Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Wspomnienie o Człowieku, który nie przespał swojego życia

Tadeusz Majewski (1931-2018)

 

Maj kojarzy się z wiosną, z budzeniem się do życia, z radością. Ale bywają okoliczności, kiedy staje się miesiącem odpowiedniejszym na refleksyjną zadumę i poruszające wspomnienia.

Od dwóch lat maj to dla mnie czas na przywołanie w myślach chwil związanych z drem Tadeuszem Majewskim, którego druga, już druga, rocznica śmierci upłynęła właśnie 1 maja.

Dr Tadeusz Majewski był wspaniałym człowiekiem, ważnym dla wielu ludzi: rodziny, przyjaciół, współpracowników. Dla mnie dr Majewski to najpierw wychowawca w Laskach, później swego rodzaju przełożony, gdy pracował w Ministerstwie Zdrowia i zajmował się między innymi Polskim Związkiem Niewidomych, jeszcze później – współpracownik w Polskim Związku Niewidomych i w Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomym. Wielokrotnie mój tłumacz, przewodnik i konsultant w rozmaitych delegacjach zagranicznych.

Tadeusz Majewski dla osób niewidomych i słabowidzących to jednak przede wszystkim znacząca postać. To nie tylko znawca zagadnień rehabilitacyjnych, to organizator wielu istotnych dla tego środowiska przedsięwzięć, ale także – jak niewielu innych – rzetelny popularyzator naszych spraw. Pamięć o Tadeuszu Majewskim powinna w umysłach niewidomych i słabowidzących trwać jak najdłużej z kilku powodów, z których, jak myślę, dwa są najistotniejsze. Pierwszy to ten, że dr Tadeusz Majewski dla osób z dysfunkcją wzroku zrobił naprawdę bardzo dużo jako naukowiec, działacz, popularyzator. Był człowiekiem mądrym, rzetelnym i życzliwym. Charakteryzowała Go niezwykła pracowitość, konsekwencja w wykonywanej pracy, w dążeniu do założonych celów, w dotrzymywaniu danego słowa i w wielu, wielu innych dziedzinach. Drugi powód to właśnie Jego cechy osobowości. Mają one charakter ponadczasowy – takie zalety zawsze są w cenie. Ludzie tacy jak On mogą być wzorem dla wielu współczesnych, ale także dla przyszłych pokoleń.

Aby podtrzymać pamięć o Tadeuszu Majewskim, pozwalam sobie zamieścić poniżej wspomnienie, jakie napisał i udostępniał w czasie uroczystości pogrzebowych Jego zięć, Pan Janusz Szostakowski.

Dziękuję Ci Tadeuszu za wszystko, co zrobiłeś dla mnie i dla naszego środowiska, a Panu, Panie Januszu, za zgodę na umieszczenie tego tekstu na stronie Fundacji Polskich Niewidomych i Słabowidzących „Trakt”.

Józef Mendruń

Wspomnienie o Człowieku, który nie przespał swojego życia

Kochana Rodzino, Przyjaciele Zmarłego, Wszyscy tu Obecni…

W pierwszym dniu maja, zmożony ciężką chorobą, przyjąwszy sakrament, zakończył życie w wieku 87 lat Tadeusz Majewski – nasz ukochany Tatuś, niezastąpiony brat i wujek, osoba lubiana i ceniona w środowisku, postać zasłużona dla społeczeństwa. Przyzwoity i wrażliwy człowiek.

