Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Poprzez zimny kraj gorącego słońca - Renata Nowacka-Pyrlik

Koniec roku stanowi okazję do podsumowywania różnych istotnych wydarzeń, jakie miały w nim miejsce. Jednocześnie skłania do snucia planów na następny – Nowy Rok. A ponieważ plany zazwyczaj zaczynają się od marzeń, to zacznijmy marzyć…

Ja najbardziej marzę o dalekich podróżach. Zwłaszcza do miejsc, w których jeszcze nie byłam. A może uda mi się zachęcić Państwa, zwłaszcza osoby, które może by i gdzieś pojechały, ale obawiają się, że z różnych przyczyn nie dadzą sobie rady, że brak, albo poważne uszkodzenie wzroku uniemożliwi im poznanie zwiedzanych obiektów, że będą się źle czuły w dużej grupie pełnosprawnych osób.

Kiedyś też, zanim zdecydowałam się na pierwszą zagraniczną wycieczkę, miałam podobne opory. Dziś są one już poza mną. Aktualnie, spośród różnych form wyjazdów turystycznych, najbardziej odpowiadają mi wycieczki organizowane przez biura turystyczne, tzw. „autokarówki”. Nie trzeba się martwić o dojazd, zakwaterowanie, wyżywienie, opracowanie trasy, trafianie do ciekawych miejsc – ponieważ pilot zaprowadzi, a wynajęty przewodnik opowie, nie jest konieczna znajomość obcego dla nas języka; nie trzeba także przemieszczać się z ciężkimi bagażami, ponieważ autokar podwozi uczestników blisko hotelu i jeśli bagaż ma kółka, to bez większych problemów zostanie przetransportowany do pokoju hotelowego. Ma to ogromne znaczenie zwłaszcza w przypadku konieczności unikania większego wysiłku fizycznego, np. przy zagrożonych siatkówkach. Tak naprawdę, podróżując z biurem turystycznym, trzeba zabrać ze sobą przede wszystkim: dobry humor i pozytywne nastawienie, odpowiednio spakowany bagaż (nie powinien być za duży, ale z drugiej strony uwzględniający panujące w danym regionie warunki), nie można też zapomnieć o przyjmowanych, i „mogących się przydać” lekach, w tym kroplach do oczu, a także o dokumentach i pieniądzach. Ponieważ w wycieczkach uczestniczy kilkadziesiąt osób, trzeba być zdyscyplinowanym i odpowiednio reagować na komunikaty pilota (jeśli przerwa w danym miejscu postoju trwa pół godziny, to nie można jej indywidualnie przedłużać). Dobrze jest mieć obok siebie kompana podróży. Jednak gdyby to miał być malkontent, to zdecydowanie odradzam – swoim narzekaniem i ciągłym poszukiwaniem dziury w całym może zepsuć najpiękniejszą podróż. W takiej sytuacji lepiej już wybrać się w pojedynkę i poszukać wśród uczestników wycieczki odpowiedniego dla siebie towarzystwa. Jednocześnie z doświadczenia wiem, że o ile w sytuacji osoby słabowidzącej, poruszającej się samodzielnie w znanym sobie terenie, wyjazd „solo” nie powinien stanowić większego problemu (chociaż z pewnością będzie wymagać więcej uwagi i koncentracji), to osobie całkowicie niewidomej, nawet bardzo dobrze zrehabilitowanej, ze względu na ciągłe zmiany miejsc i dość duże tempo zwiedzania, niezbędny jest osobisty przewodnik.

Chciałabym się podzielić wrażeniami z jednej takiej wycieczki, w której uczestniczyłam jako osoba słabowidząca wraz z dwoma przyjaciółkami mającymi, podobne do moich, problemy wzrokowe. Była to podróż do Maroka.

Kraj ten, znajdujący się stosunkowo niedaleko (zaledwie cztery i pół godziny lotu samolotem z Warszawy), ale należący już do kontynentu afrykańskiego, nazywany jest także Bramą Afryki. Nasza podróż odbyła się w listopadzie i trwała tydzień, zorganizowało ją biuro podróży pod nazwą: „Szlakiem cesarskich miast”. Trasa wycieczki, pokonywana wygodnym autokarem, wiodła od Agadiru – jednego z najbardziej znanych ośrodków wypoczynkowych Maroka leżącego nad Oceanem Atlantyckim, poprzez wiele urokliwych i ciekawych ze względu na egzotykę i historię miejsc. Najbardziej znane miasta leżące na naszym szlaku to: Casablanca, Rabat, Meknes, Fez i Marrakesz. Podróż, obejmującą ponad 1600 kilometrów (plus zwiedzanie „ciekawych miejsc” i nocowanie w wygodnych hotelach), zakończyliśmy w miejscu rozpoczęcia – w Agadirze.

