w ściganiu dezerterów żydowskich. Gen. Anders
wysłał do polskich władz w Londynie raport w tej sprawie, a w odpowiedzi
otrzymał jedynie polecenie sporządzenia listy uciekinierów i przekazania jej Brytyjczykom.
Tak tłumaczył swoją decyzję: „Dezercje
tak wielkiej ilości Żydów, częściowo dobrze wyszkolonych, spowodowały znaczne luki
w oddziałach. Nie zezwoliłem na poszukiwanie dezerterów i ani jeden dezerter nie
został przez nas aresztowany. Postanowiłem nie stosować ściśle wobec mniejszości
narodowych ustawy o powszechnym obowiązku służby wojskowej obywateli polskich poza
Krajem. Nie chciałem mieć pod dowództwem żołnierzy, którzy bić się nie chcą”.
W tym czasie na terenie Włoch trwała już, od lipca 1943
roku, kampania wojsk sprzymierzonych przeciwko Niemcom, w której miał wziąć udział
2 Korpus Polski. W Palestynie polscy żołnierze rozpoczęli więc odpowiednie przeszkolenie,
przede wszystkim w terenach górskich, co miało imitować trudne włoskie warunki.
Sprzęt dostarczyli Brytyjczycy, roztaczali oni także opiekę strategiczną nad Polakami,
których planowali wykorzystać do swoich celów militarnych.
Józef Kowalczuk, żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich, także przeszedł takie szkolenie: „W Palestynie – zapoznanie z bronią maszynową nieprzyjaciela oraz minami. Tamże staliśmy najpierw w Barbarze […]. Na całym Środkowym Wschodzie trzeba było toczyć walkę z malarią i wszelkim robactwem pustyni. Były tam węże, żmije, skorpiony i tarantule, jadowite pająki. Przed tym wszystkim chroniły nas zawieszone nad łóżkami moskitiery. Przez taką siatkę nawet komar widliszek nie wpadł do śpiącego żołnierza. Prócz tego dawano nam antymalaryczne pastylki oraz wszędzie rozlepiono odezwy ostrzegawcze: Malaria wróg, ścina z nóg. Podobne ostrzeżenia dotyczyły jeszcze szpiegów (Uwaga, szpieg podsłuchuje!), wywiad niemiecki, i to nie na małą skalę, miał tam swoje siatki z którymi kontrwywiad angielski musiał walczyć”.
Tadeusz Mieczysław Czerkawski, również żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich, o nastrojach panujących w dywizji pisał: „Ludzie byli bliscy załamania, panowała ogólna nerwowość […]. Każde nieopatrznie wypowiedziane słowo powodowało wybuch. Dodatkowym elementem deprymującym była pustynia. Jak okiem sięgnąć, zbita na kamień gleba, bez punktu zaczepienia dla oczu. Czasem jadąc na ćwiczenia, ulegaliśmy złudzeniom optycznym – fatamorganie; jawiły nam się oazy i zabudowania […]. Upał dochodził do 70 stopni Celcjusza w cieniu. Już nie można żyć. Nawet woda, której wypijaliśmy niesamowite ilości, była ciepła.
Mówiło się coraz głośniej, że wyjedziemy z Iraku na front. Pierwszą taką wiadomość nadało radio niemieckie: Generał Anders ze swymi malarycznymi dywizjami jedzie na front włoski!”.
Pomyślny dla aliantów rozwój kampanii
afrykańskiej oznaczał, że kolejne zasadnicze stracie z Niemcami odbędzie się w Europie.
Ustalono, że wojska alianckie wylądują na Sycylii, skąd ruszą w górę „włoskiego
buta”. 10 lipca 1943 rozpoczęła się operacja „Husky”, która zainicjowała kampanię
włoską.
Oddziały 2 Korpusu Polskiego, który liczył w tym czasie 53 tysiące żołnierzy, do października 1943 prowadziły jeszcze manewry taktyczne, a w listopadzie zostały przeniesione do Libanu i Qassasin – 30 kilometrów na zachód od miasta Ismailia na północnym wschodzie Egiptu. W Qassasin żołnierze Korpusu otrzymali nowe uzbrojenie i wyposażenie.
Wśród nich był Edward Herzbaum, żołnierz 5 Kresowej Dywizji Piechoty: „Już gotowym do odjazdu. Za parę minut ruszymy, znowu zostawimy za sobą kraj – wrażenia i pustynię. Czerwona linia, którą na mapie kreśli nasz sztab, wydłuża się coraz bardziej. Egipt – dziwaczny kraj piramid […]. A stamtąd? Na wszelki wypadek kupię mapę Włoch. Dziś sylwester i odjazd, dobrze się składa – na Nowy Rok będziemy w drodze. Tylko – dokąd ta droga wiedzie?”.
Dalej droga 2 Korpusu Polskiego wiodła na front
włoski.
KALENDARIUM
1944
2
lutego
Żołnierze 3 Dywizji Strzelców Karpackich rozpoczynają luzowanie brytyjskiej 78 Dywizji Piechoty nad rzeką Sangro. Do końca marca trwa przerzut tam oddziałów 2 Korpusu Polskiego, jego działania bojowe ograniczają się do akcji patrolowych.
24
marca
Dowódca brytyjskiej 8 Armii gen. Olivier Leese informuje gen. Władysława Andersa o przygotowaniach do czwartej bitwy o Monte Cassino. Natarcie ma na celu przełamanie linii Gustawa i Hitlera, które zagradzają aliantom drogę do Rzymu. 2 Korpus Polski ma przełamać niemieckie pozycje w masywie Cassino – zdobyć klasztor i miejscowość Piedimonte. Gen. Anders ma 10 minut na przyjęcie lub odrzucenie zadania, ostatecznie wyraża zgodę, która nie została uzgodniona z Naczelnym Wodzem gen. Kazimierzem Sosnkowskim.
12–18
maja
Trwają walki o wzgórze i klasztor Monte Cassino, w których ginie 923 żołnierzy armii Andersa, 2931 zostaje rannych, a 345 uznano za zaginionych.
18
maja
Rankiem 3 Dywizja Strzelców Karpackich zdobywa ostatecznie wzgórze 593. Około godziny 10:00 do klasztoru wkracza patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich.
25
maja
Gen. Władysław Anders wizytuje pole bitwy pod Monte Cassino.
4 czerwca
Wojska
amerykańskie wkraczają do Rzymu.
8
czerwca
Żołnierze 2 Korpusu Polskiego otrzymują zadanie rozwinięcia natarcia na samodzielnym kierunku operacyjnym wzdłuż Adriatyku na Ankonę.
18
lipca
Polskie oddziały zdobywają Ankonę.
Sierpień
Zacięte walki w rejonie rzek Cesano i Metauro.
Sierpień–wrzesień
Następuje przełamanie przez wojska sojusznicze linii Gotów.
Październik
Po trwającym niespełna miesiąc odpoczynku żołnierze 2 Korpusu Polskiego wchodzą do pierwszego rzutu 8 Armii i walczą wzdłuż drogi numer 9 z Ankony do Bolonii.
17
grudnia
2 Korpus Polski osiąga linię rzeki Senio, na której stabilizuje się linia frontu.
1945
21 kwietnia
Polski 9 Batalion Strzelców Karpackich zdobywa Bolonię.
1946
Przeniesienie 2 Korpusu Polskiego do Wielkiej Brytanii.
1947
Rozwiązanie 2 Korpusu Polskiego.
W ogromnym obozie wojskowym w Qassasin nieopodal Kairu 3 Dywizja Karpacka armii Andersa czekała na rozkaz, by wyruszyć na front europejski. Jako pierwsza 12 grudnia 1943 wyruszyła grupa komandosów, a 16 grudnia główne siły dywizji. Z portu Taufiq popłynęły przez Kanał Sueski do Port Saidu, a stamtąd pod eskortą polskiego niszczyciela ORP „Ślązak” do portu Tarent na południu Włoch. Polscy żołnierze 21 grudnia po zejściu na ląd dowiedzieli się, że zostaną wysłani na pozycje nad rzeką Sangro.
Ks.
Stanisław
Chmielewski przebył tę drogę z 5 Kresową Dywizją Piechoty: „Powoli
przygotowywaliśmy się do wyjazdu na kontynent europejski […]. Nasza dywizja
włączona została do jednostek biorących udział w operacjach wojskowych w ramach
8 Armii Brytyjskiej na froncie włoskim. 15 lutego [1944] zakończono ładowanie
ciężkiego sprzętu wojennego i naszych bagaży na statki angielskie w Port Saidzie.
[…]
Podróż przez Morze Śródziemne była bardzo niebezpieczna, gdyż nasze statki mogły zostać w każdej chwili zaatakowane przez lotnictwo nieprzyjacielskie oraz niemieckie łodzie podwodne. Dlatego wszystkich obowiązywało stałe pogotowie, a więc nie wolno było rozbierać się do spania ani kłaść do snu. Kilka razy w ciągu dnia urządzano próbne zbiórki poszczególnych grup na wypadek ewentualnego alarmu na statku, a ponadto wszyscy musieli nosić stale na sobie pas ratunkowy. Wielu ludzi chorowało na skutek choroby morskiej i tylko oni byli zwolnieni z obowiązku zachowania przepisów porządkowych. Płynęliśmy prawie pięć dni”.
Na południe Włoch przez kolejne trzy miesiące przetransportowano w ślad za 3 Dywizją Sztab Kwatery Głównej, 5 Dywizję Kresową i 2 Brygadę Pancerną. Gen. Władysław Anders przyleciał 3 lutego 1944 do Neapolu samolotem.
Oddziały 2 Korpusu Polskiego, które
przybyły do Włoch, liczyły łącznie 2574 oficerów i 44.067 szeregowych. Liczby
te potem zmieniały się z rozwojem działań na froncie, bowiem ponoszono straty
wśród żołnierzy, ale też nadchodziły uzupełnienia. Dołączali się we Włoszech do
armii Andersa również dezerterzy z wojska niemieckiego – Pomorzanie i Ślązacy
wcieleni do Wehrmachtu. Szacuje się, że uciekinierów z Wehrmachtu mogło się
zgłosić ponad 35 tysięcy. 2 Korpus w maju 1944 liczył już 48 tysięcy żołnierzy,
rok później – 56 tysięcy, a w październiku 1945 – 105 tysięcy.
