Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Biała laska nie jest dla mnie rzeczą – Małgorzata Zuber

Istnieją przedmioty, które nie są tylko przedmiotami, lecz materializują, często bardzo subtelne, ludzkie emocje i dążenia. Dla mnie zawsze takie znaczenie miały książki i mapy. Szczególnie zagadnienie dwoistej istoty książki jako nośnika wiedzy i artefaktu długo mnie zajmowało, nawet coś pisałam kiedyś o tym, gdy jeszcze w miarę regularnie publikowałam felietony w „Pochodni” i artykuły w zbiorach tekstów naukowych. Myśli te powracają do mnie raz po raz, więc być może kiedyś jeszcze… Tymczasem chciałabym napisać o innym przedmiocie, który nie jest jedynie rzeczą – o białej lasce.

Pierwsze wspomnienie? Miałam cztery lub pięć lat, mieszkałam jeszcze w Zabrzu. Pewnego dnia, stojąc z rodzicami przy przejściu dla pieszych, spostrzegłam po drugiej stronie ulicy zgarbioną, dość przerażającą mnie wówczas postać. To był stary, zwalisty, przygarbiony mężczyzna w nazbyt szerokim czarnym płaszczu, z futrzaną  czapką na głowie i czarnych okularach. W dłoni ściskał jednolitą białą laskę. Była wyższa niż on sam, przez co nadawała mu wygląd złowrogiego maga. „Co ten pan ma?” – spytałam, a któreś z rodziców odpowiedziało: „To jest biała laska. Ten pan nie widzi”.

O nic więcej nie pytałam, przeszył mnie strach. W wieku czterech lub pięciu lat dopiero zaczynałam w miarę prawidłowo widzieć, wówczas dopiero wzrok stabilizował się. Wszystkie moje, także najwcześniejsze wspomnienia, są naznaczone świadomością tego, że nie widzę jak inni oraz radością moich rodziców, że jednak operacje pozwoliły mi widzieć jakkolwiek. Zapewne stąd wziął się ten przestrach, z tej świadomości, że tak niewiele brakowało, a mogłabym jak tamten człowiek być zdana na laskę i pomoc innych ludzi. Z dziecięcą zabobonnością odwróciłam wzrok.

Minęło wiele lat, tak pomyślnych w aspekcie samorozwoju, że uwierzyłam, iż tak już pozostanie. Oczywiście, by dotrzymać kroku kolegom w masowej szkole i potem na uczelni, a przede wszystkim, by spełnić własne aspiracje, zaspokoić wilczy apetyt na poznanie, cały swój czas przeznaczałam na naukę – przecież, obiektywnie biorąc, zawsze widziałam bardzo słabo, co wydłużało każdą lekturę, każde poszukiwanie materiałów, każde pisanie. Jednak byłam gotowa kontynuować te prace, tym bardziej, że rezultaty były coraz lepsze. Nie tylko rosła systematycznie jakość mojej pracy, ale sama wzrastałam dzięki niej; coraz więcej nie tylko wiedziałam, ale i potrafiłam, nauczyłam się z ufnością i odwagą podejmować nowe wyzwania.

W początkach roku akademickiego 2007/2008, ostatniego roku moich studiów uniwersyteckich, szybko i dramatycznie wszystko się zmieniło. Traciłam wzrok nieubłaganie. Diagnoza nie pozostawiała złudzeń – jaskra wtórna. To był bolesny czas we wszystkich sensach tego słowa. Przez kilka miesięcy niemal w ogóle nie mogłam pracować, dokończyć pisania pracy magisterskiej – i to bolało. Bolała niemal stale głowa, nim udało się ustabilizować ciśnienie śródgałkowe i dobrać lekarstwa. Bolały ręce i nogi, gdy spadałam ze schodów, zbite kolana, skręcone kostki, zwichnięte nadgarstki. Bolały dłonie parzone wrzątkiem i guzy na głowie. Gdy o mało nie weszłam pod autobus na dworcu w Bytomiu – zrozumiałam, że trzeba poukładać to wszystko na nowo. A zacząć – od białej laski.