Kulturowy szok

Maroko było dla mnie pierwszym krajem typowo muzułmańskim. Kiedyś wprawdzie, będąc w chorwackim mieście Mostar, zwiedziłam meczet, a w Polsce meczety tatarskie w Kruszynianach i Bohonikach, „z grubsza” znałam zasady Islamu, to nie widziałam jednak wcześniej – może poza filmami – tylu kobiet chodzących po ulicach z zasłoniętymi kwefami twarzami (widoczne są tylko oczy), czy w hidżabach (twarze odsłonięte, chusty zasłaniają jedynie włosy, uszy i szyje), w dżelabach (długich ubraniach z kapturami), w kaftanach (też długie, luźne ubrania, ale bez kaptura), albo haikach (materiał długości około 10 metrów, którym kobieta się owija, a następnie spina materiał specjalną broszą). Podobnie mężczyźni – mający na stopach kolorowe „baboosh” – wykonane ręcznie z miękkiej skóry, przypominające „nasze” kapcie, do tego podobnie jak kobiety – ubrani w dżelaby (jedynie w barwach bardziej stonowanych, mniej zdobnych), noszący na głowach małe czapeczki – kojarzyli mi się początkowo bardziej z przedstawicielami stanu zakonnego niż z pracownikami hoteli, sprzedawcami, rzemieślnikami czy turystami. Dlatego to, co mnie najbardziej uderzyło w pierwszym dniu spotkania z Marokiem, to właśnie te, jakże odmienne od „naszych” ubiory. Na drugim miejscu wymieniłabym architekturę – też bardzo odmienną; na trzecim – roślinność. W Agadirze urzekły mnie wszechobecne palmy i kaktusy oraz mnóstwo kolorowo kwitnących kwiatów.

Nie ukrywam, że przed wyjazdem, po zaznajomieniu się z różnymi informacjami, dotyczącymi także warunków pogodowych, miałam nadzieję nasłonecznić się trochę i ogrzać przed czekającą nas zimą. Niestety – na miejscu okazało się, że także w Maroku było o tej porze chłodno i deszczowo, a określenie „zimny kraj gorącego słońca” sprawdziło się aż nadto (na szczęście nieco promieni słonecznych udało się nam złapać podczas zwiedzania tego kraju. I muszę przyznać – faktycznie były gorące, i dodatkowo bardzo „ostre”, czy jak kto woli – „oślepiające”). Dlatego bardzo przydatne, wręcz niezbędne okazały się ciemne okulary i kapelusz z dużym rondem.

Położenie

Maroko graniczy od północy z Morzem Śródziemnym, od zachodu z Oceanem Atlantyckim, w południowej i wschodniej części – z Saharą (na południu leży też olbrzymi sporny obszar Sahary Zachodniej – o czym w dalszej części, której znaczna część została zaanektowana przez Marokańczyków i sukcesywnie trwa jej zagospodarowywanie).

Trochę historii

Maroko jest krajem o bardzo bogatej i burzliwej przeszłości. Nie sposób w tej krótkiej relacji przedstawić szczegółowo różnych zaszłości historycznych, ograniczę się więc jedynie do powtórzenia za przewodnikami, że historia tego kraju sięga IV wieku przed naszą erą, przewagę liczebną do dziś (około 60 procent) stanowią mieszkańcy wywodzący się z koczowniczych plemion berberyjskich (nazwa Berber pochodzi od łac. barbarus – barbarzyńca, natomiast Berberowie nazywają samych siebie „ludźmi wolnymi”. Na marginesie dodam, że dziś około połowa z nich to analfabeci. Obowiązek szkolny wprawdzie został w Maroku wprowadzony, ale nie jest on przestrzegany. I dzieci – zwłaszcza z małych miejscowości, do szkół nie chodzą, a ich zajęciem – zarówno w dzieciństwie, jak i w wieku dorosłym, pozostaje pasienie kóz albo owiec, uprawa roli prymitywnymi sposobami oraz rybołówstwo.

