Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Gotowanie? Nie widzę problemu – Radosław Nowicki

„U podnóża smaków, tych, które instynktownie przemawiają do naszych serc, zawsze leży czysta pasja. Gdy kucharz ją utraci, choćby mieszkał w samym środku kopalni złota, stać go będzie jedynie na marną imitację” – te piękne słowa pochodzą z książki Marcina Miszczaka „Tam gdzie pieprz rośnie” i świadczą o tym, że gotowanie może być prawdziwą sztuką. Tworzyć ją można choćby tylko na potrzeby własne i najbliższych, niezależnie od tego, czy jest się niewidomym czy widzącym człowiekiem. Mnie czynność ta sprawia mnóstwo przyjemności. A Wy? Jesteście zwolennikami samodzielnie przygotowywanych potraw czy od kuchni trzymacie się z daleka? Lubicie testować nowe smaki, czy stawiacie na tradycyjne ich połączenia? Szukacie zdrowych produktów, czy spożywacie to, co akurat macie pod ręką?  

Zostać mistrzem gotowania
W dzisiejszym świecie to często media kreują nowe wzorce. Swego czasu był szał na śpiewanie, tańczenie, pokazywanie swoich talentów, potem przyszła moda na gotowanie. Cała Polska pichciła z Robertem Makłowiczem i Karolem Okrasą z TVP albo z Wojciechem Modestem Amaro i Ewą Wachowicz z Polsatu tudzież z Magdą Gessler i Michelem Moranem z TVN. Najpierw stawiano na kuchnię w wykonaniu dorosłych, ale później do głosu doszły dzieci. I tak czekałem, kiedy zrobią „Top Chefa” albo „MasterChefa” dla niewidomych. Dopiero wtedy słupki oglądalności wystrzeliłyby w górę i byłyby większe niż w przypadku programu z Zenkiem Martyniukiem u Kurskiego czy skoków w telewizji Miszczaka. Niewidoma Zosia z Torunia skaleczyłaby sobie palec, a krew lałaby się po całym stole, słabowidzący Janek z Krakowa pomyliłby sól z cukrem, a Magdalena z Iławy nie trafiłaby w gust jury ze względu na brak estetyki na talerzu. To dopiero byłyby emocje. Oczywiście, to wszystko piszę z przymrużeniem oka, bo wiem, że wiele osób niewidomych jest w kuchni bardzo dobrze zorganizowanych i mogliby zawstydzić niejednego pełnosprawnego pseudokucharza. Zresztą w 2012 roku w trzeciej edycji amerykańskiego „MasterChefa” wystąpiła niewidoma uczestniczka, pochodząca z Wietnamu Christine Ha, autorka kulinarnego bloga i kanału na YouTubie. Okazała się być świetna, wygrała program, otrzymała ćwierć miliona dolarów, prestiżowy tytuł i wydała własną książkę kucharską. W Polsce też jest kilku niewidomych pasjonatów gotowania, którzy zdobyli pewną popularność. Choćby Ewa Maksymowicz, która wydała książkę kucharską „Kuchnia czterech zmysłów”, Marek Kalbarczyk – autor książki „Smak na koniuszkach palców” czy Magdalena Orłoś, która prowadzi na Facebooku kanał „Gotowanie w ciemno”.

Niestety, nie wszyscy niewidomi tak bardzo garną się do garów. Mam znajomych, którzy lubią coś pitrasić, ale także takich, którzy od kuchni trzymają się z daleka. Ba, nawet śmieją się, że wodę na herbatę potrafiliby przypalić. Jedni korzystają z cateringu, a inni z pomocy rodziny. Każdy wybór ma swoje plusy i minusy, choć według mnie warto przynajmniej od czasu do czasu spróbować swoich sił w kuchni.    