Trzon 2 Korpusu Polskiego stanowiły: 3 Dywizja
Strzelców Karpackich pod dowództwem gen. Bronisława Ducha licząca ponad 13
tysięcy żołnierzy, 5 Kresowa Dywizja Piechoty gen. Nikodema Sulika w sile
prawie 13 tysięcy, 2 Brygada Czołgów gen. Bronisława Rakowskiego, 2 Grupa
Artylerii płk. Ludwika Ząbkowskiego oraz mniejsze oddziały i służby. Korpus
miał na wyposażeniu 160 czołgów, 9386 pojazdów mechanicznych, 32 haubice, 352
armaty, 24 ciężkie działa przeciwlotnicze, 162 lekkie działa przeciwlotnicze,
112 moździerzy, 212 dział przeciwpancernych, 570 ciężkich karabinów
maszynowych, 1610 ciężkich karabinów maszynowych.
Polskim żołnierzom w drodze z Egiptu do Włoch
towarzyszyły oddziały pomocnicze, między innymi Pomocnicza Służba Wojskowa
Kobiet. Część jednostek wojskowych oraz kadry oddziałów pomocniczych pozostały
w tym czasie na Bliskim Wschodzie. Tam też zostali junacy i junaczki, tylko
część z nich dołączyła do polskich jednostek lotniczych w Wielkiej Brytanii lub
2 Korpusu we Włoszech w późniejszym okresie.
Armię polską podporządkowano 8 Armii brytyjskiej, która prowadziła natarcie na prawym skrzydle sił sprzymierzonych. W tym czasie wojska alianckie stały już na Linii Gustawa, której główny punkt stanowiło wzniesienie Monte Cassino z zabytkowym klasztorem benedyktynów i okoliczne wzgórza. Już wkrótce jednostki 2 Korpusu Polskiego miały wziąć udział w bitwie o Monte Cassino – jednej z najważniejszych rozgrywek kampanii włoskiej i najbardziej krwawych bitew II wojny światowej.
Zasadniczym przełomem politycznym i militarnym dla Europy w II wojnie światowej było lądowanie wojsk alianckich w nocy z 9 na 10 lipca 1943 na plażach Sycylii w południowych Włoszech. Kapitulacja Włoch wymusiła na III Rzeszy konieczność okupacji Półwyspu Apenińskiego i zatrzymanie aliantów z dala od granicy Niemiec. Marszałek Albert Kesselring, dowodzący wojskami niemieckimi we Włoszech, postanowił stworzyć sieć umocnień opartych na naturalnym ukształtowaniu terenów górzystych, które przecinały drogę na Rzym. Linie Bernhardta, Barbary i Gustawa miały nie dopuścić do zdobycia przez aliantów środkowych Włoch. Był to przykład imponującej inżynierii wojskowej, najpotężniejszy system obronny, z jakim podczas II wojny światowej zetknęli się Brytyjczycy i Amerykanie. W każdym miejscu, które mogło posłużyć za osłonę podczas natarcia, kryły się śmiertelne niespodzianki – miny lub bomby pułapki.
Linia Gustawa przebiegała przez miejscowość Cassino, leżącą u
stóp góry z opactwem benedyktynów na szczycie, założonym w 529 roku. Przez
Cassino wiodła jedna z dwóch dróg umożliwiających marsz na Rzym (druga biegła
wzdłuż Morza Tyrreńskiego). Pozostałą część półwyspu przegradzały trudno
dostępne góry, które obsadziły wojska niemieckie, a tym samym opanowały wiodące
dolinami drogi, całkowicie blokując wojska alianckie. Zwyciężały one na morzu i
w powietrzu, miały przewagę w czołgach i transporterach opancerzonych, ale nie
mogły ich użyć pod Monte Cassino, tu niemiecką linię obronną mogła przełamać
jedynie piechota. Obronę
rejonu powierzono niemieckiej elitarnej 1 Dywizji Strzelców Spadochronowych.
Oddziały brytyjskie, amerykańskie i francuskie uderzyły na
Cassino 17 stycznia 1944. Była to często walka wręcz, toczona za pomocą
granatów, bagnetów. Atak został krwawo odparty przez niemieckie oddziały, które zdziesiątkowały Amerykanów.
Miesiąc
później, 15 lutego, zmasowanym nalotem ciężkich bombowców alianci zniszczyli
klasztor Monte Cassino, bowiem byli przekonani, że Niemcy wykorzystują go jako
punkt obserwacyjny. Mylili się. Pochodzący z
katolickiej rodziny marszałek Kesselring,
nie chcąc zniszczenia jednego z najważniejszych zabytków Włoch, co mogłoby
zaszkodzić propagandowemu wizerunkowi Rzeszy, nie zgodził się na
ufortyfikowanie zabudowań klasztornych. Nalot nie tylko spotkał się z
powszechnym potępieniem, ale też przyniósł odwrotny do zamierzonego skutek –
wzmocnił morale żołnierzy niemieckich i ułatwił im budowę zakamuflowanych
punktów oporu na wzgórzu.
Kilka dni później alianci, w tym nowozelandzkie oddziały Maorysów, znanych z odwagi i waleczności, próbowali zdobyć strategiczne punkty oporu znajdujące się u podnóża Monte Cassino. Znów bez powodzenia – z 200 maoryskich żołnierzy bitwę przeżyło zaledwie 70. Zażarte walki, które trwały na innych odcinkach pod Monte Cassino przez następne tygodnie, także nie przyniosły zwycięstwa. 15 marca znów przypuszczono silny atak, w trakcie którego zrównano z ziemią miasteczko Cassino, jednak oddziały niemieckie na klasztornym wzgórzu nadal skutecznie się broniły.
Alianci postanowili wznowić ofensywę wiosną, a do frontalnego ataku na Monte Cassino wytypowali 2 Korpus Polski. Rozpoczęcie czwartej, decydującej bitwy zaplanowano na noc z 11 na 12 maja 1944, walczyli w niej po stronie sprzymierzonych żołnierze dziesięciu narodowości z pięciu kontynentów. Tym razem zaplanowano uderzenie na całym lewym skrzydle włoskiego frontu, od masywu Monte Cassino po wybrzeże Morza Tyrreńskiego. Od prawej miały nacierać oddziały amerykańskie, następnie Francuski Korpus Ekspedycyjny, potem oddziały indyjskie i brytyjskie, wreszcie 2 Korpus Polski, który znalazł się na najtrudniejszym odcinku – jego zadaniem było uderzenie od północy na grzbiet górski łączący pozycje niemieckie z klasztorem Monte Cassino.
Gen. Władysław Anders przyjął to zadanie, nie uzgadniając tej decyzji z Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych gen. Kazimierzem Sosnkowskim, który był zaskoczony „samowolnym zobowiązaniem, zaciągniętym przez gen. Andersa wobec Dowódcy VIII Armii brytyjskiej, gen. Leese. W myśl tych zobowiązań Korpus Polski w nowej (majowej) ofensywie miał wykonać najcięższą część zadania, a mianowicie natarcie czołowe na umocniony masyw klasztoru Monte Cassino. Było rzeczą jasną, że uderzenie takie mocno skrwawi nasz Korpus, zaś po osobistym rozpoznaniu natarcia odcinku w terenie, powziąłem przeświadczenie, że straty nasze będą stosunkowo olbrzymie. […]
Oczywiście zgromiłem generała Andersa w słowach ostrych i pełnych zrozumiałej goryczy. […] W normalnych warunkach jedyną właściwą konsekwencją samowoli gen. Andersa byłoby odebranie mu dowództwa Korpusu. […] Gen. Andersa znałem i ceniłem jako dobrego i sprawnego dowódcę […]: dzielił on losy swoich podkomendnych w sowieckiej niewoli i cieszył się ich zaufaniem, zastąpić go na stanowisku w przededniu ciężkich walk nie było rzeczą łatwą. […] Postanowiłem więc poprzestać na wytknięciu generałowi Andersowi niewłaściwości jego postępowania”.
Dowódca 2 Korpusu Polskiego miał nadzieję na wykorzystanie ewentualnego sukcesu militarnego pod
Monte Cassino w walce o zachowanie suwerenności przez Polskę, której ziemie od
stycznia 1944 roku zajmowała krok po kroku Armia Czerwona. W rozkazie do swoich oddziałów 11 maja gen. Władysław
Anders napisał: „Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię
żołnierza polskiego”.
Atak, który
rozpoczął się 11 maja 1944 o godzinie 23.00 od potężnej nawały artyleryjskiej z
1600 dział, nie przyniósł decydującego rozstrzygnięcia i gen. Anders musiał
wydać rozkaz o cofnięciu się polskich oddziałów na pozycje wyjściowe. Zwycięski
okazał się dopiero drugi szturm, rozpoczęty nocą z 16 na 17 maja. Polacy przełamali częściowo
niemieckie linie, a gdy atak zaczął się załamywać, do walki ruszyły ostatnie
odwody – improwizowany batalion złożony z kierowców, kancelistów i żołnierzy
służb pomocniczych. Najbardziej
zacięte walki toczyły się na prawym skrzydle 2 Korpusu o grzbiet zwany „Widmo”.
Obrona niemiecka opierała się na niewielkich schronach z bronią maszynową,
przesłoniętych gęstymi polami minowymi i osłanianymi ogniem moździerzy oraz
artylerii. Wielokrotnie powtarzane szturmy zostały okupione dużymi stratami,
ale przyniosły zwycięstwo i Polakom udało się trwale wedrzeć na „Widmo”.
Resztki niemieckich obrońców wzgórza w nocy z 17 na 18 maja rozpoczęły odwrót.
Rankiem 18 maja siły alianckie opanowały większość celów, zdobyto Mass Albanetę, wzgórza 593 i 569, a potem ruiny klasztoru na
Monte Cassino opuszczone przez Niemców. Około godziny 10.00 do klasztoru wkroczył
patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich dowodzony przez ppor. Kazimierza Gurbiela.