Przez stulecia Berberowie ulegali wpływom punickim a potem rzymskim (tereny dzisiejszego Maroka były włączone przez Rzymian do północno-afrykańskich prowincji Cesarstwa Rzymskiego). Do VII wieku religiami wyznawanymi przez nich były chrześcijaństwo i politeizm (wielobóstwo, wiara w istnienie wielu bogów). Z chwilą przybycia na te ziemie Arabów, pomimo oporu ze strony rdzennej ludności, religią dominującą stopniowo stawał się islam, a rządy sprawowały na przemian dynastie arabskie i berberyjskie, zostawiając po sobie podziwiane do dziś budowle – pałace władców, meczety, mauzolea czy mediny (dziś – stare miasta). W XIX wieku o wpływy kolonialne w Maroku walczyły Francja, Wielka Brytania, Hiszpania a także Niemcy. W roku 1912 Maroko znalazło się pod protektoratem francuskim, natomiast w 1956 uzyskało niepodległość. Z faktu tego mieszkańcy są niezwykle dumni i często podkreślają swoją niezależność.

Flaga, ustrój i wiara

Na każdym prawie rondzie, przed wieloma budynkami użyteczności publicznej powiewają czerwone flagi z zieloną pięcioramienną gwiazdą pośrodku. Każde ramię gwiazdy symbolizuje jeden z filarów islamu, czyli: pierwsze ramię – wiarę w Allacha – jedynego boga, drugie – modlitwę (pięć razy w ciągu dnia należy modlić się; jeśli ktoś z jakichś względów nie może, to powinien odmawiać modlitwę przynajmniej jeden raz, za to odpowiednio dłużej), trzecie – przestrzegać ramadanu (przez miesiąc jego trwania należy zachować ścisły post od wschodu do zachodu słońca), czwarte – należy rozdawać jałmużnę biednym, piąte ramię – należy odbyć przynajmniej raz w życiu pielgrzymkę do Mekki. Przyjmuje się, że obecnie 99 procent mieszkańców Maroka jest wyznawcami islamu.

Maroko jest dziedziczną monarchią konstytucyjną i członkiem Arabskiej Unii Maghrebu. A ponieważ od wielu lat jest w stanie nierozwiązanego konfliktu z Algierią, dotyczącym Sahary Zachodniej (spór ten w 1987 roku stał się nawet powodem odmowy starań Maroka o członkostwo w Unii Europejskiej), to jedne źródła podają, że jego powierzchnia wynosi 446 550 kilometrów kwadratowych, natomiast inne – że ponad 710 000 (z uwzględnieniem Sahary Zachodniej).

Bogactwa naturalne, zajęcia ludności

Największym skarbem Maroka są fosforyty, a co za tym idzie – przemysł oparty na nich. Rolnictwo stanowi również poważną gałąź gospodarki, uprawia się: warzywa (zwłaszcza pomidory, ogórki, paprykę, bób, fasolę, okrę, dynię, cebulę), zboża, winorośle (Rzymianie nauczyli rdzennych mieszkańców tych ziem ich uprawy i wyrobu win), buraki cukrowe (dobrze rozwinięty jest przemysł cukrowniczy; cukier według Marokańczyków symbolizuje przyjaźń, może stąd zwyczaj picia bardzo słodkich herbat i jedzenia dużej ilości ciastek), poważna rola w uprawie przypada oliwkom i cytrusom.

Za „skarb Maroka”, nazywanym również eliksirem młodości, uznaje się olej arganowy – wytwarzany z jedynie w tym kraju na świecie, rosnących i owocujących drzew arganowych. Olej ten jest stosunkowo drogi i ma szerokie zastosowanie w kosmetyce i dietetyce.

Rybołówstwo to kolejna gałąź zatrudnienia wielu osób – Maroko ma 1800 kilometrów wybrzeża, a łowionych ryb jest podobno aż 190 gatunków. Przejeżdżając wzdłuż oceanu, dokładnie czuliśmy w miejscach, w których zatrzymywaliśmy się, ich zapach dochodzący z licznych przetwórni i restauracji.