Gotowanie to magia
W kilku publikacjach poświęconych osobom z dysfunkcją wzroku, a także w rozmowach z moimi niewidomymi i słabowidzącymi znajomymi pojawiał się temat gotowania. Niektórzy skarżyli się, że rodzice nie dopuszczali ich do kuchni w obawie, że zrobią sobie krzywdę, że się poparzą albo coś na siebie wyleją. Wprawdzie w placówkach dla uczniów niewidomych, które moi znajomi ukończyli, prowadzone były zajęcia z czynności dnia codziennego lub nawet kulinarne, ale mam wrażenie, że chyba nie do końca spełniły one swą rolę. Na szczęście ja miałem lekcje gotowania w domu. Wychowywałem się razem z dziadkami. Kiedy rodzice byli w pracy, często towarzyszyłem babci w kuchni, pomagałem jej w robieniu różnych przysmaków. Najbardziej fascynowały mnie ciasta. Lubiłem dodawać produkty do miski, mieszać jej zawartość, aby czuć konsystencję, a nawet ugniatać ciasto drożdżowe. Sprawiało mi to dużo przyjemności i dawało przekonanie, że dołożyłem swoją cegiełkę do jedzenia, które później lądowało na talerzach. Myślę, że to właśnie wtedy zakiełkowało we mnie uczucie radości z gotowania, przyjemności z przebywania w kuchni i własnoręcznego przyrządzania posiłków. Przekonałem się o tym, że gotowanie to pewna magia. Jej rodzaj większość z nas uprawia codziennie albo nawet kilka razy dziennie. Tworzymy przecież coś nowego z surowych składników i czasami wykorzystujemy do tego bulgoczący kocioł, a na koniec wychodzi nam jakaś niezwykła mikstura, która może wywołać zachwyt lub ból brzucha. Czyż to nie czary?

Porządek musi być
Gotowanie po niewidomemu (albo prawie po niewidomemu) wcale nie jest łatwe, ale na pewno możliwe. Potrzebna jest jednak chęć i odrobina samozaparcia. Wiem, że na niektóre czynności potrzebuję więcej czasu niż osoba widząca, ale wcale się tym nie zrażam. Nie zawsze mi się też wszystko uda, ale każdą kulinarną porażkę staram się przekuć w sukces w następnym daniu. Nigdy nie trzymam się też sztywno przepisów. Lubię je modyfikować i dopasowywać do swoich upodobań kulinarnych. Nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie dodał od siebie, nie zmienił proporcji w przepisie albo nie pominął jakiegoś składnika. Nie zawsze jest to dobra droga, ale na szczęście kucharz to nie saper. Nawet jak się raz pomyli, to może mieć drugą, trzecią, a nawet piątą szansę. 

Podstawą powodzenia w kuchni jest porządek. Bez niego nie da się stworzyć popisowego dania. Należy pamiętać, aby odkładać przedmioty w to samo miejsce. Ja nawet mam poukładane przyprawy w szafce w odpowiedniej kolejności, abym nie musiał ich za każdym razem wąchać. To bardzo ułatwia pracę. Podobnie jak odpowiedni strój. Mam tu na myśli jakieś stare ubranie albo fartuch kuchenny, bowiem wiele produktów jest bardzo brudzących, przykładowo buraki czy wiśnie mogą zaplamić nam odzież na czerwono, kurkuma – na żółto, a jarmuż – na zielono. O zetknięcie pożywienia albo brudnych rąk z ubraniem nie jest trudno, więc warto się przed tym zabezpieczyć, tym bardziej że sami nie zobaczymy, czy na naszym ulubionym T-shircie nie zostały plamy po gotowaniu czy smażeniu.

Brak wzroku musimy zrekompensować sobie innymi zmysłami. Słuch może pozwolić nam na to, aby ocenić, czy woda w garnku na makaron już się gotuje, czy oliwa na patelni już na tyle się rozgrzała, że można na nią wrzucić mięso albo czy zawór w szybkowarze już się zamknął, bo wówczas pojawia się charakterystyczne syczenie. Z kolei przy pomocy zapachu możemy rozpoznać poszczególne przyprawy, ocenić organoleptycznie, czy dany produkt jest świeży, czy już warto się z nim pożegnać. A dotyk często pozwala nam sprawdzić konsystencję albo wybadać, czy dany owoc został dokładnie obrany. Smak też odgrywa istotną rolę. Należy próbować dania na różnych etapach jego przygotowania, aby odpowiednio je skomponować. Poza tym warto kosztować poszczególne składniki, bo czasami zdarzają się niespodzianki. Wśród nich mogę wymienić gorzką cukinię, która może popsuć smak potrawy czy kwaśne mleko, po dodaniu którego całe danie będzie musiało wylądować w koszu na śmieci.  