I było tak, jak u wszystkich, którzy przekraczają tę granicę. Może z tym wyjątkiem, że nigdy nie odczuwałam wstydu – miałam za sobą wiele lat życia w obliczu niepełnosprawności najbliższych, by taki wstyd nieuprawniony mógł choćby na moment skazić moje myśli. Ale wszystko inne było: poczucie klęski, bo byłam przekonana, że to koniec wszelkiej mojej aktywności naukowej, oraz bezradna wściekłość na to, że odtąd wszyscy, każdy jeden mijany na ulicy, będzie wiedział o tym, że mam problem ze wzrokiem. Będzie widział i wiedział to i tylko to. I rzeczywiście w pierwszym okresie chodzenia z laską nie opuszczało mnie wrażenie, że dopuszczam się jakiegoś ekshibicjonizmu, że obnażam się z tym, co tak bardzo boli, przed przypadkowymi ludźmi. Nim nauczyłam się uprzejmej stanowczości, albo – lepiej rzecz ujmując – nim stopniowo zaczęłam odzyskiwać pewność siebie, zmagałam się z niechcianą nachalnością obcych, którzy widoczną niepełnosprawność odczytywali za przyzwolenie dla paternalistycznych komentarzy (damy w średnim i starszym wieku), głośnego oznajmiania kolegom mojej obecności: „Ej, patrzcie, ślepa idzie”, tylko w wyjątkowych sytuacjach używano określenia niewidoma (młodsza młodzież), niewybrednych zaczepek (mężczyźni z określonych warstw społecznych). Jednego razu, w Białymstoku, jakaś nieszczęśliwa kobieta, zapewne chora, na środku ulicy zaczęła robić mi awanturę o to, że nie będąc zupełnie niewidomą, używam białej laski. Piszę to wszystko po to, by potwierdzić społeczne intuicje: nie, nie jest łatwo wyjść na ulicę z białą laską. I chociaż należy podejmować wysiłki masowego edukowania społeczeństwa o niepełnosprawnościach, należy wychowywać dzieci i młodzież w duchu szacunku i empatii dla Innego, chociaż zachodzą pozytywne zmiany, takie symboliczne pierwsze wyjście zawsze będzie obciążone barierami psychologicznymi, które są w nas. Innym aspektem funkcjonowania z widoczną niepełnosprawnością, fundamentalnie ważnym, jest stosunek ON, każdej osoby z niepełnosprawnością, do siebie, do innych, do świata. Niepełnosprawność nie jest okolicznością zwalniającą kogokolwiek od tejże samej empatii i szacunku, od przestrzegania norm współżycia społecznego i norm moralnych oraz  poszanowania prywatności i podmiotowości innych osób.

Od trzynastu lat poruszam się z białą laską. Moje ciało przywykło do niej. Palce już nie drętwieją, nie obcierają się – w odpowiednich miejscach dłoni zrobił się nagniotek. Mięśnie już się nie naciągają, kręgosłup nie boli. Nawyk, a nawet więcej – zżycie się. Bardzo zmieniło się moje życie w tym czasie, przedmiot i metoda mojej pracy. Lecz wynagrodziło mi to, co niepowrotnie stracone nowymi przestrzeniami fizycznymi i duchowymi, ważnymi spotkaniami, dalekimi miastami, które są dzisiaj tak bliskie, nowym doświadczeniem starego świata. Lecz wszystkiego tego nie byłoby, gdybym nie odważyła się wziąć po raz pierwszy białej laski. Dzisiaj jest ona dla mnie symbolem sukcesu, samodzielności i odwagi mierzenia się z kolejnymi wyzwaniami, umiejętności sprowadzenia strachu do granic racjonalności, pogodzenia się – a w każdym razie niepodejmowania walki z wiatrakami. Nie jest tylko przedmiotem; niemal w ogóle nie jest dla mnie rzeczą, lecz towarzyszką drogi.

Małgorzata Zuber

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.