Drodzy Państwo! Nie jest tajemnicą, że Tata od dłuższego czasu cierpiał na postępującą chorobę neurologiczną, która znacznie pogarszała jego ogólne funkcjonowanie i sprawność fizyczną. Niestety w ostatnich tygodniach choroba ta przeszła w stadium związane z ogromnym cierpieniem psychofizycznym i sprawiła, że mimo zapewnienia Choremu bardzo troskliwej opieki przez najbliższych, zakończył On życie w wielkiej boleści. Jednak nim nadszedł ten zapewne najtrudniejszy okres w Jego życiu, byliśmy świadkami, jak przez kilka lat z niezwykłą dzielnością pokonywał przeszkody i ograniczenia, jakie niosło ze sobą to poważne schorzenie, starając się niemal do ostatniej chwili być samodzielnym i samowystarczalnym. To dążenie, by zbytnio nie litować się nad sobą, by nie dać się pokonać chorobie, by jak najdłużej nie stanowić problemu dla otoczenia, by być jeszcze użytecznym i czerpać jeszcze możliwie najwięcej z życia, udało Mu się zrealizować w takim stopniu, iż prawie nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali pokonywanych przez Niego trudności. Wspominamy o tym nieprzypadkowo, gdyż w trakcie tego ostatniego okresu w życiu Taty, jeszcze raz z całą wyrazistością uwidoczniły się pewne niezwykłe cechy Jego charakteru, które wraz z posiadaną przezeń specjalistyczną wiedzą i praktyką zawodową z zakresu psychologii i rehabilitacji, umożliwiły mu taką mężną postawę. Można powiedzieć, że zdał celująco najtrudniejszy egzamin w ramach swojej profesji, z powodzeniem zastosował swoje doświadczenie oraz wiedzę psychologa i rehabilitanta wobec własnych dysfunkcji.

Wszyscy, którym było dane poznać bliżej naszego Tatę, zapewne zgodzą się z opinią, że pod wieloma względami był On człowiekiem niezwykłym. Trzeba przyznać, że posiadał pewne godne pozazdroszczenia predyspozycje i umiejętności, które pozwalały mu bardzo sprawnie funkcjonować w życiu prywatnym i zawodowym. Sprawiły one, że dziś można o Nim mówić jako o człowieku, któremu się w życiu powiodło – który odniósł znaczny sukces. Lista tych cech jest bardzo długa, lecz nie sposób jej tutaj nie przytoczyć. Tak więc Tata, o czym świadczył jeszcze jego śp. ojciec, już od wczesnego dzieciństwa wyraźnie przejawiał bardzo ważne predyspozycje wyjściowe: silną wolę, pracowitość, aktywność, obowiązkowość, systematyczność i samodyscyplinę. Nam udało się zauważyć, że cechowały Go również: znaczna wydolność psychofizyczna oparta na prawidłowo, czyli zgodnie z naturą, wyregulowanym rytmie dobowym; odporność psychiczna; sprawność i operatywność; zaradność, punktualność; stanowczość. Dr Majewski zawsze starał się prowadzić bardzo uregulowany i poukładany tryb życia. Wszystkie te, prawdopodobnie w większości wrodzone cechy, stanowiły mocną podbudowę dla Jego zdolności umysłowych, obejmujących intelekt i dobrą pamięć. Cechy te wraz z umiejętnością dokonywania trafnych wyborów, znajdowania prostych rozwiązań, pragmatycznym podejściem do rzeczywistości, sprawnością i skutecznością, a przede wszystkim z umiejętnościami organizacyjnymi, które były Jego szczególnie mocną stroną, stanowiły dlań podstawę osobistego sukcesu. W tym miejscu należy podkreślić, że w sferze umiejętności organizacyjnych, Tata był bardzo dobrym uczniem „poznańskiej szkoły wychowania”. Wyniósł z niej: umiejętność właściwej oceny podejmowanych zadań, dokładne planowanie, niezawodność, konsekwencję, roztropność i ostrożność w postępowaniu. Miał szczególnie cenną zdolność przekuwania projektów w czyn i stosowania na co dzień jakże trudnej dla nas wszystkich zasady: „jeśli masz coś zrobić – nie zwlekaj – zrób to od razu”. Można powiedzieć, że jako organizator był Tato uczniem, którego zapewne nie powstydziłby się prof. Kotarbiński – twórca prakseologii, czyli nauki o sprawnym działaniu. Rzecz w tym, że w czasach, gdy nasz Tata kształtował swoje umiejętności, nauka ta nie była jeszcze tak rozwinięta, tak powszechnie znana i stosowana, jak ma to miejsce dzisiaj, gdy obecne kadry kierownicze i menedżerskie przechodzą niezliczone szkolenia w tym zakresie. Umiejętności przyszłego psychologa były więc intuicyjne i w dużej mierze wyniesione z tradycji regionu poznańskiego, w którym się urodził.