Akcesoria kucharza
Niestety, wiele kuchennych urządzeń, zwłaszcza tych nowoczesnych, często świetnej jakości, ma panele dotykowe, co sprawia, że sprzęty te nie są dostępne dla osób niewidomych. Czasami z pomocą przychodzą aplikacje, ale nie zawsze działają jak powinny. Dlatego podstawą jest posiadanie płyty indukcyjnej lub kuchenki gazowej z pokrętłami oraz zapamiętanie poszczególnych funkcji piekarnika, aby można było w pełni wykorzystać jego możliwości. Pitraszenie ułatwią nam także inne sprzęty. Robot wygniecie za nas ciasto na pierogi, malakser pomoże nam pokroić warzywa, przy pomocy blendera zrobimy zupę krem, szybkowar skróci czas gotowania na przykład gulaszu, parowar sprawi, że warzywa będą miękkie, ale nie pozbawione wartości odżywczych, a jeśli ktoś nie jest wege, być może przyda mu się maszynka do mielenia mięsa.

Dodatkowym sprzętem może być mówiąca waga kuchenna, która ułatwi przyrządzanie potraw zgodnie z recepturami lub zaleceniami dietetyka. Przyznam jednak, że ja takowej nie posiadam. Wystarczą mi różne miarki, przy pomocy których odmierzam potrzebną ilość danego produktu. W roli takiej miarki świetnie sprawdzi się nawet zwykła szklanka o pojemności 250 ml, z tym że trzeba pamiętać, że produkty sypkie mają w niej zupełnie inny ciężar. Przykładowo w takiej szklance mieści się około 160 gramów mąki pszennej typu 450 albo 200 gramów suchej soczewicy. Warto więc szukać przeliczników w zasobach internetowych.

Fajnym gadżetem jest metalowy separator do jajek, za pomocą którego łatwiej oddzielić żółtko od białka, co na pewno może przydać się niewidomym kucharzom. Sam też niedawno przekonałem się do obieraka do warzyw. Swego czasu testowałem dwa, ale zupełnie nie przypadły mi do gustu. Dopiero ten kupiony w Ikei skradł moje serce i sprawił, że obieranie warzyw stało się o wiele szybsze. Wystarczy kilka pociągnięć i marchewka, pietruszka czy cukinia są pozbawione skórki. Warto też odnaleźć dla siebie właściwy nóż. Mnie łatwiej operuje się tymi mniejszymi, bo mam nad nimi większą kontrolę. Nie lubię tych, które są nazywane nożami szefa kuchni, bowiem dla mnie są zbyt duże i nie czuję się pewnie, trzymając je w ręku.

Kucharz uczy się na błędach
Teoretycznie można stwierdzić, że nie ma potrawy, której nie da się zrobić bez wzroku, ale w praktyce istnieją pewne ograniczenia. Przykładowo, trudno mi jest przekroić biszkopt równo na dwie części, tak aby można było go przełożyć masą. Mam też problem z nakładaniem farszu do pierogów. Lubię jak jest go dużo, ale jak tylko dostanie się on na brzeg pieroga, to trudno go później skleić, co jest frustrujące. Nie wyobrażam sobie także filetowania ryby z ości albo porcjowania drobiu. Akurat w tych przypadkach wolę kupić już filety rybne albo poszczególne części kurczaka czy indyka.