Ważnym zajęciem mieszkańców jest rzemiosło artystyczne (oglądaliśmy przepiękne, ręcznie wykonane wyroby ze skóry, brązu, żelaza czy drewna), a także hodowla zwierząt – zwłaszcza owiec i kóz. Skóry tych zwierząt trafiają później np. do Fezu, który słynie między innymi z produkcji różnych wyrobów – torebek, butów, kurtek itp. Także turystyka jest coraz prężniej rozwijającą się gałęzią zatrudnienia.

Jadąc, słuchając, obserwując, czyli próba zapamiętania jak najwięcej

W trakcie pokonywania dość dużych odległości pomiędzy zaplanowanymi przystankami, mogliśmy słuchać ciekawych opowieści na temat mijanych miejsc, historii, zwyczajów, potraw, zajęć mieszkańców i wielu innych interesujących spraw, przekazywanych przez naszą panią przewodnik, mogliśmy też nieustannie zachwycać się dynamicznie zmieniającymi się widokami za oknem, ale także dźwiękami i zapachami docierającymi w różny sposób od oceanu, gór czy pustyni, a podczas chodzenia i zwiedzania – bezpośrednio z suków (bazarów), restauracyjek, sklepików, różnych warsztatów, galerii czy pracowni artystycznych.

Wycieczka była bardzo intensywna i podczas niej zwiedziliśmy mnóstwo niezwykle ciekawych, egzotycznych miejsc. Ponieważ nie sposób ich w tym miejscu opisać dokładniej, to przybliżę tylko kilka obiektów, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Należy do nich niewątpliwie meczet Hassana II w Casablance. Jego minaret (wieża) ma 210 metrów wysokości i jest najwyższy na świecie. Meczet został zbudowany na olbrzymiej, dwunastohektarowej powierzchni, pomiędzy lądem a oceanem, częściowo na sztucznej wyspie (zgodnie z życzeniem króla Hassana II – który był jego pomysłodawcą – wierni modlą się na styku trzech najważniejszych żywiołów – wody, ziemi i powietrza), ma rozsuwany dach, który można otworzyć/zamknąć w ciągu trzech minut, przez szklaną podłogę widać dno oceanu. Mury, bramy, kolumny, zewnętrzne fontanny są przepięknie zdobione kafelkami i tradycyjną arabską ornamentyką. Wewnątrz może się zmieść około 25 tysięcy wiernych, natomiast dziedziniec może pomieścić dodatkowe 80 tysięcy. Koszt budowy tej nadzwyczaj pięknej i monumentalnej budowli ponieśli mieszkańcy Maroka, obłożeni specjalnym podatkiem. Doniesienia mówią, że ci, którzy nie chcieli płacić za budowę, zapłacili więzieniem.

Inną budowlą, której nie można zapomnieć, jest największy na świecie labirynt, przemieszczaliśmy się nim w Fezie – duchowej i religijnej stolicy Maroka. Labirynt ten składa się z dziewięciu tysięcy uliczek i lepiej nie wchodzić do niego bez miejscowego przewodnika. My też – idąc za przydzielonym nam przewodnikiem – po nierównych, krętych, niezwykle wąskich dróżkach, mijając setki starych, często bardzo zaniedbanych sklepików, mieszkań, warsztatów rzemieślniczych, kolorowych wystaw z różnymi towarami (czasem dodatkowo zachęcającymi do kupowania swoim zapachem, np. kramy z rozmaitymi ziołami, owocami czy świeżymi okrągłymi chlebkami przypominającymi placki, albo wprost przeciwnie – skutecznie zniechęcającymi, jak miało to miejsce w garbarni skór, na stoiskach z rybami, owocami morza czy z mięsem), przyglądając się pracującym ludziom, dźwigającym towary osiołkom, oglądając bogato zdobione ściany meczetu, medresy (szkoły koranicznej), słuchając gwaru rozmów, nawoływań muezzinów do modlitwy (muezzin – w islamie mężczyzna o „dobrym charakterze i mający donośny głos”, wybierany – wyłącznie spośród mężczyzn – do pięciokrotnego w ciągu dnia wzywania na modlitwę), czy sprzedawców do kupowania różnych towarów, trudno było nie ulec wrażeniu, że czas cofnął się o kilka wieków.