Śp. Tadeusz Majewski odznaczał się też wysokimi walorami etycznymi. Należał do ludzi bardzo uczciwych, rzetelnych i sumiennych. Nie był typem marzyciela i romantyka bujającego w obłokach, lecz realistą i pozytywistą, który widział potrzebę poszukiwania skutecznych rozwiązań, co jest również typowe dla wielu mieszkańców Wielkopolski. Nie miał też ambicji bycia wielkim erudytą, gdyż wyznawał filozofię, że bardziej pożytecznym jest dogłębne poznanie wybranych dziedzin wiedzy, niż wiedza o wszystkim, ale powierzchowna. Był przekonany, że społeczeństwu potrzebni są przede wszystkim fachowcy.

Jeśli się uważnie przyjrzymy, wiele z wymienionych tu zalet Taty, stanowi typowe cechy dla etosu tzw. „mieszczaństwa”. Oczywiście, gdy używamy tego terminu, rozumiemy tu jakże ważną społecznie i ekonomicznie warstwę społeczną, zwaną „klasą średnią”, i nie mamy broń Boże na myśli cech niesłusznie przypisywanych jej przez poprzedni ustrój, lecz wszystko to, co stanowi dziś pozytywną konotację związaną z tym pojęciem. Może więc nie jest przypadkiem, że Tata posiadał te wszystkie zalety, wszak pochodził właśnie z klasycznej, utalentowanej rodziny mieszczańskiej, osiadłej w Kórniku koło Poznania. Zapewne podobne zalety miał już jego znakomity dziadek Antoni Majewski, założyciel kórnickiej „dynastii” rodu Majewskich, który został zauważony i doceniony przez samego Władysława Zamoyskiego – właściciela dóbr kórnickich, wybitną postać w historii Polski. Ten mądry i wysoce uświadomiony arystokrata, rozumiejąc potrzebę wspierania polskiej przedsiębiorczości, był jej prawdziwym akuszerem, prowadząc świadomy nabór do swojej posiadłości zdolnych i wykwalifikowanych rzemieślników oraz kupców polskiego pochodzenia z zamiarem wyrównania im szans wobec konkurencyjnych nacji. Musiał dziadek Antoni posiadać jakieś szczególne walory, skoro po przypadkowym i krótkim spotkaniu mającym miejsce ok. 1880 roku, wzbudził zaufanie kórnickiego protektora na tyle, że ten, bez dłuższego namysłu zatrudnił go w swoich dobrach na stanowisku zarządcy dużej firmy handlowej prowadzącej sprzedaż maszyn i sprzętów rolniczych, a następnie wspomógł go pożyczką z własnych funduszy na budowę domu w centrum miasta. W tymże domu rzutki i pracowity Antoni rozwinął własny warsztat produkujący wyroby metalowe na potrzeby gospodarstw domowych w okolicy. Zakład ten później rozwinął na większą skalę, z pomocą swojego równie przedsiębiorczego i solidnego syna – Mariana Majewskiego, ojca naszego Taty. W tym środowisku ludzi pracowitych i zorganizowanych wyrastał śp. Tadeusz. Jego wczesne dzieciństwo upływało w warunkach dostatku, w bezpiecznej i przyjaznej atmosferze rodzinnej, w otoczeniu kochanego rodzeństwa… Niestety przyszła wojna. Wówczas dziesięcioletni Tadzio, by chronić się przed wywózką do Rzeszy, musiał podjąć zatrudnienie w prywatnym warsztacie stolarskim należącym do Niemców. Miast beztrosko przeżywać dzieciństwo i odbierać właściwą edukację, mały Tadeusz przez kilka lat musiał wykonywać półniewolniczą pracę trwającą dziesięć godzin dziennie, będącą ponad siły dziecka, a przy tym, jako najstarszy syn, musiał jeszcze pomagać własnej rodzinie. On jednak z właściwą sobie odpornością i pracowitością sprostał zadaniom, które wydawały się przekraczać siły małego chłopca. Na szczęście z tej ciężkiej sytuacji wyniósł On, oprócz umiejętności w zawodzie stolarza, również dobrą szkołę hartu fizycznego i psychicznego, przydatną w całym późniejszym życiu. Dzięki Bogu, rodzinie udało się przetrwać gehennę wojny bez strat personalnych i niewykluczone, że młody Tadeusz ze swoimi predyspozycjami zostałby sprawnym i prężnym przedsiębiorcą – godnym następcą w kierowaniu firmą swoich rodziców, gdyby nie zmiany ustrojowe, które pozbawiły rodzinę prywatnej inicjatywy i wpędziły ją w kłopoty bytowe. W tych nowych warunkach ustrojowych trzeba było szybko nadrobić zaległości w zakresie elementarnej i średniej edukacji spowodowane wojną i zacząć zarabiać na życie. By jednak znaleźć dla siebie odpowiednie – zgodne z aspiracjami i zdolnościami – zajęcie, trzeba było jeszcze zdobyć wyższe wykształcenie. Tu jednak pojawiły się przeszkody związane z intensywną indoktrynacją ideologiczną, do jakiej energicznie przystąpiła komunistyczna władza – szczególnie agresywną na poziomie wyższych uczelni. Było to nie do zaakceptowania dla młodego człowieka wychowanego w szanującej tradycję rodzinie katolickiej. Z tej sytuacji znalazło się wyjście za sprawą miejscowego księdza, który uczynił wiele, by ochronić wartościową lokalną młodzież przed stalinowską indoktrynacją w wojsku i na uczelniach. Ksiądz ten, uwzględniwszy zdolności, a także