Korespondent wojenny przy 2 Korpusie Polskim Melchior Wańkowicz również był pod Monte Cassino: „I już na dole – raz jeszcze, dosyć śmiesznie, przychwyciła nas wojna […]. Gdy podjeżdżaliśmy do miasteczka Cairo, stary skład poalianckiej amunicji dopalał się. Od czasu do czasu coś w tym hukło na gruby kaliber, a stale stał w powietrzu pyrkot drobnej amunicji. Kierowca spojrzał na mnie – droga szła przy składzie. Kierowca powiedział coś, co w każdym razie nie było westchnieniem do Boga i przekrzywił kapelusz na ucho od strony składu. Przechyliłem hełm też (noszony zresztą zwykle w ręku z wdziękiem dziewczęcia idącego na jagody, bo człowiek w hełmie nagle czuje się, jakby wyrosła mu końska głowa). Przelecieliśmy. Z tamtej strony miasteczka wylazł z bunkra żandarm regulujący ruch i pokiwał głową: – O ten – wskazał na wywrócony łazik – może panowie myślą, że go trafiło? Przewrócił się z samego strachu. Lepiej tak na oślep nie latać. Z tym ojcowskim napomnieniem kończyłem wojnę na linii Gustawa”.
Po zdobyciu Monte
Cassino siły
polskie zostały wysłane w kierunku miasteczka Piedimonte,
by przełamać kolejny pas umocnień, nazwany linią Hitlera. Jeden z żołnierzy 6 Pułku
Pancernego Dzieci Lwowskich napisał o tych walkach: „To była krwawa łaźnia.
Poszliśmy do natarcia, nie mając najmniejszego pojęcia, co jest przed nami.
Wydawało się, że jakby śpiące miasteczko uchwycimy w marszu. A tu nie minęło
pół godziny posuwania się skokami i prowadzenia ognia – i już odczuliśmy
potwornie celny ogień”. Krwawy bój o Piedimonte San Germano,
stoczony przez armię Andersa między 20 a 25 maja, ostatecznie otworzył drogę na
Rzym, do którego 4 czerwca wkroczyli Amerykanie.
Lekarz wojskowy Jan Ciemnołoński, po zdobyciu Rzymu przez wojska alianckie, jechał do niego z Bazą 2 Korpusu Polskiego: „Droga do Rzymu upłynęła nam niespodziewanie spokojnie, bez śladu przewidywanych trudności. Nikt nas nie zatrzymywał, nie kontrolował, o dokumenty nie pytał. Mogła tamtędy przejechać zmotoryzowana dywizja niemiecka – gdyby przebrana była w alianckie mundury, nikt by nawet okiem nie mrugnął, jeszcze by ich herbatą poczęstował. Nawet po drodze mogliby się w amunicję zaopatrzyć, bo co pewien czas spotykało się na poboczach drogi przez nikogo niepilnowane stosy wszelakiego rodzaju bomb lotniczych, min i pocisków artyleryjskich […].
Byliśmy jednymi z pierwszych polskich żołnierzy, którzy zawitali do oswobodzonego od Niemców Wiecznego Miasta […]. Sklepy poważnie pozamykane, w kawiarniach tłoczno – wszystkie stoliki zajęte, muzea, galerie, malarstwo nieczynne. Do oglądania pozostaje to, czego ukryć się w piwnicach nie dało – przesławne ruiny i przewspaniałe budowle […]. Na ławie ogrodowej jacyś amerykańscy żołnierze zabawiają się w sklep. Rozłożyli swoje przydziały: żyletki, mydła, papierosy, skarpetki. Skarby, skarby pożerane głodnymi oczyma tłumu rozkrzyczanego, gwałtownie gestykulujących Włochów, energicznie uspokajanych przez pilnującego businessu jankesa”.
Po zakończeniu ciężkich walk, Polaków odesłano w czerwcu 1944 roku w rejon Campobasso na odpoczynek i uzupełnienie sił. Kontakty z miejscową ludnością, jak wspominał jeden z żołnierzy 3 Dywizji Strzelców Karpackich Alfons Mrowiec, początkowo nie były łatwe: „Niejednokrotnie trzeba było siłą zdobywać przydzielone kwatery. Mieszkańcy otwierali bramy domów pod przymusem, z wielką niechęcią, niekiedy ze złością. Byli naszym przyjazdem przerażeni. Dopiero później ujawniły się powody ich niechęci. Niemiecka propaganda osiągnęła tu wielki sukces: Polacchi – to bandyci, rabusie, gwałciciele, kanalie, ludzie spod najciemniejszej gwiazdy… […]
Mieszkańcy Montagano cierpieli na brak żywności, w niektórych domach nędza wyzierała z każdego kąta. Natomiast nasze wojsko miało jedzenia pod dostatkiem. W bramie dwupiętrowej kamienicy zaczęła urzędować kuchnia III szwadronu. Podobnie jak ona, tak i inne kuchnie szwadronowe nęciły zapachem grochówki czy opiekanego mięsa. Miejscowa dzieciarnia, zawsze głodna, nie obawiała się nas ani naszych ciężkich wozów pancernych – i gromadziła się przy kuchniach. Nie odchodziła stamtąd z pustymi rękami. Potem dzieci przychodziły po zupę z puszkami i wiaderkami. Cukierek, kawałek czekolady – to była również swoista propaganda. Na kwaterach beef, boczek czy dżem – stopniowo zmiękczały nie tylko nieufne serca, ale też coraz ufniejsze żołądki”.
Po krótkim odpoczynku, oddziały 2
Korpusu Polskiego znów ruszyły do walki i już 18 lipca wkroczyły do włoskiej
Ankony. Ofensywa na Ankonę była jedyną
operacją samodzielnie zaplanowaną i przeprowadzoną przez polskich żołnierzy.
Gen. Anders dowodził w niej 2 Korpusem, a także Włoskim Korpusem Wyzwolenia i
brytyjskimi 7 Pułkiem Huzarów oraz 17 i 26 pułkami artylerii przeciwlotniczej.
To zwycięstwo zostało okupione dużymi stratami, w bezpośrednich walkach o
Ankonę było 377 zabitych i rannych, a podczas całej ofensywy na wybrzeżu
adriatyckim – 496 zabitych, 1789 rannych i 139 zaginionych. Ciała poległych
złożono na Polskim Cmentarzu Wojennym w Loreto w pobliżu Domku Loretańskiego.
Kampania włoska 2
Korpusu Polskiego, mimo zwycięstw Polaków, była naznaczona ich gorzkimi
doświadczeniami, których sojusznicy nie rozumieli. W sierpniu 1944 roku
wybuchło powstanie warszawskie, któremu nie przyszła z pomocą stojąca po
drugiej Wisły Armia Czerwona, obserwując, jak Niemcy unicestwiają miasto i
walczących powstańców. Wówczas gen. Władysław Anders z Włoch wysłał depeszę do
polskiego ministra obrony narodowej oraz do Naczelnego Wodza w Londynie:
„Żołnierz nie rozumie celowości powstania w Warszawie. Nikt nie miał u nas
złudzenia, żeby bolszewicy mimo ciągłych zapowiedzi pomogli stolicy. W
warunkach tych stolica pomimo bezprzykładnych w historii bohaterstw z góry
skazana na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy
się, kto ponosi za to odpowiedzialność”. Losy powstania z dalekich Włoch śledzili
żołnierze Andersa. Widząc bezczynność zachodnich aliantów wobec zagłady
stolicy, walczyli na froncie zachodnim z coraz większym zaangażowaniem, widząc
w tym ostatnią deskę ratunku dla umęczonej ojczyzny.
Po wyczerpujących działaniach pościgowych latem i jesienią 1944 roku 2 Korpus przeszedł do obrony nad rzeką Senio. Od października 1944 do wczesnej wiosny 1945 roku 2 Korpus walczył w Apeninach, gdzie poległo blisko 700 żołnierzy. W styczniu 1945 roku jego liczebność znacznie wzrosła, ponieważ do oddziałów dołączali ochotnicy przybyli z Francji oraz byli jeńcy, wyzwalani z obozów znajdujących się na terenie Francji, Belgii i Holandii.
W marcu 1945
roku rozpoczęto przygotowania do nowej ofensywy, mającej na celu zniszczenie
wojsk niemieckich w północnych Włoszech. Jedno z głównych zadań dla 8 Armii
powierzono Polakom, którzy mieli po sforsowaniu Senio
i przełamaniu obrony niemieckiej wykonać manewr oskrzydlający w kierunku
Bolonii tak, by odciąć nieprzyjacielowi odwrót. Atak rozpoczęty 9 kwietnia
zakończył się powodzeniem dzięki wsparciu korpusu brytyjskiego oraz jednostek
inżynieryjnych, artylerii i lotnictwa. Polacy, po przebiciu się przez Senio,
Santerno, Sillaro, Idice i Savena, doszli do Imoli, która została zdobyta 9 kwietnia 1945 i była
ostatnim dużym przystankiem na drodze do Bolonii. Jeszcze tego samego dnia
polskie jednostki wyruszyły na Bolonię. Czołowe natarcie prowadziła brygada
czołgów pod dowództwem gen. Rudnickiego. 21 kwietnia Polacy, tuż przed
Amerykanami nadchodzącymi z drugiej strony, wkroczyli do miasta,
entuzjastycznie witani przez bolończyków.
Bitwa o Bolonię
była ostatnią akcją bojową, w której wzięli udział żołnierze 2 Korpusu
Polskiego. Podczas dwunastodniowych
walk o miasto w kwietniu 1945 roku 2 Korpus Polski poniósł poważne straty:
zginęło 234 żołnierzy, 1228 było rannych i 7 zaginionych. Polacy wzięli jednak
w tej operacji krwawy odwet na Niemcach. Pojmano 1349 jeńców i wyeliminowano z
walki ponad 6,5 tysiąca nieprzyjacielskich żołnierzy – zabitych i rannych. Sukces ten przyczynił się do rozbicia wojsk
niemieckich we Włoszech, a w konsekwencji do ich kapitulacji i zakończenia
całej kampanii włoskiej przez aliantów.
Po
zajęciu Bolonii 2 Korpus Polski przeszedł na tyły brytyjskiej 8 Armii.
Żołnierze zostali zakwaterowani między Bolonią, Rimini a Imolą, potem przeniesiono ich w okolice Ankony.
Polaków wycofano z głównej linii frontu – najprawdopodobniej
alianci obawiali się konfrontacji żołnierzy Andersa z Armią Czerwoną,
która zbliżała się od wschodu.
KALENDARIUM
1942
17
marca
Dowództwo Armii Polskiej w ZSRS tworzy
Radę Opieki Społecznej dla polskich cywilów przebywających na terenie Związku
Sowieckiego. Komitety opiekuńcze obejmują swoją działalnością około 370 tysięcy
ludzi.
24
marca – 4 kwietnia
Odbywa się pierwszy etap ewakuacji armii
Andersa z ZSRS, w której wyjeżdża również około 11 tysięcy osób cywilnych, w
tym 3 tysiące dzieci.