Jeszcze dalej w czasie można się było cofnąć, podczas zwiedzania rzymskiego miasta – Volubis (właściwie jego ruin), pochodzącego sprzed dwóch tysięcy lat. Oglądając łuki triumfalne, termy, fragmenty świątyni, domów bogatych patrycjuszy z doskonale zachowanymi mozaikami, nie sposób było nie okazać podziwu dla budowniczych tak odległego czasowo świata.

Niezwykle ciekawym ośrodkiem jest też Rabat – obecna stolica Maroka – z wieloma cennymi zabytkami. Zwiedzaliśmy między innymi meczet i wieżę Hasana z XII wieku, Mauzoleum Mahameda V (dziadka obecnie panującego króla), nekropolie dynastii Merynidów, zabudowania obecnego pałacu królewskiego.

Podobnie Marrakesz, zwany „czerwonym miastem” – z największym w Afryce placem Dżamaa el Fna, na którym przez całą dobę, bez przerwy tętni życie towarzyskie, artystyczne i kupieckie, a na zwiedzenie dodatkowo czeka ogromny suk, metresa (szkoła koraniczna), minaret z XII wieku, pałac Bahia i grobowce Saadytów i wiele, wiele innych…

Moja przygoda z wielbłądem

Muszę stwierdzić, że Marokańczycy są bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów. Wszędzie, gdzie byliśmy, a chodziliśmy sporo – zwiedzając poszczególne miasta, a w nich najbardziej znane zabytki – uśmiechali się do nas, próbowali nawiązać kontakt – często także w naszym języku, jednocześnie nie byli specjalnie nachalni, jeśli chodzi o różne zakupy i usługi.

Osobiście miałam jedną, trochę nieprzyjemną (ale za to dobrze zapamiętaną) przygodę na początku wycieczki. Mianowicie chciałam się przejechać na wielbłądzie (i na pamiątkę mieć zdjęcie). Ustaliłam z panem trzymającym na uwięzi to piękne i duże zwierzę, że koszt tej przyjemności wyniesie mnie „dwadzieścia”; chciałam nawet od razu zapłacić, ale pan powiedział – „później”, i zaprosił mnie do zajęcia miejsca na wielbłądzie (który posłusznie ukląkł na przednich i tylnych nogach, z przejęcia nie zapamiętałam, które były pierwsze). Gdy wielbłąd uniósł się wraz ze mną, poczułam się niezwykle dumna, że dane mi siedzieć tak wysoko. Jego pan oprowadził go w kółeczko, w tym czasie koleżanka zrobiła zdjęcie, i… koniec przyjemności.

Gdy chciałam zapłacić ustalone dwadzieścia dirhamów – tak sądziłam, właściciel wielbłąda powiedział, że należy się – owszem – dwadzieścia, ale euro. Ponieważ różnica była znacząca i nie miałam ochoty na taki wydatek, zaczęłam wyrażać sprzeciw i podejmować próbę negocjacji. Jednak właściciel tego dużego zwierzęcia, a także kilku jego kolegów, którzy nagle znaleźli się przy nas, stali się dość agresywni i wcale nie mieli zamiaru zrezygnować ze swoich roszczeń. Sytuację uratował dopiero jeden z uczestników naszej wycieczki, który energicznie i stanowczo dał do zrozumienia, że oczekiwana przez nich kwota jest nie do przyjęcia. Ostatecznie zapłaciłam 5 euro, czyli 50 dirhamów. Przy okazji – jak wynika z powyższej transakcji – 1 Euro odpowiada około 10 dirhamom (MAD). W Maroku na ogół płaci się tylko w tej walucie. Przykładowe ceny: kawa/ herbata – 10 MAD, okrągły chlebek – 2 MAD, duża butelka wody – 7 MAD, kartka pocztowa – 2 MAD, znaczek pocztowy do Polski – 9 MAD.

Trochę egzotyki. Mieszkańcy i ich zwyczaje

Warto wspomnieć o dwóch ważnych w życiu wydarzeniach – ślubach i pogrzebach. Śluby są do dziś – zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, kojarzone przez rodziny przyszłych małżonków, spisywane są też specjalne umowy dotyczące stanu posiadania, praw i obowiązków. Czasem zdarza się, że młoda para poznaje się dopiero podczas ceremonii ślubnej, z różnych względów – zwłaszcza majątkowych – zdarza się też, że podejmowane są decyzje o ślubach w bardzo bliskiej rodzinie (co nierzadko staje potem powodem chorób genetycznych u potomstwa, postrzeganych jako „kara boża”).