refleksyjny i poważny stosunek do życia, jakie przejawiał Tadeusz, umożliwił mu naukę w seminarium duchownym w Gnieźnie. Tu młody alumn, ukończył pierwszy rok, przy okazji mając szczęście nawiązać przyjaźń z Józefem Glempem – Jego Eminencją, przyszłym Prymasem Polski, z którym później będzie miał zaszczyt utrzymywać bliski i osobisty kontakt. Jednak w trakcie studiów w tej czcigodnej uczelni, Tadeusz z całą pokorą i w zgodzie z własnym sumieniem, stwierdził, że nie ma powołania i nie jest predestynowany do roli księdza. Uznał, że nie będzie w stanie sprostać rygorom i wymaganiom związanym z tą jakże zaszczytną, ale i bardzo wymagającą funkcją. Mimo że charakteryzowała go pobożność i duża wewnętrzna dyscyplina, to jednak miał w sobie również ogromną energię, dynamikę, umiłowanie życia i ciekawość świata doczesnego, które to cechy stały w sprzeczności z wymogami powściągliwego życia w przypadku duchownego. Podjął więc decyzję, że przeniesie się na inną katolicką uczelnię, tyle że świecką – na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Tak też uczynił, rozpoczynając tam studia w zakresie ulubionej dziedziny – psychologii. Postanowił, że ponieważ nie może podjąć się misji duchownego, to w jakiejś mierze odkupi swą winę, poświęcając swoje życie jako psycholog ludziom potrzebującym pomocy, dochowując przy tym wierności wierze katolickiej. Ci, którzy znali Tatę dłużej, mogą zaświadczyć, że przez całe życie trzymał się swego zobowiązania. Na zainteresowanie ze strony Taty nauką psychologii miało niewątpliwy wpływ doświadczenie wyniesione jeszcze z domu rodzinnego, w którym przyszło mu stale obcować z dwojgiem osób prawie niewidomych od urodzenia – ciocią i wujkiem – rodzeństwem mamy. Przyszłego psychologa zafrapował sposób funkcjonowania obojga niepełnosprawnych krewnych, którzy, jak wcześnie zauważył, w przyjaznym środowisku rodzinnym byli w stanie wieść prawie normalne życie. Mało tego, mogli nawet żyć twórczo, jak w przypadku wujka, który posiadając talent muzyczny, został profesjonalnym, koncertującym muzykiem. Te pierwsze obserwacje, a także współczucie dla niepełnosprawnych członków rodziny, stanowiły dla Niego zachętę do systematycznego i pogłębionego analizowania problematyki psychologii ludzi z dysfunkcją wzroku. Już w czasie studiów, przejawiane przez Niego zainteresowania zostały dostrzeżone przez środowisko niewidomych w słynnym Zakładzie dla Niewidomych w Laskach koło Warszawy, gdzie jako student kilka razy odbywał praktykę w charakterze opiekuna młodzieży niewidomej. W trakcie tych praktyk prowadził obserwacje i badania potrzebne do pracy dyplomowej, by po osiągnięciu stopnia magistra psychologii uzyskać w tejże zasłużonej placówce prowadzonej przez siostry zakonne, stałe zatrudnienie w charakterze psychologa i wychowawcy. Tu nastąpiło pełne skrystalizowanie zawodowych i naukowych zainteresowań naszego śp. Ojca. Tu też miało miejsce ważne zdarzenie w jego życiu osobistym, bowiem miał On szczęście poznać w Laskach swoją przyszłą żonę – sympatyczną, pełną osobistego uroku i wigoru młodą lekarkę, też pochodzącą z poznańskiego – Czesię Ratajczak, która społecznie udzielała się wśród pensjonariuszy Zakładu. Znajomość ta po niedługim czasie zaowocowała udanym związkiem na całe życie. Para ta, jak już o tym wspominaliśmy w piśmie pożegnalnym poświęconym mamie Czesławie, stanowiła bardzo zgodne i synergetyczne małżeństwo. Małżonkowie pasowali do siebie charakterem i temperamentem. Oboje należeli do ludzi energicznych, zorganizowanych i pracowitych. Oboje byli pogodnego usposobienia, pozytywnie nastawionymi do życia optymistami, towarzyskimi ekstrawertykami z poczuciem humoru, które to cechy niewątpliwie pomagały im efektywnie funkcjonować. Rozpoczęli oni wspólne życie w bardzo skromnych powojennych warunkach w warszawskim mieszkaniu rodziców Czesławy. Jednak ich pracowitość i operatywność zaczęła dość szybko przynosić rezultaty. Już po mniej więcej roku pojawiła się bezcenna w tamtych czasach możliwość otrzymania za dobrą pracę służbowego mieszkania z ramienia katolickiej organizacji „Caritas”, w której z powodzeniem zatrudnienie znalazł Tadeusz. W tym mieszkaniu, w warunkach już względnej stabilizacji przychodzi na świat córeczka – nasza kochana Hania, która jak się okaże, przejmie po rodzicach wiele zdolności i zalet. Niedługo potem jej Ojciec awansuje na coraz poważniejsze i coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska: początkowo jest to posada psychologa w Zakładzie Rehabilitacji Podstawowej Polskiego Związku Niewidomych, następnie już w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej, gdzie zostaje Mu