5
kwietnia
Pozostający w ZSRS obywatele polscy otrzymują zakaz podróżowania.
Kwiecień
Z Iranu wyjeżdżają pierwsze transporty polskich
uchodźców do Indii. Spośród ponad 20 tysięcy polskich dzieci i kobiet pozostaje
tam około 6 tysięcy, reszta płynie dalej.
Maj
Z Karaczi w Indiach (obecnie w Pakistanie) wyrusza
pierwszy transport 540 dorosłych i 166 dzieci do miasta Leon w Meksyku.
9–31 sierpnia
Odbywa się druga ewakuacja oddziałów
polskich z ZSRS, która obejmuje również ponad 25 tysięcy cywilów.
Sierpień–wrzesień
Zaczynają się pierwsze transporty polskich uchodźców
do Afryki, do listopada 1942 roku dociera tam ponad 11 tysięcy osób.
27 września
1944
Z irańskiego Isfahanu do Nowej Zelandii wyrusza
transport około 660 sierot i półsierot, którym towarzyszy ponad 100 osób
personelu z kilkudziesięciorgiem własnych dzieci.
Historia armii Andersa to także pojedyncze historie
tysięcy ludzi, którzy nie mogli zostać żołnierzami, ale armia była dla nich
jedyną szansą na wydostanie się ze Związku Sowieckiego.
Od jesieni 1941 do wiosny 1942 roku ponad dwukrotnie
wzrosła liczba polskich obywateli przebywających w południowych republikach
ZSRS – w Uzbekistanie, Kazachstanie, Kirgizji, Turkmenii, Tadżykistanie, gdzie
panował łagodniejszy klimat – bowiem do znajdujących się już tam wcześniej 60
tysięcy deportowanych w latach 1940–1941 dołączyło kilkadziesiąt tysięcy byłych
zesłańców z północy oraz środkowej i wschodniej części ZSRS, zwolnionych na
mocy tak zwanej amnestii. Południowe republiki nie były przygotowane na tak
masowy napływ ludzi, brakowało pożywienia, a w tamtejszym klimacie panowała
szeroko rozprzestrzeniająca się dyzenteria. Polscy zesłańcy nie tracili jednak
nadziei na opuszczenie ZSRS i w oczekiwaniu na wyjazd, by zapewnić sobie środki
do przeżycia, podejmowali różne prace, głównie w kołchozach.
Aldona Piaścińska,
która w 1940 roku została deportowana do obwodu archangielskiego z rodzicami i
sześciorgiem rodzeństwa (z których czwórka zmarła na zesłaniu), zapamiętała, że
po ogłoszeniu „amnestii” „komendant obydwu posiołków
oznajmił nam, że jesteśmy wolni i możemy przenieść się do Uzbekistanu. Możemy
to zrobić tylko na własną rękę. Nikt nam w tym nie pomoże. Szanse na przeżycie
następnych zim na Syberii były bardzo nikłe, bo zdobyć jakąkolwiek żywność było
coraz trudniej. Więc ojciec jako jeden z pierwszych podjął decyzję o wyjeździe.
Śnieg zasypał już drogi, gdy załadowaliśmy
na sanki resztkę naszego dobytku i dwoje najmłodszych dzieci. Ciągnęli je
rodzice. Z kilkoma innymi rodzinami ruszyliśmy w nową wędrówkę. Było to 5
września 1941.
Znów nocowaliśmy na śniegu przy ogniskach
albo w opuszczonych chatach. Szlak znaczyliśmy rzeczami wyrzucanymi z sanek. W
pierwszym rzędzie wyrzuciliśmy książki. Kiedy rodzice zupełnie opadli z sił,
wyrzuciliśmy nawet pół worka ziemniaków. Ogromnie zmęczeni doszliśmy do Wierchotojmy nad Dwiną. Na szczęście zdążyliśmy na ostatni
przedzimowy rejs małego statku płynącego w górę rzeki – do Kotłasu. W Kotłasie
czekaliśmy kilka dni na pociąg jadący na południe. Wreszcie ruszyliśmy
pociągiem towarowym w dalszą drogę zubożeni o trochę rzeczy wymienionych na
żywność.
Przesiadaliśmy się wielokrotnie. Czasami
musieliśmy czekać po kilka dni na możliwość dalszej jazdy. Głodowaliśmy. W
pobliżu Uralu umarła z wycieńczenia sześcioletnia siostra. Zanieśliśmy ją do
kostnicy przy cmentarzu w mieście, którego nazwy nie pamiętam. Jakiś człowiek
obiecał ojcu, że ją pochowa. My musieliśmy szybko wracać, bo kierownik pociągu
zapowiedział, że nie będzie mógł na nas długo czekać.
Im bliżej byliśmy Uzbekistanu, tym więcej
spotykaliśmy Polaków. Łączyliśmy się w duże grupy. Wszyscy byli w stanie
skrajnego wyczerpania. Niektórzy umierali pod płotem w obcym mieście, wśród
obcych ludzi. Widziałam ludzi siedzących pod ścianami budynków stacji
kolejowych i niemających sił, aby podnieść się i wepchnąć do przepełnionego
pociągu, którym inni jechali do Taszkentu – miasta chleba.
Razem z gromadami polskich dzieci
próbowałam żebrać o jedzenie, narażając się na to, że pociąg odjedzie z moją
rodziną. Ludzie nie mieli czym się z nami dzielić. Cały kraj głodował. […]
Doprowadzeni głodem do rozpaczy ludzie stawali się niebezpieczni: kradli i
grabili. Dlatego też coraz więcej drzwi zamykano przed nami.
W połowie grudnia, po ponad trzech
miesiącach podróży dojechaliśmy do Taszkentu. Tam wydzielono nam trochę
żywności i skierowano do pracy w uzbeckim kołchozie. Znowu musieliśmy przejść
kilkadziesiąt kilometrów na piechotę. […]
W ostatnich dniach podróży mój braciszek
osłabł tak bardzo, że rodzice musieli go nieść. W kilka dni po zamieszkaniu w
kołchozie – zmarł. Desek na trumnę nie można było nigdzie dostać. Pochowano go
po uzbecku: zawinięty w płachtę, po złożeniu w grobie, został przykryty
gałęziami, kolczastymi krzewami i zasypany ziemią. Uzbecy nie pozwolili
pochować go na swoim cmentarzu wśród muzułmanów, ale kobiety uzbeckie wzięły
udział w pogrzebie i płakały tak, jakby żegnały swego krewnego. […]
Zostaliśmy przeniesieni do innego
kołchozu, gdzie rodziców zatrudniono w świniarni.
Uzbecy jako muzułmanie brzydzili się świniami. Przymuszono więc ich do tej
hodowli, bo wojsko potrzebowało mięsa i tłuszczu. Byli więc bardzo zadowoleni,
że znalazł się ktoś, kto chciał i umiał zająć się tuczeniem świń. Żadnej
żywności nadal nie otrzymywaliśmy. Mama podkradała świniom otręby, buraki i
maślankę. Gotowaliśmy także lebiodę i jakoś żyliśmy.
W marcu ojciec zgłosił się do polskiego
wojska.
W kilka tygodni później znów zaczął się
głód. Świnie zostały odstawione do rzeźni. Nowych prosiąt nie sprowadzono. Były
całe tygodnie, kiedy jadłyśmy jedynie owoce morwy.
Mama podjęła desperacką decyzję. Oddała
mnie i moją młodszą siostrę do polskiego sierocińca w Paj
Ariku. Tam nie groziła już nam śmierć głodowa. […]
Sądzę, że przyczyna naszego skromnego wyżywienia w sierocińcu tkwiła w rękach
człowieka, który w Paj Ariku
był z ramienia Konsulatu Polskiego pełnomocnikiem do spraw opieki nad
sierocińcami i rodzinami polskich żołnierzy”.
Przy wojsku, wokół miejsc postoju, gromadziła się
spontaniczne ludność cywilna, do punktów zbornych zgłaszały się masy skrajnie wynędzniałych
kobiety i dzieci, a wśród nich –
mnóstwo sierot. Zaczęto organizować dla nich szpitale, sierocińce, szkoły. Polskie wojsko
czyniło nadludzkie wysiłki, aby wszystkim tym ludziom zapewnić opiekę lekarską,
wyżywienie i dach nad głową. Nie było to łatwe, bowiem władze sowieckie
zapewniały kwatery i racje żywnościowe tylko dla żołnierzy. Ci zaś dzielili się
skromnymi racjami z ludnością cywilną. Jednocześnie intensywnie
poszukiwano rodzin żołnierzy i osób zaginionych. Jesienią 1941 roku powstała
ochotnicza Pomocnicza Służba Kobiet, w której uratowane od śmierci w łagrach i
na zesłaniu kobiety pracowały wszędzie tam, gdzie mogły zastąpić mężczyzn:
głównie w prowizorycznych szpitalach, sierocińcach, biurach, świetlicach,
magazynach, kasynach, kuchniach, pralniach, szwalniach. Potem, w czasie pobytu
na Środkowym Wschodzie, kobiety z PSK przechodziły intensywne szkolenia,
szczególnie opieki nad rannymi, w transporcie i służbie łączności.
W obozach formowania armii Andersa organizowano także życie kulturalne: wydawano prasę (miedzy innymi w Buzułuku zaczęto wydawać gazetę „Orzeł Biały”, której sekretarzem redakcji została Zofia Hertz, późniejsza współzałożycielka Instytutu Literackiego w Paryżu, najbliższa współpracownica Jerzego Giedroycia), organizowano koncerty, odczyty i przedstawienia – początkowo amatorskie, a później z udziałem zawodowych aktorów. Występowali między innymi legendarna aktorka i artystka estrady lat 20. Hanka Ordonówna, słynny aktor i konferansjer Kazimierz Krukowski ps. Lopek, poeta, aktor i później autor słów do pieśni Czerwone maki na Monte Cassino Feliks Konarski ps. Ref-Ren.
Kiedy gen. Władysławowi Andersowi udało się uzyskać
zgodę Sowietów na wyjście jego armii z ZSRS, oczywiste było dla wszystkich, że
muszą zabrać ze sobą również osoby cywilne. Po przyjeździe do Iranu kierowano
je do
obozów, a chorych do szpitali. Brytyjczycy wysyłali ich później z
przepełnionych obozów na terenie Iranu do różnych prowincji swego Imperium: do
ośrodków w południowej i zachodniej Afryce, Indiach, Nowej Zelandii i Meksyku.