Na wesela zaprasza się wielu sąsiadów i całe rodziny państwa młodych. Uroczystość trwa całą noc, a zdarza się, że nawet dwa dni. Przed rozpoczęciem wesela na gości czeka stolik stojący na czerwonym dywaniku, nakryty zielonym obrusem (barwy Islamu), a na nim obowiązkowo musi się znaleźć dzbanek z mlekiem i patera z daktylami (na pamiątkę pożywienia proroka Mahometa). Po poczęstunku goście są zapraszani do sali weselnej (w miastach sala jest wspólna dla wszystkich biesiadników, natomiast na wsiach nadal dzieli się ją na część „kobiecą”, i „męską”. Na honorowym miejscu – zazwyczaj na specjalnie wypożyczanym i bogato zdobionym tronie – siedzi młoda para, która przekazuje sobie nawzajem obrączki, rozmawia ze sobą i przygląda się tańczącym i ucztującym gościom. Im samym nie wolno tej nocy tańczyć.

Panna młoda musi mieć obowiązkowo wykonany tatuaż z henny na rękach i nogach. Do ceremonii ślubnej należy też obnoszenie panny młodej, w specjalnej lektyce – po sali weselnej, a zdarza się – po całej wsi. Ona też – najważniejsza podczas uroczystości – ma dodatkowe zajęcie, mianowicie musi przebierać się, i to kilka razy podczas uroczystości (w zależności od stanu posiadania od trzech do siedmiu razy), ważne, by jedna z jej sukni miała kolor zielony – nawiązujący do Islamu, a ostatnia – była koloru białego (w krajach muzułmańskich biały kolor jest symbolem żałoby).

Podczas wesela, na którym na ogół gra orkiestra, podawane są dwa dania mięsne – zazwyczaj jedno to potrawa z jagnięciny, drugie – z mięsem gołębim, pozostałe potrawy są „na słodko”- soki, ciastka, owoce. Alkoholu oficjalnie się nie podaje, ale za to często pojawiają się ciastka z haszyszem. Wesele kończy się tortem. Potem młodą parę czeka jeszcze „podróż poślubna” (na ogół w Maroku, ponieważ trudno jest zdobyć wizę, poza tym wyjazd zagraniczny jest dla przeciętnych mieszkańców zbyt kosztowny).

Zgodnie z Koranem mężczyzna może mieć maksymalnie cztery żony. Ale ponieważ posiadanie większej liczby żon zależy głównie od stanu posiadania mężczyzny, a także od uzyskania zgody pierwszej żony, to zazwyczaj małżeństwa są ograniczone do jednej żony; coraz częściej zdarzają się też sytuacje, że mężczyzny nie stać nawet na jedną żonę.

A teraz o innych obrzędach, też różniących się od „naszych”, mianowicie o pogrzebach. Otóż w uroczystości pochówku osoby zmarłej uczestniczą wyłącznie mężczyźni. Zwłoki zawijane są jedynie w całun z materiału, i bez trumny chowane około metr pod powierzchnią ziemi. Pochówek jest dokonywany na ogół tego samego dnia, którego następuje zgon. Na grobie nie stawia się pomników (chyba że chowany jest ktoś „bardzo ważny”; zwiedzaliśmy takie nekropolie, które przetrwały wieki, ponieważ były wzmocnione pomnikami), jedynie w miejscu głowy – ustawia się jeden kamień, w miejscu stóp – drugi.

Islam zabrania dokonywania kremacji, a także ekshumacji. Kobiety zwyczajowo przychodzą na cmentarz dopiero na trzeci dzień po pochówku – by wspomnieć zmarłego/zmarłą, oraz w celu zaopatrzenia ubogich w jedzenie. Jest to rodzaj jałmużny przekazywany w imieniu osoby zmarłej.