powierzone zadanie organizacji nadzoru nad placówkami rehabilitacji zawodowej na terenie całego kraju. W międzyczasie prowadzi badania naukowe m.in. nad zagadnieniem psychicznej adaptacji do nowych warunków u osób, które straciły wzrok. W oparciu o praktykę pogłębia też swoją wiedzę z zakresu problematyki dotyczącej wszystkich rodzajów niepełnosprawności. Badania i wiedza zdobyta w tym okresie w niedługim czasie przyniosą rezultat w postaci pracy doktorskiej oraz napisanej w oparciu o nią i wydanej przez PWN głównej książki naukowej o fundamentalnym i akademickim znaczeniu pt. „Psychologia niewidomych i niedowidzących”. W tym czasie pogłębia i szlifuje swój angielski. W oparciu o te osiągnięcia nasz Tato rozpoczyna też działalność dydaktyczną na większą skalę. Najpierw prowadzi wykłady w Centrum Kształcenia Podyplomowego w Warszawie, a następnie, już w charakterze adiunkta, z psychologii niewidomych i niedowidzących w Zakładzie Psychopedagogiki Specjalnej na Wydziale Pedagogiki i Psychologii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Później wykłada psychologię niewidomych i słabowidzących w Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Jego wiedza i znajomość przedmiotu oraz pracowitość i zdolności organizacyjne zostają dostrzeżone również w Ministerstwie, gdzie otrzymuje awans na stanowisko naczelnika Wydziału Rehabilitacji Zawodowej w Departamencie Rehabilitacji. Zważywszy na kompetencje i energię naszego Taty, zapewne jego kariera nie skończyłyby się na tym szczeblu, gdyby na przeszkodzie nie stały kwestie ustrojowe i światopoglądowe, bowiem jak wiadomo, wyższe stanowiska były wówczas zarezerwowane już tylko dla ludzi wyraźnie zdeklarowanych politycznie. Na szczęście, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż przed Tatą otworzyły się nowe, znacznie ciekawsze możliwości w zawodowej karierze i zarazem urozmaicony czas. Jego dobra znajomość angielskiego skutkuje bowiem odbyciem wielu podróży naukowych i stypendiów, m.in. do Szwajcarii i Stanów Zjednoczonych, a także wyjazdami na konferencje naukowe do wielu krajów na obszarze całego świata. W ich trakcie zdołał On wygłosić wiele referatów i pełnił rolę tłumacza dla specjalistów z Polski. W trakcie tych naukowych podróży, poszerzył też swoją wiedzę o zagadnienia dotyczące głuchoniewidomych, stając się jednym z niewielu znawców tej dziedziny w kraju. Jako pierwszy wydał też publikację na ten temat w języku polskim. Po każdym wyjeździe zamieszczał w branżowych periodykach obszerne relacje, które wzbogacały krajową wiedzę dotyczącą niepełnosprawności o naukowe zdobycze na Zachodzie, przez co wydatnie przyczynił się do przyspieszenia jej rozwoju w Polsce. W tym okresie zamierzał Tato przeprowadzić przewód habilitacyjny, który otworzyłby mu drogę do profesury, lecz Jego plany uległy zmianie, ponieważ intensywne kontakty ze światem zaowocowały atrakcyjną ofertą ze strony agendy ONZ – Międzynarodowej Organizacji Pracy z siedzibą w Genewie. Oferta ta polegała na propozycji wyjazdu na kilka lat w charakterze eksperta do Iranu, gdzie miał się zająć organizacją systemu zatrudnienia niepełnosprawnych i szkoleniem miejscowych kadr. W Teheranie został w tym zakresie nawet doradcą rządu irańskiego. Pracował tam w otoczeniu specjalistów z Norwegii i Wielkiej Brytanii i napisał poradnik w języku angielskim, przetłumaczony na język miejscowy. Była to posada bardzo intratna, jak na ówczesne polskie warunki, jednak po roku Tato zrezygnował z niej. Stało się to pod wpływem prośby o rychły powrót ze strony dorastającej wówczas Hani, która napisała do niego bardzo emocjonalny list wyrażający silną tęsknotę za ojcem. W związku z jej prośbą, pomimo bardzo korzystnych warunków finansowych, jako bardzo czuły ojciec, podjął On jedynie słuszną moralnie decyzję o powrocie do kraju. Nie da się ukryć, że decyzja ta świadczyła o preferencjach Taty w sferze wartości, bowiem potrafił On postawić wyżej nad interes materialny uczucia i wartości rodzinne. Jednak dobre wyniki w pracy i pozytywna opinia, jaką zaskarbił sobie w Iranie, zaowocowała nowymi ofertami. W kilka lat później, już z akceptacją i błogosławieństwem dorosłej córki, Tato zdecydował się na jedną z nich. Oferta ta dotyczyła bardzo egzotycznego i atrakcyjnego kraju, jakim była Kenia. Został tam znów zatrudniony, jako doradca tamtejszego Ministerstwa Spraw Socjalnych. Przebywając w tym afrykańskim kraju prawie sześć lat, działał bardzo ofensywnie, organizując system rehabilitacji zawodowej od podstaw i przeprowadzając wiele szkoleń dla tamtejszego raczkującego personelu. Przygotował też odpowiednie podręczniki i materiały w języku