Afryka
Blisko 20 tysięcy ewakuowanych trafiło na
Czarny Ląd. Największym polskim osiedlem w Afryce było Tengeru,
położone u stóp góry Meru. Z Iranu do Afryki polskich uchodźców transportowano na statkach brytyjskich
przez Zatokę Perską, Morze Arabskie i Ocean Indyjski. Pierwsze transporty
dotarły do Afryki na przełomie sierpnia i września 1942 roku, do listopada 1942
w Afryce znalazło się ponad 11 tysięcy byłych zesłańców, z czego niemal połowę
stanowiły dzieci do 14. roku życia. Z portów w Mombasie, Tanga i Dar-es-Salaam
przewożono ich potem do obozów przejściowych w Makindi,
Morogoro, Kigoma, Irynga, Manira. Mieli tam przez
kilka tygodni odpocząć i poczekać, aż zostaną przygotowane dla nich osiedla,
które stanowiły punkt docelowy.
Tak wspominała podróż, która odbywała się głównie
koleją, jedna z ewakuowanych, Maria Wierzchowska: „Ranek nas przywitał powodzią
słońca, które wdarło się do wagonu i rozgrzało przyjemnie nasze ciała.
Zaszokował nas trochę widok gołych Murzynów stojących tuż przy torach i
machających przyjaźnie rękami w naszym kierunku. Pociąg jechał teraz bardzo
wolno. Dojrzałam żyrafy, stały w cieniu drzew, które swą koroną przypominały
rozłożony parasol, a głowy żyraf sterczały ponad zielenią. Antylopy całymi
stadami stały wpatrzone w pociąg, jakby nas witały. Moc strusi przebiegało
między drzewami i stojącymi za nimi żyrafami”.
Obozy dla uchodźców rozlokowano w koloniach
brytyjskich w Afryce Wschodniej i Południowej. W Afryce Wschodniej były to
Uganda, Kenia i Tanganika, do największych skupisk polskiej ludności należały
tam: Tengeru, Ifunda, Kidugala, Koja, Kondoa, Masindi i Rongai. W Afryce
Południowej Polaków przyjęły Rodezja Północna (obecnie Zambia) i Rodezja
Południowa (obecnie Zimbabwe), a także Związek Południowej Afryki (obecnie
RPA), tam największe osiedla uchodźcze powstały w: Abercorn,
Bwana Mkubwa, Fort Jameson,
Livingstone, Marandellas, Oudtshoorn i Rusapel.
Część osiedli, w których zamieszkali byli zesłańcy,
istniała już wcześniej w roli obozów jenieckich, w których przetrzymywano
żołnierzy włoskich. Pozostałe budowano od podstaw, na terenach wyżej
położonych, gdzie panował łagodniejszy klimat. Osiedla podlegały pod
administrację brytyjską, natomiast działające wewnątrz nich instytucje znajdowały
się w rękach Polaków.
Wśród mieszkańców osiedli zdecydowanie przeważały
kobiety – zwykle matki z dziećmi, w niektórych miejscach znajdowały się także
domy dziecka dla polskich sierot. Filomena Bykowska, która znalazła się w
osiedlu w Ifundzie, pisała: „Otrzymywaliśmy wszystko
potrzebne do życia, ale brak nam było konkretnego zajęcia. Zaczęto więc
organizować działalność kulturalno-oświatową. Polacy nie potrafili żyć biernie,
oczekując na powrót do Ojczyzny. Uruchomiono przedszkole, szkołę podstawową.
Zorganizowano hafciarnię oraz podejmowano pracę w kuchni, w stołówkach i
urządzano małe ogródki przydomowe. W Ifundzie,
podobnie jak w innych osiedlach polskich, działały świetlice organizacji
międzynarodowej YMCA, gdzie prowadzono działalność oświatową i charytatywną.
Młodzież znajdowała zajęcie i zainteresowanie w działalności harcerskiej”. W
osiedlach tworzono polskie przedszkola i szkoły, dla dorosłych organizowano
kursy doszkalające, warsztaty rękodzieła, by mogli podjąć pracę.
Ojciec Marii Wierzchowskiej, z wykształcenia i zawodu
rolnik, w obozie Koja „zaproponował komendantowi osiedla, że może zorganizować
fermę w celu produkcji żywności dla osiedla. Uzyskał na to zgodę i praca
poszła. Ferma znajdowała się bardzo blisko osiedla, nad jeziorem. Pracowali na
niej Murzyni i trochę polskich uchodźców z naszego obozu. […] Ferma prowadzona
przez ojca zaczęła wydawać plony. Mieszkańcy osiedla otrzymywali dużo jarzyn, a
nawet kapustę, która w Afryce nie rośnie. Do jej produkcji ojciec wykorzystał
wodę z jeziora, urządzając sztucznie nawadniane pole. Założył również hodowlę
świń, które przypominały raczej dziki, a nie nasze polskie świnie. Były czarne
i bardzo duże. Mięso smaczne, nietłuste od czasu do czasu urozmaicało nasze
posiłki. Z ziemnych orzeszków zaczął wyrabiać chałwę. Nie była ona tak smaczna
jak ta, którą zajadaliśmy się w Teheranie, ale dawała się jeść z przyjemnością.
Z pracy powracał do domu późno. Często razem z Pawliko
– Murzynem, który był jego prawą ręką. Siadali na ganeczku i jedząc banany, gawędzili.
Trochę po murzyńsku, trochę po angielsku i trochę po polsku”.
Polscy uchodźcy napływali do Afryki (z Iranu i
pośrednio z Indii) również w latach 1943–1944, pod koniec 1944 roku ich liczba
osiągnęła apogeum i wynosiła 18 tysięcy osób. Eugeniusz Szwajkowski mieszkał w Afryce
w latach 1943–1945: „Mnie, jak i innym tułaczom polskim na osiedlu Tengeru żyło się nieźle, poza tęsknotą za Ojczyzną,
rodzinami i zakończeniem wojny”.
Indie
Do Indii, wówczas kolonii brytyjskiej, pierwsi polscy
uchodźcy – prawie 200 osób – dotarli drogą lądową z północno-wschodniej części
Iranu przez miasto Quetta i dalej do Bandry,
położonej na przedmieściach Bombaju, w kwietniu 1942. W sumie w tym roku
szlakiem lądowym przyjechało tam łącznie kilkaset osób – głównie osieroconych
dzieci. Od sierpnia 1942 ewakuacja do Indii odbywała się już drogą morską, statki
odpływały z portu położonego nad Zatoką Perską koło obozu w Ahwazie do Karaczi
oraz Bombaju. Do Indii przypłynął tym szlakiem, jako dziecko, Jerzy Ostolski:
„Zaraz po opuszczeniu portu otoczyła nas chmara hinduskich dzieci, które
pokazywały sobie nas palcami, śmiały się i hałasowały. Stanowiliśmy dla nich
nie lada widowisko. Dziesiątki białych dzieci w autobusach – czegoś takiego
nigdy nie widziały. Dla mnie także był to niezwykły widok, tyle dzieci o
ciemnej skórze naraz, dzieci o wielkich oczach i dużych ustach, dla których
samo patrzenie na nas było doskonałą zabawą”.
Spośród ponad 20 tysięcy polskich dzieci i kobiet,
które dotarły do Indii, osiadło tam około 6 tysięcy, pozostali popłynęli dalej.
Obozy przejściowe znajdowały się w mieście portowym Karaczi (wówczas port
indyjski, obecnie na terytorium Pakistanu) oraz w jego pobliżu (Malir, Cautry Club Camp, Haji Camp).
Stamtąd uchodźcy jechali dalej – do Afryki.
Ci, którzy pozostali, byli kierowani do osiedli
położonych w głębi lądu, które mogły pomieścić kilka tysięcy osób, w tym do
dwóch głównych osiedli uchodźczych: Balachadi oraz Valivade.
Osiedle Valivade koło Kolhapur powstało w 1943 roku z myślą o stworzeniu w miarę
normalnych warunków bytowych dla matek z dziećmi. Stanisław Jasiński tak
opisuje okres mieszkania w Valivade: „Czas upływa
nieubłaganie, leczymy rany, szczególnie te wewnętrzne, zaczynamy się śmiać,
śpiewać, skakać i w ogóle łobuzować. A to dobry objaw, wraca chęć życia”. W Valivade zbudowano szereg domków jednorodzinnych, w których
pod koniec 1943 roku mieszkało ponad 2,5 tysiąca osób. Wśród nich znalazła się
również Maria Derecka: „Hindusi traktowali Polaków bardzo życzliwie. To
szlachetni i piękni ludzie. Rozumieli nas i naszą niedolę, bo sami doświadczali
wiele złego we własnym kraju. Nienawidzili Anglików jako kolonizatorów i
czekali, kiedy zakończy się angielska okupacja”.
Drugie osiedle stałe, Balachadi
koło Jamnagar, zostało zbudowane w połowie 1942 roku
i mogło pomieścić kilkaset osób – dzieci i młodzieży w wieku od 2 do 15 lat.
Trafiły tam między innymi dzieci z Bandry, polskiego
sierocińca zorganizowanego w pierwszym okresie ewakuacji do Indii w willach na
przedmieściach Bombaju. Jerzy Ostolski tak zapamiętał Balachadi:
„Obóz składał się z trzech odrębnych części: z części położonej na wzgórzu,
liczącej około dwunastu kamiennych baraków i dachach pokrytych czerwoną
dachówką. Baraki te stanowiły część mieszkalną. U stóp wzgórza stał duży szary
budynek o dziwnym kształcie, szkoła, a dalej znajdowała się trzecia grupa
budynków, zamieszkałych przez służbę, część jednoznacznie dla nas zakazana.
Powiedziano nam, że są to ludzie nietykalni. Nazwa ta wywarła na mnie silne
wrażenie, ale dopiero o wiele później dowiedziałem się, co ona oznacza.
Nie mieliśmy praktycznie żadnych kontaktów z
mieszkańcami indyjskiej wioski, gdyż oni okazywali nam obojętność, a osób
zatrudnionych przy różnego rodzaju usługach prawie nie widywaliśmy. Baraki
sprzątaliśmy sami, zaś pranie bielizny i sprzątanie na zewnątrz baraków
odbywało się wówczas, gdy mieliśmy lekcje. Za każdym razem, gdy któryś z nas
wybrał się na wycieczkę w stronę baraków personelu, był grzecznie, lecz
zdecydowanie proszony o opuszczenie tego terenu. Jedyny wyjątek stanowił
kucharz, pochodzący z Goa, który był katolikiem. On często przychodził do nas
podczas posiłków dowiedzieć się, czy jego kuchnia nam odpowiada.