Udogodnienia dla osób niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej

Będąc w różnych miejscach zarówno w Polsce, jak i za granicą, zwracam uwagę na rozwiązania likwidujące bariery w przemieszczaniu się osób niepełnosprawnych, zwłaszcza słabowidzących, niewidomych i poruszających się na wózkach inwalidzkich. I o ile w krajach europejskich, a także azjatyckich udogodnienia w postaci sygnalizacji dźwiękowej, żółtych pasów (np. przy przejściach ulicznych, jako oznakowania pierwszego i ostatniego stopnia schodów), wypukłej faktury przed przejściem przez ulicę, podjazdów do sklepów czy innych miejsc użyteczności publicznej (banki, poczty, miejsca kultu religijnego) występowały (wprawdzie w różnym stopniu, w jednych krajach było ich sporo, w innych występowały sporadycznie), to w Maroku, niestety, nie zauważyłam żadnego oznakowania tego typu, zarówno w większych miastach jak: Casablanca (3,5 mln mieszkańców), Fez (około 1 mln), Marrakesz (około 800 tysięcy), Agadir (około 345 tysięcy), jak i innych mniejszych.

Chodząc po Maroku, nie widziałam również osób z widoczną niepełnosprawnością, samodzielnie się poruszających. Jedyną osobą niepełnosprawną, na którą zwróciłam uwagę, był proszący o datki młody chłopak jeżdżący na wózku inwalidzkim po dużym miejskim placu w Marrakeszu. Zwróciłam też uwagę na wąskie, często znacznie wyższe niż u nas schody, które bywały z białego marmuru – a więc jednobarwne i w porze deszczu dodatkowo błyszczące, olśniewające i śliskie, bywały też schody pokryte wzorzystymi dywanami lub kolorowymi ceramicznymi płytkami. Bez żadnego oznakowania kontrastowego czy dotykowego, stanowią duże zagrożenie dla osób z problemami wzrokowymi, natomiast w przypadku wózkowiczów są praktycznie nie do pokonania.

Próba podsumowania, czyli moje osobiste subiektywne spostrzeżenia i przemyślenia

Trzy wymienione na wstępie elementy – wygląd mieszkańców, architektura i roślinność towarzyszyły mi przez cały czas zwiedzania Maroka. I o ile traktowałam je jako niezwykle ciekawe, egzotyczne i świadczące o odmienności tego kraju, to do końca podróży nie mogłam zrozumieć i zaakceptować różnic dzielących mieszkańców w zakresie warunków ich życia. Dysproporcje są tak duże, że nie sposób ich nie zauważyć, ani o nich zapomnieć. I właśnie chyba te różnice pozostawiły we mnie najsilniejsze odczucia. Bowiem z jednej strony byliśmy świadkami rzucającej się w oczy nędzy. Chodząc, zwłaszcza po medinach i sukach, widzieliśmy domy z dykty lub z osypującymi się tynkami, żebrzące staruszki lub młode kobiety siedzące na ziemi, często z dziećmi na rękach. Przechodząc niezwykle wąskimi, do tego bardzo często zaniedbanymi uliczkami, widzieliśmy biegające dzieci, gnieżdżące się liczne rodziny w niewyobrażalnie ciasnych klitkach, a z drugiej strony – zwłaszcza w centrach większych miast – podziwialiśmy przepiękne wille ze wspaniale utrzymanymi ogrodami; mieszkają w nich bogaci Marokańczycy poruszający się najnowszymi modelami samochodów i zatrudniający służbę (rolę tę zazwyczaj pełnią biedne niewykształcone Berberyjki ze wsi, którym płaci się bardzo mało – w granicach 40 Euro miesięcznie; a one są i tak niezmiernie wdzięczne za możliwość „lepszego życia”). Podobnie z innymi budynkami – z jednej strony bardzo ubogie kramy ze wszystkim, co można sprzedać, warsztaty rzemieślnicze z wyposażeniem i sposobami pracy przenoszącym w okres Średniowiecza, a z drugiej majestatyczne budowle – wysmukłe meczety, przepięknie i bogato zdobione bramy oraz strzeżone przez zastępy policji pałace i ogrody królewskie…

Bardzo się cieszę, że dane mi było odbyć tę podróż i poszerzyć wiedzę o świecie. Dlatego gorąco zachęcam Państwa, jeśli nadarzy się możliwość, do wyjazdu do Maroka. Z pewnością warto.

Renata Nowacka-Pyrlik, instruktor rehabilitacji podstawowej niewidomych i słabowidzących

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2016 - INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.