angielskim, które zostały przełożone na język miejscowy. Publikacje te zostały rozesłane również do innych krajów afrykańskich. Wyniki jego pracy w Nairobi były na tyle satysfakcjonujące, że władze WHO w Genewie powierzyły mu misję zorganizowania tam Afrykańskiego Instytutu Rehabilitacji, mającego na celu kształcenie specjalistów także z innych krajów afrykańskich, z którego to zadania Tato jak zwykle wywiązał się znakomicie. Z powstałych dzięki Instytutowi możliwości edukacyjnych korzystali studenci z jedenastu dawnych kolonii brytyjskich. Na jego wzór powstały też podobne instytucje w krajach Afryki frankojęzycznej. Posada w Kenii, mimo że kosztowała Tatę wiele wysiłku spotęgowanego przez tropikalny klimat, jednocześnie dostarczyła Mu i jego rodzinie wiele satysfakcji. Ten piękny i egzotyczny kraj wynagradzał Mu wszystkie trudy i zaspokajał Jego i towarzyszącej Mu tam małżonki pasję poznawania świata, będąc bazą wypadową na cały kontynent. Jak wiemy, prywatnie, oprócz muzyki, ulubionym zajęciem Taty była właśnie turystyka i etnografia, które to pasje podzielały również Jego żona i córka. W głównej mierze dzięki swojej pracy, zdołał on zaspokoić swoją ciekawość na tym polu, zwiedzając prawie wszystkie liczące się turystycznie kraje na świecie, oraz wszystkie (z wyjątkiem Antarktydy) kontynenty, dokonując przy tym wielu obserwacji i porównań nie tylko w zakresie problematyki zawodowej. Z podróży tych, zwłaszcza z pobytu w Kenii, miała nawet powstać książka opisująca osobiste wrażenia. Jaka szkoda, że planu tego nie zdołał zrealizować. W 1987 roku doktor Majewski otrzymał propozycję przedłużenia kontraktu na cztery lata, lecz jej nie przyjął. Ponownie stało się tak za sprawą najbliższych, którzy pragnęli, by powrócił do bardziej osiadłego, spokojnego i ustabilizowanego trybu życia w gronie rodziny. Pomimo że kontrakt przewidywał jak na ówczesne polskie warunki znaczną gażę, Tato uwzględnił życzenia żony i córki, i mając już zapewnioną emeryturę z ramienia ONZ, postanowił powrócić na stałe do kraju. Tu jednak, gdy tylko zdołał sobie zapewnić dostatecznie wygodne warunki życia, jako człowiek o niespożytej energii, zaczął nadal uprawiać intensywną działalność zawodową i społeczną w ukochanej dziedzinie, bez której trudno mu było się obejść. Działalność ta przede wszystkim polegała na prowadzeniu, aż do późnej starości regularnych wykładów na Akademii Pedagogiki Specjalnej i szkoleniu tam zastępów magistrów – przyszłych specjalistów od rehabilitacji, oraz na publikowaniu artykułów z tematyki zawodowej. Obejmowała również prace w charakterze konsultanta i tłumacza dla polskich delegacji na konferencje międzynarodowe, jak również współpracę z organizacjami społecznymi, reprezentującymi środowiska niewidomych i głuchoniewidomych, etc. Tę aktywność w służbie rehabilitacji uniemożliwiła Tacie dopiero konieczność: kilka lat trwająca opieka nad kochaną żoną, na którą spadło nieszczęście w postaci ciężkiej i śmiertelnej choroby – a niedługo potem, problemy z własnym zdrowiem. W ostatnich dekadach życia Tata, oprócz swoich pasji zawodowych potrafił z powodzeniem realizować równoległe upodobania, do których – jak już mówiliśmy – należała turystyka, ale i w wielkim stopniu również muzyka. Pasje te wraz z Jego ochotą do spędzania czasu w miłym i kulturalnym towarzystwie, sprawiały, że życie Jego i Jego najbliższych nie przebiegało monotonnie. Dzięki inwencji Taty, On sam, jak i otoczenie nie mogło narzekać na nudę. Ponieważ potrafił też mądrze – po poznańsku – gospodarować zarobionymi za granicą środkami finansowymi (nie trwoniąc ich na zbędny luksus, którego nie cenił), mógł skutecznie zadbać nie tylko o dostatnie i godne warunki życia dla najbliższych, ale i wykorzystywać je na realizację swoich zainteresowań i namiętności, jako globtrotera i melomana. Zwłaszcza ta ostatnia namiętność miała w Jego przypadku charakter legendarny. Wychowany w muzykalnej rodzinie, już jako dziecko połknął muzycznego bakcyla, stając się w dorosłym życiu wręcz fanem opery i operetki. Przy okazji niemal każdej podróży zagranicznej nie omieszkał skorzystać z lokalnego repertuaru operowego bądź operetkowego. W dziedzinie muzyki operowej osiągnął wysoki poziom kompetencji. Biegłość ta sprawiła, że swego czasu mógł On wraz z żoną zostać laureatem głównej nagrody w tej dziedzinie w słynnym i zarazem bardzo trudnym konkursie pt. „Wielka Gra”. W domu zaś miały miejsce regularne seanse muzyczne dla rodziny i znajomych z repertuaru Jego własnej obszernej fonoteki. Zwłaszcza w ostatnim czasie muzyka działała na Tatę terapeutycznie i sprawiała mu największą przyjemność niemal do ostatnich dni.