W jednym baraku mieszkało około dwudziestu osób. Każdy
miał do swojej dyspozycji łóżko i żelazną skrzynkę, służącą jako przechowalnia
osobistych rzeczy i szafka nocna. Najwięcej kłopotu sprawiały łóżka. Podobno
były to łóżka dziedziczone po indyjskim wojsku. Na drewnianej ramie rozciągnięte
były sznurki z sizalu, a na nich leżał bawełniany materac. Sznurki regularnie
puszczały i łóżko stawało się hamakiem. Codziennie trzeba było naciągać
sznurki, żeby przywrócić łóżku pozory horyzontalności.
W porze monsunowej dachy naszych baraków zaczynały
niepokojąco przypominać sita, woda lała się dosłownie wszędzie. Wówczas
otrzymywaliśmy pozwolenie na wprowadzenie ulepszeń, by ochronić się przed wodą,
w związku z czym nasze wzorowo uporządkowane baraki i zasłane łóżka
przeobrażały się w ekstrawaganckie miasto. Z kołder budowaliśmy domy. […] inni
budowali mieszkania zbiorowe, z łóżek i kołder powstawały domy kilkupoziomowe,
z sypialniami i salonami, ponieważ podczas monsunu wychodziliśmy z domu tylko
na posiłki. Całe więc życie towarzyskie, rozmowy, gra w karty albo kule,
koncentrowało się w pobudowanych przez nas konstrukcjach.
Po każdym okresie monsunowym cierpiałem na zaskakująco
silne ataki malarii. Prawie wszystkie dzieci z obozu przechodziły tę chorobę,
tyle tylko, że przy odpowiedniej dawce chininy wychodziły z niej już po
pierwszym ataku, ja zaś miałem dwa albo trzy ataki z rzędu. […]
Dni zaczynały się wcześnie rano. O 7.00 pobudka – to
Franek budził nas grą na trąbce. Następnie uczestniczyliśmy w porannej mszy
świętej, potem oddawało się cześć sztandarowi, jedliśmy śniadanie i o 8.30
wszyscy udawali się do klas. Lekcje kończyły się o 13.00, potem był obiad, po
obiedzie sjesta, którą trudno było znieść, gdyż wczesnym popołudniem panował
upał nie do wytrzymania. Po sjeście następował czas nie do końca określony,
trochę pracy i dużo wolnego. Szliśmy na plażę albo na spacer na wsi. Kolację
podawano o 18.30, w dzień powszedni światło gasiło się o 20.30, a w niedzielę o
21.00. Niedziela była jedynym dniem naprawdę wolnym, jedynym obowiązek stanowiły
msza święta i posiłki, zaś resztę dnia mieliśmy do własnej dyspozycji. Dwiema
bardzo ważnymi w naszym życiu rozrywkami były morze i wieś. […]
Kiedy dojechały do nas dzieci z Bombaju, stworzyliśmy
grupę liczącą między sto dwadzieścia a sto pięćdziesiąt dziewcząt i chłopców.
Dziewczęta mieszkały po jednej stronie obozu, a chłopcy po drugiej. Powstały
klasy koedukacyjne i był to jedyny przypadek, w którym koedukacja okazała się
obowiązująca, co nie przeszkadzało nam w tym, by w czasie przerw ponownie rozbijać
się na klany chłopców i klany dziewcząt. W młodszych klasach wszystkie
przedmioty wykładała jedna i ta sama nauczycielka, zaś w starszych klasach
obowiązywał podział na specjalizacje: tak więc ojciec jezuita uczył historii,
geografii i religii, ciocia Wanda wykładała matematykę, fizykę i chemię, a
czescy ojcowie zajmowali się angielskim i wychowaniem fizycznym. […]
Wiedziałem, że będąc pierwszym uczniem w klasie
sprawiam przyjemność pani, którą w duchu nazywałem ciocią Wandą. […] Od czasu
do czasu zapraszała mnie na herbatę do siebie do pokoju, żeby przy okazji
porozmawiać ze mną o moim zdrowiu i postępach w nauce. Ciocia Wanda była
powodem mojego wielkiego rozczarowania w czasie pobytu w obozie… gdyby o tym
wiedziała, gdyby zechciała, mogłaby zmienić całe moje życie. Podziwiałem ją i
kochałem bardzo, a kochałbym jeszcze bardziej, gdyby zechciała uznać mnie…
nawet nie za syna, aż tyle nie wymagałem, lecz za siostrzeńca. Dzięki temu
mógłbym się do kogoś naprawdę przywiązać, miałbym w życiu jakiś punkt zaczepienia”.
Meksyk
Z Indii polscy uchodźcy wyjechali między innymi do
Meksyku. Transporty wiodły szlakiem morskim z Karaczi przez port w Bombaju,
gdzie miała miejsce przesiadka na transportowiec amerykański, potem przez
Melbourne w Australii, Wellington w Nowej Zelandii do portu San Pedro w Stanach
Zjednoczonych, a stamtąd już drogą lądową do Meksyku.
Pierwszy transport do Meksyku liczył 540 dorosłych
oraz 166 dzieci. Wyruszyli oni z Karaczi w maju i dotarli do miasta Leon na
początku lipca 1943 roku. W docelowym miejscu podróży, hacjendzie Santa Rosa,
zostali zakwaterowani dopiero pod koniec sierpnia, ponieważ nie były jeszcze
przygotowane dla nich budynki do zamieszkania. Drugi transport do Meksyku
został zorganizowany wczesną jesienią 1943, znalazło się w nim 318 dorosłych
oraz 408 dzieci, głównie sierot. W obu transportach wśród dorosłych znajdowały
się głównie kobiety.
Józefa Nowak-Leszczyńska również znalazła się w
hacjendzie w Santa Rosa: „Było tam już ponad 1500 Polaków. Na prośbę generała
Sikorskiego Meksyk przyjął polskich uchodźców. W obozie ludzie trochę odzyskali
siły i już nie dokuczał głód. Pracowałam w obozowej kuchni 10 godzin dziennie
za 25 centów USA, w późniejszym czasie pracowałam w policji obozowej za 40
centów. Pracując w policji obozowej, zapoznałam Polaka, który przyjechał z
Kanady na wizytę do tegoż obozu. Wyszłam za mąż i przyjechałam do Kanady w 1947
roku”.
Osiedle polskie w Santa Rosa znajdowało się na terenie
hacjendy o tej samej nazwie, wydzierżawionej specjalnie dla polskich uchodźców.
Został tam uruchomiony szpital, a także nowo wybudowany teatr, działała ogólna
kuchnia oraz wspólna stołówka, w połowie 1945 roku otwarto sierociniec. Po
przybyciu pierwszego transportu natychmiast zorganizowano dla dzieci i
młodzieży szkołę podstawową i kursy gimnazjalne, nauczycieli wsparły kadry
przysłane z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.
Poza hacjendą Polacy nie mogli pracować, bowiem nie pozwalały
na to meksykańskie władze, bojąc się konkurencji na lokalnym rynku pracy.
Mieszkańcy pracowali zatem w administracji osiedla, szkolnictwie, służbie
zdrowia oraz utworzonych na potrzeby Santa Rosa warsztatach produkujących
odzież czy rękodzieło. Pomagało to obniżyć koszty utrzymania osiedla, a także
dawało dorosłym zajęcie zapełniające czas.
Nowa Zelandia
W 1943 roku amerykański okręt wiozący polskich
uchodźców do Meksyku zawitał po drodze do nowozelandzkiego portu Wellington i
wówczas zrodziła się idea przyjęcia polskich sierot w Nowej Zelandii.
Pomysłodawczynią osiedlenia tam głównie polskich dzieci była delegatka PCK i
zarazem żona polskiego konsula w Wellington hrabina Maria Wodzicka.
Udało się to dopiero jesienią 1944 roku, przewieziono
wówczas z irańskiego Isfahanu do Nowej Zelandii około 660 sierot i półsierot,
którym towarzyszyło ponad 100 osób personelu z kilkudziesięciorgiem własnych
dzieci. Wyjechali oni z Iranu 27 września 1944 przez obóz przejściowy w
Ahwazie, a dalej brytyjskim statkiem do Bombaju, gdzie nastąpiła przesiadka na
amerykański transportowiec, i 1 listopada 1944 dotarli do Wellington.
Podróż i przywitanie polskiej grupy przez
Nowozelandczyków opisała opiekunka dzieci, Monika Alexandrowicz:
„Załadowaliśmy się na niewielki statek, który zupełnie nie był przystosowany do
transportu tak dużej ilości pasażerów. Na statku nie było kabin ani
jakichkolwiek pomieszczeń sypialnych. […] Przez Ahwaz dotarliśmy do Bombaju,
gdzie przesiedliśmy się na amerykański statek S/S Gen. Randall,
który wiózł amerykańskich i nowozelandzkich żołnierzy, powracających z wojny.
Amerykanie w dużej liczbie byli polskiego pochodzenia, co nam było bardzo miłe.
[…] Płynęliśmy przez wody gęsto zaminowane, a także kryjące w sobie niemieckie
łodzie podwodne. Nie było na naszym statku przyrządów służących do wykrywania
tych łodzi. Skutkiem tego, aby uniknąć katastrofy, statek musiał zmieniać
kierunek […], płynęliśmy nieustannie serpentyną o długich i gęstych pętlach, co
oczywiście ogromnie przedłużało czas podróży, nie mówiąc już o tym, że była to
sytuacja, jakby się żyło na wulkanie, który lada chwila grozi wybuchem. […]
Przybiliśmy do gościnnych brzegów Nowej Zelandii. […]
Byliśmy witani nie tylko życzliwie i radośnie, jak mili goście, ale zostaliśmy
przyjęci po prostu z miłością, jak odnaleziona po latach rodzina. […]
Przenieśliśmy się z pokładu na ląd wprost w ramiona witających nas ludzi. Wśród
nich były całe szkoły i organizacje społeczne ze sztandarami, tłum ludzi
wiwatujących na cześć Polski. Opuszczający statek żołnierze nieśli małe dzieci
na rękach. Zewsząd sypały się kwiaty”.