Nie ma co ukrywać, że w kuchni czasami wzrok by się przydał, ale nie martwię się, kiedy okaże się, że nierówno wylałem ciasto na blachę, przez co z jednej strony urosło bardziej, a z drugiej mniej. Nie zrażam się, kiedy zdarzy mi się oparzyć palec podczas smażenia kotletów albo „przebić” śmietanę i zrobić z niej masło. Drobne potknięcia zawsze się zdarzają. Wszak kucharz bez wpadki to jak uczeń bez jedynki w dzienniku. Ważne jest to, aby się nie zrażać i próbować dalej. Cały czas można też szukać nowych rozwiązań. Przykładowo ostatnio piekłem chleb i nie miałem tak zwanego oka w domu – kogoś, kto powiedziałby mi, czy ciasto wyrosło już do brzegu foremki. Uchyliłem więc folię i delikatnie sprawdziłem za pomocą dotyku. W ten sposób znalazłem odpowiedni moment, w którym należało wstawić chleb do piekarnika.

Wiem, co jem
Zawsze można iść na łatwiznę i kupić sobie pulpety w słoiku, mrożone krokiety czy pierogi albo panierowane i gotowe do smażenia kawałki kurczaka, ale zazwyczaj są to produkty wątpliwej jakości, naszpikowane dużą ilością środków konserwujących. Podobnie jak różnego rodzaju mięsa w marynacie albo te już gotowe do pieczenia. Odradzam także ryż i kaszę w plastikowych torebkach. Na co dzień i tak mnóstwo plastiku trafia do naszych organizmów, więc po co faszerować go dodatkowymi drobinkami, skoro oba te produkty można ugotować na sypko w podwójnej ilości wody. Lepiej poświęcić swój czas i przygotować danie od podstaw. Zachęcam wszystkich do korzystania z jak najmniej przetworzonych produktów. Nie wyobrażam sobie żurku czy czerwonego barszczu z proszku albo zupy robionej na kostce rosołowej. Może i ma to jakiś smak, ale naszpikowane jest chemią. Stąd też zawsze samodzielnie robię zakwas buraczany, zakwas żurkowy czy wywar na zupę. Zajmuje to czas, ale przynajmniej chociaż częściowo wiem, co jem. Mam większą świadomość. Oczywiście, nie jestem ideałem, czasami zdarzy mi się zamówić pizzę czy zjeść coś mniej zdrowego, ale własnoręcznie robione pasty, pasztety czy pieczywo są u mnie na porządku dziennym. Ostatnio szczególnie chętnie przygotowuję potrawy wegetariańskie, próbując różnych połączeń smakowych. Testowałem już fasolę z gruszką, batata z soczewicą czy ciecierzycę z suszonymi pomidorami. Lubię też sięgać po produkty, których nigdy wcześniej nie próbowałem. Zdarzyło mi się używać w kuchni tofu, kiwano czy jałowca, a moim ulubionym odkryciem ostatnich miesięcy jest koper włoski, inaczej zwany fenkułem, który ma anyżowy posmak. Uwielbiam go dodawać do koktajli. Zresztą one dają możliwość przemycenia do diety bogatych w witaminy owoców i warzyw, za którymi się nie przepada. Ja w ten sposób zacząłem spożywać między innymi grejpfruty, seler naciowy, porzeczki czy jarmuż.

Może masz talent?
Nie każdy niewidomy musi mieć kulinarne zacięcie, tak jak tylko nieliczni niewidomi zajmują się sportem, muzyką czy pracą w organizacjach pozarządowych. Każdy z nas jest inny, ale namawiam wszystkich, by chociaż spróbowali swoich sił w konfrontacji z kuchenką, piekarnikiem i innymi sprzętami kuchennymi. Może nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaki w Was drzemie potencjał? Może macie wrodzony kulinarny talent. Wszak, jak pisał Richard C. Morais, „dobry smak to nie z urodzenia dany snobom przywilej, ale dar od Boga, który czasem można odnaleźć w całkiem nieprawdopodobnych miejscach i w osobach niepodejrzewanych o taki potencjał”. Może i w Was on się ujawni, czego Wam serdecznie życzę.
Smacznego!
Radosław Nowicki

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.