W wywiadzie dla autorki pracy magisterskiej napisanej w 2009 roku na temat Jego osoby, nasz śp. Tato dokonał następującego krótkiego podsumowania swojego życia: „Moją karierą zawodową kierowała jakaś siła zewnętrzna. Nigdy nie musiałem ubiegać się o pracę, o tytuły, o stanowiska czy swoją promocję. Zawsze propozycje przychodziły od kogoś innego. Właściwie jako młody chłopak miałem inklinacje do muzyki. Pochodzę z rodziny muzycznej. Jednak wujek jako zawodowy muzyk mnie zdyskwalifikował. Natomiast mój brat został muzykiem i przez całe swoje życie zawodowe grał w Filharmonii Poznańskiej. Pasja do muzyki, szczególnie do muzyki klasycznej, oper i operetek pozostała. Dowodem tego są liczne kasety DVD i CD z różnymi nagraniami tej muzyki. Prawdopodobnie miałem inne przeznaczenie – praca na rzecz osób niepełnosprawnych. Jest to praca, która daje wiele zadowolenia. Dzięki zdecydowaniu się na tę dziedzinę miałem możliwość poznania wielu krajów, spotkania się z wieloma ciekawymi ludźmi i specjalistami z mojej branży. To już ponad 50 lat pracy. Czas szybko mija. W dalszym ciągu staram się być aktywny, przekazując młodzieży swoją wiedzę i doświadczenia oraz pisząc prace i artykuły, zgodnie z dziedziną zawodową. Mam nadzieję, że w miarę sił i zdrowia będę mógł jeszcze pracować dla dobra naszych osób niepełnosprawnych”.