Ze stolicy Nowej Zelandii dzieci wraz z opiekunami
zostały przewiezione do osiedla w Pahiatua, zwanego też Obozem
Polskich Dzieci, które powstało w miejscu zbudowanego chwilę wcześniej obozu
internowania dla obywateli niemieckich, japońskich i włoskich. Prawie 90 procent mieszkańców
osiedla stanowiły dzieci.
Obóz dostosowano do potrzeb polskich uchodźców: z
prefabrykatów wybudowano budynki szkolne, domki dla rodzin i personelu.
Większość jednak zamieszkała w barakach przeznaczonych wcześniej dla
internowanych. W osiedlu powstało przedszkole, dwie szkoły powszechne oraz
szkoła średnia. Zorganizowano również harcerstwo, które poza funkcją
wychowawczą zastępowało dzieciom rodziny utracone w ZSRS.
Po zakończeniu
wojny większość „cywilnych” andersowców wyjechała z
Afryki do Wielkiej Brytanii (ponad 11 tysięcy), mniejsze grupy osiedliły się w
Australii (ponad tysiąc) oraz Kanadzie i Francji (po kilkaset osób). Do Polski
repatriowało się 3,5 tysiąca osób. Z Indii wróciło do Polski około 500 osób, z
Meksyku i Nowej Zelandii – po kilkadziesiąt.
KALENDARIUM
1945
22
stycznia
Brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin naciska na rozwiązanie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Miesiąc później składa oświadczenie w Izbie Gmin, że rząd brytyjski czuje się w obowiązku rozwiązania kwestii rozmieszczenia żołnierzy po ewentualnej demobilizacji.
24
lutego
Komunistyczny rząd w Polsce zabrania uznawania jednostek Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie za Wojsko Polskie.
11
marca
W Londynie powstaje Gabinetowy Komitet dla Spraw Polskich Sił Zbrojnych pod przewodnictwem ministra skarbu Hugh Daltona. Kilka dni później minister Ernest Bevin zapowiada zwolnienie ze służby tych żołnierzy PSZ na Zachodzie, którzy nie chcą wrócić do Polski.
21
maja
Minister Ernest Bevin, gen. Władysław Anders i szefa sztabu Naczelnego Wodza gen. Stanisław Kopański ogłaszają powstanie specjalnego korpusu brytyjskiej armii pod nazwą Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, którego zadaniem jest przygotowanie polskich żołnierzy do życia cywilnego.
Sierpień
Do Wielkiej Brytanii, drogą morską przez Neapol i kolejową przez Niemcy i Francję, przybywają oddziały 2 Korpusu Polskiego. Pod koniec roku w 265 obozach wojskowych rozlokowanych zostaje około 120 tysięcy żołnierzy.
11
września
Początek rekrutacji do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia.
26
września
W Polsce Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wydaje dekret, którym pozbawia obywatelstwa polskiego 76 oficerów PSZ na Zachodzie, wśród nich gen. Władysława Andersa.
Polacy po
zwycięskich bitwach podczas kampanii włoskiej sądzili, że odegrają jeszcze
znaczącą rolę na frontach europejskich. Jednak losy naszego kontynentu,
zmęczonego wieloletnią wojną, potoczyły się inaczej. 9 maja 1945 ogłoszono
pokój. Nowe granice Polski, okrojone o wschodnie ziemie, z których pochodziła
znaczna część żołnierzy Andersa, zostały przypieczętowane przez przywódców
koalicji antyhitlerowskiej. W Polsce powstał 28 czerwca 1945 Tymczasowy Rząd
Jedności Narodowej, kontrolowany przez Moskwę, który nie krył wrogiego
nastawienia wobec gen. Władysława Andersa. A już następnego dnia nowy rząd
został uznany przez Francję, potem Wielką Brytanię i USA. Brytyjczycy
tolerowali rząd emigracyjny RP z premierem Tomaszem Arciszewskim, jednak
zupełnie przestali się z nim liczyć.
Po zakończeniu działań wojennych tysiące
żołnierzy 2 Korpusu Polskiego oczekiwały na dalsze dyspozycje. Brytyjczycy
zastanawiali się nad różnymi koncepcjami, między innymi myślano o przeniesieniu
Polaków do Niemiec i przydzielenia im tam strefy okupacyjnej, jednakże pomysł
ten ostatecznie upadł. W tym czasie do Włoch przyjechała Polska Misja Wojskowa,
która miała za zadanie nakłonić andersowców do
powrotu do kraju. Jednak ci ostatni, mając za sobą bolesne doświadczenia z
Rosji i czekając na swoich bliskich, którzy zostali w Indiach czy Afryce, nie
decydowali się w większości na powrót. Do Polski postanowiło pojechać zaledwie
14 tysięcy osób, głównie Pomorzanie i Ślązacy. Skierowano ich do obozów
repatriacyjnych w Cervinarai Polisi
koło Neapolu, pozostających pod opieką Brytyjczyków. Transporty do Polski
odbywały się drogą kolejową przez Mediolan, Brenner, Pilzno, Pragę do
Zebrzydowic lub morską z Neapolu do Gdańska. W Polsce, wbrew obietnicom Misji
Wojskowej, nie czekało ich dobre przyjęcie, a gen. Andersa okrzyknięto wrogiem
ludowej Polski.
W związku z cofnięciem przez aliantów
poparcia dla rządu RP w Londynie oraz uznania przez nich nowego rządu w
Warszawie, istnienie 2 Korpusu stanęło pod znakiem zapytania. Początkowo gen. Władysław Anders
podtrzymywał w żołnierzach nadzieję na dalszą walkę o wolną Polskę, 6
lipca 1945 zwrócił się do swoich podkomendnych w buntowniczym rozkazie:
„Możni tego świata przechodzą do porządku nad naszą konstytucją, nad naszymi prawowitymi władzami i […] godzą się na fakty dokonane, stworzone w stosunku do Polski i Polaków przez obcą przemoc.
Żołnierze! Zostaliśmy w tej ciężkiej chwili jedyną cząstką narodu polskiego, która ma możność i obowiązek głośnego wyrażenia swej woli i […] trzeba, abyśmy słowem i czynem dziś stwierdzili, że jesteśmy wierni naszej przysiędze żołnierskiej […], wierni testamentowi naszych poległych towarzyszy broni, którzy bili się i umierali w imię Polski niepodległej”.
Od połowy 1945 roku 2 Korpus Polski stale zwiększał
liczebność, bowiem zgłaszali się do niego polscy żołnierze wyzwoleni z
niemieckich obozów jenieckich, w tym członkowie Armii Krajowej, którzy walczyli
w powstaniu warszawskim. 17 lipca
Brytyjczycy wydali zakaz dalszego przyjmowania ochotników do armii, jednak
dowództwo polskie się temu nie podporządkowało. W
początkach sierpnia 1945 roku 2 Korpus liczył
już około 113 tysięcy osób, w tym około 10 tysięcy kobiet.
Wśród żołnierzy Andersa, którzy nadal stacjonowali we Włoszech, narastało rozgoryczenie nowym kształtem Polski i układem sił w Europie. Dla Brytyjczyków tysiące andersowców stały się obciążeniem – nie było możliwości odesłania ich do Polski, a na wyspach trwała właśnie demobilizacja oddziałów brytyjskich. Postanowiono tymczasowo pozostawić 2 Korpus Polski we Włoszech. Sztab główny Korpusu znajdował się wówczas w Casarano koło Lecce i był największym wojskowym kontyngentem alianckim. Polscy żołnierze mieli zapewnione wyżywienie i zakwaterowanie, jednak wisiała nad nimi niepewność co do przyszłości. Dowództwo Korpusu, chcąc zapewnić żołnierzom zajęcie i podnieść morale, organizowało naukę przerwaną z powodu wojny, kursy pozwalające na zdobycie zawodu, a ponad 1200 żołnierzy wysłano na studia na uczelniach włoskich i w Wielkiej Brytanii.
W styczniu 1946 roku brytyjskie dowództwo wezwało gen. Władysława Andersa do Londynu na rozmowy, podczas których premier Clement Attlee oświadczył: „Demobilizacja PSZ została postanowiona. Rząd Jego Królewskiej Mości doszedł do porozumienia z rządem warszawskim odnośnie do dobrego traktowania żołnierzy powracających do Polski i będzie jak najbardziej popierał ich powrót jako najlepsze rozwiązanie”. Polaków zapewniono, że ci, którzy nie zdecydują się na powrót do kraju, będą mogli zostać w Wielkiej Brytanii.
W marcu 1946 roku w Londynie powstał Gabinetowy Komitet dla Spraw Polskich Sił Zbrojnych pod przewodnictwem ministra skarbu Hugh Daltona. Żołnierze 2 Korpusu Polskiego mieli trafić na wyspy. Ostatecznie na konferencji 21 maja 1946 brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin, gen. Władysław Anders i szef sztabu Naczelnego Wodza gen. Stanisław Kopański ogłosili powstanie w Wielkiej Brytanii specjalnego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, pod brytyjskim dowództwem, z gen. Stanisławem Kopańskim na czele (nominacja ta była na rękę Brytyjczykom, którzy nie chcieli na tym stanowisku buntowniczo nastawionego gen. Andersa).
Pięć dni później gen. Anders powiadomił żołnierzy o demobilizacji 2 Korpusu i wyjeździe z Włoch. W Wielkiej Brytanii zagwarantowano im przez dwa lata bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie, by przygotować ich do życia cywilnego. Między czerwcem a październikiem 1946 roku 2 Korpus Polski został przewieziony do Wielkiej Brytanii.
Tę drogę przebył również Józef Kołtan, żołnierz 5 Kresowej Dywizji Piechoty: „Z Ceseny, latem 1946 roku, przemieściliśmy się do Neapolu i stąd okrętami popłynęliśmy do Anglii, gdzie mieliśmy być zdemobilizowani […]. Po dwóch miesiącach pobytu w Anglii, zapisałem się na wyjazd do Polski. Dowódca szwadronu, który lubił mnie, powiedział do mnie: ‘Józef, jedź, ale za Bug po rodzinę nie jedź. Jak pojedziesz tam, to cię znów na Sybir wywiozą. Raz udało się was uratować, ale drugi raz to lepiej nie ryzykować’ […]. No, ale jakże miałem nie wracać do Polski. Zostawiłem tam przecież żonę i syna […].