W tej zwięzłej wypowiedzi, Tata dokonał jakże trafnego résumé swojego życia. W jednym miejscu należy się jednak istotna korekta – mianowicie, że obok sugerowanej przez Niego nadprzyrodzonej przyczyny sprawczej, niewątpliwe sprzyjającej Jego życiowemu szczęściu, były też i przyczyny bardziej namacalne i konkretne. Były to na pewno wymienione na wstępie zalety i zdolności, których środowisko nie mogło nie zauważyć, nie mogło nie docenić i nie mogło nie wynagrodzić. Tak już często jest, że szczęście sprzyja ludziom z predyspozycjami do szczęścia. Nie da się ukryć, że nasz Tato właśnie należał do tego rodzaju „szczęściarzy”. I jeszcze jedno: na pewno należał On do tej kategorii ludzi przyciągających szczęście, którzy potrafią się nim podzielić z innymi, zwłaszcza z rodziną.

Dzięki Tato za Twoją nad nami opiekę, za Twoją szczodrość, za Twoją dobroć i wyrozumiałość, za Twoją mądrość i wiedzę, za miłe z Tobą obcowanie… My też mieliśmy szczęście, że mieliśmy takiego Tatę.

Janusz Szostakowski

Warszawa, Bródno, 11.05.2018 r.

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.