Pojechałem z kolegami do konsula polskiego w Londynie. Przyjęto nas grzecznie i zapisano na wyjazd do Polski. Po dwóch tygodniach wyjechaliśmy do obozu przejściowego w Glasgow w Szkocji. Przed powrotem otrzymaliśmy od Anglików odprawę demobilizacyjną: 25 funtów w gotówce i 30 czekiem do wymiany w Polsce. Każdy dostał też cywilny garnitur, koszulę, krawat, kapelusz, no i zabrał swoje wojskowe ubranie i płaszcz. Do tego dostaliśmy po dwie pary butów i trzy pary nowych skarpetek”.
Losy powracających do kraju andersowców nie miały spokojnego zakończenia. Komunistyczny rząd traktował jako podejrzanego każdego, kto wracał z zagranicy. „Weryfikowano” i „prześwietlano” ich, wymuszano podpisywanie deklaracji lojalności, a w razie odmowy – mogli być aresztowani i uwięzieni, wysłani do sowieckich obozów. Tak właśnie potoczyły się losy Witolda Pileckiego, żołnierza Armii Krajowej, wielkiego patrioty, który w maju 1947 roku został oskarżony o zdradę i rozstrzelany.
W najgorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy postanowili wrócić w swoje rodzinne strony, teraz znajdujące się już za wschodnią granicą Polski. Ponad trzystu żołnierzy z 2 Korpusu Polskiego znalazło się w obozie dla Wyzwolonych Jeńców Wojennych i Internowanych Obywateli w Grodnie, kilkuset w podobnym obozie w Wilnie. Na początku kwietnia 1951 roku na terenach dzisiejszej Litwy i Białorusi rozpoczęły się masowe aresztowania byłych członków armii Andersa wraz z rodzinami. Skonfiskowano im mienie, zabrano wszystkie odznaczenia i wywieziono ich do obwodu irkuckiego, co dla niektórych oznaczało drugą już wywózkę na Wschód, z którego prawie dekadę wcześniej wyszli z armią Andersa. Łącznie zesłano ponad 4 tysiące osób, a pozwolono im wrócić dopiero w 1956 roku.
Dla żołnierzy, którzy zdecydowali się na pozostanie w Wielkiej Brytanii, wyznaczono kwatery głównie w byłych obozach wojskowych, a dwuletnia służba w Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczenia obejmowała między innymi kursy zawodowe i językowe. Żołnierze mogli potem wrócić do Polski lub wyemigrować do innych krajów, mogli również zostać w Wielkiej Brytanii i podjąć tam pracę zawodową.
Do Wielkiej Brytanii razem z wojskiem przyjechał również wyjątkowy żołnierz – niedźwiedź Wojtek. Do armii Andersa trafił jeszcze w Iranie, Polacy kupili go od pastuszka napotkanego w górach. Wojtek był ulubioną „maskotką” na stanie 22 kompanii transportowej. Gdy 2 Korpus miał przemieścić się do Włoch, postanowiono zabrać również Wojtka, a żeby obejść przepisy zabraniające wprowadzania zwierząt na pokład, otrzymał własną książeczkę wojskową i stał się pełnoprawnym żołnierzem. Podczas bitwy o Monte Cassino niedźwiedź Wojtek pomagał żołnierzom nosić skrzynie z amunicją, a po wygranej bitwie rysunek niedźwiedzia trzymającego w łapach pocisk stał się oficjalnym znakiem oddziału, w którym służył kapral Wojtek. Po wojnie opiekunowie Wojtka podjęli decyzję o przekazaniu go do ogrodu zoologicznego w Edynburgu, gdzie odwiedzali go przez wiele lat.
Ostatecznie likwidacja Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia nastąpiła jesienią 1949. Około połowa żołnierzy postanowiła zostać w Wielkiej Brytanii. Musieli sami o siebie zadbać, bowiem nie zapewniano im automatycznie brytyjskiego obywatelstwa, nie gwarantowano zatrudnienia ani miejsca do zamieszkania. Wielu z nich nie potrafiło sobie poradzić w nowym świecie i nie znalazło odpowiedniej pracy, imali się dorywczych zajęć, na emigracji żyli często w biedzie i zapomnieniu.
Druga połowa likwidowanego Korpusu postanowiła wyemigrować z Wielkiej Brytanii, ale nie do ludowej Polski. Wybrali oni głównie Australię i Kanadę jako ogromne kraje z małym zaludnieniem, poszukujące rąk do pracy, dynamicznie się rozwijające. A co najważniejsze – były to państwa demokratyczne. Emigracja Polaków do Australii odbywała się na mocy porozumienia, które rząd australijski zawarł z Międzynarodową Organizacją Uchodźców w Londynie w 1947 roku. W ciągu niecałych 10 lat na jego podstawie do Australii pojechało 60 tysięcy Polaków. Z kolei do Kanady trafiło w sumie około 50 tysięcy, z czego znaczącą grupę stanowili byli żołnierze Korpusu. Niektórzy Polacy emigrowali z Wielkiej Brytanii również do Ameryki Południowej, pozostali rozproszyli się właściwie po całym świecie.
Sam
gen. Anders pozostał w Wielkiej Brytanii i zamieszkał w Londynie. Doskonale
orientował się w sytuacji politycznej nowej Polski, która pozbawiła
obywatelstwa polskiego jego i 75 generałów i wyższych oficerów Polskich Sił
Zbrojnych na Zachodzie. 26 września 1946 Rada Ministrów przyjęła uchwałę, w
której napisano: „Generał Władysław
Anders, przebywając za granicą, działał na szkodę państwa polskiego, a w
szczególności: 1. po utworzeniu legalnych władz Rzeczypospolitej nie
podporządkował się naczelnemu dowództwu wojska polskiego, 2. po zakończeniu
działań wojennych nie powrócił do kraju i czynił wszystko, by uniemożliwić
powrót podległym mu żołnierzom, rozwijając zarazem działalność godzącą w
najżywotniejsze interesy państwa polskiego, zagrażającą jego bezpieczeństwu i
całości granic, 3. był jednym ze współtwórców i organizatorów Polskiego Korpusu
Przysposobienia i Rozmieszczenia, nakłaniając podległych mu żołnierzy do przyjęcia
służby w obcej formacji wojskowej, 4. organizował i popierał walkę ośrodków
terrorystyczno-dywersyjnych w kraju przeciwko interesom narodu polskiego i
demokratycznej władzy Rzeczypospolitej”.
Po uroczystej defiladzie w Londynie w lipcu 1947 roku sztandary wszystkich jednostek polskich walczących na Zachodzie, w tym 2 Korpusu, zawieszono w Sali Sztandarów w Muzeum im. Generała Sikorskiego w Londynie.
Tysiące żołnierzy armii Andersa poległy
na szlaku bojowym i pozostały już na zawsze na cmentarzach w miejscach
największych bitew: Monte Cassino, Bolonii, Loreto. Na polskim Cmentarzu
Wojskowym pod Monte Cassino w 1970 roku spoczął również, zgodnie z jego
życzeniem, gen. Władysław Anders. Co roku odbywają się tam uroczystości
upamiętniające żołnierzy 2 Korpusu Polskiego, którzy dopiero w demokratycznej
Polsce doczekali się zasłużonego szacunku.
1. M. Alexandrowicz, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/530.
2. W. Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, Warszawa 2008.
3. S. Babiński, Kazimierz Sosnkowski. Myśl – praca – walka. Przyczynki do monografii oraz uzupełnienia do materiałów historycznych Kazimierza Sosnkowskiego, Londyn 1988.
4. Z. Bohusz-Szyszko, Czerwony Sfinks, Londyn 1993.
5. F. Bykowska, wspomnienia w
zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/2195
6. S. Chmielewski, Wspomnienia kapelana 1939–1948, Suwałki 1992.
7. J. Ciemnołoński, W 2 Korpusie to było, czyli coś w rodzaju reportażu, Kraków–Wrocław 1983.
8. J. Czapski, Na nieludzkiej ziemi, Warszawa 1990.
9. T.M. Czerkawski, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 1991.
10. N. Davies, Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty, tłum. I. i A. Zych, Warszawa 2015.
11. M. Derecka, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/3317.
12. E.
Herzbaum, Między światami. Dziennik andersowca 1939–1945, Warszawa 2016.
13. S. Jasiński, wspomnienia w
zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/154.
14. S. Jurkiewicz, relacja zarejestrowana przez pracowników Muzeum Wojska w Białymstoku, udostępniona na ekspozycji stałej pt. Przeciw dwóm wrogom.
15. S. Kalbarczyk, Armia Andersa w ZSRS 1941–1942. Niespełnione braterstwo broni z Armią Czerwoną, Warszawa 2020.
16. J. Kołtan, Z tajgi archangielskiej do tajgi irkuckiej przez Monte Cassino, [w: ] Monte Cassino. Ankona. Bolonia 1944–2004. Żołnierze 2 Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech, red. W. Żdanowicz, Katowice–Warszawa 2004.
17. 2 Korpus Polski, https://warhist.pl/polska/2-korpus-polski/; dostęp: 12.10.2021.
18. J. Kowalczuk, Wspomnienia, rękopis w zbiorach Muzeum Wojska w Białymstoku, nr inw. MWB/D/1310.
19. A. Kumoter, Mój los – 575 dni na zesłaniu na Syberii i 7 lat w obozie Tengeru w Afryce, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/1098.
20. J. Łopuszański, Przymierze z Andersem, „Karta” 35, 2002.
21. F. Machalski, Z ziemi perskiej do Polski. Wybór tekstów, Kraków 2016.
22. A. Mrowiec, Przez Monte Cassino do Polski, Katowice 1959.
23. J. Ostolski, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/2879.
24. A. Piaścińska, Moja wojenna tułaczka, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/1625
25. Polacy w Iranie 1942–1945, t. 1, oprac. A.K. Kunert, Warszawa 2002.
26. K. Rutkowska, Wspomnienia z 316 Kompanii Transportowej, [w:] B. Sanejko-Kwaśnicka, Zapomniane dziewczęta, Lublin 1995.
27. E. Szwajkowski, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/441a.
28. A. Topolski, Bez dachu. Moje wojenne przeżycia na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, Poznań 2012.
29. M. Wańkowicz, Bitwa o Monte Cassino, t. III, Rzym 1947.
30. K. Wasilewski, Na ludzkiej ziemi Persów, „Tygodnik Przegląd”, https://www.tygodnikprzeglad.pl/ludzkiej-ziemi-persow/; dostęp: 20.10.2021.
31. M. Wierzchowska, wspomnienia w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AW/II/1681.
32. S. Żurakowski, Ot bajki… nie bajki, Londyn 1995.